POZnań
Patronat Honorowy
Prezydenta Miasta Poznania
Patronat honorowy
Przewodniczący Rady Miasta Poznania
Grzegorz Ganowicz
KRoniKa Miasta Poznania 2017/4
Mieszczanie
redaktor prowadzący
Piotr Korduba
Wydawnictwo
Miejskie
Posnania
Wydawca:
Wydawnictwo Miejskie Posnania
ul. F Ratajczaka 44, 61-728 Poznań
tel. 61 854 07 62, www.wmposnania.pl
Kwartalnik wydawany pod patronatem Rady Miasta Poznania
Kolegium redakcyjne:
Przemysław Matusik (przewodniczący i redaktor naczelny),
Magdalena Mrugalska-Banaszak (zastępca redaktora naczelnego),
Jerzy Borowczyk, Tomasz Jurek, Piotr Korduba, Piotr Marciniak,
Maria Teresa Michałowska-Barłóg, Krzysztof Podemski, Jan Skuratowicz,
Bogdan Walczak
Przedstawiciel Rady Miasta:
Antoni Szczuciński
Sekretarz redakcji:
Piotr Grzelczak
piotr.grzelczakQwm.poznan.pl
Redaktor prowadzący:
Piotr Korduba
Redakcja:
Piotr Grzelczak
Korekta:
Anna Nowotnik
Projekt okładki: Studio Graficzne Wydawnictwa Miejskiego Posnania
Zdjęcie na czwartej stronie okładki: Bogusława i Czesław Kowalscy
na tle mebli własnego projektu, 1962 r., fot. ze zb. prywatnych
Skład i przygotowanie do druku:
Wojciech Szybisty, Studio Graficzne Wydawnictwa Miejskiego Posnania
ISSN 0137-3552
UI POZnan
spis treści
od redakcji ............................................................................................................................. 7
Co to takiego?
Krzysztof Podemski
Od stanu mieszczańskiego do nowej klasy średniej .................................................... 11
tomasz Jurek
Mieszczańskość poznańska (i nie tylko) w wiekach średnich .................................... 22
Bernadetta Manyś
Słów kilka o mieszczaństwie doby wczesnonowożytnej (XVI–XVIII w.)
na przykładzie Poznania .............................................................................................. 37
Krzysztof a. Makowski
Mieszkańcy Poznania w I połowie XIX wieku ........................................................... 51
Witold Molik
„Zwyczajni ludzie w dobrym gatunku”. Polskie drobnomieszczaństwo
w Poznaniu i innych miastach wielkopolskich w XIX i na początku XX wieku ..... 67
W stronę współczesności
Krzysztof stryjkowski
„Bitwa o handel” w Poznaniu ....................................................................................107
Filip schmidt, Marta skowrońska
My, poznańscy mieszczanie. Style życia poznaniaków w średnim wieku
i dyskusja nad nowym i starym mieszczaństwem ....................................................120
Jakub Głaz
Mieszczanin obywatelem ............................................................................................137
Modele życia
Hanna Grzeszczuk-Brendel
Poznańskie mieszkania burżuazji na przełomie XIX i XX wieku ..........................149
Jan skuratowicz
Standardy mieszkaniowe w Poznaniu po 1900 roku ...............................................163
Hanna Wróbel, Monika Michalak
„Całość imponująca rozsądkiem”
Mieszczański dom w międzywojennym Poznaniu ...................................................174
iwona Pawłowicz
Byliśmy rodziną kupiecką ...........................................................................................191
Jakub Głaz
Swojscy, nasi, bogaci ...................................................................................................207
Piotr Korduba
Mieszkać luksusowo. Rozważania nad kulturą mieszkalną
zamożnych poznaniaków ostatnich dziesięcioleci Peerelu .......................................223
Marta Piotrowska
Poznańskie restauracje. Wokół rodzinnego obiadu ..................................................238
architektura
Hanna Grzeszczuk-Brendel, Marek nowak
Między kamienicą i kwartałem. Refleksja na temat rewitalizacji
poznańskiej kamienicy ................................................................................................255
Grzegorz Piątek
Przelotny romans z kamienicą. Czy architektura Poznania jest mieszczańska? .....272
Kronika
andrzej Król
Przegląd wydarzeń (sierpień–październik 2017) .....................................................291
od redakcji
Poznań to najbardziej mieszczańskie z polskich miast. ta obiegowa opinia,
wartościowana zresztą skrajnie odmiennie, jest rozpowszechniona zarówno lokal-
nie, jak i w ogólnopolskiej świadomości społecznej. Pociąga za sobą miłe pozna-
niakom skojarzenia o przedsiębiorczości, pracowitości, racjonalności, zamiłowaniu
do porządku, a jednocześnie te zdecydowanie im nieprzychylne o zachowawczości,
gnuśności, powierzchowności, braku fantazji. Kojarzona bywa z ich rzekomym powi-
nowactwem z szeroko i umownie rozumianą niemieckością (pruskością), utożsa-
mianą z powyższymi cechami, przez nich samych bardzo zresztą różnie ocenianymi.
Mieszczański jest w Poznaniu również urbanistyczno-architektoniczny pejzaż, mimo
wojen i przekształceń całkiem dobrze zachowany i uporządkowany, a modułem
wypełniającym jego historyczną przestrzeń jest nie tyle kościół czy pałac, co raczej
solidna czynszowa kamienica – ikona i metafora tego miasta. taki obraz nie ma żad-
nej istotnej konkurencji. Mimo różnych zabiegów raczej słabo przyjmuje się narracja
o królewskości czy stołeczności Poznania, nie jest on też postrzegany jako kulturowy
tygiel w rodzaju ośrodków wschodniej Polski czy Łodzi. Jest, w uchwytnej współ-
czesnemu człowiekowi materialnej, społecznej i mentalnej konstrukcji, wytworem
kilku pokoleń swoich mieszczańskich obywateli – polskiej, niemieckiej i, w słabiej
dostrzeganym stopniu żydowskiej, narodowości. Mieszczańskość Poznania nie jest
więc autokreacją, importem, strategicznym konstruktem, lecz historycznym faktem,
przynajmniej od XiX wieku na tyle intensywnym, zapośredniczonym w wydarze-
niach, instytucjach i rytuałach, że zyskującym na tle rozbiorowej Polski znamiona
wyjątkowości. Miała ona swą kontynuację w okresie międzywojennym, w czasach
Peerelu, dostrzegana i rejestrowana naukowo jest współcześnie.
Mimo niemałego rozpoznania roli mieszczaństwa w dziejach Poznania brakuje
nam spojrzenia na miasto z zamiarem sprawdzenia, na ile kategoria mieszczańskości
jest w refleksji nad nim operatywna, czy odsłania jego nowe perspektywy, czy miasto
lepiej wyjaśnia. niniejszy tom nie rości sobie pretensji do wypełniania luk, ale nie-
wątpliwie do pewnej przekrojowości, co uczyniliśmy, oddając głos mieszczańskości
Poznania, począwszy od średniowiecza i epoki nowożytnej. Więcej jednak mowy
jest o długich wiekach XiX i XX, w których upatrujemy konstytutywnych cech dla
oblicza współczesnego Poznania i jego charakteru. Jak pisze bowiem w swym tek-
ście Witold Molik: „W Poznaniu i innych wielkopolskich miastach polskie drob-
nomieszczaństwo już na długo przed pierwszą wojną światową okrzepło gospodar-
czo i politycznie w ramach kilkudziesięcioletniego okresu pracy organicznej i walki
z niemczyzną. Posiadało solidne podstawy ekonomiczne i stanowiło znaczącą część
polskiego społeczeństwa. Wyróżniało się sposobem myślenia i wysoką kulturą życia
codziennego, jakiej nigdy nie udało się stworzyć ludności polskiej w pozostałych
dwóch zaborach”.
staraliśmy się w tym tomie pochylić także nad zagadnieniami zdecydowanie rza-
dziej pojawiającymi się w dotychczasowej refleksji nad Poznaniem, a więc odradza-
niem się mieszczańskiego modelu i stylu życia po ii wojnie światowej i ich trwaniem
aż do współczesnych czasów. interesowała nas w tym względzie codzienność pozna-
niaków, działalność kupiecka i przedsiębiorcza, życie towarzyskie, rozrywki, upodo-
bania kulinarne, które niekiedy niewiele się różniły od aktywności mieszkańców
innych miast, ale jednak dokonując się w tutejszych przestrzeniach i kontekstach,
wypełniały się zawartymi w nich treściami. sporo uwagi poświęciliśmy tej najbar-
dziej prywatnej przestrzeni poznańskiego mieszczaństwa, a więc ich mieszkaniom.
to one bowiem zdają się najczulszym zwierciadłem stylu życia, aspiracji i możliwo-
ści poznaniaków i pozwalają na wyciągnięcie wniosków ogólnych. solidność i kom-
fort, niezależnie od epoki, stylu i politycznego otoczenia, dominowały tu nad pro-
wizorycznością, ale też nad fantazją czy skłonnością do awangardowości. Pomiędzy
stylem życiem poznaniaków, ich mentalną konstrukcją a architektoniczną prze-
strzenią, w której żyją, zachodzi ciekawe podobieństwo. W obu przypadkach rządzi
nimi napięcie między lokalnie zorientowanym konserwatyzmem a aspiracjami do
kosmopolitycznej nowoczesności.
obserwacje czasów najmniej odległych przypominają o tożsamościowych kło-
potach miasta po przełomie lat 90. i ówczesnym szybkim, ale powierzchownym cywi-
lizacyjnym skoku, jaki się tu dokonał. Późniejsza emigracja ludności, szamotanina
władz miasta wokół wymyślenia jego formuły, zagubienie pozostałych na miejscu
mieszkańców to najlepsze tego sygnały z przełomu stuleci. Jednak zawarte w tomie
głosy sugerują, że to już kłopot przeszłości. Współczesny Poznań zdaje się wypełniać
samoświadomością o swej mieszczańskiej genealogii, jej historycznych konsekwen-
cjach, niesionych wartościach, ale też mankamentach, i dzieje się to mimo niewiel-
kiej z perspektywy ogólnopolskiej, bo zdominowanej przez szlachecko-ziemiański
rodowód społeczeństwa, atrakcyjności takiej biografii. Co więcej, dotyczy to chyba
nie tylko „nowych mieszczan”, aktywnych konsumentów i kreatorów dzisiejszej
miejskości, ale także poznaniaków starszego pokolenia. Wszystko to sprawia nie-
zmiennie wrażenie fenomenu, któremu postanowiliśmy się przyjrzeć.
Piotr Korduba
£
Co TO TAKIEGO
Na poprzedniej stronie:
Café Esplanade w budynku dawnego Teatru Miejskiego (dzisiaj Arkadia)
przy pl. Wolności, 1912–1918, pocztówka ze zb. R. Trojanowicza/CYRYL
11
Krzysztof Podemski
od stanu mieszczańskiego
do nowej klasy średniej
Polska nigdy nie była „społeczeństwem mieszczańskim”, czyli takim, w któ-
rym mieszczaństwo było klasą dominującą politycznie, ekonomicznie i kulturowo.
tym bardziej współczesne społeczeństwo polskie – po okupacji niemieckiej i po
zagładzie, po nacjonalizacji przemysłu i handlu, wreszcie po kilkupokoleniowym
doświadczeniu realnego socjalizmu – takim nie jest. W Polsce nie mieszczaństwo
było „problemem”, lecz jego brak. Dlatego polska literatura socjologiczna poświę-
cona mieszczaństwu jest bardzo uboga1, zwłaszcza gdy porównać ją z ogromną
liczbą pozycji o inteligencji, która w Europie Wschodniej była warstwą szczegól-
nie wpływową, choć niezbyt liczną2. Jak pisał Józef Chałasiński, „w okresie poroz-
biorowym inteligencja była jedyną spadkobierczynią szlacheckiej idei państwo-
wej i stanowiła „moralny” rząd narodu polskiego”3. W XiX i w pierwszej połowie
XX wieku na wschód od Łaby to inteligencja pochodzenia szlacheckiego była war-
stwą wzorotwórczą, podczas gdy na zachód od Łaby było nią mieszczaństwo.
Mieszczaństwo jako stan
Dużo więcej o tej zbiorowości dowiedzieć się można z prac historyków.
Mieszczaństwo, klasa społeczna, której nazwa w wielu językach europejskich wywo-
dzi się z francuskiego bourgeoisie, kojarzona jest przede wszystkim z XiX-wiecznym
kapitalizmem i tworzącymi go procesami industrializacji i urbanizacji, których była
motorem. Jednak początki mieszczaństwa sięgają średniowiecza. Mieszczaństwo
narodziło się bowiem jeszcze w Xi wieku w stanowym społeczeństwie feudal-
nym Europy zachodniej, jako tzw. czwarty stan. teoretycy feudalizmu wyróżniali
z początku jedynie trzy różniące się prawami stany społeczne: duchownych, ryce-
rzy i chłopów. zamieszkujący powstające miasta kupcy i bankierzy byli z początku
traktowani tak jak chłopi i o uznanie swojej odrębności i nadanie odmiennych praw
musieli dopiero walczyć. Jak pisali autorzy historii społeczeństwa na ziemiach pol-
skich: „Pod kierunkiem kupców zorganizowane w miastach Europy zachodniej
komuny podjęły w Xi–Xii w. walkę o wolność osobistą oraz autonomię miast,
1 W zasadzie jedyną „klasyczną” pozycją socjologiczną poświęconą mieszczaństwu jest praca M. ossows-
kiej, Moralność mieszczańska, Warszawa 1985 (i wyd. 1956).
2 M.in. J. Chałasiński, Przeszłość i przyszłość inteligencji polskiej, Warszawa 1958; Inteligencja w Polsce. Spec-
jaliści, twórcy, klerkowie, klasa średnia, red. H. Domański, Warszawa 2008.
3 J. Chałasiński, dz. cyt., s. 62.
Krzysztof Podemski
12
i walkę tę wygrały”4. W Europie Wschodniej mieszczaństwo ukształtowało się póź-
niej i w odmienny sposób. W Polsce proces ten sięga swoimi korzeniami wieku
Xiii, gdy rozpoczęto na naszych ziemiach lokować miasta na prawie niemieckim.
Uzyskane przez tworzące się polskie mieszczaństwo przywileje stanowe nie były
wynikiem jego oddolnej walki, lecz zostały mu nadane przez książęta i biskupów,
którzy zachęceni przykładem zachodnich władców, dostrzegli w rozwoju miast
własne korzyści. Można powiedzieć, że mieszczaństwo na ziemiach polskich nie
powstało w sposób „organiczny”, oddolnie, lecz w sposób „imitacyjny”, odgórnie.
Mieszczaństwo jako stan społeczny było ściśle związane z rozwojem średnio-
wiecznych miast. W wielu językach podkreśla to nawet jego nazwa, wspólny rdzeń
obu słów (bourg i bourgeois – miasto i mieszczaństwo). niezależność miast euro-
pejskich od władzy centralnej była w średniowieczu fenomenem. niektóre z nich,
zwłaszcza we Włoszech, stały się autonomicznymi republikami, jak na przykład
Wenecja. „U progu epoki nowożytnej mieszczaństwo stało się w niektórych rejo-
nach Europy czołową siłą polityczną. Republiką mieszczańską była Holandia, także
w anglii od czasów elżbietańskich wielkie mieszczaństwo uzyskało dominujący
wpływ na sprawy monarchii”5. Jednak nie wszyscy, którzy zamieszkali w obrębie śre-
dniowiecznych miejskich murów, do stanu mieszczańskiego należeli. „Warunkiem
posiadania praw obywatelskich w mieście było bowiem posiadanie nierucho-
mości lub innego stałego źródła dochodów opodatkowanego na rzecz miasta”6.
Decydujących o przynależności stanowej praw miejskich obywateli, w tym prawa do
zasiadania w radzie miejskiej, nie posiadali zatem ani pracownicy najemni (czelad-
nicy, robotnicy, służba domowa), ani ówcześni „artyści” (kuglarze, grajkowie i inni),
ani ludzie marginesu (trudniący się zawodowo żebractwem, prostytucją, kradzieżą,
rozbojem). Wreszcie posiadłości w miastach nabywali także przedstawiciele dwóch
bardziej uprzywilejowanych od mieszczaństwa stanów: duchowieństwo i szlachta.
Wyróżniony przez nadane prawa stan mieszczański był od początku bardzo
zróżnicowany ekonomicznie. Jego elitę stanowili właściciele gruntów i bogaci
kupcy zajmujący się wielkim handlem. niżej sytuowali się najbogatsi rzemieślnicy,
do których należeli zwłaszcza złotnicy, piwowarzy, młynarze, architekci i snycerze.
Drobni kupcy, kramarze, właściciele małych warsztatów rzemieślniczych, gospód
i zajazdów oraz rolnicy gospodarujący w obrębie murów miejskich tworzyli tzw.
pospólstwo. Formą organizacji pospólstwa przeciw dominacji w radach miejskich
najbogatszych mieszczan (patrycjuszy) były cechy rzemieślnicze7.
Miasta, szczególnie większe – stwarzały, o czym w początkach XX wieku
pisał niemiecki socjolog Georg simmel w słynnym eseju Mentalność mieszkań-
ców wielkich miast – inne warunki do rozwoju jednostki niż wieś. sprzyjały indy-
widualizmowi, a „psychologicznym tłem do indywidualności wielkomiejskiej
jest natężenie podniet nerwowych, wynikające z szybkich, nieustannych zmian
zewnętrznych i wewnętrznych”8. Świat miejski od początku był bardziej zróżnico-
4 i. ihnatowicz, a. Mączak, B. zientara, Społeczeństwo polskie od X do XX wieku, Warszawa 1979, s. 128.
5 J. Kochanowicz, hasło Mieszczaństwo [w:] Encyklopedia Socjologii, t. 2. K–n, Warszawa 1999.
6 tamże, s. 135–136.
7 tamże.
8 G. simmel, Most i drzwi. Wybór esejów, tłum. M. Łukasiewicz, Warszawa 2006, s. 115.
od stanu mieszczańskiego do nowej klasy średniej
13
wany niż świat wiejski, jednostka w nim była bardziej anonimowa, a tempo życia
szybsze. Mieszczanie, także średniowieczni, jako rdzeń ludności miejskiej mieli
relatywnie znacznie więcej sposobności do kontaktów z innymi językami i wyzna-
niami, z rynkiem, z oświatą i sztuką, z nowymi prądami umysłowymi i nowinkami
technicznymi aniżeli mieszkańcy dworów i folwarków.
Mieszczaństwo jako klasa społeczna
obiektem szczególnego zainteresowania naukowców i pisarzy stało się jed-
nak zasadniczo dopiero mieszczaństwo doby rodzącego się kapitalizmu, gdy prze-
stało być już owym „czwartym stanem”, a stawało się dominującą klasą społeczną
tworzącą zręby nowego ładu. Proces ten opisywało wielu wybitnych zachodnich
uczonych XiX i początku XX wieku, w tym Karol Marks, Max Weber i Werner
sombart. tymczasem, jak już wspominałem, w polskiej socjologii w zasadzie
jedyną monograficzną pracą poświęconą mieszczaństwu pozostaje książka Marii
ossowskiej9. Pojęcie mieszczaństwa nie jest jednoznaczne. W różnych językach,
epokach i kontekstach posiada ono różne znaczenia, zróżnicowany jest bowiem
sam jego desygnat. Czym innym było mieszczaństwo jako „czwarty stan” w śre-
dniowieczu, czym innym mieszczaństwo jako klasa społeczna w XiX wieku, czym
innym drobnomieszczaństwo, a czym innym burżuazja, czym innym mieszczań-
stwo na starym Kontynencie, czym innym w nowym Świecie, czym innym na
zachód, a czym innym na wschód od Łaby.
najbardziej znaną teorią burżuazji jako klasy społecznej jest marksizm. Jak
zwraca uwagę ossowska, Marks i Engels używali tego pojęcia co najmniej w trzech
znaczeniach. W pierwszym mianem burżuazji określali wszystkie klasy uprzywile-
jowane, przeciwstawiając ją wyzyskiwanemu proletariatowi. „W tym sensie odbie-
gającym od etymologicznego (bourg – miasto) obejmuje ona i ziemiaństwo”10.
W drugim znaczeniu burżuazja to wyzyskująca proletariuszy uprzywilejowana
klasa społeczna właścicieli środków produkcji, jednak odrębna od właścicieli
ziemskich. Wreszcie w trzecim znaczeniu klasycy marksizmu burżuazją nazywali
klasę przeciwstawioną ziemiaństwu i toczącą z nim walkę klasową. inny niemiecki
badacz, Werner sombart, w poświęconej mieszczaństwu monografii11 uznał,
że mieszczanin to „homo oeconomicus mieszkający w mieście, mieszczaństwo to
grupa wyznaczona łącznie przez czynnik ekologiczny i przez udział w produkcji
lub wymianie dóbr materialnych przede wszystkim w okresie kapitalizmu”12.
Dla Maxa Webera mieszczaństwo to warstwa społeczna uznająca określony etos
zawodowy związany z protestantyzmem i jego doktryną predestynacji: „Powstał
więc mieszczański etos zawodowy. Mając świadomość sprzyjania łaski i błogosła-
wieństwa Bożego, mieszczański przedsiębiorca, jeśli tylko trzymał się w granicach
formalnej poprawności, mógł rozwijać swe zawodowe interesy i powinien był
to czynić. siła ascezy religijnej oddawała mu ponadto do dyspozycji trzeźwych,
9 M. ossowska, dz. cyt.
10 tamże, s. 18.
11 W. sombart, Der Bourgeois. Zur Geistesgeschichte des modernen Wirtschaftsmenschen, München/Leipzig
1913, za: M. ossowska, dz. cyt.
12 tamże, s. 15.
Krzysztof Podemski
14
sumiennych i przywiązanych do pracy w zbożnych celach robotników. Dawała
mu ponadto przekonanie, że nierówny podział dóbr na tym świecie jest dziełem
boskiej opatrzności”13. ten mieszczański etos, przeciwstawny feudalnemu etosowi
arystokracji, stał się „duchem kapitalizmu”. nie wszyscy teoretycy mieszczaństwa
definiowali je jednak bezpośrednio przez status ekonomiczny czy związany z nim
wzorzec osobowy. Dla francuskiego socjologa Edmonda Goblota14 mieszczaństwo
to „grupa stanowiąca w miastach tzw. towarzystwo, a nienależąca do arystokracji.
Grupa ta jest płynna, można do niej wejść i z niej wyjść, a o przynależności do niej
decyduje pewien poziom wykształcenia i sposób bycia”15.
Maria ossowska podąża śladami Maxa Webera. analizuje moralność miesz-
czaństwa jako klasy społecznej, szukając jej korzeni między innymi w powieści
Daniela Defoe i pismach Benjamina Franklina, w katechizmach sekt purytańskich
i w Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Rekonstruuje także mieszczan w pogardli-
wym, „krzywym zwierciadle” szlachty, lewicy i środowisk artystycznych Młodej
Polski. W tym ujęciu mieszczańskie cnoty „ducha kapitalizmu”, takie jak oszczęd-
ność i pracowitość, stały się wadami. zarzucano zatem mieszczaństwu, a zwłaszcza
drobnomieszczaństwu, egoizm, kult pieniądza, reakcyjność, oportunizm, senty-
mentalizm, wygodnictwo, kołtuństwo i podwójną moralność – zwłaszcza w sferze
erotycznej, filisterstwo, obojętność wobec wartości estetycznych i intelektualnych,
mierność aspiracji. autorka opowiada się za „trójdzielną” koncepcją mieszczań-
stwa. zgodnie z nią we Francji przed i wojną światową do „wyższego” mieszczań-
stwa należały osoby mające duży majątek, żyjące w luksusach (posiadające liczną
służbę, własne auto lub powóz), z wykształceniem co najmniej średnim. Średnie
mieszczaństwo składało się również z osób z takim wykształceniem i względ-
nie majętnych, ale zmuszonych do pracy zawodowej, nieposiadających własnego
pojazdu oraz mających co najwyżej dwóch służących. Jednak o przynależności do
mieszczaństwa decydowała nie tylko pozycja ekonomiczna. „Prócz tych należeliby
do średniego mieszczaństwa ci, którzy wprawdzie nic nie posiadają, ale związani
są z wyżej wymienionymi węzłami pokrewieństwa, stosunkami towarzyskimi,
kulturą, gustami”16. Wreszcie francuskie drobnomieszczaństwo początków ubie-
głego wieku składało się z osób o wykształceniu podstawowym, „bardzo skrom-
nym stanie posiadania”, ale mających poczucie stabilizacji, a czasami nawet posia-
dających jedną służącą „do wszystkiego”. W tej warstwie mieszczaństwa ossowska
sytuowała zarówno sklepikarzy, rzemieślników, jak i drobnych urzędników i rolni-
ków, nauczycieli, a nawet duchownych „na skromnych stanowiskach”.
Stara i nowa klasa średnia
Po ii wojnie światowej pod wpływem amerykańskich socjologów, m.in.
Williama Warnera i Charlesa Wrighta Millsa, europejskie pojęcia mieszczań-
stwa i drobnomieszczaństwa zostały wyparte przez mniej popularne, choć od
13 M. Weber, Etyka protestancka a duch kapitalizmu, tłum. J. Miziński, Lublin 1994, s. 176.
14 E. Goblot, La barrière et le niveau. Étude Sociologique sur la borgeoisie française moderne, Paris 1925,
za: M. ossowska, dz. cyt.
15 tamże, s. 16.
16 M. ossowska, dz. cyt., s. 20.
od stanu mieszczańskiego do nowej klasy średniej
15
lat obecne w naukach społecznych określenie „klasa średnia” (the middle class).
zmiana terminologii odzwierciedlała dokonujące się zmiany ekonomiczne, spo-
łeczne i kulturowe. „Pozycje społeczne związane z klasą średnią mogły powstać
dopiero w społeczeństwie konsumpcji masowej. Powołała ona do życia instytucję
mortgage, czyli pożyczki hipotecznej na zakup domu. […] Rozpowszechnienie
się mentalności posiadacza było najważniejszym czynnikiem formowania się
społeczeństwa klasy średniej”17. C.W. Mills jako jeden z pierwszych wprowadził
rozróżnienie na dawne i nowe klasy średnie. Dawną klasę średnią w Usa stano-
wili przede wszystkim drobni posiadacze: farmerzy, przedsiębiorcy, handlarze
i wolne zawody. Drobni posiadacze byli w XiX wieku trzonem amerykańskiego
społeczeństwa, ale ich udział w strukturze społecznej stopniowo się kurczył. o ile
na początku wieku stanowili oni cztery piąte zatrudnionych, o tyle w latach 40.
XX wieku byli już jedynie jedną piątą ogółu pracujących. Po ii wojnie światowej
rozwijała się za to dynamicznie nowa klasa, klasa, której trzon stanowili pracow-
nicy umysłowi, urzędnicy, nazywani też „salariatem” (od ang. salary, czyli pensji
wypłacanej co miesiąc pracownikom umysłowym, w przeciwieństwie do robotni-
czych tygodniówek, tzw. wages) czy „białymi kołnierzykami” (od białych koszul
i garniturów przeciwstawionych niebieskim kombinezonom klasy robotniczej).
nazwano ją, w odróżnieniu od klasy drobnych posiadaczy, „nową” klasą średnią.
Klasa ta ma strukturę piramidalną i składa się z kierowników, płatnych specjali-
stów, pracowników handlu i pracowników biurowych18.
Tzw. „nowi mieszczanie”
od paru lat w publicystyce i badaniach nad stylami życia pojawia się określenie
„nowi mieszczanie”19. Paweł Kubicki za „nowych mieszczan” uznaje ludzi młodych,
dobrze wykształconych i znających świat, należących do „pokolenia Erasmusa”,
którzy – inaczej niż ich rodzice – świadomie decydują się na życie w mieście, a nie
na „ucieczkę” do stref podmiejskich. nowi mieszczanie chcą bowiem żyć w mie-
ście, korzystając z możliwości, które stwarza miejskie życie, takich jak swoboda
wyboru, gęstość kontaktów społecznych, oferta kulturalna. Wiąże się to oczywi-
ście z przemianami we wzorach życia rodzinnego, zwłaszcza z późnym zakłada-
niem rodzin lub wręcz „byciem singlem”. Bliskie im są tzw. wartości postmateriali-
styczne, takie jak wolność, kreatywność, ekologia, indywidualizm. Wolą korzystać
z sharing economy, niż posiadać własne auto. to oni stanowią bazę społeczną
ruchów miejskich, ruchów, które zdobywają w większych miastach coraz większe
wpływy. Według innego raportu na ten temat „obserwujemy obecnie powstawanie
nowej klasy społecznej – świadomych mieszczan – pozbawionej negatywnych sko-
jarzeń z pojęciem burżuazji. nowi mieszczanie są przede wszystkim wykształceni,
17 H. Domański, Polska klasa średnia, Wrocław 2002, s. 13–14.
18 C. Wright Mills, Białe kołnierzyki. Amerykańskie klasy średnie, tłum. P. Graff, Warszawa 1965.
19 P. Kubicki, Nowi mieszczanie w nowej Polsce. Raport, Warszawa 2011; X. stańczyk, Miraże nowego
mieszczaństwa, „Res Publica nova”, 27 Vi 2011, http://publica.pl/teksty/miraze-nowego-mieszczan-
stwa-3041.html [dostęp: 6 X 2017]; Nowi mieszczanie. Rozmowa z dr. Pawłem Kubickim, https://www.
tygodnikprzeglad.pl/artykulnowi-mieszczanie-rozmowa-dr-pawlem-kubickim/4/ [dostęp:
6 X 2017].
Krzysztof Podemski
16
mobilni, tolerancyjni i otwarci na nowe doświadczenia. Jako świadome jednostki
żyją zgodnie z zasadami zrównoważonego rozwoju, dbając o najbliższe środowisko,
bo traktują miasto jako miejsce do samorealizacji. Wymagają więcej od innych,
ale przede wszystkim od siebie, dlatego są aktywni zarówno w życiu zawodowym,
jak i prywatnym”20. „nowi mieszczanie” posiadają wiele cech wspólnych z „klasą
kreatywną” Richarda Floridy21 czy kategoriami kulturowymi określanymi mianem
yuppies (Young Urban Professionals) i hipsters. tak rozumiane „nowe mieszczań-
stwo” jest bliższe wspomnianej koncepcji „mentalności mieszkańców wielkich
miast” Georga simmla i flâneurowi Waltera Benjamina22. W tym ujęciu „nowe
mieszczaństwo” jest zdecydowanie bardziej definiowane przez miejsce zamiesz-
kania i mentalność niż przez stan posiadania. Jest jednocześnie postrzegane jako
zbiorowość czynnie uczestnicząca w procesie zmian społeczno-kulturowych23.
Specyfika mieszczaństwa w Polsce
Polska, podobnie jak większość krajów w regionie, od XVi wieku rozwi-
jała się inaczej niż Europa zachodnia. Miast było tu już przedtem mniej, a ich
pozycja była słabsza. Głównym powodem tego „rozdzielenia dróg rozwojowych
Europy”24 było to, że wschodnioeuropejska szlachta, inaczej niż zachodnia, zamiast
„zmieszczanieć” poprzez przeprowadzkę do miast i inwestowanie w rozwijający
się przemysł, przeszła od gospodarki czynszowej do nieznanej w krajach bardziej
rozwiniętych późnofeudalnej gospodarki folwarcznej opartej na pracy pańszczyź-
nianej. skutkowało to tym, że „w Europie Środkowej i Wschodniej aktywizacja
ekonomiczna szlachty powodowała zahamowanie rozwoju kapitalizmu i umoc-
nienie się systemu feudalnego, choć już w nowej formie”25.
Konsekwencje opóźnienia cywilizacyjnego widoczne były jeszcze po odzy-
skaniu niepodległości, a różnice między ziemiami byłych zaborów były znaczne.
odsetek ludności miejskiej w 1921 roku wynosił zaledwie 24,6 proc. i wzrósł
w roku 1938 do 30 proc. W dużych miastach (powyżej 100 tys.) mieszkało odpo-
wiednio tylko 7,8 proc. (1921) i 11,4 proc. (1938) społeczeństwa, podczas gdy
w anglii, Holandii i niemczech wskaźnik ten przekraczał 30 proc. nie byliśmy
pod tym względem aż takim wyjątkiem, podobny bowiem do naszego udział lud-
ności wielkich miast występował we Francji, Belgii i szwecji, a na Litwie, w Bułgarii
i Rumunii był znacznie niższy i wynosił 4–6 proc26. W latach 30. ludność pra-
cująca w rolnictwie stanowiła w Polsce 61 proc. ogółu, więcej niż na Węgrzech
(52 proc.), w Czechosłowacji (35 proc.), we Włoszech (43 proc.), Francji (36 proc.)
i niemczech (29 proc.), ale mniej niż w Bułgarii (80 proc.), Jugosławii (77 proc.)
i Rumunii (72 proc.).
20 Nowi mieszczanie. Raport trendowy, http://www.fpiec.pl/nowi_mieszczanie_f5_analytics.pdf [dostęp:
6 X 2017].
21 R. Florida, Narodziny klasy kreatywnej, tłum. t. Krzyżanowski, M. Penkala, Warszawa 2010.
22 W. Benjamin, Powrót flâneura, tłum. a. Kopacki, „Literatura na świecie” 2011, nr 8/9.
23 Prywatna korespondencja z socjologiem Rafałem Drozdowskim.
24 J. topolski, Rzeczpospolita Obojga Narodów 1501–1795, Poznań 2015, s. 19.
25 tamże, s. 24.
26 J. Żarnowski, Społeczeństwo Drugiej Rzeczypospolitej 1918–1939, Warszawa 1973.
od stanu mieszczańskiego do nowej klasy średniej
17
Burżuazja była w przedwojennej Polsce nieliczna. Jej liczebność według
kolejnych spisów powszechnych (1921, 1931, 1938) szacowano przez cały ten
okres na około 300 tys., przy czym jej udział w strukturze społecznej zmalał
z 1,1 proc. w roku 1921 do 0,9 proc. w 1938. Wzrosła natomiast liczebność i udział
drobnomieszczaństwa z 3 mln (11 proc.) w roku 1921 do 4,1 mln (11,8 proc.)
w 1938. zwiększyła się również liczebność i odsetek „bliskiej” już wtedy miesz-
czaństwu inteligencji, z 1,4 mln (5,1 proc.) w 1921 roku do 2 mln (5,7 proc.)
w 1938. Rozmieszczenie mieszczaństwa w Polsce międzywojennej było bar-
dzo nierównomierne. W 1931 roku drobnomieszczaństwo stanowiło 11 proc.
populacji, pracownicy umysłowi 4,8 proc., a „przedsiębiorcy i wolne zawody”
1,9 proc., łącznie zatem bardzo szeroko rozumiane mieszczaństwo zamykało
się w niespełna 18 proc. Udział tych „mieszczan” w strukturze społecznej naj-
wyższy był w województwach centralnych, najniższy zaś w województwach
wschodnich. zasadnicza część mieszczaństwa, czyli drobnomieszczaństwo, sta-
nowiła 14,3 proc. mieszkańców województw centralnych, 9,3 proc. poznańskiego
i pomorskiego, 9,1 proc. województw południowo-wschodnich, 8,9 proc. mało-
polskiego, 8,5 proc. województw wschodnich i jedynie 6,3 proc. robotniczego
Śląska27. Klasa drobnomieszczańska składała się przede wszystkim z rzemieślni-
ków, drobnych kupców i handlarzy. Dodać wypada, że tylko 38 proc. drobno-
mieszczan stanowiła ludność rdzennie polska, siedmioprocentowy udział posia-
dali bowiem niemcy, Rosjanie, Ukraińcy i Białorusini. najliczniejszą częścią tej
klasy byli jednak Żydzi, którzy stanowili 55 proc. jej składu. Mniejszość żydowska
dominowała zwłaszcza w handlu, choć na Kresach stanowiła także zdecydowaną
większość wśród rzemieślników, na przykład na Polesiu aż 81 proc. Jak twier-
dzi Żarnowski, „drobnomieszczaństwo żydowskie stanowiło świat na co dzień
stykający się z ludnością nieżydowską, jednak w dużym stopniu od niej odsepa-
rowany, […] drobnomieszczaństwo żydowskie stanowiło – nie jedyny oczywi-
ście w Polsce międzywojennej – ośrodek zacofania. Jego rozładowanie nie było
możliwe w ówczesnym układzie sił, bo nędza handlarzy i rzemieślników żydow-
skich stanowiła tylko odwrotną stronę nędzy i zacofania wsi”28. zróżnicowanie
etniczne drobnomieszczaństwa było jedną z przyczyn, dla których nie powstała –
poza Poznańskiem i Pomorzem, gdzie drobnomieszczaństwo już w XiX wieku
było stosunkowo liczne – jakaś wyraźnie odrębna, „drobnomieszczańska” kul-
tura. Względnie najbardziej mieszczańska była Wielkopolska. Kultywowany tu
tzw. etos wielkopolski29 był w gruncie rzeczy etosem mieszczańskim, bliskim
temu, który opisywali Max Weber i Maria ossowska.
Również nieliczna burżuazja w Polsce okresu międzywojennego rekrutowała
się tylko w części z ludności polskiej. Janusz Żarnowski szacuje udział Polaków
w tej klasie na 50–51 proc., Żydów na 43 proc., niemców na 3–4 proc. oraz na
2 proc. pozostałe grupy etniczne30. Jak zauważył Józef Chałasiński, „kapitalizm
27 tamże.
28 tamże, s. 252–254.
29 Etos Wielkopolan. Antologia tekstów o społeczeństwie Wielkopolski z drugiej połowy XIX i XX wieku,
red. W. Molik, a. Baszko, Poznań 2006.
30 J. Żarnowski, dz. cyt.
Krzysztof Podemski
18
w Polsce rozwijał się dzięki cudzoziemcom, przy bardzo słabym udziale polskiej
szlachty”31. ta dominacja „obcych” w mieszczaństwie, nakładając się na antagoni-
zmy klasowe, powodowała rozmaite napięcia i podsycała nastroje antysemickie.
ii wojna światowa i jej konsekwencje radykalnie zmieniły sytuację zarówno
drobnomieszczaństwa, jak i mieszczaństwa. Po pierwsze, to mieszczanie padli
w największym stopniu ofiarą niemieckiej agresji na Polskę. spośród 5,6–5,8 mln
obywateli polskich zamordowanych przez nazistów aż 3 mln stanowili polscy Żydzi.
okupację przetrwało najwyżej 0,5 mln członków mniejszości żydowskiej, a jak wspo-
mniano wyżej, Żydzi stanowili przeszło połowę mieszczaństwa ii Rzeczypospolitej.
także mieszkańcy miast byli bardziej narażeni na śmierć z rąk okupanta, zarówno
ze względu na bombardowania, jak i na stawiany opór, w tym udział w powsta-
niu warszawskim i powstaniu w warszawskim getcie. Po drugie, mieszczanie padli
ofiarą „walki klasowej” prowadzonej przez komunistyczne władze wobec „kapitali-
stów”, wymieńmy tu choćby nacjonalizację przemysłu w 1946 roku oraz tzw. bitwę
o handel w latach 1947–194932. W trakcie tej ostatniej zlikwidowano niemal połowę
ze 134 tys. prywatnych sklepów. Wielu kupców, rzemieślników i właścicieli drob-
nych zakładów przemysłowych było represjonowanych w okresie stalinowskim.
Jednocześnie wielu z tych, którzy tuż po wojnie tworzyli szczątkową klasę średnią,
wykorzystało tragiczne skutki ii wojny światowej i powojennej „prześnionej rewo-
lucji”33. Jak pisze Przemysław sadura, „Powojenna klasa średnia w Polsce miała swój
początek w zrabowanych brylantach i zaludnionych cudzych domach”34.
Pewna rehabilitacja „kapitalistów” nastąpiła dopiero w epoce Edwarda Gierka.
W 1976 roku stworzono możliwość zakładania tzw. firm polonijnych, tworzonych
przez zagranicznych inwestorów polskiego pochodzenia. Co więcej, lata 70. to okres
zastępowania „walki klas” i „równości” ideologią bogacenia się i konsumpcji. Pozwoliło
to na pojawienie się „neomieszczańskiego” stylu życia, daleko wykraczającego poza
posiadaczy i zatrudnionych na własny rachunek, przenikającego zarówno do inteli-
gencji i lepiej zarabiających wykwalifikowanych robotników, a nawet na wieś35.
Choć wolnorynkowe reformy ekonomiczne, które doprowadziły do powsta-
nia w Polsce gospodarki kapitalistycznej, zapoczątkował jeszcze minister Jerzy
Wilczek w rządzie Mieczysława Rakowskiego, to jednak momentem przełomo-
wym były przede wszystkim wprowadzone 1 stycznia 1990 roku reformy Leszka
Balcerowicza. nie oznaczały one jednak automatycznego odrodzenia się „miesz-
czaństwa”, „klasy średniej”. Jak zauważył Henryk Domański, czołowy polski badacz
struktury społecznej, a klasy średniej w szczególności, „w przypadku Polski […]
nie chodzi o to, aby klasy średnie »odzyskać«, ale aby je stworzyć. intensywne
działania w tym kierunku podjęli politycy i media […]. Klasa średnia stała się
elementem politycznej poprawności wśród elit, chociaż dobre chęci padły na
31 J. Chałasiński, dz. cyt., s. 66.
32 M.in. t. Kowalik, Spory o ustrój społeczno-gospodarczy Polski 1944–48, Warszawa 1980, M. zaremba,
Wielka trwoga. Polska 1944–1947. Ludowa reakcja na kryzys, Kraków 2012.
33 a. Leder, Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej, Warszawa 2014.
34 P. sadura, Wielość w jedności: klasa średnia i jej zróżnicowanie [w:] Style życia i porządek klasowy w Polsce,
red. M. Gdula, P. sadura, Warszawa 2012.
35 Styl życia. Przemiany we współczesnej Polsce, red. a. siciński, Warszawa 1976.
od stanu mieszczańskiego do nowej klasy średniej
19
nieprzygotowany grunt, jako że w kraju o niskiej stopie życiowej, jakim jest Polska,
jakakolwiek kategoria nazwana »klasą średnią« może mieć tylko kształt spaupery-
zowanego segmentu. […] Przede wszystkim muszą się wyłonić pozycje zawodowe
z charakterystycznymi dla kapitalistycznego rynku pracy mechanizmami rekruta-
cji, awansu i wynagrodzeń. Drugi etap polega na ukształtowaniu się nowej men-
talności, stylu życia i postaw, […] będzie to długofalowy proces, w którym należy
oczekiwać załamań i zwrotów”36. zdaniem badacza warunkiem przekształcenia
się społeczeństwa polskiego w społeczeństwo klasy średniej jest upowszechnie-
nie się w nim wartości Weberowskiego „ducha kapitalizmu”, liberalnej demokra-
cji i american dream, odrzucenie mentalności wywodzącej się zarówno z feuda-
lizmu, jak i z PRL37. Dodać należy, że o ile w Usa i Europie zachodniej „nowa
klasa średnia” wyparła dawnych drobnych posiadaczy, o tyle w Polsce „wypiera”
ona dawną inteligencję: „W strukturze polskiego społeczeństwa najbliższym
odpowiednikiem tych kategorii [new middle class – przyp. K.P.] jest inteligencja.
najprawdopodobniej będzie to trzon nowej klasy”38.
Wydaje się, że po 1989 roku mamy do czynienia z czterema równoległymi
procesami zachodzącymi w obrębie „mieszczaństwa”. Po pierwsze, odbudowuje
się drobnomieszczaństwo, „stara” klasa średnia drobnych posiadaczy warsztatów,
sklepów, firm. Po drugie, znaczna część tej dopiero co powstałej „starej” klasy
średniej ulega wchłonięciu przez wielkie korporacje, chociażby – w przypadku
handlu – poprzez franczyzę (na przykład sklepy sieci Żabka). Po trzecie, poja-
wiła się polska burżuazja, rodzima elita finansowa39, której niektórzy przedstawi-
ciele stanowią część szeroko rozumianej globalnej elity finansowej i tworzą, jak
rodzina Kulczyków, burżuazyjne dynastie. Po czwarte, dotychczasowa inteligencja
przekształca się w trzon „nowej” klasy średniej, w profesjonalistów świadczących
usługi w sferze publicznej lub na rynku. Piąty proces, wykraczający poza samo
„mieszczaństwo”, to upowszechnienie się niektórych „mieszczańskich” wartości,
jednak raczej tych związanych z konsumpcją niż z produkcją, czyli tych, które
bardziej charakteryzują „nową” niż „starą” klasę średnią.
opóźnienie cywilizacyjne, związane zwłaszcza, choć nie wyłącznie, z rozej-
ściem się dróg rozwojowych zachodniej i wschodniej Europy u progu epoki nowo-
żytnej, spowodowało ekonomiczną, społeczną i kulturową „lukę”, której nadrobić
się już chyba nie da. Jak zauważa filozofka agata Bielik-Robson, „Polska po dziś
dzień jest krajem feudalnym […]. U nas nigdy nie odbyła się żadna rewolucja
mieszczańska. to, co się zdarzyło w XVii wieku w Europie zachodniej, szczegól-
nie w anglii, u nas jeszcze się nie wydarzyło. My, jeśli chodzi o etap walki klasowej,
mówiąc tak po marksowsku, jesteśmy o dobre kilka wieków do tyłu”40.
36 H. Domański, dz. cyt., s. 21–22.
37 tamże.
38 tamże, s. 109.
39 Wg portalu Forbes lista polskich miliarderów zwiększyła się w 2017 r. w porównaniu z rokiem ubiegłym
z 25 do 32 osób, a łączny majątek 100 najbogatszych Polaków wzrósł o przeszło 25 proc. i wynosi obecnie
134 mld zł, www.Forbes.Pl/100-najbogatszych-polska/2017 [dostęp: 4 X 2017].
40 Skąd się wzięli mieszczanie. Rozmowa Tomasza Kwaśniewskiego z Agatą Bielik-Robson, „Wysokie obcasy”,
4 Xii 2014.
Krzysztof Podemski
20
W ważnej i efektownie sformułowanej tezie Bielik-Robson jest pewno sporo
przesady. Polska nie jest oczywiście krajem feudalnym w dosłownym tego słowa
znaczeniu. Jednak na co zwraca uwagę coraz więcej badaczy41, stosunki społeczne,
zwłaszcza stosunki pracy, są kształtowane na wzór relacji feudalnych, a nie kapita-
listycznych. Do takich wniosków doszedł socjolog badający kulturę organizacyjną
polskich firm na początku XXi wieku w trzynastu miastach (w tym Poznaniu,
szamotułach i Wrześni) oraz w jednej gminie (tarnowo Podgórne)42. zwracam
uwagę, że na 13 społeczności lokalnych, w których badanie to przeprowadzano
w latach 2001–2003, aż cztery to miejscowości wielkopolskie, relatywnie „miesz-
czańskie”. z badań tych wynika jednak, że zarówno pracodawcy, jak i pracownicy
najemni w naszym kraju mają nadal mentalność „folwarczną”. Menedżerowie są
„panami”, którzy próbują jak najwięcej „wycisnąć” z pracowników, a z kolei pra-
cownicy, jak „pańszczyźniani chłopi”, próbują jak najmniej pracować i oszukiwać
„pana”. styl zarządzania polskich menedżerów autor określa jako autorytarny.
te „średniowieczne” stosunki pracy nie sprzyjają rozwojowi: „Co z tego, że dużo
pracujemy, skoro w pracy ciągle dominują folwarczne stosunki pracy, tłumiące kre-
atywność i innowacyjność. nie chodzi o to, żeby się spocić. Chodzi o to, żeby ciągle
myśleć o tym, co poprawić, i nie traktować nowych pomysłów jako zagrożeń”43.
istnieje historyczny związek między silnym mieszczaństwem a demokracją
i wartościami liberalnymi. Liczna, silna i mająca poczucie bezpieczeństwa middle
class, produkt nowoczesnego kapitalizmu, jest fundamentem demokratycznego
ładu społecznego. W społeczeństwie feudalnym „ludem” rządzi triumwirat „pana,
wójta i plebana”. tam, gdzie występuje taka archaiczna kultura polityczna, demo-
kracja i liberalizm są bardziej kruche, bo zostały słabiej „ukorzenione” społecznie.
***
tekst ten jest jedynie wprowadzeniem do naszego tomu poświęconego
poznańskiemu mieszczaństwu. artykuły w nim zamieszczone ukazują różne
aspekty życia tej zbiorowości w stolicy Wielkopolski. na zakończenie chciałbym
przedstawić pewne uwagi odnoszące się do przemian, jakie w niej zachodzą.
Jak podkreślają badacze, a i ja wspominam o tym w tym wprowadzeniu,
Poznańskie i Pomorskie były jedynymi regionami na ziemiach polskich, w któ-
rych mieszczaństwo w okresie zaborów i w ii Rzeczypospolitej odgrywało
większą rolę i przyswoiło odrębny system wartości, w Wielkopolsce nazywany
41 J. Hryniewicz, Polityczny i kulturowy kontekst rozwoju gospodarczego, Warszawa 2004; tenże, Stosunki
pracy w polskich organizacjach, Warszawa 2007; Kultura folwarku. Profesor Janusz T. Hryniewicz rozmawia
z Edwinem Bendykiem, „Przegląd Polityczny” 2007, nr 82; Polska wciąż tkwi w głębokim średniowieczu.
Ująć pana pod kolana. Z profesorem Januszem Hryniewiczem, socjologiem, o tym, jak bardzo wciąż tkwimy
w feudalizmie, rozmawia Edwin Bendyk, „Polityka”, 13 X 2009, http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/
rynek/220401,1,polska-wciaz-tkwi-w-glebokim-sredniowieczu.read?-page=38&moduleid=4693, [dostęp:
5 X 2017]; J. sowa, Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą, Kraków 2011. Podob-
nie uważa także psycholog biznesu J. santorski, Kultura folwarku przetrwała w polskich firmach, Forsal.pl,
6 Vi 2014, http://forsal.pl/artykuly/801867,santorski-kultura-folwarku-przetrwala-w-polskich-firmach.
html [dostęp: 5 X 2017].
42 J. Hryniewicz, Stosunki pracy…
43 Polska wciąż tkwi w średniowieczu…
od stanu mieszczańskiego do nowej klasy średniej
21
etosem wielkopolskim. ten etos w jakiejś mierze przetrwał okupację i okres PRL.
to Poznań i Gdańsk były tymi miastami, których mieszkańcy w sposób szcze-
gólny – niekoniecznie „mieszczanie”, bo przecież nie byli nimi ani robotnicy
Cegielskiego, ani gdańscy stoczniowcy – swoim buntem przeciwko autorytarnej
władzy odcisnęli piętno na najnowszych dziejach Polski. także obecnie obie spo-
łeczności należą do tych, które najwyraźniej i najsilniej bronią liberalno-demokra-
tycznych wartości. Co więcej, Poznań jest miejscem, w którym powstały i gdzie
coraz większą rolę odgrywają nowe ruchy miejskie. Coraz częściej przestaje on być
postrzegany stereotypowo jako Festung Posen, „miasto zasłoniętych firanek” czy
„zblatowanych elit”, ale jako pionier modernizacji, w tym kulturowej. Jak sądzę,
bierze się to z siły i różnorodności poznańskiego „mieszczaństwa”, na które składa
się zarówno dawna klasa średnia drobnych właścicieli, nowa klasa średnia profe-
sjonalistów, jak i „nowi mieszczanie”, świadomi korzyści, jakie daje wielkomiejskie
życie.
22
tomasz Jurek
Mieszczańskość poznańska (i nie tylko)
w wiekach średnich
Kiedy 25 maja 1414 roku przed rozjemczym sądem króla węgierskiego
i rzymskiego, powołanym do zbadania zaogniającego się znów sporu polsko-
-krzyżackiego, zeznawał Mikołaj Margoński z Poznania, zapytany został, zgod-
nie z procedurą prawa kanonicznego, każącą stwierdzić status prawny i kondycję
świadka, „czyim jest poddanym i wasalem” – odpowiedział, że „jest mieszczani-
nem poznańskim”1. to bardzo ciekawa deklaracja. istotą pytania było określenie
przynależności państwowej i zależności politycznej. Mikołaj nie mówił jednak
o Polsce, Królestwie i królu. najważniejszym punktem odniesienia było dla niego
natomiast obywatelstwo miejskie. Poczucie związku z własnym miastem stawało
ponad wszystkimi innymi kręgami identyfikacji. Wobec tak wielkiej rangi owego
poczucia warto zadać sobie pytanie o to, co właściwie stanowiło o świadomości
bycia mieszczaninem2.
Podstawowe znaczenie miało kilka kryteriów. Mieszczaninem był ten, kto
mieszkał w mieście i korzystał z prawa miejskiego. Kryteria te mają oczywiście
zastosowanie do odpowiedniego czasu i miejsca. Świat średniowiecza miał cha-
rakter rustykalny. Jest charakterystyczne, że pierwsza dająca się znaleźć w doku-
mentach wzmianka o „poznaniakach” (Poznanienses), pochodząca z 1237 roku,
dotyczy mieszkańców wsi w kasztelanii poznańskiej, a więc chłopów3. Przed
Xiii wiekiem nie było w Polsce miast we właściwym tego słowa znaczeniu, jako
wyodrębnionych prawnie, przestrzennie i ekonomicznie osad skupiających lud-
ność zajmującą się profesjami nierolniczymi. owszem, przy głównych grodach
rozwijały się osady rzemieślnicze i targowe – historycy wciąż spierają się, czy
1 Lites ac res gestae inter Polonos Ordinemque Cruciferorum, editio altera, t. iii, wyd. J. Karwasińska,
Warszawa 1935, s. 136: Item interrogatus, cui esset subditus vel omagialis, respondit, quod ipse esset civis
Poznaniensis.
2 o istocie mieszczaństwa, jego miejscu w społeczeństwie średniowiecznym, mieszczańskiej mentalności
i stosunku do mieszczan zob. J. Rossiaud, Mieszczanin i życie w mieście [w:] Człowiek średniowiecza,
red. J. Le Goff, tłum. M. Radożycka-Paoletti, Warszawa–Gdańsk 1996, s. 177–227; a.K. Guriewicz, Kupiec
[w:] tamże, s. 303–351; H.H. Kortüm, Menschen und Mentalitäten. Einführung in Vorstellungswelten des
Mittelalters, Berlin 1996, s. 110–135 (rozdział: Städter und Bürger); E. Maschke, Das Berufsbewußtsein
des mittelalterlichen Fernkaufmanns [w:] Beiträge zum Berufsbewusstsein des mittelalterlichen Menschen,
Berlin 1964 (Miscellanea mediaevalia 3), s. 306–335.
3 Kodeks dyplomatyczny Wielkopolski, t. i [wyd. i. zakrzewski], Poznań 1877, nr 203; dalej cytowany też
t. ii–iii, Poznań 1878–1879.
Mieszczańskość poznańska (i nie tylko) w wiekach średnich
23
zasługiwały one na miano miast (mówi się niekiedy o „protomiastach”), ale na
pewno nie stanowiły one żadnej całości, a ich mieszkańcy zasadniczo nie różnili
się od mas zwykłej ludności poddanej, choć gdzieniegdzie osiadali też wśród nich
niedużymi grupami obcy kupcy czy specjaliści, cieszący się jakimiś specjalnymi
przywilejami.
W Poznaniu taka osada kupiecka powstała w pierwszej połowie Xii wieku wokół
kościoła św. Gotarda (w miejscu późniejszego klasztoru Dominikanów, obecnie
Jezuitów), przy ówczesnej przeprawie przez Wartę. Kościoły tego świętego patrona,
czczonego w Hildesheim, związane są ze szlakiem wiodącym z Westfalii na Ruś, aż
do nowogrodu Wielkiego, wyznaczając etapy kupieckich podróży. tego rodzaju
faktorie kupieckie, których żywot nie musiał być zbyt długi, nie stanowiły jednak
trwale o charakterze osady. Prawdziwy przełom przyszedł dopiero ze wzrostem
liczby obcych osadników, niemców, napływających większą falą na nasze ziemie
od początku Xiii wieku. zakładano dla nich osobne osady targowe, obdarzane wła-
snym, odrębnym prawem, a następnie na ich wzór zaczęto przebudowywać dawne
osady rzemieślniczo-handlowe przy głównych grodach. Przebudowa taka, określana
już w ówczesnych źródłach jako „lokacja”, obejmowała kompleksową reorganizację
w wymiarze prawnym, ustrojowym, demograficznym i przestrzennym. tworzonemu
tak miastu nadawano własne prawo, przyznawano samorząd (z dziedzicznym wój-
tem, potem zaś wybieralną radą i burmistrzem na czele), a ściągniętych przeważnie
z niemiec osadników wraz z dotychczasowymi mieszkańcami skupiano w nowej
osadzie, zastępującej dawniejszy wieniec luźnego osadnictwa, a zabudowanej
w zwarty sposób, przeważnie regularnie rozplanowanej, z charakterystyczną siatką
ulic odchodzących prostopadle od centralnie położonego placu targowego (rynku),
i otoczonej umocnieniami, wyraźnie wyodrębniającymi ją z otoczenia.
Poznań przeżył swą właściwą lokację, podobnie jak inne najważniejsze ośrodki
kraju, w połowie Xiii wieku – właściwy dokument książęta wielkopolscy Przemysł
i Bolesław wystawili w 1253 roku. od tego czasu można mówić o Poznaniu jako
mieście i o poznańskim mieszczaństwie4. Mieszczanie otrzymali prawo wzorowane
na tym stosowanym w saskim Magdeburgu. Był to wzór powszechnie wykorzysty-
wany w całej Europie Środkowej. Prawem magdeburskim rządziły się setki miast
i miasteczek na ogromnym obszarze od wschodnich niemiec po dzisiejsze kraje
bałtyckie, Białoruś i Ukrainę. W praktyce prawo to przyjmować mogło rozmaite
lokalne warianty. nie musiało też wcale pokrywać się z prawem, z którego napły-
wający osadnicy korzystali dotąd w krajach swego pochodzenia. Miało to istotne
znaczenie. Magdeburskie prawo miejskie nie musiało być przez poznańskich
mieszczan w naturalny sposób uznawane za swoje. Mimo to odgrywało istotną
rolę w budowaniu ich tożsamości, stanowiło bowiem wyróżnik od społecznego
otoczenia miejscowego, rządzącego się tradycyjnym prawem polskim. Wspólnota
mieszczan identyfikowała się przede wszystkim przez kontrast wobec tubylców.
4 s. Gawlas, Przełom lokacyjny w dziejach miast środkowoeuropejskich [w:] Civitas Posnaniensis. Studia
z dziejów średniowiecznego Poznania, Poznań 2005, s. 133–162; t. Jasiński, Uwarunkowania lokacji Pozna-
nia [w:] tamże, s. 163–172; t. Jurek, Przebieg lokacji Poznania [w:] tamże, s. 173–191. Podstawę wiedzy
o średniowiecznym Poznaniu stanowi synteza: Dzieje Poznania, red. J. topolski, t. i, cz. 1, Warszawa–
Poznań 1988.
tomasz Jurek
24
Pierwszą obsadę miasta stanowili w dodatku w przeważającej mierze obcy.
W Poznaniu tworzyli ją niemcy przybyli z ziem późniejszej Górnej saksonii, głów-
nie z Halle nad soławą. Było to wówczas ważne centrum produkcji soli, aktywnie
ekspandujące na wschód. to ludzie z Halle (gdzie znajdowała się placówka zakonu
niemieckiego) zakładali nieco wcześniej toruń i Chełmno w powstającym pań-
stwie krzyżackim. Po drodze leżał zaś Poznań, a także i Gubin, skąd pochodził
pierwszy wójt poznański, tomasz. Kariera Halle była jednak krótkotrwała. Poznań,
podobnie, jak inne miasta, żył dalej z kolejnych migracji. Przyprowadzały one do
miasta wciąż nowych niemców z różnych stron Rzeszy, przede wszystkim jednak
przybyszów z miast śląskich. należało do logiki kolonizacji, że osadnicy często nie
zagrzewali miejsca w jednym punkcie, ale szli szukać szczęścia dalej. Przybysze,
którzy zasiedlali miasta śląskie, w następnym albo nawet tym samym pokoleniu
wędrowali dalej na wschód. Wcześnie zaczął się też oczywiście dopływ elementu
lokalnego, z miast i wsi wielkopolskich. Przypuszczać można, że ci ludzie z bliż-
szej okolicy szybko zapewnili sobie nawet większość w skali całej miejskiej spo-
łeczności, ale przychodząc przeważnie bez kapitału, doświadczenia i kwalifikacji,
wypełniali głównie jej niższe warstwy. Elita miasta – kupcy i najbogatsi rzemieśl-
nicy, sprawujący rządy w radzie i ławie sądowej – wciąż wchłaniała kolejnych imi-
grantów z dalszych stron, którzy niezależnie od swego pochodzenia uczestniczyli
w obejmującym świat międzynarodowego kupiectwa kręgu kultury niemieckiej.
W poznańskiej farze funkcjonowali w późnym średniowieczu specjalni kazno-
dzieje polscy i niemieccy, co oddaje dwujęzyczność miejskiej społeczności i fakt,
że w pewnych jej kręgach wypadało posługiwać się niemczyzną5.
Miejskość miała wymiar ekonomiczny i zawodowy. Miasto tej skali co Poznań
stanowiło skupisko ludzi zajmujących się zasadniczo profesjami nierolniczymi,
choć pewnie na marginesie właściwej działalności uprawiali też jakiś kawałek roli
lub ogrodu pod miastem albo hodowali gospodarskie zwierzęta. Funkcjonowanie
w mieście wymuszało profesjonalizację. Liczyły się kompetencje, a radę dawać
sobie mógł tylko ten, kto zdołał nabyć specjalne kwalifikacje – inaczej niż na
wsi, gdzie codzienne gospodarowanie odwoływało się do umiejętności, które
wówczas posiadali wszyscy, ci zaś, którzy dysponowali szczególnymi kompeten-
cjami (jak młynarze, owczarze czy różne „mądre baby”), traktowani byli nieufnie,
z mieszaniną podziwu i niechęci. Miasto stawiało wyższe wymagania i oferowało
nagrodę za nabyte kompetencje. Wielkich umiejętności – językowych, rachunko-
wych, organizacyjnych, psychologicznych, orientacji geograficznej i umiejętno-
ści pisania – wymagało prowadzenie handlu. także każda profesja rzemieślnicza
pociągała za sobą konieczność wyuczenia się rozmaitych zawodowych tajników,
co zajmowało lata kształcenia i wyrzeczeń. Cechowa procedura wyzwalania cze-
ladników i dopuszczania do statusu majstra wprowadzała też element społecznej
kontroli nad zdobywaniem fachowego doświadczenia. Kto nie posiadł żadnych
szczególnych umiejętności, lądował na dołach społecznej drabiny jako prosty
wyrobnik, mogący na miejskim rynku pracy sprzedawać tylko swą fizyczną pracę.
nawet ludzie ze społecznego marginesu, jak prostytutki, złodzieje, kuglarze, a także
5 t. Jurek, Poznań i jego mieszkańcy w XIII i XIV wieku [w:] Miasto w perspektywie onomastyki i historii,
Poznań 2010, s. 527–545.
Mieszczańskość poznańska (i nie tylko) w wiekach średnich
25
zajmujący specyficzną pozycję kaci – który to margines zresztą stanowił zjawisko
typowo miejskie, na wsi praktycznie nieobecne – musieli posiąść profesjonalne
przygotowanie. Właściwe odnalezienie się w tych środowiskach wymagało dużych
umiejętności zawodowych. Dobrze poświadczona u schyłku XV wieku praktyka
wynajmowania poznańskiego kata do innych miast w całej Wielkopolsce poka-
zuje, że nie każdy potrafił wykonywać tego rodzaju obowiązki6. Powszechna profe-
sjonalizacja życia miejskiego powodowała, że miasto stawało się wspólnotą ludzi,
którzy świadomi być musieli nabytych umiejętności i zdolności, a tym samym
własnej wartości. Świadomość ta stanowiła psychologiczną podstawę organizacji
cechowej, która gromadziła wszystkich rzemieślników w podziale branżowym,
kontrolowała ich pracę, ale wyrażała też dumę z przynależności do danego zawodu.
Poczucie to obowiązywało wewnątrz miejskiej wspólnoty, na zewnątrz nato-
miast traciło na znaczeniu. Świat poza granicami murów miejskich nie cenił sobie
bowiem mieszczańskich profesji. Charakterystyczne, że w wypracowanym przez
intelektualistów teoretycznym trójpodziale społeczeństwa na tych, którzy się za
wszystkich modlą (duchowieństwo), tych, którzy wszystkich bronią (rycerstwo/
szlachta), oraz tych, którzy na utrzymanie wszystkich pracują (oczywiście na
roli), nie było w ogóle miejsca dla ludzi zajmujących się handlem, rzemiosłem czy
usługami i operujących pieniądzem. z czasem dopiero niektórzy autorzy doda-
wać zaczęli czwarty człon, rzemieślników (ale nie kupców!), choć byli też i tacy,
którzy gotowi byli uznać mieszczan za twór diabła7. W rolniczym i rustykalnym
ze swej istoty społeczeństwie średniowiecznym głęboko zakorzenione były trady-
cyjne uprzedzenia, niechętne miastu, mieszczanom i ich aktywności. Ludzie, dla
których istotę uczciwej egzystencji stanowiła praca na roli, zapewniająca godne
bytowanie, nieufnie podchodzili do handlu i rzemiosła, których istotą było wszak
sprzedawanie z zyskiem. Choć nawet filozofowie scholastyczni ze św. tomaszem
z akwinu na czele wykładali teorię „słusznego zysku”, a powszechnie rozumiano
konieczność korzystania z usług kupców i rzemieślników, to ich zajęcia nie cie-
szyły się szacunkiem i zaufaniem. samo pojęcie słusznego zysku pozostawało nie-
ostre, jak bowiem można było uznać, jaki zysk jest jeszcze słuszny, a jaki już nie.
niemiecki kronikarz otto z Fryzyngi w Xii wieku z niekłamanym zdziwieniem
obserwował, że w italii (przez ludzi zza alp często traktowanej jako kraina pełna
osobliwości) dopuszcza się do rzemiosła rycerskiego rzemieślników, których „inne
narody jak zarazę odtrącają od godniejszych zajęć”; zapewnia to wprawdzie, oce-
niał, bogactwo i potęgę, ale prowadzi, konstatował, do barbaryzacji praw i obycza-
jów8. o głębokiej nieufności wobec kupców świadczy zapisana przez nadreńskiego
cystersa Cezarego z Heisterbach, mającego zresztą kontakty także z Polską, histo-
ria dwóch kolończyków, którzy przekonani przez swego spowiednika postanowili
6 W. Maisel, Sądownictwo miasta Poznania do końca XVI wieku, Poznań 1961, s. 232–239; M. starzyński,
Spis dochodów i wydatków miasta Poznania z 1462 roku, „Roczniki Historyczne” 80, 2014, s. 192–193.
7 W. iwańczak, Ludzie miecza, ludzie modlitwy i ludzie pracy. Trójpodział społeczeństwa w średniowiecznej
myśli czeskiej, Kielce 1989, wyd. 2: 1995; tenże, Mieszczanie kreacją diabła? „Trzy stany” społeczne a problem
miasta w średniowieczu, „Przegląd Historyczny” 80, 1989, z. 1, s. 17–39.
8 Ottonis et Rahewini Gesta Friderici I. imperatoris, ii 13, wyd. G. Waitz, scriptores rerum Germanicarum,
wyd. 3, Hannoverae-Lipsiae 1912, s. 116–117.
tomasz Jurek
26
nie uciekać się w swej działalności handlowej do kłamstw i oszustw, co skończyło
się dla nich zupełnym załamaniem interesów – acz po roku zaczęli nagle prospero-
wać znakomicie, co przedstawione jednak zostało w kategoriach boskiego cudu9.
Widać, że w powszechnym odczuciu oszustwo stanowiło istotę wszelkiego handlu.
W Polsce nie było inaczej. Przypomnijmy znany paragraf statutu warckiego
z 1423 roku, oddający prawo do kontroli miar i wag oraz ustalenia cen na arty-
kuły rolnicze w ręce wojewodów i starostów, a więc urzędników szlacheckich –
z charakterystycznym uzasadnieniem, że chodzi o to, aby zagrodzić drogę cechom
rzemieślniczym w ich praktykach manipulowania przy miarach i cenach10. to nie
tylko wyraz antymiejskiej polityki ówczesnej szlachty, ale przede wszystkich świa-
dectwo głębokiego przekonania, że każdy kupiec jest po prostu oszustem i trzeba
mu pilnie patrzeć na ręce. Uprzedzenia te miały zróżnicowane i przeważnie bardzo
odległe korzenie mentalne. Choć cywilizacja antyczna miała miejski charakter, już
w czasach rzymskich obecna jest też wizja miasta jako świata niepokoju i złych
emocji, któremu przeciwstawiane jest stateczne i ciche życie w wiejskiej willi.
Refleksję tę pogłębili autorzy wczesnochrześcijańscy, dla których miasto stawało
się uosobieniem wszelkiego zła cywilizacji, od której najlepiej było jak najdalej
uciec – czy to na spokojną wieś, czy wręcz na pustynię (jak pierwsi mnisi). Myśl tę
rozwijali potem pisarze średniowieczni, których wielu przedstawiało miasto jako
siedlisko wszelkiego zepsucia. W tle krył się też krytyczny stosunek do pienią-
dza, obecny od bardzo dawna zarówno w tradycji pogańskiej (cnotliwi spartiaci
używali bezwartościowego pieniądza żelaznego, aby nie ulec jego pokusom), jak
i potem chrześcijańskiej (dość przypomnieć różne wypowiedzi Chrystusa, choćby
te o mamonie czy groszu czynszowym)11. W realiach Polski późnego średniowie-
cza te stare uprzedzenia ujawniały się z całą mocą. Permanentny kryzys ekono-
miczny i monetarny powodował, że nikt prawie – poza miastami – nie miał żywej
gotówki, co budziło u przedstawicieli pozostałych stanów zarówno rozgorycze-
nie, jak i zazdrość. Dochodził wreszcie bardzo istotny czynnik w postaci trady-
cyjnej niechęci i pogardy ludzi miecza – wierzących, przynajmniej teoretycznie,
w surowe cnoty siły, sprawności, odwagi i honoru – wobec tych, którzy swą egzy-
stencję zawdzięczali sprytowi i nieuczciwym z założenia machinacjom pienięż-
nym. to wątek ponaddziejowy (jeszcze napoleon określał znienawidzonych przez
siebie anglików pogardliwie jako nation de boutiquers), ale wyraźnie obecny
w średniowiecznej Polsce, także w dziejach samego Poznania.
Przeciwieństwa między rycerstwem i mieszczaństwem były jednym z moto-
rów napędowych burzliwych sporów o zjednoczenie kraju na początku XiV wieku,
skutkując raz po raz gwałtownymi spięciami. W Krakowie mieszczanie pod wodzą
wójta alberta zbuntowali się przeciwko wyrażającemu interesy mas rycerskich
Władysławowi Łokietkowi (1311–1312). od razu nadano temu interpretację
9 Caesarii Heisterbacensis monachi Dialogus miraculorum, iii 37, wyd. J. strange, t. i, Coloniae-
-Bonnae-Bruxellis 1851, s. 157–158.
10 Polskie statuty ziemskie w redakcji najstarszych druków (Syntagmata), opr. L. Łysiak, s. Roman,
Wrocław 1958, s. 128–129.
11 o stosunku do pieniądza zob.: J. Le Goff, Sakiewka i życie. Gospodarka i religia w średniowieczu,
tłum. H. zaremska, Gdańsk 1995.
Mieszczańskość poznańska (i nie tylko) w wiekach średnich
27
narodową (rocznikarska zapiska zaczyna się od słów: „Mieszczanie krakowscy
rozpaleni obłędem niemieckiego szału…”), która w późniejszej tradycji ulegała
pogłębieniu do granic szowinizmu (opowiadano, jakoby zabijano każdego, kto
nie umiałby poprawnie wymówić trudnych dla niemieckich ust słów: „socze-
wica, koło, miele młyn”). W Poznaniu mieszczanie też opowiedzieli się przeciwko
Łokietkowi i do końca popierali władzę książąt głogowskich, co skończyło się
złupieniem i spaleniem miasta przez prołokietkowych ziemian (1313 lub 1314)12.
Potem konflikty nie przyjmowały już tak gwałtownych form, ale urazy pozostały,
ciążąc poważnie na całym układzie stosunków społecznych w Polsce, nacechowa-
nych dominacją szlachty, a upośledzeniem mieszczaństwa. o atmosferze wzajem-
nej niechęci świadczy smutny epizod śmierci kasztelana andrzeja tęczyńskiego,
zlinczowanego w Krakowie przez miejskie pospólstwo (1461). oburzenie opinii
szlacheckiej oddawała ułożona wtedy pieśń, zaczynająca się od słów: „a jacy to
źli ludzie mieszczanie krakowianie”, dalej nazywająca ich po prostu „chłopami”, co
było już wówczas traktowane jako obelga. Co ciekawe jednak, nie wracała tu już
nuta obcości etnicznej13. istotę sprawy dobrze oddawały ustawy sejmu piotrkow-
skiego z 1496 roku, odsuwające plebejuszy od posiadania dóbr ziemskich i obej-
mowania kanonii w głównych kościołach Królestwa, z uzasadnieniem, że prawa te
trzeba zastrzec dla szlachty, bo to ona staje w szyku bojowym dla obrony państwa
i najlepiej nadaje się do światłej i rozsądnej rady14. Podkreślona została wyższość
szlachetnie urodzonych nad plebejuszami, ze szczególnym wyeksponowaniem
wagi cnót wojennych, których tym ostatnim nie dostawało. zajęcia miejskie uwa-
żać zaczęto za niegodne, a nawet hańbiące. W XV wieku w aktach polskich sądów
powtarzają się sprawy o traktowane jako obelga dla szlachcica zarzuty, że mieszka
w mieście i szynkuje tam piwo15. Wydaje się to bardzo ciekawe – piwo sprzeda-
wano też przecież powszechnie w karczmach wiejskich, należących przeważnie do
dziedziców. W samym piwie nie było zatem nic złego. niegodny charakter inkry-
minowanego zajęcia wynikał najwyraźniej z towarzyszących mu okoliczności,
z faktu, że uprawiano je w mieście i wykonywano osobiście.
Miasto stanowiło odrębne środowisko ekologiczne. Warunki życia były tu
inne niż na wsi. na stosunkowo niewielkiej przestrzeni nagromadzona była znacz-
nie większa masa ludzi, choć zdawać sobie trzeba oczywiście sprawę ze względno-
ści tej oceny. nawet największe miasta na naszych ziemiach, liczące po 15–30 tys.
mieszkańców, nie były bynajmniej wielkie. Ludność Poznania, zaliczanego do
głównych miast Królestwa i niekwestionowanej stolicy regionu, szacowana jest na
ok. 5 tys. w XiV wieku, a w okresie renesansu w całej konurbacji, wraz z przed-
mieściami, dochodzić mogła do 20 tys. W świetle dzisiejszych standardów to
12 s. Gawlas, O kształt zjednoczonego Królestwa. Niemieckie władztwo terytorialne a geneza społecznoustro-
jowej odrębności Polski, Warszawa 1996, s. 92–94; t. Jurek, Dziedzic Królestwa Polskiego. Książę głogowski
Henryk (1274–1309), wyd. 2, Kraków 2006, s. 220–223. zob. Monumenta Poloniae historica, series nova,
t. V, Warszawa 1978, s. 104; Monumenta Poloniae historica, t. iii, Lwów 1878, s. 133.
13 W. Wydra, W.R. Rzepka, Chrestomatia staropolska. Teksty do roku 1543, wyd. 3, Wrocław 2004, s. 290–291.
14 Volumina constitutionum, t. i, cz. 1, opr. s. Grodziski, i. Dwornicka, W. Uruszczak, Warszawa 1996, s. 72
(§ 54), 78 (§ 69).
15 t. Jurek, Geneza szlachty polskiej [w:] Šlechta, moc a reprezentace ve středověku, Praha 2007, s. 127–128.
tomasz Jurek
28
miasteczko, nawet zaś w porównawczej skali tamtych czasów wielkość taka pla-
suje się wśród miast średnich. zagęszczenie mieszkańców było jednak na pewno
nieporównywalne ze stosunkami wiejskimi. Gęściej stawiano domy. Choć jeszcze
w Xiii wieku zabudowa w Poznaniu miała dość luźny charakter, z czasem przyjęło
się zabudowywać całe działki, a więc domy przylegały do siebie. Mieszczański dom
późnośredniowieczny nie przypominał wiejskich chat czy dworów. Był wielokon-
dygnacyjny, obejmował także zabudowania gospodarcze i warsztaty rzemieślni-
cze16. na każdej działce znajdowała się też zasadniczo latryna – zwykły wychodek
na tyłach domu. o ścisłym wmontowaniu tych przybytków w miejską przestrzeń
mieszkalną świadczy kilkakrotne wymienianie ich w aktach sprzedaży nierucho-
mości. np. Jan Wierzba sprzedał Mikołajowi szykucie działkę przyrynkową wraz
z połową muru (granicznego) i połową wychodka (1466); z kolei kuśnierz Michał
kupił (1496) dom z połową wychodka, a drugą połowę dokupił osobno 2 lata
później od mieszkającej w sąsiednim „domku” wdowy Katarzyny Chmielowej17.
transakcje połówkowe wskazują chyba na sytuacje, że dana latryna służyła dwom
sąsiadom. Uzyskanie pełnej kontroli na tymi miejscami mogło być niekiedy
istotną sprawą życiową. Choć najbardziej uciążliwe obiekty – jak rzeźnie czy
warsztaty garbarskie – usuwano poza miejskie mury, pozostawało dość elemen-
tów nieprzyjemnych, jak choćby targ rybny na rynku czy jatki rzeźnicze produ-
kujące łatwo psujące się odpady. odprowadzanie nieczystości płynnych odbywało
się poprzez prosty system ulicznych rynsztoków, którymi spływały one do rzeki.
Do codziennej nędzy dochodziły okazjonalne klęski, jak choćby częste powodzie,
z których te największe zalewały kościoły wraz z cmentarzami i wypłukiwały (jak
zanotowano w 1551 r.) z grobów zwłoki, pływające potem po ulicach18. Wszystko
to miało na pewno konsekwencje ekologiczne i higieniczne. Woda czerpana ze
studni lub rzeki musiała być niezdrowa (nic dziwnego, że starano się ją sprowa-
dzać do miasta spoza murów, z wyżej położnych miejsc na wzgórzu winiarskim
i w okolicach dzisiejszego placu Wolności). Wszechogarniający był hałas i brud,
rynsztoki i latryny wydzielały na pewno paskudną woń, a nad miastem unosiły się
stale ich trujące wyziewy. Raz po raz wybuchały zarazy (niekiedy w bezpośrednim
następstwie powodzi), które stanowiły zjawisko ściśle zrośnięte z miastem – jak
pokazuje choćby naturalna reakcja ucieczki z niego w czasie „powietrza”. Życie
miejskie było o wiele mniej przyjemne niż bytowanie na wsi, czego statystycznym
wyrazem była bardzo wysoka zawsze umieralność wśród mieszkańców miast,
a różnica ta również wpływać musiała na mieszczańską mentalność.
Uwarunkowania środowiskowe miały konsekwencje społeczne. Mimo
wskazanej względności skali wielkości miasta mieszkańcy Poznania stanowili
16 W. Gałka, O architekturze i plastyce dawnego Poznania do końca epoki baroku, Poznań 2001, s. 78–83,
129–132; P. Wawrzyniak, Rozwój zabudowy mieszkalnej średniowiecznego Poznania (na przykładzie posesji
przyrynkowych nr 95–98) [w:] Civitas Posnaniensis. Studia z dziejów średniowiecznego Poznania, Poznań
2005, s. 375–388; B. Banach, Przemiany zabudowy miasta lokacyjnego w Poznaniu. Od osady Św. Gotarda
do miasta z przełomu XV i XVI wieku [w:] tamże, s. 389–405.
17 archiwum Państwowe w Poznaniu, akta miasta Poznania i 296, k. 87 (1466); i 298, k. 207v (1496); i 299,
k. 20 (1498).
18 Die Chronik der Stadtschreiber von Posen, wyd. a. Warschauer, Posen 1888 (odbitka z: „zeitschrift
der Historischen Gesellschaft für die Provinz Posen” 3), s. 58.
Mieszczańskość poznańska (i nie tylko) w wiekach średnich
29
społeczność, w której nie wszyscy musieli się dobrze znać – jak bywało to w śro-
dowisku wiejskim, i to w wymiarze przekraczającym pojedynczą osadę, a ogarnia-
jącym przynajmniej całą parafię. teoretycznie ogół mieszkańców miasta stanowił
jedną wspólnotę – communitas civium. W jej imieniu (nomine tocius communi-
tatis) wykonywała swe czynności rada miejska19. samo pojęcie civis, które odno-
szono wówczas do mieszczan, miało wyraźnie wspólnotowy wydźwięk – słowo
to, w klasycznej łacinie oznaczające obywatela rzymskiego, określało wszak peł-
noprawny udział w pewnej wspólnocie, nie zaś stosunek zależności czy pod-
daństwa. W takim znaczeniu użył go też zapewne cytowany na wstępie Mikołaj
Margoński. nie wszyscy jednak mieszkańcy miasta należeli do owej obywatelskiej
wspólnoty. nie wszyscy mieszczanie posiadali prawo miejskie. Do jego uzyska-
nia należało złożyć stosowną przysięgę, cieszyć się nienagannym pochodzeniem
i uzyskać poręczenie ze strony innych współobywateli. sprawę trudno dokładnie
opisać w poznańskim przypadku, ale szacuje się, że w średniowiecznych miastach
tylko część (bardzo różna, a szacunki dla poszczególnych miast i regionów wahają
się od kilku do 40 proc.) posiadała prawa miejskie i miała status właściwych
obywateli20. Poza jego zasięgiem pozostawali wszyscy ludzie o nieustabilizowa-
nym statusie, a więc uczniowie i czeladnicy rzemieślniczy, pracownicy najemni
i służący, których krąg przechodził płynnie do obszernej sfery rozmaitych ludzi
luźnych, pędzących wędrowny tryb życia i niewiążących się stałym miejscem
zamieszkania, ta sfera zaś zazębiała się już z marginesem społecznym. nie korzy-
stali z miejskiego prawa także duchowni, stanowiący niemałą, sięgającą nawet
200 osób, grupę obejmującą kler fary, kościołów podmiejskich i szpitalnych,
klasztorów, a także uczniów szkoły parafialnej. Wszystkich ich dotyczył immuni-
tet kościelny i podległość sądom konsystorskim21. Domy miejskie posiadała nie-
kiedy szlachta, acz wydaje się, że służyły jej one tylko do wynajmu – jak wskazuje
najbardziej znany przypadek kamienicy możnej rodziny Świdwów szamotulskich
(dzisiejszy kościółek najświętszej Krwi Pana Jezusa), którzy posiadali też dwór
na podmiejskich Piaskach i to tam na pewno przemieszkiwali podczas wizyt
w Poznaniu. odrębne i wyjątkowe zjawisko stanowił Pałac Górków (dzisiejsze
Muzeum archeologiczne), stworzony w początku XVi wieku z wykupionego
przez tych bajecznie bogatych magnatów kwartału domów, przebudowanych na
zwarty zamek, pełniący rzeczywiście funkcje rezydencjonalne22. W mieście żyli
wreszcie cieszący się własnym prawem Żydzi. ich gmina, początkowo nieliczna,
była jednak jedną z największych i najważniejszych w Polsce, stale się rozwi-
jała, licząc pod koniec XV wieku już prawie 1000 głów – i dalej rosła skutkiem
19 np. Kodeks dyplomatyczny Wielkopolski, t. ii, nr 855, 1233.
20 Przegląd problematyki obywatelstwa miejskiego daje a. Janeczek, Wstęp [w:] Album civium Leopolien-
sium. Rejestry przyjęć do prawa miejskiego we Lwowie 1388–1783, t. i, Poznań–Warszawa 2005, s. Vii–XiV.
21 P. Dembiński, Środowisko duchownych w średniowiecznym Poznaniu [w:] Civitas Posnaniensis. Studia
z dziejów średniowiecznego Poznania, Poznań 2005, s. 327–342.
22 J. Wiesiołowski, Szlachta w mieście. Przemieszczenia i migracje szlachty między wsią a miastem w Polsce
w XV wieku, „studia i Materiały do Dziejów Wielkopolski i Pomorza” 1980, z. 1 (27), s. 47–75; Słownik his-
toryczno-geograficzny województwa poznańskiego w średniowieczu, cz. i–V, Wrocław 1982 – Poznań 2016,
tu cz. iV, s. 802; t. Jakimowicz, Pałac Górków w Poznaniu, Poznań 1998.
tomasz Jurek
30
nieustannego napływu żydowskich uchodźców wyganianych prześladowaniami
w krajach zachodu23.
Miasto było więc mozaiką bardzo różnorodnych i heterogenicznych elemen-
tów. stanowiło miejsce spotkania ludzi różnych praw, obyczajów, a nawet religii.
Bogacze mijali się tu z żebrakami i ludźmi marginesu, duchowni z Żydami i pro-
stytutkami, urodzeni na miejscu z przybyszami, pełno było też zawsze, a zwłaszcza
w czas jarmarków, gości z zewnątrz. W tej pstrokaciźnie formowały się oczywiście
liczne i rozmaite węższe więzi grupowe. Rzemieślnicy osiadali chętnie w skupiskach
zawodowych, stąd osobne ulice różnych branży, jak szewska czy sukiennicza24.
obok siebie mieszkali też inni, jak rzeźnicy, którzy nie zostawili śladu w miejskim
nazewnictwie. niektóre profesje wychodziły poza mury, jak uciążliwi i używający
smrodliwych technologii garbarze, ale także stelmachy i czapnicy (osady przed
Bramą Wrocławską) czy garncarze (przed Bramą Wroniecką). skupianie się rze-
mieślników oddawało ich wspólnotowe funkcjonowanie w ramach cechów repre-
zentujących zawodowe interesy, które często okazywały się ze sobą sprzeczne.
Garbarze rywalizowali z szewcami, krawcy z krojownikami sukna itp. istniały też
ogólniejsze napięcia między rzemiosłem (pragnącym zawsze sprzedawać jak naj-
drożej) a kupiectwem (chcącym kupować jak najtaniej). Kupcy, z zasady stano-
wiący najzamożniejszą warstwę miejską, odgrywali też największą rolę w rządach
miasta, co budziło sprzeciw i prowadziło niekiedy do wewnętrznych zatargów.
także w łonie samego rzemiosła istniały naturalne podziały, nie tylko między bran-
żami, ale przede wszystkim w ich ramach, pomiędzy mistrzami a czeladnikami
i uczniami – ci pierwsi pragnęli oczywiście ograniczać produkcję i konkurencję,
drudzy zaś jak najszybciej móc otworzyć własny warsztat. Późnośredniowieczne
miasto nie było bynajmniej, jak głosiła teoria, zgodną wspólnotą obywateli, zaprzy-
siężonych dla działania na rzecz ogólnego dobra. to raczej buzujący konfliktami
i emocjami kocioł sprzecznych interesów, przede wszystkim ekonomicznych, za
którymi szły jednak żale, urazy i uprzedzenia.
obok czynników dezintegrujących działały też jednak przeciwne, spajające
całość lokalnej społeczności. Podstawowe znaczenie miał własny kościół para-
fialny, fara (od niemieckiego Pfarrei – parafia). Cały Poznań w murach stanowił
jedną parafię (związaną z nieistniejącym już kościołem św. Marii Magdaleny
na dzisiejszym placu Kolegiackim)25. tak było w większości ówczesnych miast
na naszych ziemiach, choć czołowe ośrodki (jak Wrocław, Kraków, Gdańsk,
toruń, a nawet Kalisz) miewały po kilka parafii. tym bardziej fara poznańska
odgrywała rolę integracyjną, mimo pewnych formalnych ograniczeń: prawo
patronatu (a więc także decydowania o obsadzie personalnej plebanii) nad tym
23 J. Rudzińska, Żydzi w późnośredniowiecznym Poznaniu [w:] Civitas Posnaniensis. Studia z dziejów śred-
niowiecznego Poznania, Poznań 2005, s. 345–360; H. zaremska, Żydzi w średniowiecznej Polsce. Gmina
krakowska, Warszawa 2011, s. 257–258.
24 J. Wiesiołowski, Socjotopografia późnośredniowiecznego Poznania, Warszawa–Poznań 1982, s. 262–276.
25 P. Dembiński, Środowisko…, s. 334–339; t. Jurek, Wokół zagadek najdawniejszych dziejów fary poznańskiej,
„Kronika Miasta Poznania” (dalej: KMP), 2003/3, s. 46–62; i. skierska, Miasto w kościele. Obowiązek mszalny
w wielkich miastach średniowiecznej Polski [w:] Ecclesia et civitas. Kościół i życie religijne w mieście średnio-
wiecznym, Warszawa 2002, s. 389–413.
Mieszczańskość poznańska (i nie tylko) w wiekach średnich
31
kościołem nie należało do władz miasta, ale najpierw do kapituły katedralnej,
następnie do władcy, z jego nadania do dominikanek, których prawa ulegały
stopniowemu zapomnieniu, wróciły do króla, aż zostały nadane radzie miej-
skiej w 1555 roku. niezależnie od stanu prawnego zawsze był to kościół uzna-
wany przez mieszczan za własny. za wyraz dumy z tej świątyni uznać trzeba
wyciągnięcie w XV wieku jej masywnej wieży na niezwykłą wysokość. to
w farze koncentrowało się życie religijne całego miasta: tu chodzono na msze,
tu przyjmowano sakramenty, tu słuchano kazań, co budować musiało okre-
ślone więzi emocjonalne. Wspólne spotykanie się na nabożeństwach tworzyło
też istotną przestrzeń komunikacyjną i reprezentacyjną. to tu wymieniano
nowiny, a bogaci najłatwiej mogli „pokazać się” pozostałym współmieszkań-
com. owa reprezentacja nabierała także wymiaru ponadczasowego, bogatsi
starali się bowiem o upamiętnienie siebie i swych rodzin, przede wszystkim
poprzez fundacje ołtarzy, przy których sprawowano by regularnie modły za
duszę zmarłego fundatora i jego bliskich. Poznańska fara, podniesiona do rangi
kolegiaty (1471), już w średniowieczu stała się, mimo dotykających ją kilka razy
kataklizmów pożaru, najważniejszą przestrzenią mieszczańskiej pamięci. Pod
koniec interesującego nas okresu miała 58 fundacji ołtarzowych. Późniejsze
zniszczenia i ostateczna rozbiórka świątyni u progu XiX wieku spowodowały
zatratę wszelkich materialnych pomników tej pamięci: nagrobków, epitafiów,
obrazów czy rzeźb ołtarzowych (które również przedstawiały często fundato-
rów). ta sfera manifestacji potęgi miejscowego patrycjatu, a zarazem i całego
miasta, pozostaje nam dziś praktycznie nieznana.
Mimo istnienia w samym mieście jednej parafii mieszkańcy mieli też jed-
nak do wyboru kilka kościołów klasztornych (dominikanie, dominikanki, ber-
nardyni), szpitalnych (św. Ducha, św. Krzyża) oraz podmiejskich, przy czym te
ostatnie posiadały również prawa parafialne (św. Marcina i św. Wojciecha). Choć
w ówczesnych warunkach „przymusu parafialnego” nie było oczywiście dla wier-
nych całkiem swobodnego wyboru kościoła, ta konkurencyjna oferta osłabiała
zwyczajowe więzi, jakie spajały wszystkich parafian, i integracyjną funkcję para-
fii. istotną, acz specyficzną rolę odgrywała wreszcie związana z parafią szkoła.
Jej istnienie poświadczone mamy już w 1302 roku, kiedy to biskup – zdaje się, że
w wyniku dłuższego sporu – zgodził się, by mieszczanie posyłali swe dzieci do
szkoły parafialnej w mieście i organizowali własne procesje (sprawy się w oczywi-
sty sposób kojarzyły, bo podstawową rolą uczniów było uświetnianie nabożeństw
śpiewem). szkoła ta nie miała jednak wyjść w programie nauczania poza dość
podstawowy kurs, wyższa edukacja zaś zastrzeżona została dla szkoły katedral-
nej26. sprawa, w której załatwienie angażowała się rada miejska, stanowi świetny
przykład, jak wielką rolę odgrywała parafia i szkoła w życiu lokalnej społeczności,
stanowiąc dla niej zarazem przedmiot dumy i prestiżu. znaczenie szkoły trudno
przecenić, jako że to ona kształtowała pewnie u młodych więzi trwałe potem na
całe życie, choć trudno uchwytne w tekstach źródłowych. Wiemy też jednak, że do
szkoły tej uczęszczali nie tylko synowie mieszczańscy, ale także młodzież z całej
26 Kodeks dyplomatyczny Wielkopolski, t. ii, nr 855 – Przywileje miasta Poznania, wyd. W. Maisel, Poznań
1993, nr 14.
tomasz Jurek
32
Wielkopolski. stanowiła zatem czynnik integrujący nie w skali czysto lokalnej,
ale regionalnej.
Polskie mieszczaństwo średniowieczne nie okazywało szerszej świadomo-
ści stanowej. nie było warunków dla jej rozwinięcia. W pierwszych dekadach
rozwoju miast lokacyjnych były one jeszcze zdolne do wspólnych zabiegów
o swe interesy. Wyrazem tego były regionalne „konfederacje” miast, zawiązy-
wane w imię walki z rozbojami (co wymagało skoordynowanego wysiłku).
Konfederacje takie, z udziałem Poznania, pojawiały się zwłaszcza na przełomie
Xiii i XiV wieku, acz ostatnia odnowiona została jeszcze pół wieku później27.
Wysiłki te wyrażały mieszczańską solidarność przeciwko rycerstwu (to ono
wszak łupiło przeważnie na drogach). Konfrontację z rycerstwem miasta jed-
nak, pamiętamy, przegrały u progu XiV wieku, czego boleśnie doświadczył
wtedy także Poznań. złamało to ich polityczne dążenia. Później, w zjednoczo-
nym Królestwie, miasta nie występowały już jako jednolita siła. na przeszkodzie
do jej wytworzenia stanęła nie tylko ogólna atmosfera społeczna, z dominacją
szlachty na wszystkich polach życia, ale przede wszystkim sprzeczne interesy
poszczególnych ośrodków miejskich. Miasta, nawet te największe i najpotężniej-
sze, z którymi z racji ich zasobów wciąż trzeba się było liczyć, działały z zasady
w pojedynkę, bez oglądania się na inne. Dla każdego mieszczanina, kupca czy
rzemieślnika podstawowe znaczenie miała identyfikacja z danym miastem, nie
zaś poczucie związku z mieszczaństwem jako stanem – to pozostawało pojęciem
abstrakcyjnym. owa atomizacja mieszczaństwa następowała, co ciekawe, mimo
żywego wciąż przepływu między różnymi ośrodkami.
Poznań był chłonny, nie stawiając wobec przybyszów wygórowanych warun-
ków; nie wymagano od nich np. nabycia nieruchomości i przyjmowano „pra-
wie każdego”, co wskazuje na stałą potrzebę dopływu świeżej krwi28. Migracje
nie niszczyły wszakże poczucia lokalnej tożsamości. Charakterystyczny przy-
kład przynosi tu Mikołaj z Poznania, XiV-wieczny duchowny i intelektualista
śląski, pochodzący z mieszczańskiej rodziny osiadłej w Głogowie, ale wcześniej
żyjącej (jak wskazuje używane dalej nazwisko) w Poznaniu, skąd uszła zapewne
po katastrofie politycznej 1313/1314 roku. Mikołaj, który samego Poznania
chyba nie widział na oczy, zapisywał z lubością dotyczące tego miasta historie
i legendy, które poznać mógł tylko z opowieści swych rodziców29. Migracje,
nawet te wymuszone i bolesne, nie zacierały, jak widać, poczucia szczególniej-
szego związku z miejscem, w którym kiedyś się żyło, a poczucie to trwać mogło
przez pokolenia. Budować to musiało pewnie zresztą wielorakie układy identy-
fikacji, ludzie i rodziny stale się bowiem przemieszczali, a migracje wpisane były
w mieszczański los. Kupcy to oczywiście nieustanni wędrowcy, przynależni do
27 Kodeks dyplomatyczny Wielkopolski, t. ii, nr 777 (1298: Poznań, Gniezno, Pyzdry, Kalisz), 820 (1299),
858 (1302), 936 (1310: miasta śląskie), t. iii, nr 1302 (1350: Poznań, Kalisz, Pyzdry) – Przywileje miasta
Poznania, nr 12, 15–16.
28 a. Gąsiorowski, Ludność napływowa w strukturze społecznej późnośredniowiecznego Poznania, „studia
i Materiały do Dziejów Wielkopolski i Pomorza” 1975, z. 2 (22), s. 11–25.
29 t. Jurek, Nad legendą poznańskiego kościoła Najświętszej Marii Panny [w:] Gemma gemmarum.
Studia dedykowane Profesor Hannie Kóčce-Krenz, Poznań 2017, t. i, s. 93–109.
Mieszczańskość poznańska (i nie tylko) w wiekach średnich
33
szerszego, międzynarodowego świata handlu i kapitału, którzy musieli odnajdy-
wać się w różnych krajach i miastach30. Przykłady mamy także w Poznaniu. Jerzy
Bock, bogaty kupiec z Gdańska, najpierw robił u nas interesy (których skala
sięgała Lwowa i norymbergi), a potem tu osiadł (1449) i odgrywał wielką rolę
w życiu miasta, przez 22 lata niemal nieprzerwanie sprawując urząd burmistrza
aż do śmierci (1483), wrastając w miejscowe układy (córkę wydał za poznań-
skiego kupca i rajcę Piotra adamowego) i zostawiając hojne fundacje (własną
kaplicę) w farze31. Krótko po śmierci Bocka w Poznaniu osiadł Genueńczyk
Paweł de Promontorio (1488), prowadząc stąd przed kilka lat działalność hand-
lową i finansową na europejską skalę, co skończyło się jednak spektakularnym
krachem (1494) i wstrząsem dla całej miejscowej gospodarki32. Ruchliwi byli nie
tylko kupcy. także rzemieślnicy za młodu wędrowali po świecie, ucząc się zawodu
w różnych miastach i szukając w nich przy okazji szansy na zawodową i życiową
stabilizację. Rzadko jednak losy te stawały się przedmiotem zainteresowania
źródeł. Bardzo ciekawy przykład z Wielkopolski opisano w XVi wieku. Błażej
trestkowic z Ponieca był synem Łukasza trestki, który do tego południowo-
wielkopolskiego miasteczka przyszedł ze wsi Waszkowo. sam Błażej uczył się
w Poznaniu u swego wuja, który był kanonikiem w kolegiacie nMP i altary-
stą w farze, po jego śmierci zaś wyuczył się rzemiosła rzeźnickiego i wyruszył
w świat. Pracował na Rusi dla jakiegoś biskupa, brał też w dzierżawę dochody
parafialne – kontakty z klerem ułatwiała mu najwyraźniej wcześniejsza eduka-
cja – po czym wrócił do rodzinnego miasta, został tam rzeźnikiem, ożenił się
i żył sobie ponad 20 lat, aż zginął w bójce przy grze w karty (1594)33. Rzadko
mamy tak dokładny wgląd w życiorys człowieka niskiego stanu. Widać w nim
typową mobilność, po latach kierowanych różnymi przypadkowymi okolicz-
nościami wędrówek prowadzącą z powrotem w rodzinne strony – do których
każdy był jednak najwyraźniej przywiązany.
Wszystkie relacje o mieszczańskiej ruchliwości pokazują jeszcze jedno zjawi-
sko: dla mieszczan typowa była znajomość szerokiego świata. Bez niej nie obywał
się kupiec, nabywał jej zaś z konieczności rzemieślnik i każdy człowiek luźny (nawet
złodzieje wędrowali regularnie po kraju, przeważnie zgodnie z harmonogramem
30 W 1471 r. przed konsystorzem poznańskim zeznawał Mikołaj sachs, kupiec pochodzący z nieodgadnio-
nego Eysl, niemający stałego miejsca zamieszkania, lecz przenoszący się dla zarobku z towarami z miejsca
na miejsce, z miasta do miasta (Nicolaus Zachz mercator de Eysl nacione, non habens continuam moram, sed
se cum mercanciis de loco in locum, de civitate in civitatem causa sui lucri transfert), który rok wcześniej był
świadkiem pewnego ślubu w Świebodzinie, dokąd przybył wtedy z Głogowa (archiwum archidiecezjalne
w Poznaniu, Depositiones testium ii, k. 6v–7).
31 a. Gąsiorowski, Ludność…, s. 22–23; P. Dembiński, Burmistrz poznański Jerzy Bok i jego fundacja
w kościele parafialnym Św. Marii Magdaleny, KMP, 1999/1, s. 35–49. zob. też R. Czaja, Społeczna mobilność
jako paradygmat badań nad patrycjatem i grupami kierowniczymi w średniowieczu [w:] Elita władzy miasta
Krakowa i jej związki z miastami Europy w średniowieczu i epoce nowożytnej (do połowy XVII wieku),
Kraków 2011, s. 9–21.
32 K. Kaczmarczyk, Włosi w Poznaniu na przełomie XV na XVI wiek, KMP, 1928/1, s. 3–13, 33–34 (przedruk
w: Kronika Miasta Poznania. Antologia, Poznań 1990, s. 132–138, 150–151).
33 J. szyszczyński, Żywot i śmierć Błażeja Trestkowicza, burmistrza ponieckiego, „Kronika Gostyńska” 1935,
nr 7, s. 113–115.
tomasz Jurek
34
jarmarków, które przyciągając ludzi, towary i pieniądze, zapewniały odpowiednią
arenę działań). odrębną kategorię podróży stanowiły pielgrzymki. te dalekosiężne,
do Rzymu czy ziemi Świętej, motywowane były głównie uczuciami religijnymi, bo
podejmowano je zwłaszcza z okazji ogłaszanych przez papieży lat jubileuszowych,
kiedy można było liczyć na szczególnie korzystne odpusty34. Choć w tle krył się też
lęk przed egzotyczną podróżą – wyruszający „do progów apostołów Piotra, Pawła
i Jakuba oraz do Grobu Pańskiego” (a więc do Rzymu, Composteli i Jerozolimy)
poznański konwisarz Maciej zostawił dyspozycje testamentowe (1490), które pole-
cał uruchomić, gdyby nie wrócił w ciągu 6 lat – swoją rolę grała jednak na pewno
również zwykła ciekawość. Poznawanie świata miało różne wymiary. Chodziło nie
tylko o tworzącą go przestrzeń i ludzi, ale także o różne rządzące nim mecha-
nizmy – prawa ekonomii, stosunki pieniężne, relacje cen, znajomość surowców
i towarów. Wszystko to stanowiło niezbędne wyposażenie zawodowe kupca, ale
przydawało się też rzemieślnikom, a nawet ludziom marginesu.
Mieszczańskość to zarówno zespół pewnych cech obiektywnych, jak i pod-
ległość określonemu prawu, wykonywane zajęcie, sposób życia, jak również,
a może przede wszystkim, stan ducha. Mieszczanin żył, jak się wydaje, bardziej
przywiązany do swego miasta (lub raczej kilku miast, z którymi związany bywał
pochodzeniem i zamieszkaniem) niż do państwa, kraju czy ziemi. towarzyszyło
temu pewnie poczucie osobistej wartości, wyrażające się nie tylko dumą z przy-
należności do tej, a nie innej wspólnoty obywatelskiej (pobrzmiewającą też
chyba w przytoczonej na wstępie deklaracji Margońskiego), ale także świado-
mość własnego profesjonalizmu, a więc umiejętności i zdolności zawodowych,
wyrażających się wymiernie w postaci życiowego i majątkowego sukcesu, odbi-
jającego Bożą łaskę i przychylność. niechętna mieszczanom opinia lubiła zarzu-
cać im pychę. anonimowy autor XiV-wiecznego wiersza o wójcie krakowskim
albercie ukazywał swego bohatera jako przykład zmienności losów: tak wzbił
się swym powodzeniem w pychę, iż zdradził swego pana, co zresztą typowe dla
niemca, który „w koszu przyniesiony” (a więc podrzutek, przybłęda), „zawsze
chce być pierwszy i nikomu nie podlegać”, oszukańczo wkrada się więc w łaski
miejscowych, by z czasem przechwycić nieuczciwie ich majątek35. to zarzut
ogólny, dotyczący wszystkich przybyszów, ponad społecznymi podziałami, ale
w przypadku mieszczan szczególnie ostry. albert rzeczywiście odgrywał rolę
wielkiego pana, w dokumentach określany był nawet tytułem „komesa”, właści-
wym dla możnowładców. W Poznaniu było podobnie. Wójtowie Xiii-wieczni
kupowali dobra ziemskie, fundowali ołtarze w katedrze, zbudowali sobie przy
rynku kamienną wieżę przypominającą siedziby najzamożniejszego rycerstwa36
i próbowali dokonywać samodzielnych wyborów politycznych – co skończyło się
dla miasta tragicznie.
34 J. Wiesiołowski, Jak poznańska burmistrzowa ze swą krawcową do Rzymu na jubileusz 1500 r. pielgrzy-
mowała, Poznań 2010, zwł. s. 16–17.
35 K. Liman, Antologia poezji łacińskiej w Polsce. Średniowiecze, Poznań 2004, s. 362–369 (z tłumaczeniem
polskim).
36 z wójtami łączyć trzeba wyjątkowy obiekt wieżowy odkryty na tyłach przyrynkowej posesji nr 48
(W. Gałka, O architekturze…, s. 78–82).
Mieszczańskość poznańska (i nie tylko) w wiekach średnich
35
ambicją polskich mieszczan był nie tylko sukces na własnej niwie zawo-
dowej, w handlu czy rzemiośle, ale także wybicie się ponad miejski horyzont.
Było regułą, że ci, którzy sukces ów uzyskiwali, inwestowali najchętniej w zie-
mię – jedni w podmiejskie ogrody (pełniące być może rolę „daczy” zapew-
niających ucieczkę od miastowej ciasnoty, brudu i smrodu) czy niezwykle
dochodowe młyny37, inni zaś, najzamożniejsi, w całe wsie. Już kilkanaście lat po
lokacji pochodzący bodajże z rodziny wójtowskiej tylo kupił od księcia zagi-
nione dziś spytkowo (1267). W XiV wieku strosbergowie (rodzina przybyła do
Poznania najpewniej z pruskiej Brodnicy/strassburg) posiadali część starołęki
(inną jej część uzyskał, wraz z ręką żony, wójt Wierzbięta). W następnym poko-
leniu Mikołaj strosberg, też ożeniony ze szlachcianką, wszedł w posiadanie
Lubonia. z kolei naramowice posiadali najpierw Rossmannowie, potem zaś
zetowie (może przybyli z zeitz) – obie rodziny używały nazwiska naramowski,
nabywały też inne dobra, zdobywały kanonie, a Erazm Rossmann w początku
XV wieku zasiadał nawet w szlacheckim sądzie ziemskim38. nie mniej charakte-
rystyczne są wspomniane śluby ze szlacheckimi córkami. Pokazują one ten sam
kierunek ambicji: dążenie do zdobycia ziemi, a wraz z nią statusu właścicieli
ziemskich i wejścia w szeregi stanu szlacheckiego. „Rycersko żyjący patrycjat”
to zjawisko powszechnie występujące w miastach niemieckich, znane też dobrze
we Wrocławiu, gdzie mieszczańskie rodziny wykupywały dobra wokół miasta,
przybierały sobie herby i starały się przyjmować typowo szlachecki styl życia –
bogaty kupiec wrocławski Mikołaj Popplau, jadąc w zagraniczne podróże,
zabierał ze sobą kopię rycerską i brał po drodze udział w gonitwach turniejo-
wych39. W Poznaniu było z pewnością zasadniczo podobnie, choć skala zjawi-
ska dużo skromniejsza. nie wszyscy też tutaj potrafili osiągnąć sukces na tej
drodze czy choćby utrzymać się w posiadaniu zdobytych dóbr – na ogół szybko
je tracili. Wyjątkiem okazały się naramowice, które trwale pozostały w ręku
zetów-naramowskich, przypisujących sobie herb Łodzia. trudno powiedzieć
dokładnie, co stało się przyczyną niepowodzeń innych. Przypuszczać można,
że ci nuworysze nie zyskiwali łatwo akceptacji ze strony okolicznej szlachty,
coraz bardziej nieufnej wobec miasta i mieszczan (zwieńczeniem tych nastro-
jów był uchwalony na sejmie w 1496 roku ustawowy zakaz nabywania mająt-
ków ziemskich przez plebejuszy). niezależnie od skuteczności tych strategii nie
ulega wątpliwości, że wymarzonym celem osiągającego sukces mieszczanina był
ostateczny awans w szeregi szlacheckie. sam miał więc jakby świadomość, że
w przeważnie wiejskim społeczeństwie, coraz mocniej zdominowanym przez
szlachtę, jest jednak czymś w rodzaju nowotworu.
37 zob. poświęcone wsiom podmiejskim hasła w: Słownik historyczno-geograficzny województwa
poznańskiego, cz. ii, s. 84–95 (Jeżyce), 239–248 (Kokundorf), cz. V, s. 196–253 (Święty Wojciech).
38 tamże, cz. ii, s. 662–664 (Luboń), cz. iii, s. 235–240 (naramowice), cz. iV, s. 623 (spytkowo), 645–647
(starołęka). zob. M.J. Mika, Studia nad patrycjatem poznańskim w wiekach średnich, Poznań 1937, prze-
druk w: tegoż, Studia nad patrycjatem poznańskim, Poznań 2006, s. 1–62.
39 Reisebeschreibung Niclas von Popplau Ritters, bürtig von Breslau, wyd. P. Radzikowski, Kraków 1998, s. 30;
W. Paravicini, Ehrenvolle Abwesenheit. Studien zum adligen Reisen im späten Mittelalter, ostfildern 2017,
s. 502–560, zwłaszcza s. 549–550.
36
abstrakt
Being bourgeois in Poznań (and beyond) in the Middle Ages
a sense of belonging to the bourgeois class was a vital characteristic of the
inhabitants of medieval Poznań, and defined their self-awareness. Poland’s bour-
geoisie emerged as a separate social group in the 13th century, along with the
development of modern cities. The first cities were set up by German settlers and
only later polonized. However, their authorities long continued to follow German
models. one manifestation of this was that cities were governed by German law
(modeled on Magdeburg law), which was distinct from the Polish legal tradition.
towns were also distinguished by their environment. Urban areas were cramped,
filthy and smelly. Urban communities were highly diverse and internally conflic-
ted. Living in a city required the possession of particular craft or trading skills.
such professionalization defined burgher identities, creating a sense of pride based
on individual qualities and talents, which were measured by one’s business suc-
cess and prosperity. However, no broader awareness of a commonality of interests
ever developed among the bourgeois residents of various cities. although highly
mobile and inclined to migrate, burghers maintained strong emotional bonds
with their towns of origin and residence. as in the rest of Europe, city dwellers in
Poznań were resented by those living in the surrounding countryside. a mistrust
of money, which was highly valued in cities, and a lack of appreciation for urban
activities were part and parcel of the warrior ethos cultivated by medieval kni-
ghts. The nobility used their superior social position to relegate the bourgeois to
the peripheries of public life. interestingly, the ambition of the most successful
townspeople was actually to become a noble. This reveals a deep-rooted sense of
inferiority among the burghers.
translated by Krzysztof Kotkowski
37
Bernadetta Manyś
słów kilka o mieszczaństwie doby
wczesnonowożytnej (XVi–XViii w.)
na przykładzie Poznania
W polu szerokich zainteresowań polskich historyków rozmaitych epok oraz
badaczy różnych dziedzin nauki pozostaje od XiX wieku miasto – zarówno to więk-
sze, pełniące znaczące funkcje polityczne i gospodarcze, jak i to mniejsze, które z per-
spektywy dwóch wskazanych czynników nie odgrywało istotnej roli1. Dowodem
tego są powstające od ponad dwóch stuleci edycje źródłowe2, a także monografie
poświęcone dziejom poszczególnych ośrodków miejskich i ich mieszkańców3. Jak
dotąd nie udało się stworzyć jednej, spójnej definicji pojęcia „miasto”. Jej treść jest
uzależniona od dyscypliny reprezentowanej przez badacza podejmującego zmaga-
nia z ową problematyką. Miasto jest zatem inaczej postrzegane przez architekta4,
geografa5, ekonomistę, socjologa6, filozofa7 czy w końcu historyka. ten ostatni,
1 szczegółowy wykaz literatury o historii miast zebrali M. Bogucka i H. samsonowicz, Dzieje miast i mieszczaństwa
w Polsce przedrozbiorowej, Wrocław–Warszawa–Kraków–Gdańsk–Łódź 1986, s. 595–647. Przeglądu piśmien-
nictwa dot. dziejów mniejszych ośrodków dokonał a. Wyrobisz, Badania nad historią małych miast w Polsce
[w związku z książką s. Gierszewskiego Struktura gospodarcza i funkcje rynkowe mniejszych miast województwa
pomorskiego w XVI i XVII wieku, Gdańsk 1966], „Przegląd Historyczny” 1968, 59/1, s. 124–125.
2 Dla Poznania szczególnie istotna jest praca J. Łukaszewicza, Obraz historyczno-statystyczny miasta
Poznania w dawniejszych czasach, t. 2, Poznań 1838. Dla innych miast zob. Akty izdavaemyje vilenskoju
komissijeju dla rozbora drevnih` aktov`, t. 1–38, Vilna 1865–1914; Źródła do dziejów Warszawy: rejestry
podatkowe i taryfy nieruchomości 1510–1770, wyd. a. Berdecke [et al.], Warszawa 1963; Źródła do dziejów
Warszawy, t. 2, Wykaz nieruchomości miasta Warszawy z 1819 roku, wyd. J. Kazimierski, Warszawa 1966;
Opisy i lustracje Poznania z XVI–XVIII wieku, przygotował do druku M.J. Mika, Poznań 1960.
3 Dla Poznania zob. J. Łukaszewicz, Obraz historyczno-statystyczny miasta Poznania, t. 1, Poznań 1838;
Dzieje Poznania do roku 1793, red. J. topolski, t. 1, cz. 1, 2, Warszawa–Poznań 1988. Dla innych miast zob.
M. Drozdowski, a. zahorski, Historia Warszawy, Warszawa 2004; Dzieje Gniezna, pierwszej stolicy Polski,
red. J. Dobosz, Gniezno 2016.
4 H. Paetzold, Architektura i urbanistyka. Zarys krytycznej filozofii miasta [w:] Pisanie miasta – czytanie
miasta, red. a. zeidler-Janiszewska, Poznań 1997, s. 195–212; a. Benjamin, Architectural Philospohy.
Repetition, function, alterity, London 2000.
5 K. Dziewoński, Geografia osadnictwa i zaludnienia. Dorobek, podstawy teoretyczne i problemy badaw-
cze, „Przegląd Geograficzny” 1956, 28/4, s. 721–764; M. Kiełczewska-zalewska, Geografia osadnictwa,
Warszawa 1969, s. 102.
6 B. Jałowiecki, M.s. szczepański, Miasto i przestrzeń w perspektywie socjologicznej, Warszawa 2002, s. 13.
zob. też F. znaniecki, Miasto w świadomości jego obywateli. Z badań Polskiego Instytutu Socjologicznego nad
miastem Poznaniem, Poznań 1931.
7 E. Rewers, Post-polis. Wstęp do filozofii ponowoczesnego miasta, Kraków 2005.
Bernadetta Manyś
38
chwytając za XiX-wieczny Słownik Języka Polskiego opracowany przez samuela
Bogumiła Lindego, przeczyta, że miasto „[…] jest mnóstwo domów ulicami porząd-
nie sadzone […], bywa stanowione z wielu ulic […]”8. z cytowanej definicji czytelnik
dowie się również, że „wszelkie miasto ztąd się stawa, że w nim ludu jest zebranie
w pewną gromadę, ku spólnemu życiu pod jednym prawem […]”. W końcu autor
konkluduje swój wywód słowami: „Miasta ludźmi stoją, nie murami lub domami”9.
to, co ponad 200 lat temu napisał Linde, współcześnie można sprowadzić do stwier-
dzenia, że miasto jest „założeniem” architektonicznym i urbanistycznym; w głów-
nej mierze jest ono jednak „zjawiskiem społecznym”, w obrębie którego zachodzą
procesy: gospodarcze, religijne czy polityczne10. Motorem wspomnianych przemian
w każdym ośrodku miejskim są jego mieszkańcy, którzy nie tylko zamieszkują
i kreują przestrzeń miejską, ale co szczególnie istotne, współpracują ze sobą, wytwa-
rzając i przetwarzając pozyskane dobra. Jak wspominał autor definicji, żyli oni „pod
jednym prawem”, które w dobie wczesnonowożytnej oznaczało głównie prawo mag-
deburskie (niemieckie)11, w niektórych wypadkach zaś jego odmianę – prawo cheł-
mińskie12. W oparciu o to pierwsze funkcjonowali również mieszkańcy Poznania13.
Warto zauważyć, że prawo miejskie definiowało prawa mieszczan, odróżniając ich
od innych stanów oraz mieszkańców „miast nieuprzywilejowanych”.
Problematyka związana z funkcjonowaniem miasta oraz jego mieszkańców
w dobie wczesnonowożytnej jest niezwykle interesująca, choć z uwagi na zróż-
nicowanie ośrodków miejskich oraz ich mieszkańców (pod względem narodo-
wościowym, wyznaniowym, wykonywanych profesji czy też innych podziałów),
mocno skomplikowana14. nie sposób na kartach kilkustronicowego artykułu
dokonać szczegółowej charakterystyki mieszczan, zwłaszcza większych miast
Rzeczypospolitej obojga narodów. Warto przypomnieć, że było ich osiem15.
Badacze interesującej nas epoki obok Gdańska, Krakowa, Warszawy, torunia,
Lublina, Lwowa czy Wilna wymieniają również Poznań16. Mając zatem na uwa-
dze wielkość oraz różnorodność „miejskiej” problematyki w niniejszym artykule,
8 M.s.B. Linde, Słownik Języka Polskiego, t. 2, cz. 1, Warszawa 1809, s. 67.
9 tamże.
10 M. Bogucka, H. samsonowicz, dz. cyt., s. 9.
11 tamże, s. 63.
12 Prawo chełmińskie obowiązywało w miastach północnej Polski, zob. tamże.
13 z. Kaczmarczyk, Ustrój miasta lokacyjnego [w:] Dzieje Poznania, t. 1, cz. 1, s. 186.
14 J. Ptaśnik, Miasta i mieszczaństwo w dawnej Polsce, Kraków 1934; M. Bogucka, H. samsonowicz, dz. cyt.,
s. Herbst, Miasta i mieszczaństwo renesansu polskiego, Warszawa 1953; M. Bogucka, Miejsce mieszczanina
w społeczeństwie szlacheckim: atrakcyjność wzorców życia szlacheckiego w Polsce XVII w. [w:] Społeczeństwo
staropolskie, t. 1, red. a. Wyczański, Warszawa 1976, s. 185–200; taż, Miasto i mieszczanin w społeczeństwie
Polski nowożytnej (XVI–XVIII wiek), „Czasy nowożytne” 2009, t. 22, s. 9–49; a. Wyrobisz, Mieszczanie
w opinii staropolskich literatów, „Przegląd Historyczny” 1991, z. 1, s. 51–77.
15 Czynnikiem wyznaczającym wielkość miasta jest liczba jego mieszkańców. W dobie wczesnonowożytnej
przyjęło się, że miasto musiało posiadać ponad 10 tys. mieszkańców, by móc je uznać za „wielkie”.
16 U. augustyniak, Historia Polski 1572–1795, Warszawa 2008, s. 271–272; zob. też M. Markiewicz, Historia
Polski 1492–1795, Kraków 2002, s. 157–158; M. Bogucka, H. samsonowicz, dz. cyt., s. 321. o Wielkopolsce
zob. Dzieje Wielkopolski, t. 1: do roku 1793, red. J. topolski, Poznań 1969; J. topolski, Wielkopolska przez
wieki, Poznań 1999.
SŁÓW KILKA O MIESZCZAŃSTWIE DOBY WCZESNONOWOŻYTNEJ (XVI-XVIII w.)...
1. Poznań 1617 r., sztych z dzieła Georga Brauna i Fransa Hogenberga, Civitates orbis terrarum
[w:] Plany Poznania, oprac. D. Książkiewicz-Bartkowiak, Poznań 2010
w oparciu o dotychczasowe ustalenia historiograficzne, podjęto próbę odpowie-
dzi na pytanie, jak prezentowało się poznańskie mieszczaństwo w dobie wczesno-
nowożytnej. Należy przy tym zaznaczyć, że nie interesuje nas ujęcie statystyczne
analizowanego zagadnienia, a więc szczegółowa charakterystyka wielkości oraz
zmienności liczebności przedstawicieli poszczególnych profesji czy cechów,
w które organizowali się mieszczanie. Świadomie pominięto również kwestie
związane z życiem codziennym oraz kulturą materialną poznańskich mieszczan,
a więc wyposażeniem domostw, ubiorem etc., a także możliwościami uzyskania
przez nich wykształcenia. Zagadnienia te, choć niezwykle interesujące, wymagają
odrębnych badań, opartych na analizie zróżnicowanego materiału źródłowego.
Kluczowe stają się zatem pytania: Jak pod względem zawodowym prezentowało się
poznańskie mieszczaństwo? Przedstawicieli jakich profesji odnajdujemy w nowo-
żytnym Poznaniu oraz jaką pozycję zajmowali oni w strukturach miejskich? Jak
było ono podzielone z uwagi na pochodzenia i wyznanie? Czy było w miarę jedno-
lite przez cały analizowany okres, czy radykalnie zróżnicowane? Niniejszy artykuł
stanowi próbę przynajmniej częściowej odpowiedzi na powyższe pytania. Z uwagi
na naukowe zainteresowania autorki oraz jej badania nad mieszczaństwem wileń-
skim (zwłaszcza nad rzemieślnikami) czytelnik odnajdzie w nim szereg odwo-
łań oraz porównań do Wilna — stolicy Wielkiego Księstwa Litewskiego. Miasta,
które podobnie jak Poznań swój największy rozkwit przeżywało na przełomie XVI
i XVII wieku, choć z uwagi na swe położenie geopolityczne było na nieco innym
poziomie rozwoju pod względem gospodarczym i społecznym”.
W tym miejscu należy poczynić jeszcze jedno istotne zastrzeżenie. Przedmiotem
niniejszej analizy nie objęto bowiem wszystkich mieszkańców Poznania. Wśród
17J.L. Kraszewski, Wilno od początków jego do 1750 roku, t. 1-4, Wilno 1840-1842; M. Baliński, Historia
miasta Wilna, t. 1-2, Wilno 1836; A. Śapoki, Raśtai, t. 1: Vilniaus istorija, Vilnius 2013; A.R. Caplinskas,
Vilniaus istorija. Legendos ir tikrove, Vilnius 2015. Aktualnie zespół historyków z Instytutu Historii Litwy
przygotowuje trzytomowe dzieje Wilna.
39
Bernadetta Manyś
40
nich, poza mieszczanami, można wszak wymienić szlachtę, stanowiącą odrębną
grupą społeczną funkcjonującą w mieście, osiedlającą się zarówno w obrębie jego
murów, jak i na przedmieściach. zdarzało się, że przyjmowali oni obywatelstwo
miejskie. takie przypadki odnajdujemy również w Poznaniu, należały one jednak
do rzadkości, w związku z czym nie wpływały w sposób znaczący na strukturę
mieszczaństwa18. Badaniami nie objęto duchowieństwa, które stanowiło oddzielny
stan. Pamiętać jednak należy, że Poznań był ważnym centrum religijnym ówczesnej
Rzeczypospolitej, w którym mieściła się stolica biskupia, a swe siedziby miało tutaj
wiele zgromadzeń zakonnych19. Duchowni wchodzili w relacje z kupcami czy też
rzemieślnikami, nie tylko zresztą na poziomie religijnym, ale również handlowo-
-gospodarczym, nabywając sprzedawane lub produkowane przez mieszczan wyroby.
Poza kręgiem naszych rozważań pozostają także najubożsi mieszkańcy miasta,
a więc wyrobnicy, służba czy biedota, która choć zamieszkiwała Poznań, zwłaszcza
jego przedmieścia, nie była zaliczana do grona mieszczan – pozbawiona była zatem
możliwości korzystania z praw miejskich oraz nie miała wpływu na władze miasta20.
analizując zagadnienia związane z mieszczanami doby wczesnonowożytnej, należy
również rozważyć próbę odpowiedzi na pytanie, czy XVi–XViii-wieczne mieszczań-
stwo z terenów Rzeczypospolitej obojga narodów można rozpatrywać jako odrębny
stan, czy jednak bardziej zasadne jest używanie określenia „społeczność miejska”.
Problematyka związana z mieszkańcami Poznania w XVi–XViii wieku docze-
kała się dość szczegółowego opracowania. informacje na ten temat odnajdujemy
m.in. w pracy Marii Wicherkiewiczowej21, która poddała analizie nowożytny
patrycjat w kontekście najbogatszych mieszczan zamieszkujących poznański
rynek. zagadnienia dotyczące mieszkańców Poznania odnaleźć możemy także
w literaturze poświęconej szeroko pojętej historii miasta22 oraz władz miejskich23.
istotnych wiadomości dostarczają również prace dotyczące handlu, interesów pro-
wadzonych przez mieszczan24, a także historii rzemiosła i organizacji cechowej25.
interesujący jest również artykuł traktujący o dzietności poznańskiej rodziny
18 s. abt, Ludność Poznania w XVI i pierwszej połowie XVII wieku [w:] Dzieje Poznania do roku 1793, t. 1,
cz. 1, s. 436–437.
19 W. abraham, Organizacja Kościoła w Polsce do połowy wieku XII, Poznań 1962, s. 112–118. zob. też
J. Łukaszewicz, Krótki opis historyczny kościołów parochialnych, kościółków, kaplic, klasztorów, szkółek paro-
chialnych, szpitali i innych zakładów dobroczynnych dawnej diecezji poznańskiej, t. 1–3, Poznań 1858–1863.
stan z końca XViii w. zob. s. Litak, Kościół łaciński w Rzeczypospolitej około 1772 roku, Lublin 1996.
20 s. abt, Ludność Poznania w XVI…, s. 449.
21 M. Wicherkiewiczowa, Rynek poznański i jego patrycjat, Poznań 1998.
22 Dzieje Poznania do roku 1793; Dziesięć wieków Poznania: t. 1 Dzieje społeczno-gospodarcze, t. 2 Kultura
umysłowa, literatura, teatr i muzyka, t. 3 Sztuki plastyczne, Poznań–Warszawa 1956.
23 M. Mika, Burmistrzowie poznańscy wieku XVI, „Kronika Miasta Poznania” 1947/1, s. 37–55; J. Wiesio-
łowski, z. Wojciechowska, Władze miasta Poznania, t. 1, 1253–1793, Poznań 2003; W. Maisel, Sądownictwo
miasta Poznania do końca XVI wieku, Poznań 1961.
24 M. Grycz, Handel Poznania 1550–1655, Poznań 1964.
25 z. zalewski, Wolny Cech Krawiecki w Poznaniu, Poznań 1927; tenże, Cech szewski w Poznaniu, Poznań
1932; K. Kaczmarczyk, Malarze poznańscy w XV wieku i ich cech, Poznań 1924; t. nożyński, Materiały
do dziejów złotnictwa poznańskiego, „Przegląd zachodni” 1953/9–10, s. 239–250; J. Wisłocki, Organizacja
prawna poznańskiego rzemiosła w XVI i XVII wieku, Poznań 1963.
SŁÓW KILKA O MIESZCZAŃSTWIE DOBY WCZESNONOWOŻYTNEJ (XVI-XVIII w.)...
ANIMOS Ni. NIL DIRIMIT.
Renny sałam Soy tw.
EZZT Jer; Miec, enanbder jeżerfre
i aji s | Zw wej se BOR kanc,
anig ander
2. Posnania in Polen, rycina z pracy Daniela Meissnera Thesaurus philopoliticus,
Frankfurt a. M. 1623-1631
mieszczańskiej”. Warto jednak zauważyć, że większość ustaleń dotyczy Poznania
XVI- i XVII-wiecznego, rzadziej zaś XVIII-wiecznego”.
W polskiej historiografii kluczową, jak dotąd pracą, na kartach której doko-
nano charakterystyki szeroko pojętego miasta oraz jego mieszkańców od cza-
sów najdawniejszych, aż po okres rozbiorów, pozostaje książka Marii Boguckiej
i Henryka Samsonowicza Dzieje miast i mieszczaństwa w Polsce przedrozbio-
rowej. Jej autorzy podkreślali że choć mieszczaństwo wykształciło się już w śre-
dniowieczu (w największych ośrodkach w XII-XIII w.), to w szerszej skali
„ideologię miejską” w rozumieniu koncepcji „nie tylko zurbanizowanego środo-
wiska, ale grupy społecznej”, którą można nazwać mieszczaństwem, dostrzegamy
w XIV-XV wieku*”*. Wśród elementów spajających przedstawicieli owej grupy
badacze wskazali „język zawodowy, system wartości mierzonych już w pieniądzu,
system ocen moralnych i estetycznych związanych z wykonywanym zawodem
26 S. Waszak, Dzietność rodziny mieszczańskiej i ruch naturalny ludności miasta Poznania w końcu XVI w.
i w XVII wieku, „Rocznik Dziejów Społecznych i Gospodarczych” 1954/16, s. 316-380; tenże, Ludność
i zabudowa mieszkaniowa miasta Poznania w XVI i XVII w., „Przegląd Zachodni” 1953/9, s. 64-136.
27 Jak dotąd najbardziej aktualna jest praca zbiorowa napisana pod redakcją J. Topolskiego, zob. Dzieje
Poznania do roku 1793, t. 1, cz. 2. Próbę częściowego, bo ograniczonego materiałem źródłowym, opracowa-
nia podjęła I. Grzelczak-Miłoś w rozprawie doktorskiej Mieszczaństwo poznańskie w świetle Libri testamen-
torum, Instytut Historii UAM, Poznań 2011.
28 M. Bogucka, H. Samsonowicz, dz. cyt., s. 44.
41
Bernadetta Manyś
42
kupca czy rzemieślnika”29. Mieszczanie stanowili warstwę nie tylko znacząco róż-
niącą się od szlachty, ale co szczególnie istotne, pierwotnie nastawioną na okre-
śloną specjalizację zawodową, która miała im przynieść konkretny zysk. Wpływ
na tworzenie się stanu mieszczańskiego miał również proces lokacji, który sprzyjał
rozwojowi stosunków społecznych oraz prawnych30. M. Bogucka i H. samsonowicz
dowiedli, że o ile patrycjat w Xiii i XiV wieku stanowił grupę pretendującą do
oddziaływania na politykę państwową, o tyle od XV wieku był on systematycz-
nie tych możliwości pozbawiany31. Jednym z ważniejszych wydarzeń wpływają-
cych na pozycję mieszczaństwa w dobie wczesnonowożytnej były obrady sejmu
walnego w Piotrkowie (1493), zwołanego za panowania Jana i olbrachta, pod-
czas którego doszło do powstania dwuizbowego parlamentu32. od tego momentu
obserwuje się z jednej strony systematyczne ograniczanie politycznej roli miesz-
czan, z drugiej zaś ich działania na rzecz utrzymania autonomii samorządowej
oraz obrony własnych interesów33. Dowodem takiego stanu rzeczy pozostaje fakt,
że na początku XVi wieku pozbawiono miasta posiadające przywileje królewskie
prawa czynnego udziału w obradach sejmowych34. Prawo wysyłania posłów na
sejm zachował jedynie Kraków (od 1505 r. na podstawie przyznanych praw szla-
checkich), w 1569 roku zostało ono przyznane także Wilnu, a niespełna 100 lat
później uzyskał je Lwów (1658). i choć byli oni delegowani, to jednak nie mieli
możliwości zabierania głosu, z wyjątkiem tych spraw, które bezpośrednio doty-
czyły miast. Praktyka ta okazywała się czasami znacznie bardziej drastyczna, gdyż
przedstawiciele ośrodków miejskich nie byli w ogóle dopuszczani do obrad sejmu.
Do wyżej wymienionych trzech „uszlachconych” miast w 1670 roku dołączył
Kamieniec Podolski (za zasługi w obronie przez turkami), a w roku 1703 Lublin
(za wierność augustowi ii podczas walk ze szwedami)35. niektóre z pozostałych
miast wysyłały jednak na obrady swoich reprezentantów. Do takowych, jak wska-
zuje H. samsonowicz – choć zaznacza, że odbywało się to nieregularnie – należały
Poznań i Lublin36. nieco większe przedstawicielstwo mieszczaństwa brało udział
w sejmach elekcyjnych i koronacyjnych (Kraków, Wilno, Lwów, nieregularnie
Poznań, Warszawa, Lublin, sandomierz)37. Podkreślić należy, że do spadku pozycji
29 tamże.
30 tamże, s. 76.
31 W pracy M. Boguckiej i H. samsonowicza znajdziemy przykłady zaangażowania patrycjatu poznańskiego
w sprawy państwowe, np. zawieranie pokojów, udzielanie czy potwierdzanie gwarancji, tamże, s. 295, 297.
Patrycjat poznański stanowił też element przetargowy, tamże, s. 296. szerzej zob. M.J. Mika, Studia nad
patrycjatem poznańskim w wiekach średnich, Poznań 1937, s. 6–11.
32 M. Bogucka, H. samsonowicz, dz. cyt., s. 300. o sejmie zob. a. Gąsiorowski, Data rozpoczęcia sejmu
piotrowskiego 1493 roku, „Przegląd sejmowy” 1993/1, s. 83–85; W. Uruszczak, Datacja obrad Sejmu Wal-
nego Koronnego w 1493 roku, tamże, s. 86–87; Historia sejmu polskiego, t. 1, Do schyłku szlacheckiej Rzec-
zypospolitej, red. J. Michalski, Warszawa 1984, s. 55. tam też o pozycji miast i nakładanych na nie obciąże-
niach, tamże, s. 41–42.
33 U. augustyniak, dz. cyt., s. 272.
34 Miało to miejsce po 1505 r., w okresie kształtowania się sejmu walnego, tamże, s. 272.
35 M. Bogucka, H. samsonowicz, dz. cyt., s. 323.
36 tamże, s. 322. zob. też przyp. nr 4 na tejże stronie.
37 tamże, s. 323.
Słów kilka o mieszczaństwie doby wczesnonowożytnej (XVI–XVIII w.)…
43
i roli mieszczaństwa w Rzeczypospolitej szlacheckiej przyczyniło się wiele innych
czynników38. odmiennie sytuacja przedstawiała się w Europie zachodniej. tam,
zwłaszcza we Francji i anglii, nie wspominając o Włoszech czy niderlandach,
następowała bardzo szybka emancypacja mieszczaństwa, powodująca tym samym
przemiany w układach klasowych i gospodarczych39.
Mając to wszystko na uwadze, istnienie mieszczaństwa jako odrębnego stanu
w Rzeczypospolitej obojga narodów bardzo mocno podała w wątpliwość Urszula
augustyniak. Badaczka podkreśla, że do 1789 roku z punktu formalnoprawnego stan
miejski nie istniał, w związku z czym na miasta i ich mieszkańców należy spojrzeć
z perspektywy rywalizujących między sobą (w różnym zakresie) „rzeczpospolitych
miejskich”, zamieszkiwanych przez „społeczeństwo miejskie”40. struktura owego
społeczeństwa w dobie wczesnonowożytnej doczekała się w polskiej historiografii
szczegółowej charakterystyki41. Warto wspomnieć, że społeczność ta była podzie-
lona pod kilkoma względami. zasadnicza gradacja wynikała z posiadania obywa-
telstwa miejskiego bądź też jego braku. W drugim przypadku mieszkaniec miasta,
choć podlegał prawu miejskiemu, to nie miał żadnych uprawnień zarówno do zarzą-
dzania, jak i korzystania z miejskich przywilejów gospodarczych42. społeczność ta
była podzielona również pod względem zamożności oraz praw politycznych.
Jej elitę stanowił wspomniany już patrycjat (zwany w historiografii polskiej
i zagranicznej także „arystokracją” lub „elitą miejską”), który w Poznaniu skła-
dał się (podobnie jak w innych ośrodkach miejskich) głównie z bogatych kup-
ców. W przypadku stolicy Wielkopolski byli to zwłaszcza „hurtownicy” lub kro-
jownicy sukna, czyli tzw. kupcy sukienni, którzy w dobie wczesnonowożytnej
stanowili już społeczność całkowicie spolonizowaną43. to oni mieli monopol na
władzę w mieście, a więc na obsadzanie najważniejszych urzędów, zwłaszcza rady
miejskiej. ta zaś pod względem posiadanych kompetencji (administracyjnych,
sądowniczych oraz ustawodawczych) była organem niezwykle istotnym. W celu
zachowania kontroli nad nią patrycjat posługiwał się między innymi odpowiednio
prowadzoną polityką matrymonialną. Dzięki zawieranym związkom małżeńskim
38 o czynnikach wpływających na załamanie się rozwoju uprawnień miast oraz roli mieszczaństwa pisze
U. augustyniak, dz. cyt., s. 277.
39 M. Bogucka, H. samsonowicz, dz. cyt., s. 328. zob. też Człowiek Renesansu, red. E. Garin, Warszawa
2001, s. 215–248; P. Burke, Kultura i społeczeństwo w renesansowych Włoszech, przeł. W.K. siewierski,
Warszawa 1991, s. 186–218; Człowiek Baroku, red. R. Villarie, Warszawa 2001, s. 371–394; J. Delumeau,
Cywilizacja odrodzenia, przeł. E. Bąkowska, Warszawa 1987, s. 218–244.
40 terminologia ta wynika z faktu, że ośrodki miejskie różniły się między sobą statusem prawnym,
poziomem ekonomicznym etc., zob. U. augustyniak, dz. cyt., s. 271.
41 M. Markiewicz, dz. cyt., s. 147–161; U. augustyniak, dz. cyt., s. 275–276; M. Bogucka, H. samsonowicz,
dz. cyt., s. 321–586.
42 aby uzyskać obywatelstwo, należało przedstawić w przypadku mieszczan z innych miast dwa doku-
menty, a w przypadku chłopów trzy: a) tzw. list „od urodzenia” – poświadczenie urodzenia w legalnym
związku, b) świadectwo moralności, c) (w przypadku chłopów) tzw. list „od wolności” – poświadczenie,
że jest się człowiekiem wolnym, zob. M. Markiewicz, dz. cyt., s. 147–148.
43 Do XV w. patrycjat Poznania, podobnie jak innych większych miast Rzeczypospolitej, współtworzyli
ludzie pochodzenia niemieckiego. Jak wskazał stefan abt, spolszczenie tej części społeczności miejskiej
dokonało się w XV w. (s. abt, Ludność Poznania w XVI…, s. 436, 449).
BERNADETTA MANYŚ
3. Młyny wodne i mosty nad Wartą, ok. poł. XVII w. [w:] A. Kaniecki,
Dzieje miasta wodą pisane, cz. I, Poznań 1993
najzamożniejsi mieszczanie tworzyli sieć rodów powiązanych między sobą wię-
zami pokrewieństwa lub powinowactwa. W ten sposób w radzie zasiadali nie
tylko bliscy lub dalsi krewni, ale przede wszystkim ludzie kierujący się tym
samym interesem i mający na celu ochronę wspólnego dobra, jakim była wła-
dza w radzie**. Jak dowodzą badania Mariana Miki poświęcone charakterystyce
XVI-wiecznych burmistrzów poznańskich, wśród osób wybieranych na ten urząd,
poza wspomnianymi już kupcami, odnajdujemy również rzemieślników, zwłasz-
cza przedstawicieli takich profesji jak: złotnicy, kuśnierze, krawcy czy słodownicy.
Zastanawiająca jest również obecność w tym środowisku dość licznie reprezen-
towanych lekarzy. Wspomniany badacz w XVI wieku wynotował 12 przypadków
(na 49 wszystkich), w których przedstawiciele tego zawodu piastowali najwyższy
miejski urząd”. Trafne wydaje się zatem jego stwierdzenie, jakoby „mieszczaństwo
poznańskie poczytywało sobie zawsze za punkt honoru, ażeby na urzędy burmi-
strzów i rajców wybierać ludzi najzdolniejszych, uczonych i prawa świadomych”*.
Istotny był zatem nie tylko pieniądz, który określał status, ale również posiadana
wiedza czy wykształcenie”.
Znacznie większą grupę wśród poznańskiej społeczności miejskiej doby
wczesnonowożytnej stanowiło pospólstwo — warstwa średnia. Współtworzyli
ją drobni kupcy - kramarze, przekupnie targowi, którzy prowadzili działal-
ność handlową nie tylko na rynku lokalnym (przedmieścia, jurydyki, wsie, fol-
warki miejskie) czy regionalnym (ten sięgał po Czarnków na północy, Rawicz
44 Zauważył to dla średniowiecza M. Mika, Studia nad patrycjatem..., s. 11.
*5'Tenże, Burmistrzowie poznańscy..., 8. 41-43.
46 Tamże, s. 42.
47 Por. też: J. Ptaśnik, dz. cyt., s. 60.
44
SŁÓW KILKA O MIESZCZAŃSTWIE DOBY WCZESNONOWOŻYTNEJ (XVI-XVIII w.)...
na południu, Kleczew na wschodzie oraz Międzyrzecz na zachodzie), ale rów-
nież handlowali z kupcami zagranicznymi, którzy przybywali do Poznania na
jarmarki*, lub odwiedzali miasto, podążając na Wschód. Warto podkreślić,
że świetność XVI-wiecznego Poznania wyrosła na handlu, zwłaszcza futrami
(lisie, sobole etc.) oraz wyprawionymi i niewyprawionymi skórami. Produkty
te w olbrzymich ilościach przybywały do Poznania za pośrednictwem kupców
z miast Wielkiego Księstwa Litewskiego (zwłaszcza z Wilna, Mohylewa, Połocka)
oraz państwa moskiewskiego (Moskwy). Część z nich trafiała na poznański
rynek regionalny, większość jednak, zwłaszcza futer moskiewskich i litewskich,
była wywożona na Zachód, skóry zaś trafiały do Krakowa”. W XVII wieku, obok
futer i skór, na szeroką skalę handlowano także owczą wełną pochodzącą z wiel-
kopolskich hodowli”.
Do pospólstwa należy zaliczyć także rzemieślników zajmujących się produk-
cją pozarolniczą”'. Pod koniec XVI wieku, w czasach gdy miasto przeżywało swój
największy rozkwit, możemy wyliczyć przedstawicieli około 100 profesji działają-
cych w Poznaniu”. Ta liczba utrzymywała się mniej więcej na tym samym pozio-
mie przez cały wiek XVII. Tymczasem w przypadku stolicy Wielkiego Księstwa
Litewskiego na początku XVI wieku, jak ustalił Jerzy Morzy, istniały jedynie
48 Głównie na jarmark świętojański, który zaczynał się na początku lipca i trwał 3-5 tygodni.
491. Koczy, Handel Poznania do połowy wieku XVI, Poznań 1930, s. 80-81.
»0 K. Kuklińska, Gospodarka [w:] Dzieje Poznania do roku 1793, t. 1, cz. 2, s. 646-647. Warto pamiętać,
że handlowano także zbożem, owocami, mąką, bydłem, skórą, łojem, pierzem, chmielem czy rybami.
O kierunkach handlu tymi produktami, zob. tamże, s. 648-649.
51M. Drozdowski, Życie gospodarcze miasta [w:] Dzieje Poznania do roku 1793, t. 1, cz. 1, s. 462.
52 Miasto przeżywało swój największy rozkwit na przełomie XVI i XVII w.
45
Bernadetta Manyś
46
42 rzemiosła (zorganizowane i niezorganizowane)53. W wyniku strat archiwa-
liów w latach 1655–1662 nie jest możliwe rzeczywiste oszacowanie liczby profesji
działających w Wilnie pod koniec XVi wieku, trudno zatem dokonać rzetelnego
porównania. Wiadomo jednak, że z końcem XVii stulecia w stolicy Wielkiego
Księstwa Litewskiego działali przedstawiciele 120 profesji (wraz z zawodami
o charakterze usługowym)54.
najliczniejszą reprezentację w Poznaniu w XVi–XViii wieku posiadały rze-
miosła spożywcze, zwłaszcza browarnicy i piwowarzy. Równie dużą grupę sta-
nowili mieszczanie trudniący się rzemiosłem tekstylnym i odzieżowym, a więc
sukiennicy, krawcy czy hafciarze. W mieście było również wielu garbarzy oraz
kuśnierzy wyprawiających skóry, a także szewców. nie brakowało złotników czy
zegarmistrzów. Podkreślić wypada, że ci pierwsi, obok mieszczan gdańskich,
lwowskich i krakowskich, wiedli do pierwszej połowy XVii wieku prym na całym
rynku złotniczym w Rzeczypospolitej obojga narodów55. Dość prężną grupę, na
tle pozostałych, tworzyli ludzie trudniący się usługami, a więc aptekarze, lekarze
oraz akuszerki („baby”). Łącznie przedstawiciele wyżej wymienionych profesji
byli na przełomie XVi i XVii wieku właścicielami 50 proc. wszystkich poznań-
skich warsztatów rzemieślniczych. Pozostałe 50 proc. współtworzyli przedstawi-
ciele innych zawodów, np.: mydlarzy, piekarzy, rzeźników, mączarzy, młynarzy,
piernikarzy, winiarzy, sukienników, barwierzy, postrzygaczy, czapników, prząd-
ków, szwaczek, rymarzy, siodlarzy, garbarzy, pasamoników, miechowników, ślu-
sarzy, płatnerzy, kotlarzy, puszkarzy, szklarzy, murarzy, malarzy, bednarzy, tokarzy,
szmuklerzy, introligatorów, mincerzy, powroźników, kamieniarzy, konwisarzy, tra-
garzy, księgarzy, łaziebników czy organistów56. Rozwój gospodarczy miasta dopro-
wadził zarazem do zwiększenia liczby poznańskich cechów. należy zwrócić uwagę
na fakt, że w latach 1500–1600 ich liczba wzrosła z 23 do 3157. W drugiej poło-
wie XVii wieku dostrzegalna jest już tendencja spadkowa, gdyż dla tego okresu
odnotowujemy 27 cechów. trend ten utrzymywał się na początku XViii wieku.
Wiadomo, że w ówczesnym Poznaniu działały 24 cechy58. Prawdopodobnie taki
stan rzeczy mógł być wynikiem zawieruch wojennych (począwszy od drugiej poł.
XVii w.) oraz klęsk elementarnych, które nawiedzały Poznań59. Dla przykładu
w stolicy Wielkiego Księstwa Litewskiego w połowie XVi wieku istniało jedynie
53 J. Morzy, Geneza i rozwój cechów wileńskich do końca XVII w. [w:] „zeszyty naukowe Uniwersytetu im.
adama Mickiewicza w Poznaniu”, nr 24: Historia, z. 4, Poznań 1959, s. 18.
54 tamże, s. 40–44.
55 M. Drozdowski, Życie gospodarcze miasta…, s. 461.
56 s. Waszak w oparciu o spis mieszczan płacących pogłówne z 1590 r. sporządził obraz struktury zawodowej
mieszkańców lewobrzeżnego Poznania w murach miejskich (s. Waszak, Ludność i zabudowa…, s. 138).
Dla innych części Poznania s. Waszak wykorzystał informacje pochodzące z wykazu szosu z 1569 r. (parafia
św. Marcina) oraz z 1583 r. (tamże, s. 140–141).
57 J. Wisłocki, Organizacja prawna poznańskiego rzemiosła w XVI–XVII wieku, Poznań 1963, s. 12. Wykaz
korporacji wraz z podaną liczbą członków podał M. Drozdowski, Życie gospodarcze miasta…, s. 457.
58 K. Kuklińska, Gospodarka…, s. 652–653.
59 zob. a. Karpiński, W walce z niewidzialnym wrogiem. Epidemie chorób zakaźnych w Rzeczypospolitej
w XVI–XVIII wieku i ich następstwa demograficzne, społeczno-ekonomiczne i polityczne, Warszawa 2000.
Słów kilka o mieszczaństwie doby wczesnonowożytnej (XVI–XVIII w.)…
47
sześć cechów, w których zorganizowani byli przedstawiciele ośmiu rzemiosł60. Do
roku 1600 odnotowano już 16 cechów skupiających reprezentantów 27 profesji.
W połowie XVii wieku działały w Wilnie 22 cechy, w obrębie których możemy
wyodrębnić przedstawicieli 44 rzemiosł, u progu XViii wieku zaś odnotowu-
jemy ich 37, skupiających reprezentacje 73 zawodów rzemieślniczych61. Podobnie
jak w innych miastach, tak i w Poznaniu odnotować można rzemieślników, któ-
rzy nie prowadzili swej działalności w ramach zawodowego zrzeszenia, jakim był
cech62. Część mistrzów funkcjonowała jako przedstawiciele tzw. wolnych zawodów.
Do takich możemy zaliczyć m.in. rybaków, łuczników czy tafterów. W innych
ośrodkach wśród niezrzeszonych zawodów odnajdujemy np. kapeluszników,
igielników, guziczników czy linników. Warto podkreślić, że choć podobny
wzrost cechów na przełomie XVi i XVii wieku zanotowały również inne miasta
Rzeczypospolitej obojga narodów, to pod względem produkcji rzemieślniczej
mieszczanie poznańscy byli zaraz za gdańszczanami, wyprzedzali zaś takie ośrodki
jak Kraków, Lwów czy toruń63.
o istotnej roli mieszczaństwa poznańskiego w strukturach gospodarczych
Rzeczypospolitej obojga narodów decydowała działalność rzemiosł trudniących-
się produkcją wyrobów futrzanych (do poł. XViii w.) i skórzanych (kuśnierze, gar-
barze, szewcy), przetwórstwem metali (złotnicy, ślusarze, mieczownicy), a także
rzemiosł tekstylnych i odzieżowych (krawcy, płóciennicy, postrzygacze, sukien-
nicy, czapecznicy)64. Mieszczanie poznańscy na przełomie XVi i XVii stulecia
stworzyli dość rozległą i prężnie funkcjonującą sieć handlową w obrębie tzw. hand-
lu pozaregionalnego. Wymiana towarów odbywała się nie tylko ze wspomnia-
nym już Gdańskiem, ale także z Mazowszem, Podlasiem, Lublinem, zamościem
i Lwowem. Warto zauważyć, że na wschód szlak handlowy wiódł głównie do Wilna,
a także do Moskwy i Rygi65. Można przypuszczać, że tak jak wileńscy kupcy i rze-
mieślnicy trafiali do ośrodków miejskich w Koronie (np. do Poznania i torunia),
tak poznańscy mieszczanie przybywali do miasta stołecznego oraz innych miast
Wielkiego Księstwa Litewskiego66. należy pamiętać, że rola handlu zagranicznego
od XVii wieku systematycznie ulegała zmniejszeniu na skutek obniżenia roli tran-
zytu. zatem pod względem potrzeb oraz możliwości zbytu kluczowy, od drugiej
połowy XVii wieku i przez cały wiek XViii, stawał się rynek regionalny67.
60 J. Morzy, dz. cyt., s. 16.
61 tamże, s. 38.
62 szerzej na temat poznańskich cechów zob. M. Drozdowski, Życie gospodarcze miasta, s. 458–460.
63 tamże, s. 457. szczegółowej analizy poznańskiej gospodarki rzemieślniczej dokonał wspomniany Mar-
ian Drozdowski. Warto również sięgnąć do prac: M. Wicherkiewiczowa, Obrazki z przeszłości Poznania,
Poznań 1924; L. sieciechowiczowa, Życie codzienne w renesansowym Poznaniu 1518–1619, Warszawa 1974;
t. nożyński, Złotnictwo poznańskie do końca XVIII wieku, „studia i Materiały do Dziejów Wielkopolski”
1960, t. 6, z. 1, s. 7–35; a. Wagner, Introligatorstwo poznańskie XVI w. jako historyczno-artystyczna Terra
incognita [w:] Sztuka Wielkopolski, materiały konferencji SHS, Poznań 2011, s. 68–86.
64 M. Drozdowski, Życie gospodarcze miasta…, s. 461.
65 tamże, s. 470–471.
66 L. Koczy, dz. cyt., s. 81–93.
67 K. Kuklińska, Gospodarka…, s. 642–643.
Bernadetta Manyś
48
Kilka słów warto również powiedzieć o liczbie mieszkańców Poznania
(lewo- i prawobrzeżnego). W końcu XVi wieku i w pierwszych dwóch dekadach
XVii wieku utrzymywała się ona na poziomie ok. 20 tys., z czego ok. 6–7 tys.
mieszkało w murach68. Pewne wątpliwości budzą dane z kolejnych lat. Wiadomo,
że miasto w 1625 roku nawiedziła zaraza, która zdziesiątkowała poznaniaków.
Kolejny cios stanowił najazd szwedzki, w wyniku którego Poznań uległ zniszcze-
niu, tysiące jego mieszkańców zaś straciło życie. stefan abt, dokonując analizy
liczby ludności stolicy Wielkopolski, stwierdził, że choć 20 tys., które rzekomo
zasiedlało Poznań przed najazdem szwedzkim, budzi jego wątpliwość, to z pew-
nością można stwierdzić, że po najeździe liczba ta spadła do ok. 14 tys. i na tym
poziomie utrzymywała się do schyłku XVii wieku. Kolejne stulecie nie przyniosło
poprawy. Wojny i zarazy dziesiątkowały społeczność poznańską do tego stopnia,
że w trzeciej dekadzie XViii wieku liczba mieszkańców nie przekraczała 6 tys.69.
U schyłku XViii wieku wzrosła ona jednak do ok. 15 tys., z czego w murach
zamieszkiwały 7093 osoby70.
W sygnalizowanym wyżej podziale społeczności miejskiej należy uwzględnić
jeszcze dwa kryteria, mianowicie pochodzenie oraz wyznanie. Poznańscy miesz-
czanie w XVi i w pierwszej połowie XVii wieku tworzyli dość jednolitą społecz-
ność pod względem narodowościowym i religijnym. W większości byli to Polacy
i katolicy. W XVi wieku ludność niemiecka (m.in. przedstawiciele rodów Czeplów,
Wildów, Winklerów, Ungrów) była już całkowicie spolonizowana, o czym świad-
czy zanik języka niemieckiego zarówno w księgach miejskich, jak i w aktach
rzemieślniczych. zastąpiono go najpierw łaciną (w pewnym momencie uży-
waną równolegle z językiem niemieckim), a następnie polskim. nie oznacza to,
że w XVi–XViii wieku do Poznania nie przybywali niemcy. Byli oni obecni
w mieście przez cały analizowany okres. Do połowy XVii wieku stanowili małą
społeczność składającą się z niewielkiej grupy nowo przybywających kupców.
Po tragicznych wydarzeniach z drugiej połowy XVii wieku oraz w wyniku klęsk
z przełomu XVii i XViii wieku w celu odbudowy miasta i jego zasiedlenia rozpo-
częto proces osadnictwa katolickiej ludności niemieckiej (głównie na obrzeżach
miasta). stefan abt oszacował, że w końcu XVi wieku niemiecka gmina luterańska
liczyła około 12 proc. ogółu ludności miasta, czyli jakieś 2,4 tys. osób71, u schyłku
XViii wieku zaś stanowiła ona odpowiednio 15 proc., a zatem ok. 2 tys. luteran72.
Bez wątpienia istotną grupę stanowili bracia czescy, czyli członkowie Jednoty
Brackiej (odłam husytyzmu), którzy do Poznania przybyli w 1548 roku, pró-
bując dostać się do Prus Książęcych. Rok później kilkoro mieszczan osiadłych
w Poznaniu założyło pierwszy zbór. Jak wspomina Jolanta Dworzaczkowa, Jednota
skupiała głównie szlachtę, rzadziej zaś mieszczan polskiego i niemieckiego pocho-
dzenia. Byli oni charakterystyczni dla panoramy wyznaniowej mieszczaństwa
68 s. Waszak, Ludność i zabudowa…, s. 161.
69 s. abt, Ludność [w:] Dzieje Poznania do roku 1793, t. 1, cz. 2, s. 664–665.
70 tenże, Ludność w drugiej połowie XVIII wieku [w:] tamże, s. 832–833.
71 tenże, Ludność Poznania w XVI…, s. 446–447.
72 tenże, Ludność w drugiej połowie XVIII wieku…, s. 839.
Słów kilka o mieszczaństwie doby wczesnonowożytnej (XVI–XVIII w.)…
49
poznańskiego drugiej połowy XVi i początku XVii wieku73. Warto dodać, że obok
luteran stanowili drugi nurt wyznaniowy reformacji, która objęła swym zasięgiem
całą Wielkopolskę.
Dość ważną rolę w życiu gospodarczym Poznania odgrywała gmina żydow-
ska, która na przełomie XVi i XVii stulecia stanowiła jedną z największych w całej
Rzeczypospolitej. Liczbę Żydów szacuje się na ok. 2 tys. osób, czyli jakieś 10 proc.
wszystkich mieszkańców74. Poznańscy Żydzi trudnili się nie tylko pieniądzem
(lichwa), ale również handlem (posiadali własne kramy) i rzemiosłem (głównie
kuśnierstwem i krawiectwem)75. ich liczba w XViii wieku wzrosła i pod koniec
owego stulecia w mieście mieszkało ponad 3 tys. Żydów76. stolicę Wielkopolski
z końcem XViii stulecia zamieszkiwali również kalwini oraz ludność grekoka-
tolicka77. W mieście żyli i działali Włosi (zwłaszcza Genueńczycy), a od drugiej
połowy XVi wieku odnotowujemy obecność szkotów, którzy zajmowali się rze-
miosłem i handlem78. Wiadomo również, że funkcjonowała tutaj kolonia grecka,
a jej członkowie trudnili się głównie handlem winem79. Warto w tym miejscu
powołać się na badania Mieczysława Jabczyńskiego, który stwierdził, że pod
koniec XViii wieku mieszczaństwo poznańskie w 70 proc. nosiło nazwiska pol-
skie, a w pozostałych 30 proc. niemieckie, włoskie i angielskie80.
Podsumowując, należy stwierdzić, że poznańscy mieszczanie – zwłaszcza
w XVi i w pierwszej połowie XVii wieku – prezentowali się na tle całej społecz-
ności miejskiej Rzeczypospolitej obojga narodów jako grupa silna gospodarczo.
najbardziej zróżnicowani pod kątem wykonywanych profesji byli przedstawiciele
klasy średniej, którzy stanowili jednocześnie największą zbiorowość Poznania. Jak
pokazują badania nad wiekiem XVi, owo zróżnicowanie było dostrzegalne także
wśród najzamożniejszych, a więc patrycjatu. Co ciekawe, współtworzyli go nie tylko
najbogatsi, ale również ludzie wykształceni, odznaczający się wiedzą w konkretnej
dziedzinie. W niektórych rzemiosłach, jak złotnictwo, mieszczanie poznańscy wie-
dli prym, na równi z mieszczanami tak ważnych ośrodków jak Gdańsk czy Kraków.
istotną rolę w życiu miasta odgrywał handel, który umożliwiał bogacenie się kup-
ców, to zaś sprzyjało rozwojowi rzemiosła, bardzo cenionego i znanego w całej
Wielkopolsce. za sprawą mieszczan Poznań jawi się jako ośrodek, w którym zbie-
gały się handlowe i gospodarcze drogi Wschodu z zachodem. Jak możemy sądzić,
wymiana nie ograniczała się jedynie do produktów, ale obejmowała także myśli
73 J. Dworzaczkowa, Z dziejów Braci Czeskich w Polsce, Poznań 2003, s. 18–19. Por. M.D. Łabędzka-
-topolska, Wpływ reformacji w Poznaniu. Początki kontrreformacji [w:] Dzieje Poznania, t. 1, cz. 1, s. 496–499.
74 o położeniu dzielnicy żydowskiej zob. s. abt, Ludność Poznania w XVI…, s. 436.
75 Podobnie jak w innych miastach Rzeczypospolitej podlegali oni bezpośrednio władzy królewskiej, spra-
wowanej w mieście w zastępstwie przez wojewodę. Posiadali swój własny samorząd (tzw. kahał). Utrzymy-
wali bożnice, cmentarze, szpitale i szkoły, tamże, s. 448.
76 tenże, Ludność w drugiej połowie XVIII wieku…, s. 839.
77 tamże.
78 tenże, Ludność Poznania w XVI…, s. 449.
79 tamże.
80 M. Jabczyński, Statystyka miasta Poznania w roku 1780 ułożona na podstawie spisu, dokonanego przez
poznańską Komisję Dobrego Porządku, „Roczniki PtPn” 1911, t. 37, s. 85.
Bernadetta Manyś
50
oraz idee. Warto również pokusić się o stwierdzenie, że poznański rynek zarówno
handlowy, jak i produkcyjny, zwłaszcza w XVi i w pierwszej połowie XVii wieku,
był już w znacznym stopniu ukształtowany, można by nawet rzec „nasycony”,
czego nie można powiedzieć o rynkach miast na wschodzie Rzeczypospolitej. od
drugiej połowy XVii, aż do połowy XViii wieku dostrzegalny jest jednak upadek
miasta niemal w każdej dziedzinie, który był efektem toczących się działań wojen-
nych oraz nawiedzających miasto klęsk. tak jak upadała cała Rzeczpospolita, tak
upadały jej miasta, a mieszkańcy popadali w biedę i ruinę.
Wśród poznańskich mieszczan, zasadniczo jednolitych zarówno pod wzglę-
dem wyznaniowym, jak i narodowościowym, odnajdujemy przybyszów z różnych
części Europy. Wydaje się zarazem, że nie odcisnęli oni tak silnego piętna na życiu
miasta jak np. zróżnicowana społeczność miejska Wilna. Bez komentarza nie
można również pozostawić faktu, że Poznań pomimo swojej potęgi gospodarczej
(zwłaszcza w XVi i w pierwszej poł. XVii w.), w odróżnieniu do Krakowa i Wilna,
nigdy nie otrzymał przywileju szlachectwa. Czy zatem poznański patrycjat nie
miał mniejszych praw niż patrycjat tych miast? Możliwość wysyłania poselstwa
na sejm z pewnością stanowiła istotny element definiujący status danego miasta.
Pomimo swego położenia oraz siły gospodarczej stolica Wielkopolski nigdy nie
została zrównana ze stolicami Korony i Litwy.
51
Krzysztof a. Makowski
Mieszkańcy Poznania
w i połowie XiX wieku1
Struktura społeczno-zawodowa
zanim przejdę do sedna mojej pracy, pragnę przedstawić strukturę bada-
nej populacji. Problematyka ta stanowi nie tylko niezbędne wprowadzenie do
dalszych rozważań, ale przybliży też nieco obraz wewnętrznego zróżnicowania
wszystkich mieszkańców Poznania. Małżeństwa, w krótkich przekrojach czaso-
wych, zawierali bowiem w równym stopniu przedstawiciele wszystkich grup spo-
łecznych. odtwarzane na podstawie metryk ślubów struktury są przeto w dużym
stopniu odbiciem rzeczywistości. akta małżeństw nie uwzględniają wprawdzie
duchowieństwa katolickiego, jego brak, ze względu na niewielką liczebność, nie
powinien wszelako wpływać na wartość uzyskanych wyników.
omówienie rezultatów badań pragnę rozpocząć od zrekonstruowania zróżnico-
wania społecznego mieszkańców Poznania. zanim jednak do tego przejdę, chciałbym
przedstawić przyjętą przeze mnie w pracy stratyfikację społeczeństwa. W odniesieniu
do pierwszej połowy XiX wieku przedwczesne byłoby, moim zdaniem, w wypadku
Poznania oparcie się na strukturze klasowo-warstwowej. Podział według profesji
z kolei, głównie ze względu na dużą ilość grup, nie oddawałby w pełni wewnętrznego
zróżnicowania społeczeństwa. W takiej sytuacji najbardziej uzasadnione wydawało
mi się przyjęcie struktury społeczno-zawodowej. Punkt wyjścia klasyfikacji stanowiły
dla mnie zawarte w metrykach ślubów informacje o zawodzie lub źródłach dochodu.
niestety, nie zawsze zastosowana w aktach nomenklatura była precyzyjna i jedno-
znaczna. Dotyczy to zwłaszcza rzemieślników, w wypadku których często nie okre-
ślano bliżej, czy chodziło o mistrza, czy czeladnika. Czasami musiałem zatem posłużyć
się dodatkowymi kryteriami delimitacji. istotnym wyróżnikiem było, odnotowywane
często w metrykach obok zawodu, posiadanie obywatelstwa miejskiego. Przysługiwało
ono bowiem, jak wiadomo, tylko najbogatszym mieszkańcom. Pomocna okazała się
również stosowana czasami w aktach katolickich informacja o pochodzeniu stano-
wym, albowiem znaczniejsi mieszczanie nosili tytuł nobilis albo faniatus, natomiast
pośledniejsi honestus2. Potwierdziła to dokonana w kilku przypadkach weryfikacja.
Wielokrotnie musiałem wszakże korzystać z pomocy innych źródeł.
1 niniejszy tekst jest fragmentem klasycznej pracy K. Makowskiego, Rodzina poznańska w I połowie XIX wieku,
Poznań 1992, s. 48–57; 64–68. Bardzo dziękujemy Panu Prof. K.a. Makowskiemu za zgodę na przedruk.
2 a. artymiak, Mieszkańcy miasta Jędrzejowa w świetle najstarszej księgi metrykalnej (1743–1752), Jędrze-
jów 1947, s. 12–16.
Krzysztof a. Makowski
52
Dopiero dysponując pełnym wykazem profesji, dokonałem ich segregacji.
Przy tworzeniu kategorii społeczno-zawodowych musiałem oprzeć się wszakże
tylko na dostępnych kryteriach, np. stosunku do środków produkcji, wymaganym
wykształceniu, ogólnym poziomie dochodów. W konsekwencji skonstruowałem
następujący schemat struktury społeczno-zawodowej mieszkańców Poznania3:
•�
ziemianie: właściciele dóbr, dzierżawcy dóbr;
•�
Wyżsi funkcjonariusze i oficerowie: wyżsi urzędnicy (od referendarza
wzwyż), oficerowie, nauczyciele gimnazjów i seminariów;
•�
Wolne zawody: lekarze, adwokaci4, inżynierowie i budowniczowie, literaci
i dziennikarze, naukowcy, duchowni, nauczyciele prywatni, malarze i rzeźbiarze;
•�
Kupcy oraz właściciele kapitałów i większych przedsiębiorstw: bankie-
rzy i kapitaliści, kupcy, księgarze, fabrykanci i przedsiębiorcy, właściciele
większych zakładów gastronomicznych (kawiarń, restauracji i hoteli),
właściciele statków, obywatele (właściciele domu lub kapitału) i rentierzy;
•�
inne zawody umysłowe: niżsi urzędnicy, chirurdzy, dentyści, muzycy
i kantorzy, weterynarze, prowizorzy apteczni, nauczyciele szkół elemen-
tarnych, studenci i gimnazjaliści;
•�
samodzielni rzemieślnicy;
•�
Procederzyści (nie posiadali kwalifikacji, lecz mieli status właścicieli): wła-
ściciele mniejszych zakładów gastronomicznych (szynkarze, oberżyści,
właściciele tabadżii, traktierzy, karczmarze), właściciele ogrodów, handla-
rze i kramarze, komisjonerzy i maklerzy, liweranci, właściciele furmanek;
•�
Policjanci i żołnierze: policjanci, żołnierze (szeregowcy i podoficerowie),
żandarmi, strażnicy, kaci, rzemieślnicy wojskowi;
•�
Czeladnicy i subiekci;
•�
służba i robotnicy: oficjaliści miejscy (pracownicy zatrudnieni w różnych
instytucjach, np. woźni, stróże, pocztylioni, kościelni), służba domowa, robot-
nicy, wyrobnicy i komornicy (ludzie bez żadnej określonej profesji), żebracy;
•�
Chłopi.
zdaję sobie sprawę, iż granice między poszczególnymi grupami były często
bardzo płynne oraz że wewnątrz nich istniała pewna polaryzacja. Wydaje mi się
wszelako, iż zaproponowana przeze mnie klasyfikacja dość wiernie oddaje uwar-
stwienie ówczesnej ludności Poznania.
W analizie struktury społeczno-zawodowej zmuszony byłem pominąć kobiety.
W zdecydowanej większości akt nie podawano bowiem informacji o ich zawodzie
3 Przy konstruowaniu schematu korzystałem z wielu cennych uwag s. Kowalskiej-Glikman (Akta masowe
w badaniach historii społecznej [w:] Metody i wyniki. Z warsztatu historyka dziejów społeczeństwa polskiego,
red. s. Kalabiński przy współudziale J. Hensel i i. Rychlikowej, Warszawa 1980, s. 199–201; Ruchliwość
społeczna i zawodowa mieszkańców Warszawy w latach 1845–1861. Na podstawie akt stanu cywilnego,
Wrocław–Warszawa–Kraków–Gdańsk 1971, s. 8 i nn.) oraz J. Dupaquier (w pracy zbiorowej L’histoire
sociale: Sources et méthodes, Paris 1967, s. 162–166).
4 W Prusach od końca XViii w. nie było adwokatów w pełnym tego słowa znaczeniu. W ich miejsce wpro-
wadzono bowiem wówczas skupiających funkcje adwokatów i notariuszy, tzw. komisarzy sprawiedliwo-
ści, którzy formalnie byli etatowymi urzędnikami państwowymi przy właściwych sądach (H.-U. Wehler,
Deutsche Gesellschaftsgeschichte, Bd.: Von den Reformara bis zur industriellen und politischem „Deutschen
Doppelrevolution” 1815–1845/49, München 1987, s. 227).
Mieszkańcy Poznaniaw i połowie XiX wieku
53
lub, zwłaszcza w parafiach ewangelickich, wymieniano jedynie profesję ojca.
Wiedza o źródłach utrzymania poznanianek była więc bardzo ograniczona, a jej
uzupełnienie, ze względu na brak odpowiednich materiałów, okazało się w więk-
szości przypadków niemożliwe. strukturę społeczno-zawodową nowożeńców
odtwarzałem na podstawie niemal pełnej dokumentacji źródłowej. W pierwszym
przekroju informacją o profesji pana młodego dysponowałem bowiem w przy-
padku 820 metryk (80,8 proc.), w drugim w przypadku 1347 metryk (87,7 proc.),
a w trzecim w przypadku 1779 metryk (97,5 proc.). W 1821 roku było w Poznaniu
około 11 tys. osób zawodowo czynnych, a w 1840 roku około 17 tys5. Badaniem
objąłem więc, po odjęciu pracujących kobiet, mniej więcej 10 proc. mieszkańców
miasta. Uzyskane wyniki można chyba zatem, przy zachowaniu ostrożności, roz-
ciągnąć na całą populację. Przejdźmy przeto do ich prezentacji.
tabela nr 1. struktura społeczno-zawodowa nowożeńców
Grupa społeczno-zawodowa
1815–1820
1829–1834
1843–1848
liczba
%
liczba
%
liczba
%
ziemianie
1
0,1
1
0,1
7
0,4
Wyżsi funkcjonariusze i oficerowie
16
2,0
34
2,5
42
2,4
Wolne zawody
5
0,6
2
0,1
14
0,8
Kupcy oraz właściciele kapitałów
i większych przedsiębiorstw
22
2,7
35
2,6
54
3,0
inne zawody umysłowe
70
8,5
97
7,2
93
5,2
samodzielni rzemieślnicy
314
38,3
333
24,7
508
28,5
Procederzyści
29
3,5
18
1,3
32
1,8
Policja i wojsko
68
8,3
211
15,7
150
8,4
Czeladnicy i subiekci
83
10,1
188
14,0
351
19,7
służba i robotnicy
212
25,9
428
31,8
527
29,7
Chłopi
–
–
–
–
1
0,1
Razem
820
100,0
1347
100,0
1779
100,0
Źródło: obliczenia własne na podstawie ksiąg ślubów: aPP, KsC, Kreuzkirche, nr 38–41,
0–18470–1; Petrikirche, nr 7–9, 0–18492–3; par. staroluterańska, nr 2, 0–18514; aaP, KM,
par. archikatedralna, PM 228/8–9, mkr. 365–7; par. św. Marii Magdaleny, PM 229/15,
mkr. 377–80; par. św. Jana Jerozolimskiego, mkr. 386–8; par. św. Marcina, PM 232/18–19, 22–23,
mkr. 391–4; par. św. Rocha, PM 234/8, mkr. 403; par. św. Wojciecha, PM 236/16a, mkr. 406–7;
GsB–D, MKB, Garnison – Kirche, nr 2117, 21396.
5 z. zalewski, z dziejów walki o handel polski. Stuletnia praca Towarzystwa Młodzieży Kupieckiej w Pozna-
niu 1821–1921 jako przyczynek do historji gospodarczej Wielkopolski, Poznań 1921, s. 11.
6 W. Molik, K. Makowski, Breaking of Social Barriers as an Expression of the Emergence of a Modern Society
in the Mid-19th Century (Based on the Example of Selected Polish Towns), „Historical social Research”,
no. 39, July 1986, s. 89.
Krzysztof a. Makowski
54
zgodnie z oczekiwaniami niewielu było w badanej grupie przedstawicieli zie-
miaństwa [tab. 1]. Wynikało to z faktu, iż trudności związane z przekształcaniem
gospodarstw pańszczyźnianych w kapitalistyczne zmuszały ich do osobistego dozo-
rowania produkcji, a tym samym permanentnego mieszkania na wsi. ziemianie
żyjący z renty natomiast osiedlali się wtedy głównie w Dreźnie, Berlinie i innych
miastach poza Wielkim Księstwem Poznańskim7. W konsekwencji zarówno
w pierwszym, jak i w drugim przekroju pojawił się w aktach zaledwie jeden przed-
stawiciel tej warstwy. W obu przypadkach byli to zresztą dzierżawcy dóbr. Jedynie
w latach 1843–1848 stanęło na ślubnym kobiercu 7 mieszkających w Poznaniu zie-
mian, przy czym aż 6 z nich należało do grupy właścicieli dóbr. na uwagę zasługuje
też fakt, iż wszyscy oni byli Polakami8. W gronie tym znaleźli się również przed-
stawiciele znamienitych rodów, np. zamieszkały przy ul. Berlińskiej Maksymilian
hr. Bniński9 czy zamieszkały przy ul. Wilhelmowskiej Włodzimierz Breza10.
systematycznie rosła natomiast w badanej grupie liczba wyższych funkcjonariu-
szy i oficerów (między pierwszym i drugim przekrojem nawet dwukrotnie). Przede
wszystkim był to skutek rozbudowy aparatu biurokratycznego oraz wzmacniania
poznańskiego garnizonu, zwłaszcza w okresie napięć politycznych (powstanie listo-
padowe, wydarzenia lat 1846 i 1848). zauważyć jednakże należy, iż udział reprezen-
tantów tej warstwy wśród ogółu mieszkańców wzrósł tylko nieznacznie. Początkowo
jej trzon stanowili wyżsi urzędnicy, później zdecydowaną przewagę osiągnęli ofice-
rowie. Między pierwszym i trzecim przekrojem nastąpił aż sześciokrotny przyrost
ich liczby. W grupie tej większość stanowili niżsi oficerowie, tzn. podporucznicy,
porucznicy i kapitanowie. Pragnę w tym miejscu wspomnieć, iż znalazł się wśród
nich mieszkający przy ul. Podgórnej porucznik Robert Louis Hans Benckendorf
v. Hindenburg, ojciec późniejszego marszałka i prezydenta niemiec11. związki mał-
żeńskie zawierali wszelako w Poznaniu także wyżsi oficerowie, np. pułkownik baron
Ulrik Engelbert von den Horst12. Grupę urzędników z kolei tworzyli przede wszyst-
kim referendarze, asesorzy (początkowo prefektury, potem regencji oraz sądowi)
i radcy (miejscy, sądowi i regencyjni). Ponadto w aktach pojawił się sędzia ziemski,
syndyk miejski oraz dyrektor miasta. najsłabiej reprezentowaną wśród wyższych
funkcjonariuszy grupę stanowili nauczyciele gimnazjalni; w każdym przekroju
było ich zaledwie kilku. Musimy jednakowoż pamiętać, iż w pierwszej połowie
XiX wieku grupa ta nie miała jeszcze zbyt wielu przedstawicieli. najbardziej znany
w tym gronie był chyba Jan Baptysta Motty13. akta stanu cywilnego potwierdzają
też tezę o stopniowym wypieraniu z warstwy wyższych funkcjonariuszy i ofice-
rów elementu polskiego. o ile bowiem w pierwszym przekroju, tzn. do roku 1820,
7 Przyjęte przeze mnie kryteria podziału narodowościowego omówię w następnym podrozdziale.
8 archiwum archidiecezjalne w Poznaniu (dalej: aaP). Księgi Metrykalne (dalej: KM), par. św. Marcina,
30 Vii 1845 r., PM 232/18.
9 aaP, KM, par. św. Marcina, 4 V 1848 r., PM 232/23.
10 Źródła te stanowią podstawę wszystkich obliczeń w tym rozdziale.
11 Geheimes staatsarchiv Berlin Dahlem (dalej: GsB-D), Militärkirchenbücher (dalej: MKB), Garnison –
Kirche, 17 X 1845 r., nr 2139.
12 aaP, KM, par. św. Marcina, 6 V 1847 r., PM 232/19.
13 tamże, 27 V 1817 r., mkr. 391.
Mieszkańcy Poznaniaw i połowie XiX wieku
55
niewielką przewagę mieli jeszcze w tej grupie Polacy, o tyle w późniejszym okresie
zaznaczyła się zdecydowana dominacja niemców. W latach 1843–1848 ani wśród
wyższych urzędników, ani wśród oficerów, ani nawet wśród nauczycieli gimnazjal-
nych nie było już żadnego Polaka.
niewielu znalazło się w badanej grupie przedstawicieli wolnych zawodów.
W żadnym przekroju ich udział wśród ogółu nowożeńców nie osiągnął nawet
1 proc. W omawianym okresie nie wytworzyły się bowiem w Poznaniu odpowied-
nie warunki do rozwoju tej warstwy. zadecydowała o tym przede wszystkim słabość
miejscowego mieszczaństwa, a co za tym idzie – niski popyt na usługi reprezentantów
wolnych zawodów. nieuwzględnienie w badaniach kleru katolickiego, który stanowił
w Poznaniu trzon omawianej grupy, spowodowało, iż większość jej przedstawicieli
była niemieckiego pochodzenia. Warto też wspomnieć, że w populacji próbnej zna-
lazł się jedyny polski aptekarz w mieście, augustyn Kolski ze starego Rynku14.
W przeciwieństwie do omawianej wcześniej grupy rosła liczba kupców oraz
większych właścicieli. trzeba wszakże zaznaczyć, iż ich udział procentowy wśród
ogółu nowożeńców między pierwszym i trzecim przekrojem zwiększył się tylko
nieznacznie. Większość reprezentantów tej grupy stanowili kupcy. stosunkowo
duża była też liczba obywateli i rentierów. Pozostałe kategorie miały już tylko
pojedynczych przedstawicieli. na uwagę zasługuje pojawienie się wśród repre-
zentantów omawianej warstwy kilku fabrykantów (tytoniu, figur gipsowych,
świec i mydła, skór, wozów, instrumentów i octu). Wskazuje to, iż w owym cza-
sie działało jednak w Poznaniu kilka manufaktur, źródłotwórcy nie nadużywali
bowiem tego terminu i z dużą dozą prawdopodobieństwa można przypuszczać, że
nie chodziło tu o rzemieślników. trudno wszakże wnioskować o rozmiarach tych
zakładów. W badanej grupie pojawił się też jeden kapitalista – Piotr Przybylski
z Garbar15. spośród kupców najbardziej zasłużony dla Poznania był późniejszy
fundator gmachu szkoły realnej Gotthilf Berger16. Przez całą pierwszą połowę
XiX wieku w omawianej tu warstwie przeważali niemcy. Potwierdza to dobitnie
ich dominację wśród najbogatszego mieszczaństwa Poznania.
stosunkowo liczną grupę tworzyli reprezentanci innych zawodów umysło-
wych. o obliczu tej warstwy decydowali niżsi urzędnicy, którzy przez cały czas
stanowili około 80 proc. jej składu. W źródłach wystąpiła niesłychanie szeroka
gama profesji należących do tej kategorii. W gronie tym znaleźli się: aktuariusze,
aplikanci, asystenci biurowi, bonitorzy, celnicy, cenzor konsystorski, dietariu-
sze, egzekutorzy, ekonomowie, ekspedienci, inspektorzy (kancelaryjni, policji,
budowlani), kanceliści, kasjerzy, komisarze policji, konduktorzy, kontrolerzy,
księgowi, mierniczy, murgrabia kasyna, nadliczbowy (nadetatowy)17, nadzorcy
(lazaretu, podatkowi), pisarze, poborcy podatkowi, protokolanci, prowadzący
dziennik (niem. Journalist), rachmistrze, rejestratorzy, sekretarze prywatni oraz
14 aaP, KM, par. św. Marii Magdaleny, 25 Viii 1816 r., mkr. 377.
15 tamże, 29 Viii 1832 r., mkr. 378.
16 archiwum Państwowe w Poznaniu (dalej: aPP), Księgi stanu cywilnego (dalej: KsC), Kreuzkirche,
27 X 1834 r., nr 39.
17 niem. Supernumerar – w administracji publicznej określenie kandydata na urzędnika, który nie był jesz-
cze pracownikiem etatowym i nie otrzymywał poborów.
Krzysztof a. Makowski
56
w instytucjach (np. kasy, miejscy, podatkowi, sądowi, regencji), taksatorzy, tłuma-
cze, urzędnicy (np. kamery, ziemstwa Kredytowego). inne, wchodzące w skład tej
kategorii społeczno-zawodowej profesje, z tych samych przyczyn co w przypadku
wolnych zawodów, miały już tylko pojedynczych przedstawicieli. nieco liczniej
reprezentowani byli jedynie muzycy (zarówno w pierwszym, jak i w drugim prze-
kroju – 10). W badanej populacji znalazł się także jeden z pierwszych w mieście
dentystów Karl Friedrich Mallachow z pl. Wilhelmowskiego18.
Również wewnątrz tej warstwy zaznaczyła się wyraźna przewaga niemców.
W pierwszym przekroju nie była ona jeszcze tak duża, stanowili oni bowiem 53 proc.
ogółu członków grupy, z czasem wszakże dystans wzrastał. W drugim przekroju
niemcy stanowili już 70 proc. ogółu, a w trzecim 73 proc. Potwierdza to zatem tezę,
iż Polacy byli wypierani również z niższych szczebli biurokratycznej machiny.
zgodnie z oczekiwaniami jedną z dominujących kategorii społeczno-zawodo-
wych tworzyli samodzielni rzemieślnicy19. W pierwszej próbce byli grupą przodu-
jącą, w pozostałych dwóch zajmowali drugie miejsce. Przez cały omawiany okres
liczba majstrów ciągle wzrastała. nie nadążała jednak za przyrostem ludnościo-
wym, albowiem ich udział procentowy wśród ogółu mieszkańców zmniejszał się
wyraźnie. Między skrajnymi przekrojami zanotowałem spadek o prawie 10 proc.,
a między pierwszym i drugim przekrojem nawet o przeszło 14 proc. Główną przy-
czyną była tu z pewnością nasilająca się konkurencja, która, jak już wyżej wspomi-
nałem, eliminowała z rynku najsłabsze warsztaty.
W omawianym okresie wzrastała liczba występujących w księgach metry-
kalnych gałęzi rzemiosła. W pierwszej próbce było ich bowiem 57, w drugiej 59,
a w trzeciej 62. Świadczy to o pogłębiającej się specjalizacji. Pojawiały się także
rzemiosła nowe, które nie mieściły się już w starej strukturze cechowej, np. pilni-
karz, kowal narzędzi (niem. Zeugschmidt). W sumie w aktach ślubów znalazłem
przedstawicieli następujących profesji:
•�
Branża metalowa: blacharze, gwoździarze, iglarze, konwisarze, kotlarze,
kowale, kowale narzędzi, mosiężnicy, pilnikarze, płatnerze, puszkarze,
ślusarze;
•�
Branża budowlano-drzewna: bednarze, brukarze, budowniczowie mły-
nów i statków, cegielnicy, cieśle, dekarze, garncarze, kamieniarze, koło-
dzieje, koszykarze, kominiarze, krześlarze, lakiernicy, malarze, murarze,
snycerze, stelmachowie, stolarze, tokarze, wapniarze;
•�
Branża precyzyjna: grawerzy, instrumentnicy, jubilerzy, pozłotnicy, srebr-
nicy, zegarmistrze, złotnicy;
•�
Branża włókiennicza: dekatyzerzy, farbiarze, pasamonicy, płóciennicy,
postrzygacze sukna, powroźnicy, tkacze, tkacze płótna pościelowego
(niem. Züchner), wykańczacze sukna (niem. Tuchbereiter);
•�
Branża skórzana: białoskórnicy, garbarze, kuśnierze, rękawicznicy, ryma-
rze, siodlarze, szewcy;
18 aPP, KsC, Petrikirche, 2 iii 1846 r., nr 0-18493.
19 Wyniki kwerendy ksiąg ślubów za lata 1840–1848 w odniesieniu do poznańskich rzemieślników przed-
stawiłem w artykule Rzemieślnicy poznańscy w połowie XIX w. w świetle akt stanu cywilnego [w:] Drobno-
mieszczaństwo XIX i XX wieku. Studia, red. s. Kowalska-Glikman, t. 2, Warszawa 1988, s. 98–142.
Mieszkańcy Poznaniaw i połowie XiX wieku
57
•�
Branża odzieżowa: kapelusznicy, krawcy, perukarze;
•�
Branża spożywcza: cukiernicy, destylatorzy, kaszarze (niem. Grützmacher,
łac. pulmentarius), krochmalnicy, młynarze, olejnicy, piekarze, piernika-
rze, piwowarzy, rybacy, rzeźnicy;
•�
Branża papierniczo-poligraficzna: drukarze, introligatorzy, litografowie;
•�
inne: balwierze, fryzjerzy, mydlarze, szczotkarze, tapicerzy, grzebieniarze,
kwieciarze.
Przez cały omawiany okres czwartą część rzemieślników poznańskich sta-
nowili szewcy. zjawisko to było zresztą charakterystyczne dla całości ziem pol-
skich w pierwszej połowie XiX wieku. zauważył to także przebywający w Poznaniu
w 1822 roku Heinrich Heine, który w swym dziele O Polsce, opisując wygląd
Chwaliszewa, stwierdził m.in.: „W Waliszewie, przedmieściu Poznania, widziałem
co drugi dom ozdobiony wywieszką szewca…”20.
Pozostałe rzemiosła nie były już tak licznie reprezentowane. na uwagę zasłu-
guje wzrastający udział w badanej populacji stolarzy. W pierwszym przekroju sta-
nowili oni bowiem zaledwie 5 proc. ogółu mistrzów i zajmowali wśród wszyst-
kich gałęzi piątą pozycję, w drugim przekroju awansowali na czwarte miejsce,
a ich udział wzrósł do 6 proc., w trzecim natomiast zajmowali już drugą lokatę
i stanowili 11 proc. ogółu rękodzielników. Przez cały omawiany okres do najlicz-
niej reprezentowanych rzemiosł należały ponadto: rzeźnictwo (w pierwszej próbce
6,7 proc., w drugiej i trzeciej – 6,9 proc.), piekarstwo (odpowiednio 6,4 proc.,
9,6 proc., 4,5 proc.) i krawiectwo (4,8 proc., 3,9 proc., 7,1 proc.). Początkowo sto-
sunkowo dużą grupę (prawie 6 proc. w latach 1815–1820) tworzyli rybacy. Później
wszakże, wraz z upadkiem tej gałęzi gospodarki, ich udział wyraźnie się obniżył.
Pozostałe rzemiosła miały już znacznie mniej przedstawicieli.
Porównując uzyskane przeze mnie wyniki z zaprezentowanym wyżej mate-
riałem statystycznym, stwierdzić można, iż struktura wewnętrzna samodzielnych
rękodzielników, zrekonstruowana na podstawie akt stanu cywilnego, jest dość
wiernym odbiciem rzeczywistej struktury tej warstwy. Jedyna różnica polega na
stosunkowo małym udziale procentowym w badanej populacji mistrzów kunsztu
krawieckiego, którzy wśród ogółu poznańskich rzemieślników przez cały okres
zajmowali zdecydowanie drugie miejsce. Musimy wszelako pamiętać, iż branża ta
zdominowana była przez majstrów wyznania mojżeszowego.
Początkowo lekką przewagę wśród samodzielnych rękodzielników mieli
Polacy. W pierwszej próbce stanowili oni bowiem 51 proc., w drugiej zaś 51,6 proc.
z czasem jednak i w tej warstwie dominować zaczęli niemcy. W aktach z lat
1843–1848 stanowili oni już 57,3 proc. z jednej strony był to wynik imigracji do
Poznania rzemieślników niemieckich, a z drugiej zapewne częstszych bankructw
polskich warsztatów.
Przyjrzyjmy się teraz, jak wyglądała sytuacja w poszczególnych gałęziach21.
Czysto polskie było poznańskie rybołówstwo. zdecydowaną dominację Polaków
dało się natomiast zaobserwować wśród szewców (60–70 proc.) i rzeźników
20 Cudzoziemcy o Polsce. Relacje i opinie, wybrał i oprac. J. Gintel, t. 2: Wiek XViii–XiX, Kraków 1971, s. 313.
21 Rozpatrywałem tylko te rzemiosła, których liczebność dawała podstawę do wnioskowania.
Krzysztof a. Makowski
58
(w latach 1815–1820 na 21 był tylko 1 niemiec). niemcy osiągnęli zdecydowaną prze-
wagę w branży precyzyjnej, w której przez cały omawiany okres pojawiło się zaledwie
kilku Polaków (instrumentnik, pozłotnicy, zegarmistrze). z czasem opanowali też
stolarstwo. W pierwszej próbce w fachu tym była bowiem jeszcze równowaga, pod-
czas gdy w ostatnim niemcy stanowili już prawie 80 proc. oprócz tego ich dominacja
zaznaczyła się także wśród krawców (około 60 proc.) oraz w branży metalowej. Jak
więc widać, niemcy opanowali rzemiosła najbardziej wyspecjalizowane, a co za tym
idzie – przynoszące najwięcej dochodów. Warto również nadmienić, iż akta ślubów
nie potwierdziły tezy o opanowaniu poznańskiego cukiernictwa przez przybyszów
z innych krajów. na 11 mistrzów tego kunsztu znalazłem bowiem tylko 1 Francuza
i 1 szwajcara. Pozostali byli natomiast Polakami (4) i niemcami (5).
stosunkowo niewielką grupę tworzyli w badanej zbiorowości procederzyści
(w drugim przekroju zaledwie 18). Prawie o połowę spadł też ich udział pro-
centowy wśród ogółu nowożeńców. W skład tej warstwy wchodzili w praktyce
właściciele mniejszych zakładów gastronomicznych (oberżyści, szynkarze, trak-
tier, właściciel tabadżii) i furmanek oraz handlarze i kramarze. Dziwić mogłaby
szczególnie stosunkowo mała liczba tych ostatnich. Wszak handlarze i krama-
rze stanowili w Poznaniu wcale pokaźną grupę. Pragnę jednakże przypomnieć,
iż zdominowana była ona przez element żydowski. Pozostałe profesje miały już
tylko pojedynczych reprezentantów. We wszystkich trzech przekrojach znalazło
się więc 5 właścicieli ogrodów, 2 komisjonerów i 1 liwerant kamienia do budowy
twierdzy.
stosunkowo licznie reprezentowana była w Poznaniu policja i wojsko, przy
czym chciałbym od razu zaznaczyć, iż w skład tej grupy wchodzili niemal wyłącz-
nie żołnierze (w 1815 r. także polscy). Udział przedstawicieli pozostałych grup był
znikomy. Wzrost liczby wojska w badanej zbiorowości nie odbywał się równomier-
nie, a apogeum osiągnął w latach 1829–1834. W stosunku do poprzedniego okresu
oznaczało to przeszło trzykrotny wzrost. W ostatnim przekroju liczba wojska nie
była już tak duża. o wzroście liczebnym tej warstwy decydowały te same czynniki,
co w przypadku oficerów. Muszę wszakże nadmienić, że chociaż w omawianym
okresie zawarło związki małżeńskie tak wielu wojskowych, ich udział w badanej
populacji nie był tak wysoki, jak należałoby się spodziewać. Wyjaśnienia tego
faktu szukałbym przede wszystkim w strukturze wewnętrznej tej grupy. Jej trzon
stanowili bowiem, jak pamiętamy, znajdujący się w służbie czynnej żołnierze sze-
regowi, którzy albo byli już żonaci, albo – choć było to czasami odnotowywane
w księgach – brali śluby podczas urlopów w miejscowości rodzinnej swej oblu-
bienicy, albo wreszcie żenili się dopiero po opuszczeniu szeregów wojska. stąd też
liczba żołnierzy w badanej zbiorowości jest wyraźnie zaniżona. Potwierdza to rów-
nież bardzo wysoki udział procentowy w omawianej grupie podoficerów, którzy
w drugim przekroju stanowili prawie 60 proc., a w trzecim prawie 70 proc.
na ślubnym kobiercu stawali w Poznaniu przedstawiciele wszystkich formacji
i szarż. W badanej zbiorowości znaleźli się więc: berajter, bombardierzy, dobosze,
feldfeble, fizylier, gefrajtrzy, huzarzy, janczar (niem. Janitschar – muzyk w pułku pie-
choty), kanonierzy, kwatermistrzowie, landwerzyści, muszkieterzy, oboiści, ogniomi-
strze, strzelec, trębacze, wachmistrze, ułani. Ponadto w skład tej kategorii społeczno-
-zawodowej weszło kilku policjantów i żandarmów, 2 rzemieślników wojskowych
Mieszkańcy Poznaniaw i połowie XiX wieku
59
oraz kilku strażników, a wśród nich hutman na ratuszu, Joseph Pfeiffer22. Warto odno-
tować, iż w tym gronie znalazł się także poznański kat – Karl Gunderman23. Wewnątrz
tej warstwy, podobnie jak wśród oficerów, coraz wyraźniej zaznaczała się dominacja
niemców. W pierwszym okresie stanowili oni bowiem tylko 55 proc., w drugim już
88 proc., a w trzecim aż 95 proc. Dość powiedzieć, iż w tym ostatnim przekroju znala-
zło się tylko siedmiu Polaków (jedynie dwaj z nich byli podoficerami).
zdecydowanie, bo aż czterokrotnie między skrajnymi okresami, wzrastała
wśród nowożeńców liczba czeladników i subiektów. Muszę wszakże już na wstę-
pie zaznaczyć, iż ci ostatni stanowili w omawianej kategorii wyłącznie margines.
W całej badanej populacji znalazło się ich bowiem zaledwie 4. Wzrost liczby
czeladników był tak istotny, że znacznie zwiększył się również ich udział w całej
zbiorowości. W pierwszej próbce wynosił on 10 proc., podczas gdy w ostatniej
już 20 proc. Przede wszystkim, jak sądzę, był to rezultat zniesienia w 1822 roku
przepisu określającego dla każdego majstra limit zatrudnienia. Grupę tę powięk-
szali też zapewne samodzielni rzemieślnicy, którzy na skutek walki konkurencyj-
nej utracili warsztaty. Porównując udział czeladników w badanej populacji z ich
udziałem wśród ogółu mieszkańców Poznania, musimy pamiętać, iż akta ślubów
nie obejmują terminatorów. należy wziąć pod uwagę również i to, że część przed-
stawicieli tej grupy, zwłaszcza w rzemiosłach, które stwarzały dużą szansę usamo-
dzielnienia się, zwlekała z ożenkiem do czasu założenia własnego warsztatu.
z tej pewnie przyczyny liczba reprezentowanych przez czeladników branż
była znacznie mniejsza niż w przypadku mistrzów. W aktach ślubów znalazłem
bowiem przedstawicieli tylko 43 rzemiosł. Początkowo najliczniejszą grupę
(26 proc. ogółu) tworzyli szewcy. Potem wszakże ich udział systematycznie spa-
dał: w drugiej próbce wynosił 20,5 proc., a w trzeciej już tylko 16 proc. Rósł nato-
miast, na skutek rozwoju budownictwa, odsetek murarzy: początkowo stanowili
oni 22 proc. czeladników, w latach 1829–1834 – 36,5 proc., a w latach 1843–1848 –
27,5 proc. Jak widać, apogeum przypadało na okres najintensywniejszych prac
przy wznoszeniu poznańskiej twierdzy. obok dwóch wymienionych już gałęzi
najliczniej reprezentowane było ciesielstwo, a w ostatnim przekroju także sto-
larstwo i ślusarstwo. Pozostałe branże miały już znacznie mniej przedstawicieli.
najczęściej na ślubnym kobiercu stawali więc reprezentanci tych rzemiosł, w któ-
rych szanse na usamodzielnienie się były stosunkowo najmniejsze. stwierdzenie
to nie dotyczy rzecz jasna szewców, ale o ich sporym udziale w badanej grupie
decydowała przede wszystkim duża liczba majstrów tego kunsztu.
Przez cały omawiany okres prym wśród czeladników dzierżyli niemcy.
W pierwszym przekroju ich przewaga nie była wprawdzie zbyt duża, stanowili oni
53 proc. całej grupy. W drugim przekroju jednak ich udział wynosił już 66,5 proc.,
a w trzecim 63,5 proc. Dominacja niemców była więc większa niż w środowi-
sku majstrów. Jeżeli przyjmiemy zatem tezę W.W. Hagena, że czeladnicy należeli
z reguły do tej samej grupy narodowościowej co pracodawcy, to oczywiste stanie
się, że niemieccy rękodzielnicy zatrudniali znacznie więcej czeladników niż pol-
scy. Potwierdzałoby to raz jeszcze ich dominację materialną w tej gałęzi produkcji.
22 aPP, KsC, Kreuzkirche, 9 Vii 1829 r., nr 39.
23 aaP, KM, par. archikatedralna, 8 V 1820 r., PM 228/9.
Krzysztof a. Makowski
60
stopniowo najliczniejszą warstwą w badanej zbiorowości stawała się służba
wraz z robotnikami i wyrobnikami. W pierwszym przekroju ustępowała wpraw-
dzie jeszcze samodzielnym rzemieślnikom, później wszakże, na skutek gwałtow-
nego przyrostu liczbowego, wysunęła się na czoło. Mimo iż w trzecim przekroju
wzrost ilościowy był już znacznie łagodniejszy, warstwa ta utrzymała przodow-
nictwo. awans na pierwsze miejsce spowodowany był przede wszystkim przeszło
trzykrotnym przyrostem ilościowym grupy robotników i wyrobników, co wiązało
się bezpośrednio z rozpoczęciem budowy twierdzy. Wprawdzie już w latach 1815–
1820 stanowili oni niemal połowę (49 proc.) omawianej warstwy, lecz w drugim
przekroju ich udział wzrósł do 70,5 proc. W ostatniej próbce, po zakończeniu
pierwszej fazy budowy twierdzy, obniżył się wszelako do 65 proc.
Przechodząc do omówienia składu wewnętrznego prezentowanej tu warstwy,
chciałbym wyjaśnić sprawy terminologiczne. stosunkowo wcześnie pojawiło się
w poznańskich aktach stanu cywilnego pojęcie „robotnik” (niem. Arbeiter, łac. ope-
rarius). W księgach ewangelickich wystąpiło bowiem po raz pierwszy w 1818 roku
(Franz Manchelle – robotnik w królewskim magazynie solnym)24, a w katolickich
w 1819 roku (Karol Jabłonowski – robotnik)25. Początkowo, jak sądzę, mianem
tym określano ludzi, którzy w przeciwieństwie do pracujących za dniówkę wyrob-
ników (niem. Tagelöhner, łac. mercenarius), mieli stałe zatrudnienie. z czasem
jednak różnice te zaczęły się zacierać i termin ten rozciągnięto na ogół najemnych
pracowników fizycznych. Pojęcia „robotnik” i „wyrobnik” stosowane były przeto
zamiennie. Coraz częściej używano wszakże tego pierwszego. W latach 1815–1820
termin robotnik wystąpił bowiem zaledwie pięciokrotnie, w drugim przekroju już
31 razy, a w trzecim aż 143 razy (dla porównania: mianem wyrobnika określono
odpowiednio 79, 186 i 124 nowożeńców). W księgach małżeństw znaleźli się także
robotnicy, których fach był bliżej określony. W grupie tej znaleźli się: ceglarze,
drukarz, nadzorujący kopanie grobli i rowów (niem. Schachtmeister), najemni fur-
mani, oblewacz łąk, pilarze, sternicy, szyprowie, tokarz przy budowie twierdzy,
tragarze i zwijacze tytoniu. Pewną zbiorowość w warstwie robotników tworzyli
też komornicy (niem. Einwohner, łac. inquilinus), a więc ludzie bez określonego
zajęcia. najczęściej byli to jednak znajdujący się chwilowo bez pracy wyrobnicy.
stosunkowo liczną grupę (45 proc. całej warstwy) tworzyli początkowo przed-
stawiciele służby domowej. W drugim przekroju ich udział spadł wszakże wyraźnie
i wynosił 20,5 proc. Dopiero w latach 1843–1848 wzrósł ponownie (29,5 proc.), co
wiązało się zapewne z zasileniem tej warstwy przez pracujących dotąd przy budo-
wie twierdzy robotników. Wśród wymienionych w księgach ślubów reprezentan-
tów służby domowej znaleźli się: foryś, kamerdynerzy, kucharze, lokaje, ogrodnicy,
parobcy, stangreci i woźnice. najczęściej wszelako duchowni ograniczali się jedynie
do wpisania terminu „służący”. omówienie struktury tej grupy byłoby niepełne,
gdybym nie zwrócił uwagi na jej zróżnicowanie wewnętrzne. Pozycja społeczna
służących zależała bowiem w dużym stopniu od statusu społecznego ich pracodaw-
ców. znalazło to odbicie także w badanej populacji. obok przeciętnych służących
stawali bowiem na ślubnym kobiercu służący zatrudnieni w najznamienitszych
24 aPP, KsC, Kreuzkirche, 14 iV 1818 r., nr 39.
25 aaP, KM, par. św. Marcina, 21 Xi 1819 r., mkr. 394.
Mieszkańcy Poznaniaw i połowie XiX wieku
61
domach Poznania, a wśród nich m.in. Karl Friedrich Wilhelm Leberecht schrader,
lokaj pokojowy księżnej Ludwiki Radziwiłł26, august Friedrich Lützow, kamerdy-
ner gen. Colomba27, i Jakub Bogayski, służący arcybiskupa Wolickiego28.
niewielki był udział procentowy w omawianej warstwie oficjalistów miejskich.
Maksymalnie (w latach 1829–1834) osiągnął bowiem zaledwie 8 proc. W skład
tej grupy weszli: dozorcy (forteczny, rzeczni, drogowi, lazaretu, dworca), gardero-
biany w teatrze, kelner, listonosze, markierzy, odźwierni, pielęgniarze, pocztylioni,
portier, słudzy (kancelaryjni, kasy, lazaretu, pocztowy), stróże (nocny, drewna,
lazaretu), sufler, woźni (kasy, sądowi, regencji) i zakrystiani. oprócz wymienio-
nych wyżej grup wśród nowożeńców znalazło się także kilku żebraków.
zgodnie z danymi dotyczącymi wszystkich mieszkańców Poznania przez
cały omawiany okres kategoria ta zdominowana była przez Polaków: w pierw-
szym okresie stanowili oni 63 proc., w drugim 61,5 proc., a w trzecim 57 proc.
Potwierdza to przewagę elementu polskiego wśród najuboższej ludności miasta.
Uwagę zwraca jednak zwiększający się odsetek niemców. Świadczy to o tym,
iż wśród przybywających do Poznania imigrantów niemieckich wcale niemałą
grupę stanowiła służba i robotnicy. Również w poszczególnych podgrupach
w zasadzie dominowali Polacy (najbardziej w grupie robotników i wyrobników).
Jedynie wśród oficjalistów miejskich zaznaczyła się niewielka przewaga niemców.
Warto jeszcze wspomnieć, iż na siedmiu występujących w aktach żebraków tylko
jeden był niemieckiego pochodzenia.
zgodnie z oczekiwaniami minimalny był w badanej populacji udział ludności
chłopskiej. We wszystkich przekrojach znalazł się bowiem tylko jeden rolnik –
zamieszkały na Rybakach tomasz Czajka29.
analiza akt stanu cywilnego dowodzi, iż w badanym okresie struktura społeczna
mieszkańców Poznania nie przybrała jeszcze charakterystycznego dla kapitalizmu
kształtu piramidy. W pierwszym okresie udział warstw średnich (przedstawiciele
innych zawodów umysłowych, procederzyści i samodzielni rzemieślnicy) był nawet
większy niż udział warstw niższych (służba i robotnicy oraz czeladnicy). W póź-
niejszym okresie baza piramidy rozszerzyła się wyraźnie (46 proc. i 49,5 proc.).
Ciągle jednakże, co zresztą charakteryzowało miasta wielkopolskie, duży był odse-
tek elementu drobnomieszczańskiego (w drugim przekroju 33,2 proc., w trzecim
35,5 proc.). Dla porównania: we Wrocławiu w 1844 roku tzw. klasy pracujące
(służba, czeladnicy i robotnicy) stanowiły 35–44 proc. ludności w wieku produk-
cyjnym, w Łodzi w 1841 roku aż 86,6 proc. ludności zawodowo czynnej, natomiast
w Warszawie, według opublikowanych przez s. Kowalską-Glikman danych uzyska-
nych z akt ślubów z lat 1845–1848 – 63 proc., podczas gdy warstwy średnie około
12 proc30. na zakończenie warto jeszcze wspomnieć, iż badane przeze mnie metryki
26 aPP, KsC, Petrikirche, 8 Vii 1819 r., nr 8.
27 tamże, 21 ii 1847 r., nr 0-18493.
28 aaP, KM, par. archikatedralna, 24 ii 1829 r., mkr. 366.
29 aaP, KM, par. św. Wojciecha, 15 Viii 1847 r., PM 236/16a.
30 a. stasiak, Rozwój demograficzny Wrocławia w XIX wieku, „Śląski Kwartalnik Historyczny sobótka”
1958, nr 2, s. 275; J. Janczak, Ludność Łodzi przemysłowej 1820–1914, Łódź 1982, s. 146; s. Kowalska-
-Glikman, Ruchliwość…, s. 42.
Krzysztof a. Makowski
62
pozwalają zaobserwować spadek udziału procentowego pracowników umysłowych.
W pierwszej próbce stanowili oni bowiem 11 proc., w drugiej 10 proc., a w trzeciej
już tylko 8,5 proc. (w aktach warszawskich 16 proc.).
Gdzie mieszkali poznańczycy?
akta stanu cywilnego są również jednym z podstawowych źródeł przy odtwa-
rzaniu społecznej, narodowościowej i wyznaniowej topografii Poznania w pierwszej
połowie XiX wieku. zadania tego nie mogą bowiem spełniać ówczesne kalendarze
adresowe, gdyż, jak słusznie zauważył Hartmut zwahr31, nie uwzględniały one całej
ludności miasta, a zwłaszcza proletariatu. zebrany materiał nie jest niestety pełen.
W wielu aktach […] miejsce zamieszkania zostało bowiem pominięte. Dotyczy to
przede wszystkim ksiąg ewangelickich, w których w ogóle nie podawano adresu
nowożeńców. tym samym również w tym punkcie nie mogłem uwzględnić kobiet.
W konsekwencji, po uzupełnieniach, dla pierwszego przekroju informacją
o miejscu zamieszkania dysponowałem w 53,8 proc. przypadków, dla drugiego
w 47,6 proc. przypadków i dla trzeciego w 69,4 proc. przypadków. Jak z tego
wynika, najbardziej reprezentatywny materiał pochodzi z lat 1843–1848. Wydaje
mi się wszakże, iż również w pozostałych dwóch próbkach uda się uchwycić naj-
ważniejsze tendencje.
W sumie w metrykach ślubów wymienionych zostało 68 ulic. Warto w tym
miejscu odnotować, iż w związku z przypadającym na pierwszą połowę XiX wieku
rozwojem przestrzennym Poznania niektóre z nich, jak Mała Rycerska, Wałowa
czy nowa, pojawiły się w aktach dopiero w trakcie badanego okresu. W księgach
dało się również uchwycić zmiany nazewnictwa ulic. i tak z czasem Kundorf prze-
mianowany został na ul. Królewską, a ul. Psia na szkolną. W celu ułatwienia obser-
wacji podzieliłem Poznań na pięć następujących dzielnic: stare Miasto, Poznań
prawobrzeżny, Miasteczko, Święty Wojciech i okolice oraz nowe Miasto wraz
z byłym przedmieściem Świętego Marcina.
Jak wykazały akta [tab. 2], zdecydowana większość nowożeńców zamiesz-
kiwała trzy największe dzielnice miasta, tzn. stare i nowe Miasto oraz Poznań
prawobrzeżny. znacznie mniej oblubieńców pochodziło ze Świętego Wojciecha,
a znikoma wręcz liczba z położonego na peryferiach Poznania Miasteczka.
W pierwszych dwóch przekrojach najliczniej reprezentowani byli mieszkańcy
miasta prawobrzeżnego. W dużej mierze wynikało to wszelako ze znacznie wyż-
szego stopnia reprezentatywności materiału. W wypadku archikatedry był on
bowiem bliski ideału, gdy tymczasem w innych parafiach oscylował wokół 50 proc.
Jak wykazała analiza akt, imigranci przybywający do Poznania w latach 20. osie-
dlali się głównie na starym Mieście i na prawym brzegu Warty. Potem jednak, ze
względu na ograniczone możliwości rozwojowe tych dzielnic, centrum mieszka-
niowym stało się nowe Miasto, które, jak wiadomo, w latach 30. i 40. XiX wieku
było terenem wzmożonego budownictwa. tu też przede wszystkim znajdowali
przystań osiedlający się w tym okresie przybysze. Warto również nadmienić, iż
coraz więcej nowożeńców pochodziło ze Świętego Wojciecha i okolic.
31 H. zwahr, Das. deutsche Stadtadressbuch als orts- und sozialgeschichtliche Quelle, „Jahrbuch für Region-
algeschichte” 1968/3, s. 219.
Mieszkańcy Poznaniaw i połowie XiX wieku
63
tabela nr 2. Miejsce zamieszkania nowożeńców
Dzielnica
1815–1820
1829–1834
1843–1848
liczba
%
liczba
%
liczba
%
Miasteczko
9
1,7
5
0,7
9
0,7
nowe Miasto i Św. Marcin
163
29,9
168
23,0
465
36,7
Poznań prawobrzeżny
236
43,2
307
42,0
310
24,5
stare Miasto
110
20,1
211
38,8
360
28,5
Św. Wojciech i okolice
28
5,1
40
5,5
121
9,6
Razem
546
100,0
731
100,0
1265
100,0
na nowym Mieście przez cały omawiany okres najwięcej nowożeńców miesz-
kało na Św. Marcinie, na Rybakach i Półwsi, a w dalszej kolejności na Piekarach
i ul. strzeleckiej. Dopiero w latach 40. terenem wzmożonego osadnictwa stały się
ulice wytyczone na początku XiX wieku: Berlińska, Fryderykowska, Wilhelmowska
i pl. Wilhelmowski. Wszak jeszcze pod koniec lat 20., jak zauważył jeden z ówcze-
snych poznańczyków, „na całym placu Wilhelmowskim stało wówczas najwyżej
4 do 5 masywnych domów. Podobnie było także na ulicy Wilhelmowskiej”32. na
prawym brzegu Warty z kolei najwięcej nowożeńców mieszkało na Chwaliszewie
i na Śródce. Warto też odnotować, iż coraz większa liczba zaślubionych pochodziła
z zagórza. ze starego Miasta we wszystkich trzech próbkach najczęściej repre-
zentowani byli mieszkańcy starego Rynku, ul. Wrocławskiej i Garbar. Jeśli chodzi
jednakowoż o tę ostatnią ulicę, to należy wyjaśnić, iż do starego Miasta zakwali-
fikowałem ją tylko formalnie, gdyż w rzeczywistości, ze względu na swą długość,
poszczególne jej części wchodziły także w skład nowego Miasta i Św. Wojciecha.
Warto również nadmienić, że w ostatnim przekroju największa liczba nowożeńców
pochodziła z Grobli. na Św. Wojciechu natomiast we wszystkich przekrojach gros
zaślubionych pochodziło z ulicy o tej samej nazwie. Dopiero w latach 1843–1845
liczniej reprezentowani byli mieszkańcy Małych Garbar, a w dalszej kolejności
ul. Magazynowej i pl. Działowego.
Warto też wiedzieć, iż ulice, na których mieszkała wówczas większość poznańczy-
ków, poza starym Miastem i częścią nowego, nie nabrały jeszcze w pełni miejskiego
charakteru. oto jak przedstawiał się bowiem ich obraz pod koniec lat 20. w oczach jed-
nego ze współczesnych: „na przedmieściach Św. Wojciecha, Św. Marcina, Rybakach,
Chwaliszewie i in. wyglądało wówczas bardzo ponuro. na żadnej z tych ulic nie
widziało się żadnego porządnego domu. Widać było tylko pokryte gontem, jedno-
piętrowe gliniane budy ze ścianą szczytową i umieszczonym w niej oknem na ulicę,
całość z pośrodku podzielonymi poziomo drzwiami wejściowymi, których górna
część mogła być otwarta, podczas gdy dolna pozostawała zamknięta”33. Podobne opisy
poznańskich ulic znaleźć można także na kartach wspomnień M. Mottego. oto dwa
wybrane przykłady: „na całej ulicy św. Wojciecha, naokół kościoła i na kilku pobocz-
nych zaułkach, były z wyjątkiem trzech, czterech, murowanych piętrowych domów
32 Erinnerungen eines atlen Poseners, „Posener zeitung” 1905, nr 347.
33 tamże.
Krzysztof a. Makowski
64
same klitki i budy […]”34; tudzież: „[…] na strzeleckiej, aż do jej końca, nie było przed
rokiem czterdziestym żadnej jeszcze kamienicy, tylko większe i mniejsze domki z pru-
skiego muru lub jak na wsi z gliny lepione”35.
Przyjrzyjmy się teraz, jak wyglądała socjotopografia Poznania [tab. 3]. nieliczni
miejscowi ziemianie rezydowali na starym bądź na nowym Mieście. Podobnie miała
się rzecz z wyższymi funkcjonariuszami, oficerami i przedstawicielami wolnych zawo-
dów. z czasem wszakże, zgodnie zresztą z dotychczasowymi ustaleniami36, dominu-
jąca część reprezentantów tej warstwy zamieszkała wokół pl. Wilhelmowskiego oraz
na przylegających doń ulicach. Gros kupców i większych właścicieli z kolei rezydo-
wało na starym Mieście, przede wszystkim na starym Rynku. Podobnie jak wyżsi
funkcjonariusze, również i niżsi urzędnicy mieszkali przeważnie na nowym Mieście.
Jeśli chodzi natomiast o samodzielnych rękodzielników, to początkowo najczęściej
pochodzili oni z Poznania prawobrzeżnego. Później wszelako najwięcej należących
do tej grupy nowożeńców wywodziło się ze starego, a w dalszej kolejności z nowego
Miasta. Świadczy to z jednej strony, iż przybywający do miasta majstrowie osiedlali
się głównie w tych właśnie dzielnicach, a z drugiej – że proces pauperyzacji dotknął
przede wszystkim warsztaty na prawym brzegu Warty. Procederzyści w zasadzie
mieszkali we wszystkich częściach Poznania. z kolei żołnierze i policjanci skupieni
byli głównie na nowym Mieście i, ze względu na bliskość obiektów wojskowych,
w stosunkowo dużej grupie na Św. Wojciechu. Czeladnicy natomiast, podobnie
jak procederzyści, mieszkali we wszystkich dzielnicach. Co do służby i robotników
wreszcie, to akta stanu cywilnego w pełni potwierdziły wcześniejsze ustalenia37,
iż reprezentanci tej warstwy skupieni byli przede wszystkim na prawym brzegu
Warty, zwłaszcza na Chwaliszewie i Śródce. trzeba jednak podkreślić, że w latach
1843–1848 spora ich część pochodziła również ze Św. Marcina, Piekar, Półwsi,
Rybaków i ul. strzeleckiej. Wzmiankę o tym znajdujemy także we wspomnieniach
Jana nepomucena z oleksowa Gniewosza z połowy lat 40. Czytamy w nich bowiem,
iż na Rybakach „mieściła się jak to mówią sama biedota”38.
analiza źródeł pozwoliła zatem ustalić, iż najbardziej ekskluzywnymi dziel-
nicami Poznania były w omawianym okresie stare Miasto, gdzie mieszkała zde-
cydowanie najmniejsza liczba pracowników najemnych, i to głównie czeladników
i służby, oraz przylegająca doń bezpośrednio część nowego Miasta między ulicami
Wilhelmowską, Berlińską, Fryderykowską i Wałową. na wskroś plebejski charak-
ter miały natomiast prawobrzeżne dzielnice grodu Przemysława, a ponadto okolice
Św. Marcina oraz Św. Roch, skąd pochodzili niemal wyłącznie czeladnicy i robotnicy.
34 M. Motty, Przechadzki po mieście, t. 1, oprac. i posłowiem opatrzył z. Grot, Warszawa 1957, s. 193.
35 tamże, s. 594.
36 C. Łuczak, Życie gospodarczo-społeczne w Poznaniu 1815–1918, Poznań 1965, s. 21; M. i L. trzeciakowscy,
W dziwiętnastowiecznym Poznaniu. Życie codzienne miasta 1815–1914, Poznań 1982, s. 31; Poznań. Zarys
historii, Poznań 1963, s. 29.
37 Polska klasa robotnicza. Zarys dziejów, t. 1, cz. 1: Od przełomu XVIII i XIX w. do 1870 r., oprac. s. Kala-
biński (i in.), pod red. s. Kalabińskiego, Warszawa 1974. s. 478; C. Łuczak, Życie..., s. 21; Dziesięć wieków
Poznania, t. 1, Poznań–Warszawa 1956, s. 124.
38 J.n. z oleksowa Gniewosz, Ze wspomnień niedawnej przeszłości, „strażnica Polska” R. 1, 1879/80, nr 15
(przedruk zamieszczony w „Kronice Miasta Poznania” R. 10, 1932, s. 105).
Mieszkańcy Poznaniaw i połowie XiX wieku
65
tabela nr 3. Miejsce zamieszkania nowożeńców
według kategorii społeczno-zawodowych w latach 1843–1848
Grupa społeczno-zawodowa
św.
Roch
Nowe
Miasto
Poznań
prawo-
brzeżny
Stare
Miasto
św.
Wojciech
Razem
ziemianie
–
4
–
1
–
5
Wyżsi funkcjonariusze i oficerowie
–
22
2
7
3
34
Wolne zawody
–
7
–
4
2
13
Kupcy oraz właściciele kapitałów
–
15
3
26
1
44
inne zawody umysłowe
–
33
7
17
3
60
samodzielni rzemieślnicy
1
126
99
145
27
398
Procederzyści
1
5
5
10
–
21
Policja i wojsko
–
35
7
4
18
64
Czeladnicy i subiekci
2
96
49
51
32
230
służba i robotnicy
5
119
116
89
31
361
Chłopi
–
1
–
–
–
1
Brak danych
–
2
22
6
4
34
Liczby strukturalne
ziemianie
–
80,0
–
20,0
–
100,0
Wyżsi funkcjonariusze i oficerowie
–
64,7
5,9
20,6
8,8
100,0
Wolne zawody
–
53,8
–
30,8
15,4
100,0
Kupcy oraz właściciele kapitałów
–
34,1
6,8
59,1
2,3
100,0
inne zawody umysłowe
–
55,0
11,7
28,3
5,0
100,0
samodzielni rzemieślnicy
0,3
31,7
24,9
36,4
6,8
100,0
Procederzyści
4,8
23,8
23,8
47,6
–
100,0
Policja i wojsko
–
54,7
10,9
6,3
28,1
100,0
Czeladnicy i subiekci
0,9
41,7
21,3
22,2
13,9
100,0
służba i robotnicy
1,4
33,0
32,1
24,7
8,6
100,0
Chłopi
–
100,0
–
–
–
100,0
Brak danych
–
5,9
64,7
17,6
11,8
100,0
Poznańscy niemcy, jak wynika z akt małżeństw, w zdecydowanej większości
zamieszkiwali dwie dzielnice: stare i nowe Miasto, przy czym chciałbym podkre-
ślić, iż w trzecim przekroju zaznaczyła się wyraźna dominacja nowożeńców pocho-
dzących z tej ostatniej. Wywodzący się z niej niemcy mieszkali głównie w okolicach
pl. Wilhelmowskiego. spora grupa wszakże, przeważnie robotników, pochodziła
również ze Św. Marcina. największa część Polaków natomiast przez cały omawiany
okres zamieszkiwała na prawym brzegu Warty. Dzielnica ta miała zresztą najbardziej
polski charakter w mieście: Polacy stanowili około 70 proc. jej mieszkańców. spora
ich grupa, zwłaszcza w latach 1843–1848, rekrutowała się także ze Św. Marcina,
Rybaków i okolicznych ulic. stosunkowo najmniej Polaków wywodziło się natomiast
ze Św. Wojciecha, gdzie przeszło 60 proc. mieszkańców stanowili niemcy. Wreszcie
Miasteczko w równym stopniu zasiedlone było przez przedstawicieli obu grup narodo-
wościowych. z przytoczonych danych wynika, iż niemcy zamieszkiwali przeważnie
Krzysztof a. Makowski
66
zamożniejsze części miasta, podczas gdy Polacy biedniejsze dzielnice peryferyjne.
na poparcie tego wniosku chciałbym przytoczyć fragment wspomnień Richarda
o. spaziera, który odwiedził Poznań w 1833 roku. na stronicach jego książki
znalazły się bowiem takie oto zdania: „W Poznaniu jest jeszcze wiele polskich
rodzin mieszczańskich, przeważnie wszystkie wyparte zostały wszelako z centrum
na przedmieścia, szczególnie zaś na to po drugiej stronie Warty, które ze swymi
małymi, zwróconymi szczytem do ulicy, kolorowymi i poczernionymi domami
nosi całkowicie polski charakter, podczas gdy centrum nosi całkowicie niemiec-
kie piętno, a kilka skwerów i placów jest bez wątpienia kopią berlińskich ulic”39.
Również M. Motty podkreślał niemieckość poznańskiego śródmieścia. opisując
tę część miasta, stwierdził bowiem m.in.: „bo w tych kilku kamieniczkach, które
tam stały od rogu Podgórnej aż do poczty, mieszkali po większej części niemcy”40
i dalej: „bo na Berlińskiej ulicy, od jej powstania za pierwszych pruskich czasów,
mieszkali prawie wyłącznie niemcy”41, wreszcie: „o Fryderykowskiej ulicy nic
więcej powiedzieć ci nie umiem, bo ludność jej prawie całkiem niemiecka…”42.
spójrzmy jeszcze na rozmieszczenie poszczególnych grup wyznaniowych.
Miejscowi katolicy rozrzuceni byli mniej więcej równomiernie po wszystkich
dzielnicach miasta. Początkowo stosunkowo najwięcej mieszkało ich jednakże
po prawej stronie Warty. odwrotnie było z ewangelikami, gdyż z tej części mia-
sta pochodziło ich bardzo niewielu, podobnie zresztą jak ze Św. Rocha. z czasem
największym skupiskiem ewangelików (co w świetle wcześniejszych ustaleń jest
w pełni zrozumiałe) stało się nowe Miasto.
na koniec chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedno zjawisko. analiza […] kar-
toteki rodzin doprowadziła mnie mianowicie do wniosku, iż poznańczycy odzna-
czali się bardzo dużą mobilnością. Wielu mieszkańców stolicy Wielkopolski, pocho-
dzących zresztą z różnych sfer społecznych, zmieniało w ciągu swego życia miejsce
zamieszkania, niektórzy nawet kilkakrotnie. Przykładowo mistrz mosiężniczy Jan
studnicki w 1824 roku mieszkał przy ul. Wodnej, a w 1826 roku już przy Wrocławskiej.
W 1830 roku początkowo zajmował lokal przy ul. Psiej, a potem na Garbarach.
W 1833 roku przeprowadził się z kolei na Półwieś, a cztery lata później na ul. zieloną.
Żywota dokonał zaś w 1841 roku na Garbarach. Równie mobilny był snycerz Joseph
Glogier, który w 1822 roku mieszkał przy ul. Wilhelmowskiej, w 1824 roku przy
Wodnej, w 1826 roku na Chwaliszewie, w 1829 roku na Garbarach, w 1832 roku na
Półwsi, by w tym samym roku ponownie osiąść na Chwaliszewie. tego rodzaju przy-
kłady można by mnożyć. Moje spostrzeżenie potwierdzają także inne źródła. 4 maja
1819 roku wikariusz parafii św. Wojciecha ks. Krzysztof Formański tak oto żalił się
bowiem przed konsystorzem: „znam z osoby w części Mięszkańców Parafii Kościoła
s° Woyciecha, w części iednak nie są mi wszyscy z osob znaiomi, dlatego, że wielu
z nich mieszkanie swoie co rok, a czasem i co poł, roku, iak iest powszechnie wia-
domo, tu w Poznaniu z ulicy iednej na inną ulicę się przenoszą…”43.
39 R.o. spazier, Ost wud West. Reisen in Polen und Frankreich, stuttgart 1835, s. 192.
40 M. Motty, dz. cyt., t. 1, s. 174.
41 tamże, s. 275.
42 tamże, s. 389.
43 aaP, Konsystorz arcybiskupi, akta ogólne kościołów parafialnych, Poznań – św. Wojciech, Ka ii 347/1.
67
Witold Molik
„zwyczajni ludzie w dobrym gatunku”
Polskie drobnomieszczaństwo w Poznaniu i innych miastach
wielkopolskich w XIX i na początku XX wieku
niedorozwój miast i mieszczaństwa w Rzeczypospolitej szlacheckiej „ciążył
jeszcze długo w epoce porozbiorowej, a nawet po odzyskaniu niepodległości, na
sytuacji cywilizacyjnej ziem polskich; miał też swój udział w wytworzeniu się »szla-
checkiego« w przeważającej mierze charakteru polskiej kultury narodowej, a także
narodowej mentalności aż po wiek XX”1. Ukształtowanie się w XiX i na początku
XX wieku w wielkopolskich miastach silnego polskiego drobnomieszczaństwa
o wyraźnej odrębności kulturowo-obyczajowej było zatem na tle innych ziem pol-
skich swoistym fenomenem. „Jakiekolwiek są przyczyny natury zewnętrznej czy
wewnętrznej, faktem jest i pozostanie – stwierdzał przed pierwszą wojną światową
jeden z endeckich publicystów – że pierwszy zabór pruski zdołał wytworzyć sto-
sunkowo silny, rdzennie polski mieszczański stan średni, przeciwstawiający się
w miastach zarówno naporowi niemieckiemu, jak przede wszystkim zachłanności
żydowskiej”2.
W Poznaniu i innych wielkopolskich miastach polskie drobnomieszczaństwo
na długo przed i wojną światową okrzepło gospodarczo i politycznie w ramach
kilkudziesięcioletniego okresu pracy organicznej i walki z niemczyzną. Posiadało
solidne podstawy ekonomiczne i stanowiło znaczącą część polskiego społeczeń-
stwa. Wyróżniało się sposobem myślenia i wysoką kulturą życia codziennego,
jakiej nigdy nie udało się stworzyć ludności polskiej w pozostałych dwóch zabo-
rach3. „Była to kultura oparta na tradycji i konserwatyzmie, zarówno w kształto-
waniu otoczenia materialnego życia człowieka, jak i w sposobie myślenia i, last
but not least, w myśleniu i orientacjach politycznych, które w znacznej mierze kie-
rowały się ku endecji i chadecji, kultura czerpiąca bardzo wiele w zakresie mate-
rialnym i duchowym z wzorów prusko-niemieckich, zarazem jednak zawierająca
cenne tradycje trzeźwości, realizmu i wytrwałości, a także elementy wyższej tech-
niki w wielu dziedzinach”4. W niniejszych rozważaniach posługuję się terminem
drobnomieszczaństwo, gdyż w XiX wieku nie można de facto mówić o istnieniu
na ziemiach polskich mieszczaństwa. Pojęcie „drobnomieszczanin” przyjęło się
1 M. Bogucka, H. samsonowicz, Dzieje miast i mieszczaństwa w Polsce przedrozbiorowej, Wrocław 1986,
s. 588.
2 O polskość miast galicyjskich, „Kurier Poznański” 1914, nr 50.
3 R. Jaworski, Swój do swego. Studium o kształtowaniu się zmysłu gospodarczego Wielkopolan 1871–1914,
Poznań 1998, s. 9.
4 J. Żarnowski, Społeczeństwo Drugiej Rzeczypospolitej 1918–1939, Warszawa 1973, s. 256.
Witold Molik
68
w okresie międzywojennym, wcześniej posługiwano się przeważnie określeniem
„małomieszczanin”5. Granice drobnomieszczaństwa były płynne. Jego trzon sta-
nowili rzemieślnicy, kupcy i drobni przedsiębiorcy. Ponadto należeli do niego:
właściciele niewielkich sklepów, dorożek, małych zakładów usługowych i przewo-
zowych, domokrążcy oraz posiadacze kamienic, uzyskujący dochody z wynajmo-
wania lokali i mieszkań6.
Na początku długiej i wyboistej drogi rozwoju
Do silnej pozycji ekonomicznej, stanowiącej podstawę do coraz większego
okazywania aspiracji politycznych, jaką na przełomie XiX i XX wieku osiągnęło
i jaką chlubiło się polskie drobnomieszczaństwo w Poznaniu i innych miastach
ówczesnej prowincji poznańskiej, prowadziła długa i wyboista droga, najeżona
przeszkodami i załamaniami, wymagająca wytrwałości, cierpliwości, przezwy-
ciężania słabości, dużego hartu ducha i ustawicznego doskonalenia własnych
umiejętności. na początku tej drogi, u schyłku istnienia Rzeczypospolitej,
mieszczaństwo stanowiło (nie licząc miejskiej ludności żydowskiej) zaledwie
ok. 6 proc. ogółu ludności kraju. Miejscowości zaliczanych formalnie do miast
było w przybliżeniu 1,5 tys., choć w ok. 90 proc. były to maleńkie miasteczka,
całkowicie lub w znacznym stopniu zagraryzowane i liczące od kilkudziesięciu
do nieco ponad tysiąca mieszkańców. Co najwyżej 8–10 proc. osad przypomi-
nało liczbą ludności i jej pozarolniczymi zajęciami rzeczywiste miasta7. Wiele
prywatnych miasteczek nie różniło się od wsi i tylko dzięki tradycji lub wyro-
bionym przez właścicieli przywilejom nosiło dumne miano miast, a ich miesz-
kańcy (w całości lub w części) pozostawali w poddaństwie i pełnili powinności
pańszczyźniane8. Handlem i rzemiosłem zajmowało się zaledwie 6,5 proc. ogółu
ludności Rzeczypospolitej9. W opinii pruskich autorów opisów statystycznych
przeciętne polskie miasto bardziej przypominało wieś niż prawdziwe miasto.
„Jego zabudowa była w większości drewniana i kryta słomą lub gontem, ulice
nie wybrukowane i brudne. Miasta te – całkiem nie zasługujące na taką nazwę –
pokrywały kraj niezwykle gęstą siatką”10.
Wielkopolska była najbardziej zurbanizowaną dzielnicą Rzeczypospolitej,
mieszkańcy miast stanowili tutaj 27 proc. ludności11. ten często powtarzany w lite-
raturze historycznej szacunek wymaga skorygowania. Byłby mniejszy po odliczeniu
5 J. Hensel, Drobnomieszczaństwo [w:] Encyklopedia historii gospodarczej Polski do 1945 roku, a–n,
Warszawa 1981, s. 146.
6 szerzej o kwestiach terminologicznych: E. Kaczyńska, Drobnomieszczaństwo polskie w XIX i na początku
XX wieku [w:] Społeczeństwo polskie XVIII i XX wieku. Studia o uwarstwieniu i ruchliwości społecznej, t. V,
red. W. Kula, J. Leskiewiczowa, Warszawa 1972, s. 235–271.
7 t. Łepkowski, Polska – narodziny nowoczesnego narodu 1764–1870, Poznań 2003, s. 60.
8 J. Kowecki, U początków nowoczesnego narodu [w:] Polska w epoce oświecenia. Państwo – społeczeństwo –
kultura, red. B. Leśnodorski, Warszawa 1971, s. 130.
9 szerzej na ten temat w: M. Bogucka, H. samsonowicz, Dzieje miast…, s. 411 i n.
10 D. Łukasiewicz, Czarna legenda Polski. Obraz Polski i Polaków w Prusach 1772–1815, Poznań 1995,
s. 84.
11 J. topolski, Społeczeństwo wielkopolskie w XVIII w. Kontakty społeczne, elementy kultury materialnej
[w:] Dzieje Wielkopolski, t. i, do roku 1793, red. J. topolski, Poznań 1969, s. 845.
„ZWYCZAJNI LUDZIE W DOBRYM GATUNKU . POLSKIE DROBNOMIESZCZAŃSTWO...
1. Ulica Podgórna z fragmentem domu Gillyego (z lewej) i nową Bramą Wrocławską w głębi,
gwasz Karola Albertiego, 1798-99 [w:] Z. Ostrowska-Kębłowska, Architektura i budownictwo
w Poznaniu w latach 1780-1880, Poznań 2009
licznie zamieszkującej wielkopolskie miasta ludności żydowskiej. Ponadto tutejsze
miasta i miasteczka miały przeważnie charakter rolniczy i tylko część ich miesz-
kańców zajmowała się rzemiosłem i drobnym handlem, łącząc nierzadko wyko-
nywanie zawodów rzemieślniczych z uprawą roli. W kilkutysięcznych ośrodkach
większość lub znaczną część mieszkańców stanowili Niemcy i Żydzi. Dominowali
oni w miastach południowo-zachodniego podokręgu Wielkopolskiego Okręgu
Sukienniczego (Wschowa, Rawicz, Leszno), a także podokręgu północno-za-
chodniego (Chodzież, Trzcianka, Jastrowie), a zatem w ośrodkach najbardziej
wówczas „uprzemysłowionych”, z licznymi manufakturami i warsztatami tkac-
kimi. Podziały wyznaniowe ludności w Wielkopolsce pokrywały się wówczas nie-
mal całkowicie z jej strukturą narodowościową. W Rawiczu (drugim pod wzglę-
dem liczby ludności mieście w Wielkopolsce) w 1793 roku na 5403 luteranów
i 1087 Żydów przypadało tylko 792 katolików, wśród których nie wszyscy byli
polskiej narodowości”. W Lesznie, w którym po wielkim pożarze liczba ludności
spadła do 6820 dusz, luteranie stanowili 33,8 proc., kalwini 11,8 proc., Żydzi aż
43,8 proc., katolicy zaś tylko 10,8 proc. ogółu mieszkańców”. W Poznaniu prze-
12 Opisy miast polskich z lat 1793-1794, t. I, oprac. J. Wąsicki, Warszawa 1962, s. 377-378.
13 M. Kędelski, Struktura wyznaniowa ludności powiatu kościańskiego w drugiej połowie XVIII wieku,
„Rocznik Leszczyński” 1989, t. 9, s. 59-61.
69
Witold Molik
70
ważała ludność polska. Po drugim rozbiorze Rzeczypospolitej rząd pruski zastał
tu 12 538 mieszkańców, w tym 9490 katolików, 1918 luteran, 115 reformowanych,
3021 Żydów i 47 Greków14. niewielu było jednak Polaków, „którzy w mieście
przodowaliby w gospodarczych zatrudnieniach”. spośród kupców, składających
swoje zeznania podatkowe, tylko garstka legitymowała się polskimi nazwiskami.
zdecydowaną większość stanowili Żydzi, a wśród właścicieli firm chrześcijań-
skich przeważali niemcy. Wśród pięciu–sześciu najczęściej wymienianych i zna-
czących kupców nie było Polaków ani Żydów. „owi bankowcy i milionerzy, jak się
wówczas nazywali […], szybko dochodzili w lepszych czasach do bogactwa, które
jednak tak samo szybko tracili”15. Miarą zamożności było posiadanie lub wynaj-
mowanie mieszkań w śródmieściu. W 1793 roku w centrum Poznania mieszkało
– według obliczeń Mieczysława Kędelskiego – 38,5 proc. katolików, 21,4 proc.
protestantów i aż 40,1 proc. Żydów16. z obliczeń tych wynika, że Polacy już przed
drugim rozbiorem Rzeczypospolitej stanowili tylko ok. 1/3 mieszkańców śród-
mieścia stolicy Wielkopolski.
Pierwsze lata po drugim rozbiorze Rzeczypospolitej przyniosły osłabienie
pozycji gospodarczej Poznania i innych większych miast, zwłaszcza w południowo-
-zachodniej Wielkopolsce. Konkurencja przemysłowa ze strony starych pruskich
prowincji przyczyniła się do zastoju i powolnego upadku wielkopolskiego tkactwa.
samorządy miast królewskich podporządkowano władzom prowincji, co miało
też pozytywne skutki, zniesiono bowiem jurydyki, a przedmieścia włączono do
większych organizmów miejskich17. Duże miasta zaczęły wychodzić poza mury
obronne. Było to widoczne zwłaszcza w Poznaniu, gdzie wskutek intensywnej
działalności władz zaborczych, zmierzających poprzez akcję urbanistyczno-
-budowlaną do jego zaanektowania i upodobnienia do miast pruskich, wyty-
czono dlań zachodni kierunek rozwoju, poza granicami średniowiecznych forty-
fikacji, i położono trwałe podstawy pod stworzenie górnego miasta. na terenach
nazywanych Muszą Górą, zgodnie z potrzebami i funkcjami miasta urzędniczo-
-wojskowego, zbudowano nową dzielnicę z szerokimi ulicami i rozległym placem,
zwanym później Wilhelmowskim (ob. pl. Wolności). W nowej części Poznania do
1800 roku wzniesiono według jednego wzorca ok. 100 domów dla przybywających
tutaj urzędników, wojskowych oraz niemieckich kupców i rzemieślników18. W tym
samym czasie wzrosła liczba mieszkańców – do 18 779 (z wojskiem do 21 473).
Władze pruskie popierały rzemieślników żydowskich i napływających koloni-
stów, którzy nie należąc do cechów, produkowali swoje wyroby taniej lub sprze-
dawali po niższej cenie towary sprowadzane z mniejszych miast19. Jak stwierdzał
14 D. Łukasiewicz, Czarna legenda Polski…, s. 92.
15 M. Jaffe, Poznań pod panowaniem pruskim, Poznań 2012, s. 51–52.
16 M. Kędelski, Rozwój demograficzny Poznania w XVIII i na początku XIX wieku, Poznań 1992, s. 123.
17 W 1800 r. do Poznania wcielono: Chwaliszewo z zagórzem, ostrówek, Śródkę i zawady.
18 a. Wędzki, Rozwój przestrzenny miasta w latach 1793–1815 [w:] Dzieje Poznania 1793–1918, t. 2*,
red. J. topolski, L. trzeciakowski, Warszawa–Poznań 1994, s. 94–95; z. ostrowska-Kębłowska, Architek-
tura i budownictwo w latach 1793–1815, tamże, s. 103–105.
19 J. Wąsicki, Poznań jako miasto tzw. Prus Południowych (1793–1806) [w:] Dzieje Poznania 1793–1918
(jak w przyp. nr 15), s. 69 i n.
„Zwyczajni ludzie w dobrym gatunku”. Polskie drobnomieszczaństwo…
71
jeden z pruskich urzędników, „profesjonaliści chrześcijańscy” nie mogli utrzy-
mać cen równych żydowskim, gdyż przed południem czas spędzali „w szynkach
z likierami, a po południu w pijalniach piwa”20. Po wielkim pożarze w północno
-wschodniej części miasta w 1803 roku, wskutek którego dach nad głową straciło
około 5 tys. osób, władze pruskie pozwoliły na osiedlanie się w obrębie rynku kup-
com i rzemieślnikom żydowskim, którzy rozlokowywali się też w budującym się
górnym mieście. Handel „w większej części” przeszedł w ręce Żydów. stanowili oni
4/5 kupców zobowiązanych do prowadzenia ksiąg rachunkowych i zdominowali
najbardziej dochodowy handel hurtowy21. Mocno natomiast podupadło polskie
rzemiosło i kupiectwo, jednak nie tylko wskutek polityki władz pruskich, ale rów-
nież swojej gnuśności, złych nawyków i nieumiejętności przystosowania się do
nowych czasów.
Większe wielkopolskie miasta pozostawały w tyle za Poznaniem, który miał
więcej murowanych i krytych dachówką domów niż cała Wielkopolska. Wyróżniał
się wśród nich Rawicz z dominującą liczebnie ludnością protestancką i niemiec-
kim magistratem, mający kilkadziesiąt domów murowanych i wybrukowane ulice.
Większość miast i miasteczek, zabudowanych drewnianymi domostwami, była
w złym stanie, a ich mieszkańcy wegetowali, utrzymując się z uprawy roli i wyko-
nywania prostych zawodów rzemieślniczych. Według oceny ministra ottona
Karla von Voßa spośród 245 miast w Prusach Południowych tylko 10 zasługiwało
na tę nazwę22.
W okresie Księstwa Warszawskiego władze polskie dążyły do podniesienia
gospodarczego miast. Udało im się ożywić produkcję sukienniczą, zwłaszcza
w mniejszych ośrodkach przy granicy z Prusami, w których przeważała liczeb-
nie ludność niemiecka i żydowska. Utwierdził się w owym krótkim okresie
ukształtowany w czasach pruskich charakter Poznania jako miasta handlowego
i usługowego, w którym, mimo sprzyjającej koniunktury, nie założono żadnej
fabryki i manufaktury. i choć spadła o połowę liczba kupców żydowskich, nie-
mogących jak dawniej skupiać w swym ręku handlu hurtowego, liczba kup-
ców chrześcijańskich utrzymywała się na tym samym poziomie. Poprawiła się
jedynie sytuacja poznańskiego rzemiosła, które zwiększyło swoją produkcję
na potrzeby wojska. W jego strukturze narodowościowej nie nastąpiły jednak
większe zmiany23.
Trudne lata stagnacji ekonomicznej
W 1815 roku w Wielkim Księstwie Poznańskim, prowincji utworzonej
z ponownie zajętej przez Prusy części Wielkopolski, stan zaludnienia w 49 mia-
stach królewskich i 96 prywatnych był bardzo niski24. Połowa miast prywatnych
nie liczyła nawet tysiąca mieszkańców, a z miast królewskich, poza Poznaniem
20 M. Jaffe, Poznań…, s. 101.
21 tamże.
22 D. Łukasiewicz, Czarna legenda Polski…, s. 86–87, 93.
23 J. Wąsicki, Poznań w czasach Księstwa Warszawskiego [w:] Dzieje Poznania 1793–1918 (jak w przyp.
nr 15), s. 84–86.
24 C. Meyer, Geschichte des Landes Posen, Posen 1881, s. 369.
Witold Molik
72
zamieszkanym przez ok. 18 tys. osób, do liczebniejszych należały Leszno,
Rawicz, Bydgoszcz i Gniezno (ok. 5–8 tys.). sytuacja gospodarcza w znacznej
części większych miast uległa pogorszeniu wskutek upadku manufakturowego
przemysłu sukienniczego. Do załamania się wielkopolskich warsztatów włó-
kienniczych i płócienniczych, oprócz konkurencji lepiej rozwiniętego przemy-
słu śląskiego i saksońskiego oraz utraty zamówień wojskowych, przyczyniło się
przede wszystkim wprowadzenie w 1822 roku barier celnych dla eksportu do
Królestwa Polskiego i dalej na wschód. następstwem tego upadku było masowe
opuszczanie Wielkiego Księstwa Poznańskiego przez bezrobotnych sukienni-
ków i podupadłych rzemieślników. Większość z nich wyjechała do Królestwa
Polskiego, którego władze lansowały protekcjonistycznie rozbudowę przemy-
słu włókienniczego. szczyt owej emigracji, osłabiającej głównie ludność nie-
miecką w Lesznie, Rawiczu, Międzyrzeczu, Chodzieży, trzciance i innych mia-
stach w zachodnich i północnych powiatach Poznańskiego, przypadł na lata 20.
XiX wieku25. Mniej dotkliwy okazał się on dla Poznania, w którym nie rozwi-
nął się w większej skali manufakturowy przemysł włókienniczy. na początku
1816 roku w obrębie jego granic istniało zaledwie pięć małych przedsiębiorstw,
które „produkowały tylko dla miasta i prowincji i nie wszystkie z nich mogły
być nazwane fabrykami”26.
Jednocześnie w wyniku realizowanego od 1823 roku uwłaszczenia chło-
pów następował napływ biedoty wiejskiej do większych miast, zwłaszcza do
Poznania, którego ludność wzrosła w latach 1830–1840 z około 27 tys. do pra-
wie 34 tys. mieszkańców. Przy szybkim zwiększaniu się ich liczby władze pru-
skie dążyły do zapewnienia ludności niemieckiej przewagi ekonomicznej, poli-
tycznej i kulturalnej nad ludnością polską. niezwykłą aktywność na polu spraw
miejskich rozwinął stojący od grudnia 1830 roku na czele administracji pruskiej
w W. Ks. Poznańskim Eduard Heinrich Flottwell, który mając na widoku szybkie
zintegrowanie z macierzystymi prowincjami pruskimi, stał się rzecznikiem prze-
budowy struktury prawnoorganizacyjnej miast w duchu rozwoju kapitalizmu27.
Już wkrótce po wybuchu powstania listopadowego – 17 marca 1831 roku wprowa-
dzono dzięki jego staraniom zrewidowaną ordynację miejską. nowa ustawa regu-
lowała wybór władz komunalnych i zakres działalności obejmującej administrację
oraz utrzymanie bezpieczeństwa i porządku w mieście. Późniejszym reskryptem
z 9 marca 1833 roku ustalony został tryb wyboru burmistrza, którego zatwierdzały
władze państwowe. W 1832 roku samorząd uzyskały Poznań, Wschowa i Kępno,
a w następnych latach Międzychód, Międzyrzecz i dalsze miasta o znaczniej-
szym odsetku ludności niemieckiej. Flottwell przyczynił się też do wprowadzenia
w połowie maja 1833 roku edyktów królewskich znoszących przymus cechowy
oraz obowiązujące daniny i świadczenia rzemieślników na rzecz instytucji i wła-
ścicieli miast prywatnych28.
25 C. Łuczak, Dzieje gospodarcze Wielkopolski w okresie zaborów (1815–1918), Poznań 2001, s. 35, 218–219.
26 M. Laubert, Die Verwaltung der Provinz Posen 1815–47, Breslau 1923, s. 230.
27 F. Paprocki, Wielkie Księstwo Poznańskie w okresie rządów Flottwella 1830–1841, Poznań 1994, s. 153.
28 tamże, s. 154–158; K.H. streiter, Die nationalen Beziehungen im Grossherzogtum Posen (1815–1848),
Bern 1984, s. 30.
„Zwyczajni ludzie w dobrym gatunku”. Polskie drobnomieszczaństwo…
73
Musiało upłynąć sporo czasu, zanim wymienione regulacje zaczęły przynosić
oczekiwane rezultaty. na przełomie lat 30. i 40. XiX wieku wielkopolskie miasta,
mimo przyrostu liczby ludności, tkwiły jeszcze w gospodarczej stagnacji. W więk-
szych ośrodkach, liczących ponad 2,5 tys. mieszkańców, przeważali niemcy
i Żydzi (zwłaszcza wśród bogatych kupców i rzemieślników)29. Ludność polska
nadal natomiast dominowała w miasteczkach o charakterze rolniczym, liczących
po kilkaset lub nieco ponad tysiąc mieszkańców. zamożniejsi polscy kupcy i rze-
mieślnicy tworzyli w miastach niewielkie grupy. W kupiectwie Poznania domino-
wali Żydzi, którzy w 1822 roku stanowili 52 proc., a w 1837 – 71 proc. ogółu kup-
ców. niemcy, stanowiący w 1822 roku 37 proc., a 15 lat później 23 proc. ogółu tej
profesji, byli najbogatsi. Według wykazu z 1847 roku przeważali oni w grupie pła-
cących podatki od dochodów powyżej 2 tys. talarów. Żywioł polski wśród kupców
z pełnymi prawami spadł w latach 1822–1837 z 11 do 6 proc. i dopiero dziesięć
lat później osiągnął ponownie 11 proc.30. Przed 1848 rokiem działało w Poznaniu
tylko dwóch większych bankierów i kilku przemysłowców, „których pozycja eko-
nomiczna imponować mogła jedynie miejscowej publiczności”31.
Uwagę goszczącej w 1842 roku w W. Ks. Poznańskim Klementyny z tańskich
Hoffmanowej zwróciło zwłaszcza zniemczenie miast. Wsie, które najpierw zoba-
czyła, nazwała więc ostoją polskości w Poznańskiem32. W miastach „właści-
wie przez Polaków zamieszkałych – stwierdzano w opisie W. Ks. Poznańskiego
z 1846 roku – mieszczanin polski po większej części zatrudnia się uprawą roli
i z wielu miar to o nim powiedzieć można, co o włościanach polskich. Mniej jest
on pracowitym i przemyślnym od mieszczan obcego rodu”33.
Poznański Bazar „ogniskiem” rozwoju polskiego drobnomieszczaństwa
W Poznaniu i w większych miastach Polacy stanowili głównie proletariat.
Przy trosce o napływ niemieckiego mieszczaństwa i jego wspieraniu przez wła-
dze pruskie groziło im „spadnięcie do roli pariasów ekonomicznych”34. W tym
smutnym okresie, jednym z najtrudniejszych w dziejach Wielkopolski, na wyso-
kości zadania stanęła elita przywódcza społeczeństwa polskiego skupiona wokół
przedsiębiorczego i cieszącego się dużym autorytetem lekarza poznańskiego
Karola Marcinkowskiego. Przebywając przez kilka lat po klęsce powstania listo-
padowego na emigracji w anglii i Francji, obserwował on wnikliwie społeczeń-
stwa zachodnioeuropejskie i przeobraził się w dalekowzrocznego działacza naro-
dowego. W 1837 roku powrócił do Poznania i szybko wciągnął do współpracy
czołowych działaczy wywodzących się ze sfer ziemiańskich i mieszczaństwa.
29 K. Makowski, Deutsche in Posen (1815–1870) [w:] Land der großen Ströme. Von Polen nach Litauen,
Hrsg. von J. Rogall, Berlin 1996, s. 245–246.
30 M. Jaffe, Poznań…, s. 188.
31 K. Makowski, Gdy na ulicach Poznania, obok polskiego, powszechnie rozbrzmiewał język niemiecki i żydow-
ski. Niemcy i Żydzi w Poznaniu w latach 1815–1848, „Kronika Miasta Poznania” (dalej: KMP), 1996/3, s. 53.
32 K. Hoffmanowa z tańskich, Pamiętniki, t. iii, Berlin 1849, s. 120.
33 Opisanie historyczno-statystyczne W. Ks. Poznańskiego, wyd. J.n. Bobrowicz, Lipsk 1846, s. 75.
34 W. Jakóbczyk, Studia nad dziejami Wielkopolski w XIX w. (dzieje pracy organicznej), t. i, Poznań 1951,
s. 64.
WITOLD MOLIK
2. Bazat, ok. poł. XIX w. [w:] M. Warkoczewska, Dawny Poznań.
Widoki i fotografie miasta z lat 1618-1939, Poznań 1975
Ci pionierzy prac, nazwanych później „robotami organicznymi, wyróżniali się
solidnym wykształceniem i szerokością horyzontów myślowych. Trafnie ocenili
siłę państwa pruskiego — „jednego z najnowocześniejszych państw w ówczesnej
Europie, dysponującego znacznie większymi środkami finansowymi, organizacyj-
nymi i potencjałem ludzkim dla realizacji swej polityki na zajętych ziemiach pol-
skich niż pozostałe mocarstwa zaborcze”*. Doszli do wniosku, że dla przetrwania
społeczeństwa polskiego konieczne jest przekształcenie jego struktury z feudalno-
-agrarnej w nowoczesną i kapitalistyczną, stworzenie silnego polskiego miesz-
czaństwa oraz wykształcenie warstwy polskiej inteligencji. Osiągnięciu pierw-
szego celu miał służyć otwarty w 1841 roku w Poznaniu Bazar — mieszczący „hotel
i sklepy, a drugiego — założone w tymże roku Towarzystwo Pomocy Naukowej.
Obie te instytucje stały się filarami pracy organicznej, na których zbudowano uni-
katowy system organizacyjny służący obronie polskiej narodowości.
Dla utworzenia spółki bazarowej udało się K. Marcinkowskiemu zebrać 146
udziałowców i kapitał w wysokości 89 250 talarów. Było wśród nich tylko kilku kup-
ców, rzemieślników i przedstawicieli wolnych zawodów. Zdecydowaną większość
stanowili właściciele ziemscy. Według przyjętego 30 czerwca 1843 roku statutu spółki
bazarowej 1/3 każdorazowego jej dochodu miała służyć „do wzniesienia przemysłu,
rękodzieł, rolnictwa i handlu” wśród Polaków”. Ziemianie tworzyli też najliczniejszą
grupę członków Towarzystwa Pomocy Naukowej, a uiszczane przez nich składki sta-
nowiły Iwią część jego rocznych dochodów*. Oba filary pracy organicznej zawdzię-
czały swoje powstanie i istnienie w dużym stopniu wsparciu finansowemu ziemiań-
stwa. Należy przeto zestawić tu dwa fakty. W przedrozbiorowej Rzeczypospolitej
35 'W. Molik, Wkład pokolenia Karola Marcinkowskiego w rozwój nowoczesnego społeczeństwa polskiego
w Wielkim Księstwie Poznańskim w XIX wieku [w:] Polska i Polacy w XIX-XX wieku. Studia ofiarowane
Profesorowi Mariuszowi Kulczykowskiemu w 70. rocznicę jego urodzin, red. K. Ślusarska, Kraków 2002, s. 27.
36 A.M. Skałkowski, Bazar poznański. Zarys stuletnich dziejów (1838-1938), Poznań 1938, s. 36i n.
37 W. Jakóbczyk, Studia..., t. I, s. 91-93.
74
„ZWYCZAJNI LUDZIE W DOBRYM GATUNKU . POLSKIE DROBNOMIESZCZAŃSTWO...
3. Stary Rynek i ratusz, ok. 1841-1846 [w:] M. Warkoczewska, Widoki Starego Poznania, Poznań 1960
szlachta, wywalczywszy dla siebie kolejne przywileje, doprowadziła z czasem — jak
wiadomo — do upadku miast i mieszczaństwa. W Poznańskiem ziemiaństwo wsparło
natomiast proces tworzenia silnego polskiego drobnomieszczaństwa. Poparcie to,
szczególnie w początkowym okresie tworzenia Bazaru i w pierwszych latach jego
działalności, miało decydujące znaczenie”.
Wzniesiony przy ulicy Nowej (ob. Paderewskiego) okazały gmach Bazaru mie-
ścił pokoje hotelowe, cieszącą się dużą renomą restaurację, wielką salę zwaną Białą,
sklepy i warsztaty rzemieślnicze. Stał się wielofunkcyjnym „domem narodowym
centrum polskiego ruchu narodowego, ośrodkiem polskiego życia kulturalnego
i towarzyskiego, symbolem polskości w przybierającym „mundur pruski” Poznaniu,
a zarazem przedsiębiorstwem oferującym na wysokim poziomie usługi hotelowe
i handlowe”. Ulokowane na parterze polskie sklepy i warsztaty rzemieślnicze pełniły
38 W. Molik, Ziemiaństwo wobec modernizacji społeczeństwa polskiego w Wielkim Księstwie Poznańskim
w latach 30.-50. XIX wieku [w:] Dwór a społeczności lokalne na ziemiach polskich w XIX i XX wieku,
red. W. Caban, M.B. Markowski, M. Przeniosło, Kielce 2008, s. 35.
% Szerzej na ten temat: W. Molik, Jak pod pruskim mundurem biło polskie serce. Środkowoeuropejski feno-
men Bazaru, KMP, 2015/4, s. 124-138.
75
Witold Molik
76
jedną z tych kilku funkcji. Bazar miał nie tylko udostępniać polskim kupcom i rze-
mieślnikom do wynajęcia lokale w centrum miasta, ale również służyć rozbudza-
niu wśród młodzieży mieszczańskiej chęci do przemysłu i handlu oraz wspierać ją
w początkach zawodu. na łamach „Przewodnika Rolniczo-Przemysłowego” stwier-
dzano w 1843 roku, że młodzież polska „oddająca się handlowi, odbiera z tego ogni-
ska wsparcie przez czas kształcenia się, a za powrotem znajdzie otwarte miejsce dla
swej czynności, a nawet gotową rękę do otwarcia sklepu. Baczność na przyszłość,
oszczędność, powinny kierować krokami młodej generacji kupieckiej w Bazarze,
niech ciągle pamięta, że dla niej Bazar zbudowany, że jej przeznaczeniem jest uczci-
wym sposobem przez przemysł i handel dojść do znaczenia i majątku”40.
Pierwsi polscy kupcy wprowadzili się do Bazaru na początku 1842 roku.
„obsadzając kramy bazarowe, dyrekcja starała się, aby branże nie powtarzały się,
a ich oferta była możliwie najszersza”41. Przez cały czas funkcjonowania bazarowych
sklepów, aż do wybuchu ii wojny światowej, zainteresowanie ich wynajmem było
bardzo duże i było przez polskich kupców i rzemieślników traktowane prestiżowo.
Kramy i inne pomieszczenia dyrekcja wydzierżawiała prawie wyłącznie polskim
specjalistom, starannie wyselekcjonowanym pod względem fachowości, uczciwości,
gwarancji należytej jakości towarów i godziwych cen. Kilkanaście lokali handlowych
ulokowanych w budynku Bazaru akcentowało swymi szyldami i oknami wystawo-
wymi obecność w sercu miasta polskiego kupiectwa. ich liczba nie była jednak na
tyle duża, aby mogła przesądzać o wykształceniu się silnego polskiego mieszczań-
stwa. o wiele większe znaczenie miało wytyczenie kierunku rozwoju. W następ-
nych dziesięcioleciach stopniowo wzrastała, o czym będzie jeszcze mowa, liczebność
zamożniejszych polskich kupców i rzemieślników. Przy głównych ulicach i placach
miasta pojawiało się coraz więcej polskich warsztatów rzemieślniczych i sklepów
z okazałymi oknami wystawowymi. „sklepy ulokowane w Bazarze nie stanowiły
więc już tak odosobnionego akcentu polskiej obecności w życiu handlowym w cen-
trum Poznania, jak w połowie XiX wieku. Dobitnie świadczyły jednak, że tutaj stwo-
rzono podwaliny pod rozwój coraz silniejszego polskiego mieszczaństwa”42.
Powstanie Bazaru ożywiło i uaktywniło polskich rzemieślników, któ-
rzy byli znacznie liczniejsi niż kupcy. Według danych z 1846 roku w całym
W. Ks. Poznańskim zarejestrowanych było 31 288 rzemieślników. najliczniej
wśród nich byli reprezentowani szewcy (6999 warsztatów), krawcy (5200), kowale
(3330), rzeźnicy (1709) i piekarze (1657). najmniejsze grupy tworzyli złotnicy
(50 warsztatów), dekarze (80), kotlarze (89) i zegarmistrze (100)43. W samym
Poznaniu doliczono się w 1845 roku 1506 majstrów, w tym 643 niemców,
539 Polaków i 324 Żydów44. Polacy przeważali w najmniej wyspecjalizowanych
rzemiosłach – wśród szewców, rzeźników, piekarzy, garncarzy i bednarzy. W ogóle
40 Cyt. za: W. Jakóbczyk, Studia…, t. i, s. 64.
41 M. Mrugalska-Banaszak, „Dobrej sławy, nieskażonej uczciwości i przykładnych obyczajów”. Kupcy
w Bazarze do 1939 roku, KMP, 2008/2, s. 106.
42 W. Molik, Jak pod pruskim mundurem…, s. 128.
43 C. Łuczak, Położenie ekonomiczne rzemiosła wielkopolskiego w okresie zaborów, Poznań 1962, s. 138–140.
44 B. Grześ, J. Kozłowski, a. Kramski, Niemcy w Poznańskiem wobec polityki germanizacyjnej 1815–1920,
red. L. trzeciakowski, Poznań 1976, s. 28.
„Zwyczajni ludzie w dobrym gatunku”. Polskie drobnomieszczaństwo…
77
nie byli reprezentowani wśród szklarzy, złotników, koszykarzy, kuśnierzy, szczot-
karzy i tapicerów. Domeną niemców były zawody wymagające wysokich kwa-
lifikacji i przynoszące duże dochody, w tym zwłaszcza blacharstwo, ślusarstwo,
rymarstwo, złotnictwo i zegarmistrzostwo. Żydzi natomiast zdominowali kra-
wiectwo, kuśnierstwo i szklarstwo45. ta niekorzystna dla Polaków struktura bran-
żowa rzemiosła długo nie ulegała zmianie. „Cóż powiedzieć, gdy przechodzimy
okiem – ubolewał jeszcze na początku lat 60. XiX wieku poznański korespondent
„Gazety Warszawskiej” – długie spisy różnych rzemieślników i przemysłowców
w mieście Poznaniu, nie znajdujemy ani jednego polskiego nazwiska, ani jednego
Polaka pomiędzy garbarzami, szlifierzami, grzebieniarzami, […] zegarmistrzami
i powroźnikami. Cóż powiedzieć dalej, gdy w mieście liczącym 47 000 ludności
jest tylko jeden mydlarz, jeden rękawicznik, jeden szklarz, jeden farbiarz, jeden
mosiężnik Polak, nie wspominając już o zakładach i przedsięwzięciach, mających
na celu zadowolenie potrzeb i gustów bogatszej i wykwintniejszej w swych żąda-
niach publiczności”46.
Jak już wspomniałem, dyrekcja Bazaru dbała o zróżnicowanie branżowe
sklepów i warsztatów rzemieślniczych w jego kramach i lokalach, co miało duże
znaczenie zwłaszcza w latach 40. i 50., gdy Polacy byli rzadko reprezentowani
w wyspecjalizowanych rzemiosłach. Już wtedy lokale bazarowe wydzierżawiali,
oprócz szewców i krawców: szczotkarz Rudolf Braun (ok. 1848–po 1872), złot-
nik i jubiler Walery Czarnecki (1845–1855), siodlarz Józef Jakubowski (1843–
po 1865), zegarmistrz Leon Masłowski (1841–przed 1848), zegarmistrz ignacy
nowak (przed 1848–1850) oraz „mydlarz, kwieciarz i traktyjernik” Jan skrzetuski
(1843–przed 1848)47. W późniejszych latach „zadomowili się” w Bazarze: Leon
Kuczyński ze swoim salonem fryzjerskim i sklepem z artykułami męskimi
(1875–1939), zegarmistrz i złotnik Walerian szulc (1874–1923) i siodlarz nikodem
Wolniewicz (1884–1932)48. Łącznie do wybuchu i wojny światowej wynajmowało
tutaj lokale kilkudziesięciu Polaków reprezentujących także wyspecjalizowane
zawody rzemieślnicze. stanowili oni niedużą część rzemieślników tych branż.
znaczenie miała jednak nie tyle ich liczebność, co obecność w reprezentacyjnym
gmachu w centrum miasta, akcentowana nie tylko szyldami, ale także coraz bar-
dziej okazałymi oknami wystawowymi. Całość świadczyła o korzystnych zmia-
nach w strukturze branżowej polskiego rzemiosła.
„Mieszczaństwo jest stan nasz najmniej wyrobiony”
zmiany następowały jednak powoli i w niewielkim stopniu przekształcały
strukturę narodowościową mieszkańców wielkopolskich miast i miasteczek
zatrudnionych w handlu, rzemiośle i usługach. W Poznaniu w 1848 roku wśród
45 K. Makowski, Rzemieślnicy poznańscy w połowie XIX w. w świetle akt stanu cywilnego [w:] Drobnomiesz-
czaństwo XIX i XX wieku. Studia, t. ii, red. s. Kowalska-Glikman, Warszawa 1988, s. 113; W. Jakóbczyk,
Studia, t. i, s. 63.
46 Cyt. za: W. Molik, Kształtowanie się inteligencji polskiej w Wielkim Księstwie Poznańskim 1841–1870,
Poznań 1979, s. 25.
47 M. Mrugalska-Banaszak, „Dobrej sławy, nieskażonej uczciwości…”, s. 108, 110, 114, 120–123.
48 tamże, s. 116, 125–126.
WITOLD MOLIK
4. Zawieranie umów o pracę podczas targów świętojańskich w 1869 r.
[w:] Cz. Łuczak, Życie gospodarczo-społeczne w Poznaniu 1815-1918, Poznań 1965
2133 rzemieślników było tylko 691 (32 proc.) Polaków”. Jeszcze mniej liczne
zbiorowości tworzyli polscy rzemieślnicy i kupcy w innych dużych miastach
W. Ks. Poznańskiego: Inowrocławiu, Gnieźnie i Ostrowie Wlkp., nie mówiąc już
o Bydgoszczy, Lesznie czy Rawiczu. W nasilającej się walce konkurencyjnej mię-
dzy wielkopolskim rzemiosłem a przemysłem innych prowincji pruskich oraz
między niemieckimi i polskimi rękodzielnikami zwłaszcza ci ostatni nierzadko
bankrutowali. Wielu rzemieślników, chcąc utrzymać pozycję na rynku, sprzeda-
wało swoje wyroby z niską marżą i często po cenie kosztów własnych?”. Nie osiągali
oni więc dochodów potrzebnych na modernizację narzędzi pracy i procesu tech-
nologicznego, dzięki której mogliby obniżyć koszty produkcji i polepszyć jakość
wytwarzanych towarów. Nie mieli przy tym możliwości zaciągania na korzystnych
warunkach kredytów inwestycyjnych. Istniejące wówczas przy poszczególnych
49 W. Jakóbczyk, Studia, t. I, s. 63.
50 K, Makowski, Rzemieślnicy poznańscy..., s. 100i n.
78
„ZWYCZAJNI LUDZIE W DOBRYM GATUNKU . POLSKIE DROBNOMIESZCZAŃSTWO...
5. Handlowy charakter ul. Półwiejskiej, przełom XIX i XX w.,
pocztówka ze zb. Biblioteki Uniwersyteckiej (dalej: BU)
cechach kasy brackie udzielały im jedynie krótkoterminowych pożyczek w nie-
wielkiej wysokości, pozwalających na zaspokojenie doraźnych potrzeb.
W Poznaniu brakowało instytucji zajmującej się przeprowadzaniem operacji
pieniężnych, w tym głównie kredytowych i hipotecznych. Dopiero w 1848 roku
otwarto przy ul. Wilhelmowskiej 14 (ob. Al. Marcinkowskiego 12) poznań-
ski oddział banku Królestwa Prus*. Przed tym rokiem żaden z czynnych
w Poznaniu warsztatów rękodzielniczych nie przekształcił się w zakład przemy-
słowy. Rzemiosło wielkopolskie, pozbawione (z nielicznymi wyjątkami) wszelkiej
pomocy materialnej, było zatem jeszcze w połowie XIX wieku technologicznie
zacofane i posługiwało się narzędziami niewiele różniącymi się od tych z cza-
sów przedrozbiorowych*. Wzrastający popyt na urządzenia i maszyny rolnicze
oraz skomplikowaną aparaturę i narzędzia precyzyjne zaspokajano dwoma dro-
gami: dostarczaniem prymitywnych instrumentów przez kuźnie folwarczne oraz
sprowadzaniem skomplikowanych mechanizmów spoza Księstwa, „co łączyło się
z obowiązkiem pokrywania przez nabywcę kosztów transportu i niekiedy stawało
się hamulcem postępu technicznego”*. Przy ciągłej walce o zbyt towarów (czę-
sto niskiej jakości) w miasteczkach wielkopolskich, garnizon wojskowy uchodził
„za wielki fawor, o który władze miejskie zwykły się dopraszać, a nawet intry-
gować u władz wojskowych, bo kompania chociaż, cóż dopiero szwadron jazdy,
5LW. Karolczak, Bank Rzeszy Niemieckiej, KMP, 2015/4, s. 169.
52 €. Łuczak, Położenie ekonomiczne rzemiosła..., s. 32-33.
53'Tenże, Życie gospodarczo-społeczne..., s. 61.
79
Witold Molik
80
wprawiają niemało pieniędzy w obieg, podnoszą ceny mieszkań, dając zarobek
różnym kupcom, rzemieślnikom i procederzystom”54.
W latach 50.–60. XiX wieku warunki dla rozwoju polskiego mieszczaństwa
w W. Ks. Poznańskim nadal były niekorzystne. Polscy drobni kupcy i rzemieślnicy
o niskich przeważnie kwalifikacjach zawodowych, dotkliwie odczuwający brak
możliwości zaciągania kredytów, musieli konkurować z silniejszymi ekonomicz-
nie, lepiej wykształconymi oraz wspieranymi przez władze pruskie przedsiębior-
cami, kupcami i rzemieślnikami niemieckimi oraz żydowskimi. Walkę o zbyt swo-
ich wyrobów i usług podejmowali z gorszych pozycji i ją nierzadko przegrywali.
Wielu polskich rzemieślników nie osiągało dochodów w wysokości zapewniającej
ich rodzinom minimum egzystencji. W mniejszych miastach i miasteczkach liczni
polscy mieszczanie-rolnicy (Ackerbürger), zajmujący się rzemiosłem i uprawą roli,
przeważnie wegetowali z powodu swego lenistwa i nieumiejętnego gospodaro-
wania. „taki rolnik mieszczanin – konstatował jeden z publicystów – pracować
na roli porządnie nie potrafi, rzeczywiście jest on chłopem, [...] ale być nim nie
chce i tytuł obywatelski tak głęboko ceni, że się rzadko sam pługa chwyci, cho-
ruje na pana, trzyma parobka jednego i drugiego, a sam jako »pan« zawraca od
szynkowni do szynkowni póty, póki go Żydzi nie zjedzą. to jest w wielu miastach
klęska naszego mieszczaństwa”55.
na łamach „Dziennika Poznańskiego” w artykułach i relacjach koresponden-
tów z małych miast często ubolewano, że te coraz bardziej podupadają i że ich
mieszkańcy żyją w biedzie, którą powiększa nieszczęsne pijaństwo. „Mieszczaństwo
jest stan nasz najmniej wyrobiony – stwierdzał jeszcze na początku lat 70. jeden
z publicystów – albo raczej najwięcej podupadły, bo najbardziej zagrożony niem-
czyzną. siła niemców w ich mieszczaństwie spoczywa, nie dziw więc, że bürgery
niemieckie po wielu miejscach nad polskimi mieszczanami górę wzięły, w innych
zaś górę biorą. Mieszczaństwo przedstawia najsłabszą stronę naszego społeczeń-
stwa”56. Roman szymański pisał w tym samym czasie, że „przemysł i handel jako
w ogóle wszelki ruch w miastach naszych znajduje prawie w rękach niemców
i Żydów. niektóre większe miasta W. Księstwa, których już dawniej przemysł i han-
del był znacznie ożywiony, są osiadłe w większej części przez żywioł niemiecki –
w innych zaś, w których przemysł i handel budzić się zaczyna, dzieje się to po
części właśnie skutkiem napływu ludności niemieckiej”57.
Rozwój i modernizacja miast w okresie Hebungspolitik rządu pruskiego
W latach pełnej jeszcze przewagi ekonomicznej żywiołu niemieckiego
i żydowskiego w miastach W. Ks. Poznańskiego polski handel i rzemiosło powoli
budziły się już jednak do żywszego rozwoju. następował on głównie w większych
ośrodkach miejskich liczących powyżej kilku tys. mieszkańców (stanowiły one
tylko 26 proc. ogółu miast), wskutek znacznego napływu Polaków, sprowadzania
54 „Gazeta Polska” 1861, nr 75. Cyt za: W. Molik, Kształtowanie się inteligencji…, s. 26.
55 „orędownik” 1889, nr 79.
56 Cyt. za: K. Rakowski, Dzieje W. Księstwa Poznańskiego w zarysie (1815–1900), Kraków 1904, s. 170.
57 R. szymański, O siłach moralnych w ustroju społecznym. Z powodu Towarzystwa ku wspieraniu moralnych
interesów ludności polskiej pod panowaniem pruskim, Poznań 1870, s. 97.
„Zwyczajni ludzie w dobrym gatunku”. Polskie drobnomieszczaństwo…
81
przez władze pruskie niemieckich urzędników, nauczycieli i funkcjonariuszy
służb publicznych oraz tworzenia garnizonów wojskowych. Wiązało się to rów-
nież z szeregiem innych zabiegów składających się na realizowaną od 1898 roku
nową politykę wobec miast w ramach ogólnej strategii podniesienia prowincji
poznańskiej (Hebungspolitik). na przełomie XiX i XX wieku Poznańskie wyróż-
niało się w Prusach najgęstszą siecią ośrodków miejskich (jedno miasto na
221 km2), obejmującą 131 miast, z których jednak aż 51 (39 proc.) posiadało
poniżej 2 tys. mieszkańców58. W krajobrazie urbanistycznym Poznańskiego
nadal przeważały więc miasteczka o charakterze wiejskim. W 1910 roku spośród
129 miast (dwa straciły prawa miejskie) aż 49 miało mniej niż 2 tys. mieszkańców,
46 ośrodków od 2 do 5 tys., 25 od 5 do 10 tys., i tylko 9 powyżej 10 tys. obywa-
teli59. W największych dziewięciu miastach (z wyjątkiem Rawicza) wzrost ludno-
ści charakteryzował się od połowy lat 70. dużą lub średnią dynamiką. W latach
1875–1910 liczba mieszkańców Poznania wzrosła z 60 998 do 156 696 (o 157 proc.),
Bydgoszczy z 31 308 do 57 711 (o 84,3 proc.), inowrocławia z 9147 do 25 635
(o 180 proc.), Gniezna z 11 206 do 25 340 (o 126 proc.), Leszna z 11 069 do 16 898
(o 52,5 proc.), ostrowa Wlkp. z 8339 do 14 757 (o 77 proc.), Krotoszyna z 8034
do 13 063 (o 63 proc.) i Piły z 9724 do 26 082 (o 168 proc.). spośród miasteczek
tylko niektóre szczyciły się dynamicznym rozwojem demograficznym, szczególnie
Kruszwica, której ludność wzrosła z 703 do 3247 (o 362 proc.)60.
od lat 70. XiX wieku miasta Poznańskiego przeżywały boom inwestycyjny,
który w najintensywniejszy okres wszedł w ostatniej dekadzie XiX i na początku
XX wieku. Przyniósł on wiele nowoczesnych budowli, instalacji sieci wodociągo-
wych i innych inwestycji komunalnych. na miejscu drewnianych domów i zapa-
dłych chat dodających miastu romantyczno-malowniczego wdzięku wznoszono
dwu- i trzypiętrowe kamienice z mieszkaniami przeznaczonymi na wynajem.
Władze miejskie i powiatowe zyskiwały nowoczesne obszerne siedziby. Krajobraz
miejski wzbogacano ponadto budynkami szkół podstawowych i średnich, sądów,
urzędów pocztowych, banków, dworców kolejowych, odwachów policyjnych,
hoteli, wznoszonych pod patronatem monarchii pruskiej nowych świątyń prote-
stanckich, kościołów katolickich, synagog, rzeźni itd. Śródmieścia dużych miast,
przeżywających okres koniunktury gospodarczej, obrastać zaczęły nowocze-
snymi dzielnicami, w których powstawały okazałe kamienice czynszowe i luk-
susowe wille miejscowych przedsiębiorców, wysokich urzędników i lokalnych
notabli. We wznoszeniu większości tych gmachów partycypowały władze pruskie
w ramach wspomnianej wyżej Hebungspolitik. Podniesienie poziomu kulturalnego
miast w prowincjach wschodnich widziały one w rozbudowie sieci szkół ludowych
i średnich, zakładaniu nowych linii kolejowych, fabryk, niemieckich instytucji
naukowo-kulturalnych oraz zapewnieniu niemieckim przemysłowcom, kupcom
i rzemieślnikom taniego kredytu przez popieranie różnego typu towarzystw61.
58 L. Wegener, Die wirtschaftliche Kampf der Deutschen mit der Polen um die Provinz Posen, Posen 1903,
s. 140.
59 L. trzeciakowski, Walka o polskość miast Poznańskiego na przełomie XIX i XX wieku, Poznań 1964, s. 17.
60 Die Städte der Provinz Posen in ihrem Wachstum, „Posener zeitung” 1911, nr 19.
61 L. trzeciakowski, Walka o polskość miast…, s. 65.
WITOLD MOLIK
6. Stragany na Rynku Jeżyckim, przełom XIX i XX w., pocztówka ze zb. BU
W pierwszej kolejności przystąpiono do przekształcania Poznania w ośrodek
wielkomiejski. W 1900 roku przyłączono do niego przedmieścia: Jeżyce, Łazarz
i Wildę. Po zlikwidowaniu fortyfikacji w pierwszej dekadzie XX wieku wznie-
siono tutaj szereg budowli użyteczności publicznej: Instytut Higieny, Bibliotekę
im. Cesarza Wilhelma, Akademię Królewską, Muzeum im. Cesarza Fryderyka,
Teatr Miejski i zamek cesarski. Wydatki z budżetu państwa pruskiego na rozbudowę
Poznania w latach 1897-1908 pochłonęły sumę ponad 29 mln marek*. W kręgach
niemieckich Poznań zaczął — jak pisał Moritz Jaffe — „nagle uchodzić za rozpiesz-
czone dziecko państwa pruskiego, ze wszech stron obdarowywane dobrodziej-
stwami”*. Znacznej pomocy finansowej władze pruskie udzielały również innym
miastom Poznańskiego. Odpowiednie kwoty na inwestycje w nich przeznaczano
z uchwalonego w lipcu 1897 roku specjalnego funduszu dyspozycyjnego, nazywa-
nego „funduszem niemczyzny” lub wprost „funduszem germanizacyjnym”*.
Koniunktura budowlana przełomu wieków zmieniła w znacznym stop-
niu wygląd miast prowincji poznańskiej, zwłaszcza największych (Poznania
i Bydgoszczy) oraz dużych i średnich, będących siedzibami władz powiato-
wych. Spowodowała też znaczny wzrost liczby stanowisk pracy w budownictwie,
62Tamże, s. 66; M. Jaffe, Poznań..., s. 380-381; zob. także Z. Pałat, Architektura a polityka. Gloryfikacja Prus
w niemieckiej myśli cywilizacyjnej w Poznaniu, na początku XX wieku, Poznań 2011.
63 M. Jaffe, Poznań..., s. 381.
44 Roczna wysokość funduszu wzrosła z 400 tys. mk w latach 1898-1899 do 1 824 tys. mk w 1914 r. W latach
1898-1914 fundusz wynosił łącznie 25 703 tys. mk. Poznańskie partycypowało w nim w 46,8%. C. Łuczak,
Od Bismarcka do Hitlera. Polsko-niemieckie stosunki gospodarcze, Poznań 1988, s. 66-67.
82
„ZWYCZAJNI LUDZIE W DOBRYM GATUNKU . POLSKIE DROBNOMIESZCZAŃSTWO...
druna ca kuta Pik
7. Rynek w Jarocinie, 1910 r. [w:] Jarocin na dawnych pocztówkach. Widokówki z lat 1897-1918,
Jarocin 2003
branżach rzemieślniczych, służbach komunalnych i różnego rodzaju usługach,
a także rozwój liczebny drobnomieszczaństwa obu narodowości i zmiany w jego
strukturze zawodowej. Najliczniejsze grupy drobnomieszczaństwa tworzyli
nadal rzemieślnicy i kupcy. Z rozwojem budownictwa czynszowego powiększała
się grupa kamieniczników. Wybudowanie wielomieszkaniowego domu trakto-
wano jako świetną lokatę kapitału i źródło dodatkowych dochodów. Kamienice
czynszowe posiadali więc również zamożni kupcy i rzemieślnicy*. Kamienicznicy
nie stali się dotąd przedmiotem odrębnych badań, nie wiadomo więc, ilu z nich
utrzymywało się wyłącznie z wynajmu mieszkań. Z budową nowych hoteli oraz
otwieraniem nowych lokali gastronomicznych powiększały się grupy hotelarzy
i restauratorów, które również nie zostały dotąd zbadane. W skład drobnomiesz-
czaństwa wchodzili też coraz liczniejsi pracownicy średniego szczebla: kolejowi,
pocztowi, miejskich zakładów usługowych, transportu miejskiego itd.
Z ogólnym wzrostem ludności miast i ich modernizacją następowały zmiany
na korzyść Polaków w strukturze narodowościowej mieszkańców. W latach 1861-
1895 ich udział wśród ludności miast wzrósł z 32,8 do 44,5 proc., a Niemców
i Żydów (łącznie) spadł z 67,2 do 55,4 proc. Piętnaście lat później Polacy stano-
wili 48 proc., a Niemcy i Żydzi 51,2 proc. mieszkańców miast. Niemcy utrzymali
więc swoją przewagę, ale przed pierwszą wojną światową była ona minimalna
i wynosiła nieco ponad jeden procent. Spadek ich liczebności był znaczny zwłasz-
cza w miastach poniżej 5 tys. mieszkańców. W 1871 roku stanowili oni większość
65 M. i L. Trzeciakowscy, W dziewiętnastowiecznym Poznaniu. Życie codzienne miasta 1815-1914, Poznań
1982, s. 116-117; C. Łuczak, Położenie ekonomiczne rzemiosła..., s. 46.
83
Witold Molik
84
w 43, a w roku 1895 już tylko w 21 miastach66. na systematyczny wzrost polskiej
ludności w miastach złożyło się kilka przyczyn: wysoki przyrost naturalny, migra-
cje ze wsi do ośrodków miejskich oraz odpływ niemców i Żydów do środkowych
i zachodnich prowincji Rzeszy67. Pod względem terytorialnym Polacy domino-
wali w centralnych, wschodnich i południowo-wschodnich miastach prowin-
cji, natomiast niemcy w zachodnich i północnych. W samym Poznaniu tempo
wzrostu ludności polskiej było po roku 1870 znacznie szybsze niż niemieckiej68.
W 1867 roku Polacy stanowili tylko 38 proc., a w roku 1890 już 50,7 proc. jego
mieszkańców. Po przyłączeniu przedmieść ich udział wzrósł do 57 proc. (1905)
i utrzymał się na tym poziomie do wybuchu i wojny światowej69.
Ekspansja polskiego handlu i rzemiosła na przełomie XIX i XX wieku
Gwałtowny wzrost liczebny Polaków w miastach na przełomie XiX i XX wieku
stał się główną przyczyną ostrej walki konkurencyjnej między ludnością polską
i niemiecką w handlu, rzemiośle i drobnym przemyśle. Dominującym w handlu
i wyspecjalizowanych gałęziach rzemiosła niemcom i Żydom wyrastali coraz
liczniejsi polscy konkurenci. W latach 1882–1895 udział Polaków zatrudnionych
na samodzielnych stanowiskach w rzemiośle i drobnym przemyśle zwiększył się
z 49,7 do 55,3 proc. spośród warsztatów rzemieślniczych czynnych w miastach
Poznańskiego w 1901 roku 50,7 proc. należało do Polaków i 49 proc. do niemców.
sześć lat później w posiadaniu Polaków było 53 proc., niemców zaś 47 proc.
warsztatów rzemieślniczych zatrudniających od jednego do trzech pracowni-
ków70. W budownictwie w 1890 roku przeważali jeszcze niemcy, ale dziesięć lat
później stanowili już tylko 32,2 proc. zatrudnionych w nim majstrów i czeladni-
ków. zaznaczyć jednak trzeba, że Polacy osiągali sukcesy głównie w „sproletary-
zowanych rodzajach wytwórczości”, jak szewstwo, krawiectwo, rzeźnictwo, sto-
larstwo, murarstwo, kowalstwo, dekarstwo czy kołodziejstwo. niemcy natomiast
nadal dominowali w branżach bardziej dochodowych, szczególnie w blachar-
stwie, ślusarstwie, obróbce metalu, budowie maszyn, kuśnierstwie, szklarstwie
i poligrafii71. W rzemiośle szala przesuwała się więc wyraźnie na korzyść strony
polskiej.
66 L. Wegener, Die wirtschaftliche Kampf…, s. 310–314; F. Vosberg, Die Mittel- und Kleinstädte der Provinz
Posen, „ostland” 2/1913, s. 70–73; B. Grześ, Struktura społeczna i zawodowa ludności niemieckiej w Poznań-
skiem (1882–1907) [w:] Społeczeństwo polskie XVIII i XIX wieku. Studia o uwarstwieniu i ruchliwości spo-
łecznej, red. J. Leskiewiczowa, t. Vi, Warszawa 1974, s. 236–237.
67 o przyczynach odpływu ludności niemieckiej (Ostfluchtu) szerzej w: L. trzeciakowski, Walka o polskość
miast…, s. 30–32.
68 Już na początku lat 80. XiX w. niemieckie dzienniki zwracały uwagę na wzrost liczebny ludności polskiej
w Poznaniu i wskazywały jego przyczyny, „orędownik” 1881, nr 21.
69 M. Jaffe, Poznań…, s. 435, 452; C. Łuczak, Życie gospodarcze…, s. 45, 50; M. Kędelski, Stosunki ludno-
ściowe w latach 1815–1919 [w:] Dzieje Poznania 1793–1918 (jak w przyp. nr 16), s. 234–235.
70 W. Jakóbczyk, Studia nad dziejami Wielkopolski, t. iii, 1890–1914, Poznań 1967, s. 90; L. trzeciakowski,
Walka o polskość miast…, s. 34; C. Łuczak, Położenie ekonomiczne rzemiosła…, s. 62; R. Jaworski, „Swój do
swego”…, s. 43.
71 B. Grześ, J. Kozłowski, a. Kramski, Niemcy w Poznańskiem…, s. 259–261; C. Łuczak, Dzieje gospodar-
cze…, s. 185–186.
„ZWYCZAJNI LUDZIE W DOBRYM GATUNKU . POLSKIE DROBNOMIESZCZAŃSTWO...
8. Piekarnia Józefa Matuszewskiego przy ul. Targowej w Jarocinie, przed 1919 r. [w:]
Jarocin na dawnych pocztówkach...
Podobne zmiany następowały w strukturze narodowościowej właścicieli skle-
pów i firm handlowych. Już w latach 80. nastąpił znaczny wzrost liczby Polaków
zatrudnionych w handlu. W 1882 roku stanowili oni tylko 27 proc. osób pracu-
jących w tym sektorze, a ćwierć wieku później (1907) odsetek ten zwiększył się
do 49,2 proc.?. W latach 1882-1907 liczba polskich placówek handlowych wzro-
sła z 2953 do 9322 (o 215 proc.), a niemieckich i żydowskich spadła z 8503 do
6893 (o 18,3 proc.). Niemieccy i żydowscy kupcy musieli się tym samym pogodzić
z utratą 1610 stanowisk pracy, natomiast Polacy uzyskali ich 2369. Ten skokowy
wzrost nastąpił w wyniku stałej emigracji kupców żydowskich do miast środkowo-
i zachodnioniemieckich oraz rozwinięcia na szeroką skalę, o czym będzie jeszcze
mowa, akcji bojkotu przez Polaków niemieckich i żydowskich placówek handlo-
wych. Zyski ilościowe strony polskiej w sektorze handlu były jednakże pod wzglę-
dem jakościowym wyrównywane (podobnie jak w rzemiośle) wyższym poten-
cjałem kapitałowym i wielkością przedsiębiorstw niemieckich i żydowskich”.
Większość polskich kupców stanowili drobni handlarze bez teoretycznego, a często
72W. Mitscherlich, Ausbreitung der Polen in Preuffen, Leipzig 1913, s. 127.
73. R. Jaworski, „Swój do swego”..., s. 47; C. Łuczak, Dzieje gospodarcze..., s. 186; T. Dohnalowa, Handel,
transport, komunikacja [w:] Dzieje Poznania 1793-1918, t. 2*, s. 197.
74C. Baszyński, Handel Wielkopolski w latach 1871-1914, Poznań 1971, s. 19in.
85
Witold Molik
86
również bez praktycznego przeszkolenia w zawodzie. Prowadzili oni dysponujące
niewielkimi kapitałami małe rodzinne sklepiki, które istniały głównie w małych
i średnich miastach w branży spożywczej. Uzyskiwali nieduże dochody i byli prze-
ważnie uzależnieni od niemiecko-żydowskich hurtowników. Polskie przedsiębior-
stwa handlu hurtowego należały jeszcze w latach przed wybuchem pierwszej wojny
światowej do wyjątków. niemcy i Żydzi byli też właścicielami większości zbudo-
wanych na przełomie XiX i XX wieku w Poznaniu wielkich domów towarowych75.
Wiele trudności sprawia ukazanie struktury narodowościowej innych grup
wchodzących w skład drobnomieszczaństwa, które nie były dotąd przedmiotem
odrębnych badań. Prace polskich i niemieckich historyków zawierają niewiele
informacji o ich liczebności. Można na ich podstawie sądzić, że systematycznie
wzrastała liczeba polskich właścicieli domów czynszowych, hoteli, restauracji itd.
W 1907 roku spośród 7943 samodzielnych przedsiębiorstw w sektorach komuni-
kacji, ubezpieczeń i gastronomii 3844 (55,4 proc.) należało do niemców i 3089
(44,6 proc.) do Polaków76.
Ekspansja polskich sklepów, firm handlowych i zakładów rzemieślniczych
zmieniała wygląd miast, szczególnie Poznania, który jeszcze w latach 60. XiX wieku
robił wrażenie miasta niemieckiego. Jak pisał jeden z kronikarzy: „zwierzchnia
odzież, urzędowy mundur miasta jest pruski, serce pod nim polskie. zdaje się,
wpatrzywszy się baczniej, że ta polskości reszta kryje się ostrożniej z sobą, aby
wytępiona nie była”77. Dwie dekady później spora liczba polskich placówek hand-
lowo-usługowych mieściła się przy głównych ulicach i placach miasta, w tym
35 przy ul. Wilhelmowskiej (ob. al. Marcinkowskiego), 9 przy pl. Wilhelmowskim
(ob. pl. Wolności), 6 przy opanowanej przez kupców niemieckich ul. Berlińskiej
(ob. 27 Grudnia), 13 przy ul. Święty Marcin oraz po 14 przy ul. Wrocławskiej i na
starym Rynku78. W następnych latach „pruski mundur miasta” stawał się mniej
przytłaczający. Przy głównych ulicach coraz więcej sklepów i zakładów usługo-
wych przechodziło w ręce polskie. Udało się też Polakom odkupić wiele utra-
conych niegdyś nieruchomości na starym Mieście. od końca XiX wieku polscy
kupcy przejmowali lub otwierali coraz więcej wielookiennych sklepów z okaza-
łymi wystawami, akcentując swą obecność w centrum miasta. Świadczyły o niej
także dość liczne podwójne szyldy (w języku polskim i niemieckim) oraz jeszcze
rzadkie – według spisu z 1902 roku – tylko w języku polskim79.
Polski system kredytowy dźwignią rozwoju drobnomieszczaństwa
Ów stopniowy rozwój polskiego handlu i rzemiosła stał się możliwy dzięki
rozbudowaniu po 1870 roku systemu jego kredytowania. Dochody zdecydowa-
nej większości rzemieślników kształtowały się mniej więcej na poziomie docho-
dów wysoko kwalifikowanych robotników fabrycznych. swój skromny budżet
uzupełniali oni często za sprawą zajęć ubocznych lub posiadanego niewielkiego
75 J. skuratowicz, Domy towarowe Poznania na przełomie XIX i XX wieku, KMP, 1991/1–2, s. 33–40.
76 B. Grześ, J. Kozłowski, a. Kramski, Niemcy w Poznańskiem…, s. 261.
77 Cyt. za: K. Rakowski, Dzieje W. Księstwa Poznańskiego…, s. 144. autor nie podał źródła cytatu.
78 t. Dohnalowa, Handel, transport, komunikacja…, s. 192–193.
79 L. Wegener, Die wirtschaftliche Kampf…, s. 156.
„Zwyczajni ludzie w dobrym gatunku”. Polskie drobnomieszczaństwo…
87
gospodarstwa rolnego. zarabiali tylko na pokrycie kosztów utrzymania i co naj-
wyżej zakup nowych narzędzi w miejsce całkowicie zużytych. Jeżeli nawet zaosz-
czędzili większe kwoty pieniężne, to przeważnie przeznaczali je nie na inwestycje,
lecz zakup lub budowę domu mieszkalnego, uważanego za symbol dostatku i gwa-
rancję spokojnego życia w okresie starości80. Podobnie postępowali drobni kupcy.
Poza tym niejeden polski kupiec czy przedsiębiorca, jeśli już osiągnął sukces
finansowy, to sprzedawał swój sklep lub zakład i kupował majątek ziemski. „U nas
zaś – stwierdzał Emil Kierski – jeżeli kupiec lub rzemieślnik dorobił się mienia,
to z pewnością synalek jego, wstydzący się ojcowskiego »pieprzu« lub warsztatu,
pośpieszy na wieś, aby tam udawać szlachcica”81.
Brak kapitałów na inwestycje skłaniał bardziej przedsiębiorczych rzemieślni-
ków i kupców do szukania taniego kredytu. Głównym źródłem jego czerpania
były wspomniane już wyżej tzw. kasy brackie, które udzielały tylko krótkotermi-
nowych niewielkich pożyczek, wystarczających na pokrycie doraźnych potrzeb.
W latach 50. XiX wieku wyłoniły się z nich cechowe kasy pożyczkowe, których
fundusz dyspozycyjny tworzyły wkłady członków. ale i one przyznawały tylko
niewysokie kredyty. na innych zasadach opierały się zakładane od lat 60. „spółki
kredytowe przemysłowców”, które stawiały sobie za jedyny cel udzielanie swoim
członkom kredytu na zakup surowców i modernizację urządzeń technicznych.
Poszukujący taniego kredytu polscy kupcy i drobni przedsiębiorcy znajdowali
się w trudniejszej sytuacji niż ich niemieccy konkurenci, którzy mieli znacznie
więcej możliwości jego zaciągania we wspieranych finansowo przez władze pań-
stwowe niemieckich bankach i prywatnych instytucjach finansowych, takich
jak poznański Bank Wschodni dla Handlu i Przemysłu, niemiecka Kasa stanu
Średniego, zakład Listów zastawnych, Poznański spółdzielczy Bank Krajowy
oraz Prowincjonalny Bank Rzemieślniczy w Poznaniu. Wymienione banki udzie-
liły w latach 1880–1914 niemieckim kupcom, przemysłowcom i rzemieślnikom
w miastach Poznańskiego, Prus zachodnich i Śląska łącznie kilkaset milionów
marek kredytu82. niemców wspomagały kredytem również banki i instytu-
cje finansowe mające swoje siedziby poza obszarem ziem polskich zaboru pru-
skiego (głównie posiadający aż 16 oddziałów w Poznańskiem Bank Rzeszy, Bank
Drezdeński i Pruska Centralna Kasa spółdzielcza) oraz szybko rozwijające się od
lat 90. niemieckie spółdzielnie oszczędnościowo-kredytowe83. niemieccy kupcy,
rzemieślnicy i przedsiębiorcy korzystali wreszcie z dotacji pieniężnych przydzie-
lanych przez państwo pruskie i niektóre organizacje. Przykładowo ze wspomnia-
nego już „funduszu niemczyzny” udzielono im w latach 1898–1912 bezzwrotnych
zapomóg łącznie na kwotę prawie 962 tys. mk. stopniowo rozbudowywany sys-
tem kredytowania niemczyzny przyczynił się do powstania w latach 1871–1914
w miastach Poznańskiego i innych pruskich prowincjach wschodnich kilkudzie-
sięciu większych niemieckich przedsiębiorstw przemysłowych i transportowych
oraz umożliwił uniknięcie bankructwa wielu niemieckim kupcom i rzemieślni-
80 C. Łuczak, Położenie ekonomiczne rzemiosła…, s. 47.
81 E. Kierski, Korespondencja z Poznania, „tygodnik ilustrowany” 1866, nr 358, s. 57.
82 C. Łuczak, Od Bismarcka do Hitlera…, s. 78.
83 tamże, s. 80–81.
WITOLD MOLIK
Tółalansicht
Kostenerstr. Ecke Schiitzenstr. Stenschewo.
9. Stęszew 1905-1910, pocztówka ze zb. prywatnych
kom. Pomoc ta wzmacniała i tak już silną pozycję niemieckiego przemysłu, han-
dlu i rzemiosła w konkurencji rynkowej.
Rozszerzanie oferty kredytowej dla Niemców i powiększanie niemieckiego
stanu posiadania w miastach odbywało się przeważnie kosztem polskich placówek
handlowych i warsztatów rzemieślniczych, które nie otrzymywały żadnej pomocy
finansowej ze strony państwa pruskiego. Początkowo niemieckie banki, spółdziel-
nie i kasy pożyczkowe udzielały kredytów również Polakom, ale wraz z zaostrza-
niem się walki konkurencyjnej i polityki germanizacyjnej eliminowały ich ze
swoich pożyczkobiorców przez stawianie im niemożliwych do przyjęcia warun-
ków i wypowiadanie bez uzasadnienia udzielonych długoterminowych kredytów.
Z powodu braku możliwości zaciągania pożyczek coraz więcej polskich kupców
i przedsiębiorców bankrutowało, a ich sklepy i zakłady przechodziły częściowo
w ręce niemieckie, co wywoływało zaniepokojenie elity przywódczej polskiego
społeczeństwa. W celu zaradzenia tej niekorzystnej dla interesów narodowych
tendencji uznano za konieczne zakładanie polskich instytucji kredytowych, które
przez przyjmowanie nawet drobnych oszczędności zdołałyby zgromadzić kapitały
wystarczające na udzielanie pożyczek najbardziej potrzebującym polskim zakła-
dom i przedsiębiorstwom. Założone w 1861 roku Towarzystwo Pożyczkowe dla
Przemysłowców Miasta Poznania było pierwszą polską instytucją udzielającą poży-
czek polskim drobnym przedsiębiorcom, kupcom i rzemieślnikom. Ćwierć wieku
później zostało ono przekształcone w Bank Przemysłowców, który udzielał pol-
skim zakładom i przedsiębiorstwom pożyczek na korzystniejszych warunkach niż
84 Tamże, s. 80, 83.
88
„ZWYCZAJNI LUDZIE W DOBRYM GATUNKU . POLSKIE DROBNOMIESZCZAŃSTWO...
|
=
z
=
k=|
Ę
=
a
a
10. Ostrów Wielkopolski, ul. Koszarowa, 1912-1917, pocztówka ze zb. prywatnych
niemieckie instytucje kredytowe**. Starał się w ten sposób dopomóc im w zacho-
waniu jak najdłużej samodzielności gospodarczej. Podobnymi zasadami kierowały
się zakładane po 1870 roku polskie banki akcyjne: Bank Rolniczo-Przemysłowy
Kwilecki, Potocki i Sp., Bank Włościański, Bank Kratochwill i Pernaczyński i inne.
Drugi filar podtrzymujący i wspierający zwiększanie się polskiego stanu
posiadania w miastach stanowiły powstające od lat 60. polskie spółki kredytowo-
oszczędnościowe. W 1871 roku w Poznańskiem, Prusach Zachodnich i na Górnym
Śląsku istniało ich już 45. Niski poziom rozwoju i słabe wyposażenie kapitałowe
polskiej drobnej wytwórczości powodowały, że znacznie wolniej gromadziły one
fundusze własne aniżeli spółdzielnie niemieckie. Z udzielanych przez nie poży-
czek najmniej korzystali rzemieślnicy i chłopi, a w największym stopniu umie-
jący operować kredytem kupcy*. Ich dynamiczny rozwój nastąpił na przełomie
XIX i XX wieku. W 1914 roku istniały w Poznańskiem i Prusach Zachodnich 204
spółki kredytowo-oszczędnościowe z liczbą 126 tys. członków. W latach 1880—
1913 ulokowane w nich depozyty pieniężne wzrosły z 5,2 mln do 269,7 mln mk.
Wszystkie istniejące w Poznańskiem i Prusach Zachodnich polskie spółki ści-
śle współpracowały z utworzonym w 1886 roku w Poznaniu Bankiem Związku
85'W latach 1890-1912 liczba jego członków wzrosła z 926 do 6510, a depozyty z 1 121 176 do 29 125 979 mk.
A. Bitner-Nowak, Wielkie i małe pieniądze. Bankowość w Poznaniu w XIX i na początku XX wieku, KMP,
1997/2, s. 17-19.
86 $, Ochociński, Rola Związku Spółdzielni Zarobkowych i Gospodarczych w Poznaniu w rozwoju wielko-
polskiego systemu spółdzielczości kredytowej [w:] Wielkopolski system spółdzielczości kredytowej, Warszawa
1985, s. 63-64, 67-68; A. Bitner-Nowak, Wielkie i małe pieniądze, s. 17-19.
89
Witold Molik
90
spółek zarobkowych, który szybko stał się największą instytucją kredytową na
ziemiach polskich zaboru pruskiego. W pierwszym dwudziestoleciu swojego ist-
nienia udzielił on pożyczek w wysokości 34 mln mk. natomiast wszystkie polskie
instytucje kredytowe w Poznańskiem i Prusach zachodnich udzieliły w latach
1875–1914 kredytów w wysokości ponad 200 mln mk87. Partycypowali w nich
wprawdzie głównie chłopi, ale ponad 1/3 pożyczek docierała do właścicieli placó-
wek handlowych, warsztatów rzemieślniczych i domów mieszkalnych w miastach.
„Swój do swego”. Bojkot niemieckich i żydowskich konkurentów
Polski system kredytowy był pod względem organizacyjnym i kapitałowym,
mimo dynamicznego rozwoju oraz sprawności i skuteczności działania, słabszy
od niemieckiego. Przedsiębiorców i kupców niemieckich wspierały kredytami sil-
niejsze banki i spółdzielnie, a także władze pruskie, które oferowały bezzwrotne
pożyczki i dotacje oraz udzielały im pierwszeństwa w otrzymywaniu koncesji na
prowadzenie przedsiębiorstw i zamówień publicznych, co czyniło bezskutecznymi
podejmowane o nie zabiegi Polaków88. Do walki z polskimi konkurentami starto-
wali oni więc z silniejszej pozycji ekonomicznej, mając zapewnioną dużą pomoc
finansową i organizacyjną ze strony państwa pruskiego.
W tej trudnej sytuacji priorytetowym zadaniem stało się zapewnienie polskim
kupcom i drobnym przedsiębiorcom jak najszerszej polskiej klienteli, umożliwia-
jącej im osiąganie rentowności. zdawali sobie z tego w pełni sprawę polscy dzia-
łacze społeczni, dziennikarze i najbardziej światli mieszczanie. na zebraniach pol-
skich organizacji, wiecach i przede wszystkim w prasie nawoływali więc rodaków
do zaopatrywania się tylko w polskich placówkach handlowych i rzemieślniczych.
nieustannie w prawie każdym artykule prasowym i piśmie polemicznym o tema-
tyce gospodarczej powtarzano popularne od 1848 roku hasła: „swój do swego
po swoje”, „Kupujmy u swego wyroby swojskie”, „Choćbyś tylko czegoś za fenigi
potrzebował – idź do swego”, nawołujące do kupowania towarów tylko w polskich
sklepach, korzystania z usług tylko polskich rzemieślników i lokowania oszczęd-
ności tylko w polskich bankach89. Publicysta „Dziennika Kujawskiego” podkreślał,
że jeśli Polacy nie chcą zostać wyeliminowani z gospodarki prowincji, mają tylko
jedno wyjście: „zebrać wszystkie siły i ograniczyć się przy zaspokajaniu swych
potrzeb do własnej produkcji […] lub innymi słowy: będziemy mogli jeść, nosić
i korzystać tylko z tego, co wyprodukował i wytworzył Polak, nasz brat i rodak”90.
tego rodzaju apele o narodową konsolidację gospodarczą powtarzano
w polskich gazetach i czasopismach wszystkich odcieni politycznych. stanowiły
one przeważnie inicjalną fazę bojkotowania niemieckich towarów i sklepów.
trudniejszą sprawą była skuteczna kontrola bojkotu, która odbywała się w formie
pikietowania zwłaszcza żydowskich sklepów, obrzucania obelgami wychodzących
z nich z zakupami rodaczek i rodaków oraz publicznego denuncjowania i potę-
piania na łamach polskiej prasy zdrajców i zdrajczyń narodowych zaopatrujących
87 C. Łuczak, Od Bismarcka do Hitlera…, s. 85–86.
88 C. Łuczak, Dzieje gospodarcze…, s. 183.
89 R. Jaworski, „Swój do swego”…, s. 110 i n.; C. Łuczak, Od Bismarcka do Hitlera…, s. 91.
90 W walce o byt, „Dziennik Kujawski” 1898, nr 88, cyt. za: R. Jaworski, „Swój do swego”…, s. 113.
„Zwyczajni ludzie w dobrym gatunku”. Polskie drobnomieszczaństwo…
91
się w niemieckich i żydowskich placówkach handlowych. Piętnowanie w prasie
po nazwisku rodaków uchylających się od bojkotu niemieckich towarów i skle-
pów nierzadko było spowodowane też, co wypada podkreślić, osobistymi ani-
mozjami, zazdrością, chęcią zemsty etc. „takie zawistne spojrzenie sąsiada zza
firanki i płotu urastało do rangi patriotycznego poczucia odpowiedzialności”91.
z apelami i wezwaniami do bojkotowania niemieckich i żydowskich sklepów
musiały iść w parze działania podnoszące jakość towarów i wyrobów oferowa-
nych w polskich sklepach i warsztatach rzemieślniczych oraz standardu obsługi
klientów. Polscy kupcy i rzemieślnicy, chcąc zwiększać dochodowość swych
sklepów i zakładów, musieli być tak samo, a nawet bardziej profesjonalni niż
ich niemieccy i żydowscy konkurenci, co z kolei wymagało podnoszenia przez
nich ogólnego i zawodowego wykształcenia oraz przyswajania kapitalistycznego
systemu wartości.
„Dorabianie” wykształcenia
Józef ignacy Kraszewski, charakteryzując w końcu lat 60. XiX wieku społe-
czeństwo polskie w Poznańskiem, stwierdzał, że „klasa średnia dorabiać się musi
zamożności i wykształcenia, dwóch dźwigni dla zdobycia stanowiska, które zająć
powinna”92. W tym czasie poziom wykształcenia polskich rzemieślników i drob-
nych kupców był jeszcze niski. spora część z nich, zwłaszcza w małych miastach
i miasteczkach, nie umiała czytać i pisać. Królowało pijaństwo, które wpędzało ich
„w wielką ciemnotę”93. „Dorabianie” wykształcenia przez przyszłych polskich rze-
mieślników i drobnych kupców następowało powoli. W ramach obowiązku szkol-
nego uczęszczali oni wprawdzie do szkół ludowych, ale z nauki w nich wynosili
niewiele korzyści, a niektórzy stawali się wtórnymi analfabetami. Jeszcze w końcu
XiX wieku jeden z publicystów stwierdzał, że „szkoły ludowe, które u nas na
daleko niższym znajdują się stopniu rozwoju niż na zachodzie niemiec, przyszłym
rzemieślnikom i kupcom nie dają wykształcenia potrzebnego do zwycięskiego
wytrzymania konkurencji ze współzawodnikami niemieckimi”94. Po ukończeniu
szkoły ludowej kilkunastoletni adepci rzemiosła uczyli się jako terminatorzy przez
trzy lata na podstawie pisemnej umowy pod nadzorem „pana majstra” w wybra-
nym warsztacie rzemieślniczym. Wielu terminatorów podczas tej nauki nie zdo-
bywało jednak potrzebnych kwalifikacji zawodowych, gdyż mistrzowie zmuszali
ich dość często do wykonywania prac niemających nic wspólnego ze szkole-
niem zawodowym, jak niańczenie dzieci, załatwianie sprawunków, uprawianie
ogrodu itp. Ponadto część właścicieli warsztatów nie wdrażała terminatorów syste-
matycznie w tajniki zawodowe, lecz starała się czynić to w dość zawrotnym tempie
w ostatnich tygodniach nauki. W rezultacie wielu adeptów, zdając sobie sprawę
z braków w zawodowym wykształceniu, rezygnowało z przystępowania do egza-
minu czeladniczego95.
91 R. Jaworski, „Swój do swego”…, s. 135.
92 B. Bolesławita [J.i. Kraszewski], Z roku 1867 rachunki, Poznań 1868, s. 380.
93 W. Jakóbczyk, Studia, t. ii, s. 120–121.
94 Kronika Poznańska, „Przegląd tygodniowy” 1894, nr 16, s. 187.
95 C. Łuczak, Położenie ekonomiczne rzemiosła…, s. 105, 112–113.
Witold Molik
92
„Czym zaś jest w istocie szkoła – pisał jeden z publicystów – dla przyszłego
życia, tego naszym czytelnikom w Poznaniu, którzy patrzą, jak się Żydzi i niemcy
dorabiają, nie potrzebujemy dowodzić”96. Wysuwane często na łamach polskiej
prasy postulaty bardziej wszechstronnego i gruntownego kształcenia adeptów rze-
miosła i handlu były jak najbardziej słuszne. Wymagał tego rozwój nauki i tech-
niki oraz coraz bardziej skomplikowanych stosunków gospodarczych. Droga
do tego celu wiodła przez uczęszczanie do szkół zawodowych, posiadających
doświadczone kadry nauczycieli i realizujących programy nauczania dostoso-
wane do konkretnych potrzeb poszczególnych zawodów. Pierwszą szkołę dla ter-
minatorów w Poznaniu założono już w 1823 roku, ale rozwój szkół zawodowych
w Poznańskiem rozpoczął się dopiero w połowie XiX wieku97. zajęcia prowa-
dzono w nich w niedzielę, dlatego nazywano je szkołami niedzielnymi. W latach
50. i 60. utworzono niewiele tego typu szkół. Poza tym część z nich istniała tylko
przez krótki czas. Po 1860 roku szkoły niedzielne zamieniano stopniowo w szkoły
wieczorowe, które cieszyły się większą popularnością wśród terminatorów uni-
kających po całotygodniowej i wyczerpującej pracy zajęć w niedzielę. szkoły
wieczorowe zakładały rozmaite organizacje i towarzystwa, głównie w Poznaniu,
Bydgoszczy i innych większych miastach. Były to przeważnie prywatne placówki
niemieckie. nie spotykały się one z aprobatą olbrzymiej większości polskich rze-
mieślników, którzy nie chcieli się zgodzić na zwalnianie terminatorów z pracy na
odbywające się w godzinach popołudniowych zajęcia98.
zdając sobie sprawę z niedostatecznego wykształcenia zawodowego rzemieśl-
ników i kupców, w 1886 roku władze państwowe wprowadziły w Poznańskiem
i Prusach zachodnich, a pięć lat później w całych niemczech, ustawę o przymuso-
wym dokształcaniu młodzieży rzemieślniczej i kupieckiej99. obowiązkiem szkol-
nym objęto jednak tylko młodzież męską do lat 18 w miastach liczących powyżej
10 tys. mieszkańców W 1902 roku istniały w Poznańskiem już 93 szkoły dokształ-
cające. naukę prowadzono w języku niemieckim, na różnym zresztą poziomie,
najwyższym w Poznaniu i Bydgoszczy. z powodu trudności językowych i niekiedy
pobudek patriotycznych znaczna część terminatorów narodowości polskiej uchy-
lała się od obowiązku uczęszczania do tych szkół. terminatorzy z wiosek i miaste-
czek nie mieli możliwości zdobywania wiedzy zawodowej w szkołach dokształca-
jących, wielu z nich nie legitymowało się zresztą świadectwem ukończenia szkoły
elementarnej. Posiadali oni zatem „mniejszy zasób wiedzy, zwłaszcza teoretycznej
niż ich koledzy wielkomiejscy”100. W rezultacie poziom wykształcenia czeladników
był niski. Jeszcze w 1909 roku nieco ponad 43 proc. osób z tej grupy zawodowej
nie miało ukończonej szkoły dokształcającej. nie lepiej przedstawiał się poziom
wiedzy ogólnej i zawodowej właścicieli warsztatów. Mieli oni w swej mentalno-
ści silnie zakorzeniony tradycjonalizm zawodowy. W 1909 roku spośród 18 793
mistrzów tylko 3049 (16,22 proc.) wykazywało się ukończeniem szkoły dokształ-
96 Za kilka dni, „orędownik” 1880, nr 40.
97 C. Łuczak, Położenie ekonomiczne rzemiosła…, s. 106.
98 tamże, s. 107–108.
99 W. Molik, szkolnictwo [w:] Dzieje Poznania 1793–1918, t. 2*, s. 452.
100 C. Łuczak, Położenie ekonomiczne rzemiosła…, s. 112.
„Zwyczajni ludzie w dobrym gatunku”. Polskie drobnomieszczaństwo…
93
cającej, a 1113 (5,92 proc.) uzyskało absolutorium w innych szkołach zawodo-
wych101. nic zatem dziwnego, że mistrzowie nie nadążali za postępem technicznym
i co za tym idzie – nie zwiększali zdolności produkcyjnej swych warsztatów oraz
jakości wyrobów niezbędnych do osiągania wyższych dochodów. zrozumienia dla
kształcenia uczniów i subiektów nie miało też wielu kupców. o niewłaściwym ich
stosunku do podnoszenia kwalifikacji, zwłaszcza subiektów, dyskutowano na zjaz-
dach związku towarzystw Kupieckich. Pod adresem pryncypałów padały na nich
ostre słowa. W marcu 1909 roku na zjeździe w Pleszewie przemysłowiec seweryn
samulski gorzko komentował ten stan rzeczy: „Jeżeli dziś mamy pryncypałów nie
umiejących mówić i pisać poprawnie, czegoż można się spodziewać od młodych
ludzi, następnego pokolenia, które wyjdzie z takiej szkoły”102. Rodziców przestrze-
gano, aby synów oddawali tylko kupcom cieszącym się dobrą opinią zawodową
i moralną, gdyż tylko u takich kupców nauka zawodu będzie gruntowna, a wpływ
na wychowanie dodatni.
W tych warunkach tylko najbardziej wytrwali i pracowici terminatorzy
dokształcali się w szkołach wieczorowych lub na różnych kursach i po zdaniu
egzaminu czeladniczego wyjeżdżali do pracy w zakładach rzemieślniczych w głębi
niemiec w celu doskonalenia umiejętności i pogłębienia wiadomości zawodo-
wych103. Liczba tych uczniów i czeladników stopniowo się powiększała. Ważną rolę
w ich finansowym wspieraniu odegrało towarzystwo naukowej Pomocy, kojarzone
przeważnie z przyznawaniem stypendiów tylko młodzieży polskiej kształcącej
się w szkołach wyższych i gimnazjach. tymczasem miało ono znaczący udział także
w finansowaniu nauki polskich uczniów w różnego typu szkołach zawodowych,
firmach kupieckich i warsztatach rzemieślniczych. z wymienionych w wykazach
stypendystów tnP adeptów rzemiosła i handlu można tu przykładowo wymienić
(w nawiasach wysokość pobranego stypendium w latach): stanisława Boreckiego
uczącego się ciesielstwa w szkole budowniczej w Holzminden (1245 mk,
1878–1879), Józefa Budnikowskiego, zdobywającego kwalifikacje zawodowe
w „akademii” przykrawaczy w Dreźnie (350 mk, 1884), adama Figlarza uczącego
się ogrodnictwa w Köstritz (450 mk, 1905–1906), Franciszka Flauma uczącego się
cyzelerstwa w Berlinie (800 mk, 1898–1899). stanisława Gabrylewicza uczącego
się stolarstwa w Berlinie (600 mk, 1900–1902), Kazimierza obecnego doskona-
lącego kwalifikacje zawodowe na kursie mody i stroju w Dreźnie (150 mk, 1888),
Mieczysława Piątkowskiego uczącego się murarstwa w Holzminden (120 mk,
1870–1871), Józefa Pomorskiego kształcącego się na kupca w Poznaniu (1284 mk,
1878–1882) i Bronisława samulskiego zdobywającego kwalifikacje werkmistrza
w szkole technicznej w Chemnitz (600 mk, 1904–1905)104.
101 tamże, s. 114, 117.
102 Cyt za: s. Kowal, Aktywność i postawy drobnomieszczaństwa polskiego w Wielkopolsce w końcu XIX i na
początku XX wieku [w:] Drobnomieszczaństwo XIX i XX wieku, red. s. Kowalska-Glikman, t. i, Warszawa
1984, s. 169.
103 s. Haremza, Wspomnienia starego introligatora [w:] Poznańskie wspominki. Starzy poznaniacy opowia-
dają, Poznań 1960, s. 132 i n.
104 D. Gucia, Stypendyści Towarzystwa Naukowej Pomocy im. Karola Marcinkowskiego 1841–1909,
Mnichowo–Poznań 2017, s. 72, 77, 108, 109, 112, 254, 268, 283, 308.
WITOLD MOLIK
11. Rynek w Kościanie, 1906 r. [w:] Kościan na starych pocztówkach, Kościan 2008
W pierwszym ćwierćwieczu swojej działalności TNP dopomogło stypendiami
i pożyczkami zdobyć lub uzupełnić wykształcenie zawodowe 57 czeladnikom
i mistrzom różnych branż rzemieślniczych oraz 6 młodzieńcom uczącym się w szko-
łach i domach handlowych w Gdańsku, Królewcu i Szczecinie. Stanowili oni 6,3 proc.
ogółu stypendystów w tym okresie'5. W następnych dziesięcioleciach TNP nadal
wspierało finansowo uczniów i czeladników chcących zdobyć kwalifikacje zawodowe
w licznych w Prusach średnich szkołach technicznych lub drogą praktyki w firmach
handlowych i cieszących się renomą zakładach rzemieślniczych. Zdaniem Witolda
Jakóbczyka ta garstka fachowców w dziedzinie przemysłu, handlu irzemiosła niewiele
znaczyła „w konfrontacji z liczebnością zawodowców w tych branżach rzędu kilku
dziesiątków tysięcy”'%. Stanowiła ona niewątpliwie niewielką część ogółu rzemieśl-
ników i kupców polskiej narodowości. Stopniowo stawała się jednak coraz liczniejsza
i zyskiwała na znaczeniu. TNP wspierało finansowo głównie uczniów i czeladników
z wyspecjalizowanych i bardziej dochodowych branż rzemieślniczych, zdominowa-
nych przez Niemcówi Żydów. Przyczyniało się więc do zmiany proporcjiliczebnych na
korzyść Polaków, co stawało się coraz bardziej widoczne w Poznaniu i innych dużych
miastach. W tym kontekście jego działalność miała większe znaczenie, niż sądził
Witold Jakóbczyk.
Pod względem wykształcenia ogólnego i zawodowego polscy kupcy, rzemieśl-
nicy i restauratorzy tworzyli grupy zróżnicowane. Najbardziej przedsiębiorczy
105 Ustalono na podstawie statystyki stypendystów w: Sprawozdanie Dyrekcji Towarzystwa Pomocy
Naukowej imienia Karola Marcinkowskiego dla Młodzieży Wielkiego Księstwa Poznańskiego za rok 1865,
Poznań 1866, s. 13-14.
106. Jakóbczyk, Studia, t. III, s. 39.
94
„ZWYCZAJNI LUDZIE W DOBRYM GATUNKU . POLSKIE DROBNOMIESZCZAŃSTWO...
OU:acnia Rynek i ratusz.
12. Września, rynek, początek XX w., pocztówka ze zb. prywatnych
i posiadający solidne wykształcenie otwierali lub przejmowali warsztaty i firmy
handlowe głównie w Poznaniu i innych dużych miastach. W małych ośrodkach
poziom wykształcenia prawie wszystkich polskich rzemieślników i drobnych
kupców był jeszcze na początku XX wieku niski. Wielu z nich właściwie wegeto-
wało i nie odczuwało potrzeby podnoszenia zawodowych kwalifikacji, co ilustruje
przykład Stęszewa, gdzie przeważali liczebnie biedni rzemieślnicy, głównie krawcy
i szewcy utrzymujący się ze sprzedaży swych wyrobów w okolicznych wsiach.
„Zwykle przy końcu tygodnia taki obywatel zbierał kilka par obuwia nowego czy
naprawionego na laskę czy drążek przerzucony na ramię i idąc pieszo na wieś lub
na wsie, pozbywał się tam swego towaru. Z pieniędzy uzyskanych część przezna-
czał na swoje utrzymanie, a część na kupno skór i tylko tyle, ile starczyło na wyko-
nanie zamówienia na tydzień, bo większą sumą obrotową nie dysponował”'".
Formy samoorganizacji: towarzystwa przemysłowe i kupieckie
Przy niedostatku szkół zawodowych kształcenie rzemieślników i kupców stało
się, obok wspierania rozwoju polskiego handlu i drobnego przemysłu, głównym
celem działalności polskich towarzystw przemysłowych, z których pierwsze utwo-
rzono w Poznaniu w 1849 roku. Zadania te starano się osiągać przez urządzanie
odczytów, organizowanie wystaw oraz propagowanie czytelnictwa prasy i książek.
Śladem Poznania szybko poszły inne miasta. W roku 1871 istniało w Poznańskiem
21 stowarzyszeń przemysłowych, w 1896 było ich 73 (4681 członków), a w 1908
już 132 (9436 członków). Były one organizacjami wychowawczymi i wspólnotami
narodowymi kształtowania przekonań. Mimo znacznego przyrostu uczestników
107, Kontrowicz, Wspomnienia. Z pamiętnika poznańskiego kupca i bankowca, Poznań 1993, s. 13-14.
95
Witold Molik
96
skupiały jednak tylko ok. 30 proc. osób zatrudnionych w rzemiośle, głównie z ośrod-
ków miejskich. Rękodzielnicy pracujący na wsi i w miasteczkach pozostawali poza
nimi108. Rola towarzystw przemysłowych polegała nie na powszechności członko-
stwa, lecz na inspiracji i wpływie zorganizowanej części drobnomieszczaństwa na
masy pozostające poza nimi. Liczba ich członków była na tyle wysoka, aby starały
się one pozyskiwać znaczące wpływy w polskim społeczeństwie109. Do towarzystw
przemysłowych należeli nie tylko rzemieślnicy, kupcy, restauratorzy i właściciele
domów, ale również księża, urzędnicy, przedstawiciele wolnych zawodów, a nawet
chłopi. W niektórych z nich kupcy i rzemieślnicy nie liczyli się z zainteresowaniami
uboższych kolegów i traktowali ich jako członków drugiej kategorii. W rezultacie
w 1869 roku powstało w Poznaniu towarzystwo Młodych Przemysłowców, które
w niedługim czasie wyrosło na najsilniejszą organizację tego typu w Poznańskiem.
towarzystwa Młodych Przemysłowców założono także w kilku innych miastach110.
z większymi oporami konsolidowali się pod względem organizacyjnym
polscy kupcy. Pierwszą ich organizacją było powstałe w 1873 roku w Poznaniu
towarzystwo Młodzieży Kupieckiej, które postawiło sobie za cel organizowanie
dla swych członków rozrywek i samopomocy111. Podobne organizacje kupieckie
utworzono w mniejszych miastach prowincji, o ich działalności wciąż niewiele
wiadomo. spora liczba kupców należała również do towarzystw przemysłowych.
z przynależności tej nie wynikały jednak dla nich większe korzyści, gdyż kła-
dziono tam nacisk głównie na kwestie interesujące rzemiosło. Poza tym kupców
nie łączyły bliższe więzi z rzemieślnikami, a w hierarchii społeczno-towarzyskiej
znajdowali się wyżej od tych ostatnich. Próbę zawodowego zorganizowania się
podjęli oni dopiero w końcu XiX wieku. W listopadzie 1894 roku na zjeździe
w Poznaniu powołali związek towarzystw Kupieckich, który jednak nie rozwinął
szerszej działalności i upadł po kilku latach112. Do ponownego zawiązania organi-
zacji doszło dopiero w październiku 1904 roku na zjeździe w inowrocławiu, gdzie
przy energicznym poparciu delegatów z prowincji uchwalono powołanie związku
towarzystw Kupieckich. Rozwijał się on wolno, głównie z powodu braku szero-
kiego poparcia ze strony kupiectwa. W 1914 roku należało do niego 26 stowarzy-
szeń (832 członków), co stanowiło ok. 27 proc. polskich kupców113.
zawarte w statutach cele swojej działalności towarzystwa przemysłowe
i kupieckie realizowały przez: regularne zebrania poświęcone zagadnieniom
z dziedziny przemysłu i handlu, wymianę doświadczeń i współdziałanie, wspólną
naukę, książki i czasopisma specjalistyczne, urządzanie kursów i wystaw, gro-
madzenie modeli i pomocy dydaktycznych oraz zwiedzanie wzorowych zakła-
dów. Podstawową formą podnoszenia poziomu intelektualnego i zawodowego
108 L. trzeciakowski, Towarzystwa Przemysłowe [w:] Polityczna działalność rzemiosła wielkopolskiego
w okresie zaborów (1793–1918), Poznań 1963, s. 55–56.
109 s. Kowal, Aktywność i postawy…, s. 156.
110 P. spandowski, Die polnischen Gewerbevereine im Rahmen der Entwicklung eines polnischen gewerblichen
Mittelstandes, Posen 1909, s. 62–65.
111 W. Jakóbczyk, Studia, t. ii, s. 158–159.
112 s. Kowal, Aktywność i postawy…, s. 157.
113 W. Jakóbczyk, Studia, t. iii, s. 117.
„Zwyczajni ludzie w dobrym gatunku”. Polskie drobnomieszczaństwo…
97
członków były odczyty wygłaszane na tematy fachowe, wychowawczo-obycza-
jowe, społeczne, literackie i historyczne. Dominowały zagadnienia poświęcone
historii oraz przemysłowi i handlowi. Wymieńmy kilka tytułów: Nieco o handlu
i przemyśle w Poznaniu, O cechach rzemieślniczych, Przemysł nasz a Towarzystwa
Przemysłowe, Jaki ma być przemysł, O pieniężnej pomocy, O wpływie nauk przyrod-
niczych na rozwój przemysłu, O konsumach w Anglii114. Frekwencja na odczytach
była różna, wahała się w granicach 25–70 proc. Prawie wszystkie towarzystwa
przemysłowe posiadały biblioteki, składające się głównie z pozycji beletrystycz-
nych, książek o tematyce fachowej, historycznej, religijnej, pamiętnikarskiej
i krajoznawczej oraz abonowanych czasopism. Większość stanowiły biblio-
teczki, z których korzystało 25–50 proc. członków. W zamierzeniach zarządów
towarzystw przemysłowych wiodącą rolę w podnoszeniu kwalifikacji zawo-
dowych odegrać miało szkolnictwo wieczorowe i niedzielne dla uczniów oraz
czeladników rzemieślniczych. tego typu szkoły szybko jednak upadały, głównie
wskutek niechętnego stanowiska mistrzów, którzy zabraniali swym pracownikom
udziału w lekcjach lub kursach. Mimo wielu trudności próbę czasu przetrwała
tylko szkoła założona w 1861 roku przez towarzystwo Przemysłowe w Poznaniu,
w której naukę wszystkich przedmiotów prowadzono w języku polskim115.
Większość rzemieślników i kupców uchylała się od przynależności i działal-
ności w organizacjach zawodowych. teodor Filipowicz ubolewał, że gdy chodziło
o składki na związek towarzystw Przemysłowych i abonowanie „Przemysłowca”,
panowała „nieuzasadniona niczym abstynencja. składki, choćby najniższe, już
wywoływały sprzeciwy. Gdy chodziło o ofiarność na cele związku, cała rzesza rze-
mieślnicza z drobnymi wyjątkami miała zamkniętą kieszeń. starczyło na trunki,
na papierosy; na związek, na oświatę, na pisma nie poświęcano nic, albo niewiele,
albo z niechęcią”116.
Polska prasa „uniwersytetem i szkołą ludową” drobnomieszczaństwa
obok towarzystw przemysłowych, kupieckich i innych ważną rolę w eduko-
waniu drobnomieszczaństwa, upowszechnianiu pożądanych postaw, nawyków
i zachowań odgrywała polska prasa. Pełnienie przez nią tych funkcji umożli-
wiało stopniowe likwidowanie wśród ludności polskiej analfabetyzmu, wsku-
tek wprowadzenia przez władze pruskie w 1825 roku obowiązku szkolnego
i rozwoju szkolnictwa elementarnego w Poznańskiem. sprzyjało to z pewno-
ścią rozwojowi tzw. prasy ludowej. Poza tym dzięki modernizowaniu drukarni,
wprowadzaniu maszyn rotacyjnych i innych wynalazków, gazety stały się tanie,
do czego przyczyniło się również zniesienie w 1885 roku tzw. opłaty stemplowej,
obciążającej dotąd wydawców czasopism. W kwietniu 1870 roku pojawił się na
poznańskim rynku prasowym „orędownik”, który – jak żadna inna gazeta uka-
zująca się w Wielkim Księstwie Poznańskim – nawoływał do emancypacji poli-
tycznej i ekonomicznej miejskiej klasy średniej. Dla swojego założyciela Romana
szymańskiego stał się trybuną w długotrwałej walce o stworzenie niezależnego
114 L. trzeciakowski, Towarzystwa Przemysłowe…, s. 60; W. Jakóbczyk, Studia, t. ii, s. 127.
115 C. Łuczak, Położenie ekonomiczne rzemiosła, s. 107–108.
116 t. Filipowicz, Moje wspomnienia (1860–1932), Poznań 1933, s. 84.
Witold Molik
98
ruchu drobnomieszczańsko-populistycznego, niesłusznie nazwanego „ludo-
wym”. na łamach tego pisma, ukazującego się początkowo raz, a później trzy
razy w tygodniu, najczęściej poruszano tematy i omawiano kwestie obchodzące
drobnomieszczaństwo, starano się pobudzać przedsiębiorców, kupców i rze-
mieślników do aktywności gospodarczej i politycznej117. Mieszczańskie i anty-
niemieckie nastawienie charakteryzowało również wydawane później gazety:
„Gońca Wielkopolskiego” (1877–po 1918), wychodzący w inowrocławiu
„Dziennik Kujawski” (1893–po 1918), gnieźnieńskiego „Lecha” (1895–po
1918) czy „Gazetę ostrowską” (1896–po 1918). ze względu na niższe nakłady
i bardziej ograniczony zasięg oddziaływania w mniejszym stopniu mogły one
realizować ambicje redakcji w zakresie rzeczywistego wpływania na środowi-
ska mieszczańskie w Poznaniu i innych wielkopolskich miastach. Wymienić
należy tu jeszcze wydawany od 1890 roku „Postęp” – „pismo poświęcone spra-
wom rzemieślniczym, przemysłowym i handlowym, wiadomościom politycz-
nym i społecznym”. Było to czasopismo o silnych tendencjach antysemickich,
mocno zaangażowane w obronę interesów ekonomicznych polskiego drobno-
mieszczaństwa i w walkę przeciwko lojalistycznym ugrupowaniom ziemiań-
skim118. na przełomie XiX i XX wieku do gazet codziennych doszły wydawane
dla poszczególnych grup drobnomieszczaństwa periodyki specjalistyczne, jak
„Przemysłowiec” (1890–1918) – organ związku towarzystw Przemysłowych
czy „Przegląd Kupiecki” (1905–1914) – organ związku towarzystw Kupieckich.
Używając mniej agresywnej retoryki narodowo-politycznej, popularyzowały
one program gospodarczy przeznaczony dla drobnego przemysłu, kupiectwa
i rzemiosła119.
Wraz ze zwiększaniem liczby polskich gazet i czasopism rosły ich nakłady.
W latach 60.–80. XiX wieku narzekano często na słabe rozpowszechnienie prasy
i obojętność wobec niej większości polskiego społeczeństwa. szybki wzrost nastą-
pił dopiero od ostatniego dziesięciolecia XiX wieku, głównie dzięki wydawanemu
od 1895 roku „Przewodnikowi Katolickiemu” (w 1910 r. jego nakład wynosił
80 tys.). W 1906 roku pisma wychodzące w Poznaniu drukowano łącznie w licz-
bie ok. 180 tys. egzemplarzy120. Każdy numer czasopisma czytało nierzadko kilka
osób, przez co można powiedzieć, że prasa obejmowała wówczas swym zasięgiem
dużą część polskiego społeczeństwa. nie tylko informowała ona o wydarzeniach
politycznych oraz życiu społeczno-kulturalnym, ale też realizowała ważne zadania
edukacyjne, wychowawcze, mobilizacyjne i kontrolne. Była uważana „za głównego
stróża interesów narodowych”. Kazimierz Rakowski pisał na początku XX wieku,
że w Poznańskiem „gazety są w dzisiejszym położeniu wszystkim. są i uniwer-
sytetem, i szkołą ludową, i organizacją polityczną, i parlamentem narodowym,
i regulatorem wszystkich wspólnych dążeń. a jeśli przed laty dwudziestoma cały
117 W. Jakóbczyk, Prasa w Wielkopolsce (1859–1918) [w:] Prasa polska w latach 1864–1918, red. J. Łojek,
Warszawa 1976, s. 180.
118 tamże, s. 183, 187, 191.
119 R. Jaworski, „Swój do swego”, s. 75.
120 W. Molik, Dziennikarze polscy pod panowaniem pruskim 1890–1914 (próba charakterystyki) [w:] Inteli-
gencja polska XIX i XX w. Studia 3, red. R. Czepulis-Rastenis, Warszawa 1983, s. 135.
„ZWYCZAJNI LUDZIE W DOBRYM GATUNKU . POLSKIE DROBNOMIESZCZAŃSTWO...
przełom XIX i XX w., pocztówka ze zb. BU
zabór pruski liczył 35 tys. ludzi czytających gazety, było to dużo. Dziś liczyć ich
można śmiało na 200 tys: **.
Stopniowy wzrost liczby i nakładów polskich czasopism umożliwiał roz-
szerzanie prowadzonej na ich łamach pracy oświatowej i wychowawczej oraz
popularyzowanie i upowszechnianie katalogu narodowych cnót gospodarczych.
Za konieczne uważano przede wszystkim utrwalenie w polskim myśleniu eko-
nomicznym pracowitości. W setkach artykułów prasowych i broszurach oraz na
wykładach i pogadankach zachęcano kupców i rzemieślników do pracy cechują-
cej się długofalowością i systematycznością, do znudzenia powtarzano, że solidna
praca i oświata są gwarancją powodzenia w interesach handlowych oraz w prowa-
dzeniu przedsiębiorstw i zakładów rzemieślniczych. „Nie czarami, nie sztukami,
nie obcą łaską — stwierdzano w jednym z nich - można jedynie lepszych dorobić się
czasów. Praca i oświata — to cały sekret i w tym ratunek”'*. W licznych artykułach
nawoływano też do podniesienia kultury pracy dla skuteczniejszej konkurencji
z rzemieślnikami niemieckimi i żydowskimi. Oto jedno z licznych wezwań o solid-
niejszą pracę: „Jesteś szewc, zrób lepszy but, jesteś kowal, okuj lepiej wóz, jesteś rol-
nik, spraw lepiej rolę, bydło lepiej chowaj. [...] Tym ratujesz siebie i Polskę! Tym
zyskujesz na majątku i dobrym imieniu. Nauka, praca, rządność i oszczędność, oto
nasza broń nowa. Słyszałeś, jak się jej boją — bardziej niż kosy”'*, Polacy powinni
121K. Rakowski, Dzieje W. Księstwa Poznańskiego..., s. 236.
122 „Przyjaciel Ludu” 1872, nr 40, cyt. za: W. Jakóbczyk, Studia nad dziejami Wielkopolski w XIX w. (dzieje
pracy organicznej), t. II, 1850-1890, Poznań 1959, s. 86.
123 „Przyjaciel Ludu” 1872, nr 518.
99
Witold Molik
100
zerwać z beztroskim życiem codziennym i z kierowaniem się maksymą „jakoś to
będzie”, nauczyć się cenić pracę i czas. Uważano, że dominująca w polskim społe-
czeństwie pragmatyczno-agrarna etyka pracy powinna zostać zastąpiona opartym
na zysku kapitalistycznym etosem pracy. tylko solidna i celowa praca – podkre-
ślano niejednokrotnie – może uratować Polaków pod jarzmem pruskim, uczy-
nić z nich silny naród. Pracę Polacy powinni więc uznać „za najważniejszą siłę
napędową życia społecznego, za zobowiązanie i konieczność, bez której nie można
myśleć ani o bogactwie indywidualnym, ani o narodowym”124. W tej propagandzie
posługiwano się także dziesiątkami haseł, np.: „Kto w bezczynności czeka na swe
»szczęście«, ten doczekać się często może swej ruiny”; „Czas to pieniądz, kto go
traci – ten się nigdy nie wzbogaci”125.
Równie namiętnie poznańscy organicznicy zachęcali czytelników prasy
ludowej oraz słuchaczy przemówień i wykładów w polskich towarzystwach do
oszczędności. Wzywając do niej, odwoływali się głównie do narodowego poczu-
cia odpowiedzialności, w mniejszym stopniu do indywidualnej chęci wzbogacenia
się. Wskazywali przykłady innych narodów, które przez systematyczne oszczędza-
nie doszły do dobrobytu i zgromadziły duże kapitały. odwołując się do przykładu
Żydów, podkreślali, że naród posiadający pieniądze nie może zginąć. Pokazywali
też, ile niemcy osiągnęli dzięki oszczędności. apelując do polskiej dumy narodo-
wej, tadeusz Rakowicz już w 1877 roku stwierdzał: „im wyższa cywilizacja, tym
większa oszczędność w narodzie”126. Jednocześnie krytykowano zakorzenione
w polskim społeczeństwie złe nawyki: zamiłowanie do kupowania „na borg”,
skłonność do nadmiernych wydatków konsumpcyjnych oraz do rujnującego zacią-
gania długów. oszczędność miała się stać polską cnotą, dobrem ogólnym wszyst-
kich klas i warstw społecznych. Każdy polski kupiec i rzemieślnik powinien być
człowiekiem oszczędnym i przezornym, gromadzącym kapitał na swoje potrzeby
przez odkładanie drobnych kwot, unikającym zaciągania wygodnych i nieodpo-
wiedzialnych kredytów w obcych bankach. Rudolf Jaworski trafnie zatem zauwa-
żył, że nigdzie na ziemiach polskich mieszczański charakter haseł gospodarczych
„nie demonstrował się tak wyraźnie” jak w krzewionej w Poznańskiem „ideologii
oszczędzania”127.
Pracowitość i oszczędność mogły przynosić oczekiwane efekty ekonomiczne,
jeśli w sukurs przychodziły im systematyczność i wytrwałość, z czego wielkopol-
scy publicyści i działacze społeczni doskonale zdawali sobie sprawę. W ich opi-
nii wytrwałość, nieleżąca w naturze Polaków, wymagała szczególnej pielęgnacji.
Maksymilian Jackowski, patron polskich kółek rolniczych, radził swoim rodakom,
że jeśli chcą sprostać niemcom w przemyśle, handlu i rzemiośle, muszą konse-
kwentnie dążyć do opanowania tej zdolności128. Powszechną zdolność do wytrwa-
124 R. Jaworski, „Swój do swego”…, s. 102–103.
125 C. Łuczak, Dzieje gospodarcze…, s. 184.
126 t. Rakowicz, Kupiec i przemysłowiec, jakim warunkom powinien uczynić zadość i jakie okoliczności
uwzględnić, gdy zamierza się osiedlić, Poznań 1877, s. 27.
127 R. Jaworski, „Swój do swego”…, s. 105.
128 M. Jackowski, Ułomności nasze narodowe i społeczne oraz środki ku sprostaniu tychże, Poznań 1870,
s. 200.
„Zwyczajni ludzie w dobrym gatunku”. Polskie drobnomieszczaństwo…
101
łości i konsekwentnego działania uznawano na łamach „orędownika” oraz innych
gazet i czasopism za klucz do upowszechniania w polskim społeczeństwie cnót
ekonomicznych, niezbędnych w walce o narodowe przetrwanie. Patriotyczno-
insurekcyjne zaangażowanie rodaków przedstawiano zaś jako chwilowy słomiany
ogień i oderwane od rzeczywistości myślenie życzeniowe, które powinno być
wypierane przez myślenie racjonalne i dalekowzroczne. W sierpniu 1887 roku
w płomiennym przemówieniu na zjeździe towarzystw Przemysłowych w Poznaniu
inżynier napoleon Urbanowski mówił: „Mieliśmy bohaterów w narodzie dość
liczne zastępy, […] lecz czasy oręża już dla nas przeminęły, nam pozostało dzisiaj
inne bohaterstwo, bohaterstwo pracy inteligentnej, należy nam się skupiać i łączyć
do wspólnej pracy […], należy nam dzisiaj być oszczędnym. Kto tak spełnia swoje
obowiązki, kto jutro po dzisiejszym zjeździe stanie znów do swej codziennej pracy,
ten będzie prawdziwym bohaterem czasu dzisiejszego”129.
z zachętami do solidnej pracy, oszczędności i wytrwałości podawano pol-
skim przedsiębiorcom, kupcom i rzemieślnikom przydatne dla osiągania zysków
i w walce z niemiecką konkurencją dyrektywy i wskazówki. M.in. ułożone przez
Józefa Chociszewskiego w 1886 roku „złote reguły” postępowania: „1. Praca;
2. oszczędność; 3. oświata; 4. Łączenie się w towarzystwa; 5. słowność – akurat-
ność; 6. Kredyt; 7. zapisywanie dochodu, rozchodu, zamówień; 8. Żona; 9. Firma
(czym sztandar dla żołnierza, tym firma dla rzemieślnika, przemysłowca i kupca);
10. Błogosławieństwo Boże”130. Rzemieślników i drobnych kupców wzywano rów-
nież do samodoskonalenia się, zwalczania złych nawyków i podnoszenia zawodo-
wych kwalifikacji. oto jedno z takich wezwań: „a nie narzekaj mi tam […] na złe
czasy i na złość ludzką, ale patrz raczej i przemyślaj, jakby samego siebie naprawić,
w dobrym utrzymać i wzmocnić”131.
Duże znaczenie przypisywano propagowaniu wśród polskiego drobnomiesz-
czaństwa wzorów godnych naśladowania. za pomocą artykułów w czasopismach
i broszur, jak np. cytowana książeczka tadeusza Rakowicza Kupiec i przemysło-
wiec, jakim być powinien…, formułowano wskazówki dla „wzorowego” kupca
i rzemieślnika. na łamach „Przemysłowca” ukazywano wzorcowy model polskiego
przedsiębiorcy: biegłego w zawodzie, uczciwego w interesach, starającego się o jak
najlepszą jakość swych wyrobów czy towarów, wychowującego swoje dzieci i pod-
władnych w duchu narodowym, czynnego w stowarzyszeniach, abonującego pol-
skie gazety, wspierającego polskie potrzeby narodowo-kulturalne i oświatowe132.
Dodać do tego trzeba, że zwłaszcza w czasopismach specjalistycznych zamiesz-
czano nie tylko artykuły treści ogólnej, dotyczące sytuacji ekonomicznej i spo-
łecznej drobnomieszczaństwa, ale także teksty pomocne w dokształcaniu i dosko-
naleniu zawodowym. W „Przemysłowcu”, „Kupcu”, „Przeglądzie Kupieckim”
oraz w kalendarzach wydawanych przez towarzystwa przemysłowe drukowano
artykuły i praktyczne porady fachowe na temat materiałoznawstwa, zastosowa-
nia nieznanych i mało stosowanych surowców, technologii wytwarzania niektó-
129 Pamiętnik jubileuszowy towarzystwa Młodych Przemysłowców w Poznaniu, Poznań 1924, s. 25–26.
130 C. Łuczak, Dzieje gospodarcze…, s. 160.
131 „Przyjaciel Ludu” 1872, nr 1.
132 W. Jakóbczyk, Przetrwać nad Wartą 1815–1914, Warszawa 1989, s. 38.
Witold Molik
102
rych produktów, konserwacji maszyn i narzędzi rzemieślniczych oraz przydatne
w walce ekonomicznej z elementem niemieckim spisy polskich i niemieckich firm
w poszczególnych miejscowościach133.
Habitus polskiego drobnomieszczaństwa
Jeden z polskich publicystów konstatował na początku XX wieku, że „spo-
łeczeństwo może żyć przez szeregi lat bez geniuszy, ale jeżeli brak ludzi zwyczaj-
nych w dobrym gatunku, porządnych pracowników na zagonie i przy warsztacie,
dzielnych i rozumnych obywateli – to życie takiego społeczeństwa nigdy wiele
nie będzie warte i niewiele sobie można robić z jego siły”134. Walcząc z silniej-
szymi niemieckimi i żydowskimi przeciwnikami na polu ekonomicznym, takimi
„ludźmi zwyczajnymi w dobrym gatunku” stawali się stopniowo w Poznańskiem
polscy drobnomieszczanie. Chcąc odnosić w tej walce sukcesy, przejmować lub
zakładać nowe placówki handlowe, drobne przedsiębiorstwa, hotele czy restaura-
cje, musieli przyswajać sobie kapitalistyczny system wartości, podnosić kwalifikacje
zawodowe, a przede wszystkim rozwijać w sobie zmysł gospodarności, znakomi-
cie opisany przez Rudolfa Jaworskiego w kilkakrotnie cytowanej w niniejszych
rozważaniach książce. ogromną rolę odegrały na tym polu towarzystwa przemy-
słowe i związki kupieckie oraz polskie gazety, czasopisma i wydawnictwa okolicz-
nościowe. W dziesiątkach artykułów i odczytów zachęcano kupców oraz drob-
nych przedsiębiorców do pracowitości, oszczędności, wytrwałości, punktualności,
przezorności w interesach itd. „Polacy podźwignęli się z pewnością – stwierdzał
kilka lat przed i wojną światową Moritz Jaffe – udało się im przezwyciężyć nie-
które z błędów, które ich wcześniej ograniczały. zaczęli trzeźwo myśleć, stali się
oszczędni i pilni, nieocenioną korzyść przyniosła im w rzemiośle manualna zgrab-
ność i zręczność, a w prowadzeniu sklepów uprzejmość i obrotność oraz to, że
w przeciwieństwie do niemców prawie zawsze znali obydwa języki. Dzięki tym
właściwościom, także nie bez narodowej agitacji, która rzemieślnikowi i handla-
rzowi detalicznemu od początku zapewniała krąg klientów, postąpili spory krok
naprzód na drodze, na której ich dzisiaj widzimy”135.
na habitus polskiego drobnomieszczaństwa składały się jednakże nie tylko
zmysł gospodarności, pracowitość i oszczędność. Dużą jego część, jeśli nie więk-
szość, tworzyli ludzie solidni w zawodzie, ale o słabym poczuwaniu się do speł-
niania powinności społecznych i patriotycznych. Byli oni pracowici i oszczędni,
zarazem jednak „zasklepieni w swym domu, w swych interesach, jak żółw w sko-
rupie”136. nie wychylali głowy poza obręb swego sklepu czy warsztatu. Więzi spo-
łeczne nawiązywali tylko z klientelą i otoczeniem w miejscu zamieszkania. nie
pojmowali zadań towarzystw przemysłowych i związków kupieckich, uchylali się
od udziału także w działalności innych organizacji i stowarzyszeń. obojętność
wobec spraw publicznych często zarzucano im na łamach ówczesnej prasy. stefan
Chociszewski, kupiec i publicysta, z ubolewaniem stwierdzał, że dla wielu kup-
133 s. Kowal, Aktywność i postawy…, s. 165.
134 Potrzeba nam skromnych pracowników, „Przemysłowiec” 1904, nr 20.
135 M. Jaffe, Poznań…, s. 342.
136 s. Chociszewski, O wewnętrznym życiu towarzystw przemysłowych, Poznań 1893, s. 6.
„Zwyczajni ludzie w dobrym gatunku”. Polskie drobnomieszczaństwo…
103
ców i drobnych przedsiębiorców doskonale prowadzących swoje interesy „daleko
przyjemniej przedstawia się […] życie w lokalach restauracyjnych przy butelce
wina, szklance piwa, przy kartach i bilardzie, aniżeli gdyby mieli pofatygować się
na posiedzenie towarzystwa, gdzieby się tylko wynudzili i niepotrzebnie zada-
wali w nie swoje rzeczy”137. zarzucano też drobnomieszczaństwu powściągliwość
w finansowym wspieraniu ważnych inicjatyw społecznych i polskich towarzystw.
tym bardziej że najbardziej korzystało ono z działalności towarzystwa naukowej
Pomocy, a najmniej finansowało tę jakże potrzebną instytucję.
Cechowały też polskich kupców i drobnych przedsiębiorców zachowawczość
oraz brak szerokich horyzontów i rozmachu w prowadzeniu interesów gospo-
darczych. Czyż byli to tylko „dzielni dorobkiewicze”, nieskłonni do podejmowa-
nia większego ryzyka ekonomicznego (nie licząc wyjątków) i niezdolni wynieść
się ponad średni pułap? znów trafna wydaje się opinia Moritza Jaffe, że „Polacy
rzadko wykazywali cechy kupców i przedsiębiorców dużego formatu, łatwość
orientacji i kalkulację, odwagę i nieustającą siłę woli. Widać tutaj, że w działalno-
ści zarobkowej system wzajemnego wspierania się ziomków przyczynić się mógł
do osiągnięcia tylko pewnego poziomu”138.
Kwestię wymagająca zbadania stanowią relikty szlachetczyzny w mentalności
polskiego drobnomieszczaństwa. Wnikliwy obserwator społeczeństwa polskiego
w Poznańskiem konstatował na początku XX wieku, że dawniej w łonie miesz-
czaństwa „kto się dorobił majątku, starał się wyjść ze swej sfery i podszyć się pod
świetną, butną i okazałą szlachtę. Choć istota rzeczy zmieniła się teraz niemało
i życie swobodne częściej w mieście niż na wsi spotkać można, jednak dawne
nawyknienia i poglądy zupełnie jeszcze nie zaginęły i widzimy dotąd mieszczan,
którzy na szlachetczyznę pozować by chcieli”139.
Część publicystów na przełomie wieków podkreślała w swoich tekstach,
że mieszczaństwo, jak i całe społeczeństwo polskie w Poznańskiem „bezwiednie
nasiąknęło niemczyzną” (byli też publicyści mający przeciwny pogląd). Różnili
się oni zarazem w ocenie wpływu niemieckiego na ukształtowanie się charak-
teru Wielkopolan. Jedni uważali, że zwłaszcza mieszczanie, walcząc z niemcami
na polu ekonomicznym, przejmują cechy germańskie, prusaczą się, tracą polską
duszę, grzęzną w zarobkowym materializmie. Drudzy, nie kwestionując wpły-
wów niemieckich na społeczeństwo polskie, twierdzili, że adaptuje ono twórczo
niemieckie nawyki, sposoby zachowania i wzory organizacyjne do miejscowych
warunków i nadaje im polskie piętno. odrzuca z kultury niemieckiej wszystko,
co złe i nieprzydatne, a czerpie z niej wszystko, co dobre: pracowitość, oszczęd-
ność, obowiązkowość, zamiłowanie do porządku itp.140. Można sądzić, że polskie
drobnomieszczaństwo adaptowało w jakimś stopniu do swoich potrzeb pewne
137 tamże.
138 M. Jaffe, Poznań…, s. 342.
139 n.n., Stosunki społeczne w Poznańskiem, „Biblioteka Warszawska” 1901, t. 3, z. 2; cyt. za: Etos Wielko-
polan. Antologia tekstów o społeczeństwie Wielkopolski z drugiej połowy XIX i XX wieku, wybrał i oprac.
W. Molik przy współudziale a. Baszko, Poznań 2005, s. 61.
140 W. Molik, Etos Wielkopolan w historycznym rozwoju i oglądzie społecznym. Wprowadzenie do problema-
tyki antologii, tamże, s. 36–37.
Witold Molik
104
cechy uważane za typowo niemieckie. Życie codzienne, walka ekonomiczna z ele-
mentem niemieckim, ciągłe zmagania z antypolsko nastawioną, acz praworządną
pruską machiną państwową stwarzały wszak wiele okazji do obserwacji, przej-
mowania wzorów i zwyczajów. Ci mniej lub bardziej „nasiąknięci niemczyzną”
drobnomieszczanie byli zarazem w swych poglądach i postawach bardzo antynie-
mieccy.
Wytworzyło wreszcie polskie drobnomieszczaństwo w Poznańskiem swój styl
życia bez większych aspiracji kulturalnych, swoistą obyczajowość, cechujące się
konserwatyzmem normy zachowań w życiu codziennym. Posługiwało się spe-
cyficznym językiem rzemieślniczo-kupieckim, nasyconym dziwolągami języko-
wymi, dosłownie nieraz tłumaczonymi niemieckimi zwrotami i wyrazami obcymi
duchowi języka polskiego141. W pierwszych latach ii Rzeczypospolitej ten specy-
ficzny język dziwił i bawił licznie osiedlających się w Poznaniu i innych wielkopol-
skich miastach przybyszów z byłego Królestwa Polskiego i Galicji, pejoratywnie
nazywanych przez poznańczyków „Galicjokami z Kongresówy”.
Przed i wojną światową nawet nieprzychylni Polakom niemieccy publicyści
i uczeni stwierdzali, że w Poznańskiem podnieśli oni swój poziom intelektualny,
nauczyli się lepiej gospodarować i wytworzyli silny ekonomicznie stan średni142.
Wkrótce po jej wybuchu profesor Uniwersytetu Lwowskiego Józef Buzek pisał:
„Poznańskie i Prusy zachodnie są obecnie nie tylko co do liczby ludności pol-
skiej więcej polskimi, niż były sto lat wstecz, ale także, iż ludność polska zdołała
sobie wytworzyć daleko zdrowszą i silniejszą strukturę gospodarczą, niż ją miała
w chwili rozbiorów Polski”143. W Poznańskiem u progu ii Rzeczypospolitej rdzeń
tej „struktury gospodarczej” stanowiło drobnomieszczaństwo144.
141 W. Bartoszewicz, Obrazki i anegdoty [w:] Poznańskie wspominki z lat 1918–1939, Poznań 1973, s. 76–77.
142 C. Viereck, Die Förderung des städtischen Realkredits, „ostland” 1913, s. 43; L. Bernhard, Das polnische
Gemeinwesen in preußischen Staat. Die Polenfrage, Leipzig 1907, s. 175 i. n.
143 J. Buzek, Pogląd na wzrost ludności ziem polskich w wieku 19-tym, Kraków 1915, s. 74.
144 Już w latach 80. XiX w. stwierdzano na łamach poznańskich czasopism, że wielkopolski stan średni
stanowi „rdzeń narodu”. W. Jakóbczyk, Studia, t. ii, s. 143.
W STRONĘ WSPÓŁCZESNOŚCI
Na poprzedniej stronie:
ul. Czerwonej Armii (ob. Święty Marcin), 1974 r., fot. S. Wiktor, ze zb. CYRYL
107
Krzysztof stryjkowski
„Bitwa o handel” w Poznaniu
Rugowanie prywatnej inicjatywy z handlu w powojennej Polsce przez
samych inicjatorów akcji zostało określone mianem „bitwy o handel”. trwała
ona tak długo, że (dalej czerpiąc z używanej przez nich wojskowej terminolo-
gii) w opisie tych wydarzeń zasługuje ona na miano „batalii” lub nawet „wojny”.
Poznań od zawsze był znaczącym ośrodkiem handlu, a jego kupiectwo odgry-
wało w życiu miasta ogromną rolę. to w stolicy Wielkopolski powstały pierwsze
stowarzyszenia zrzeszające polskich kupców, które wniosły duży wkład w rozwój
polskiego życia społeczno-politycznego w okresie zaborów. Kupiectwo poznań-
skie wykazało swoją patriotyczną postawę w latach walk o odzyskanie niepod-
ległości oraz w szczególności w okresie powstania wielkopolskiego. Miejscowe
środowisko handlowców wysoką ocenę utrzymało również w okresie między-
wojennym. Poważną rolę w jej utrwaleniu odegrał współudział kupców poznań-
skich oraz zrzeszających ich organizacji w urządzeniu Powszechnej Wystawy
Krajowej w roku 1929. nie można też pomijać wpływu dużego i małego handlu
Poznania na organizację targów Poznańskich, których pierwsza edycja odbyła
się, jako i targ, jeszcze w 1921 roku. Były to prawdziwe „okna na świat” nie tylko
dla poznańskiego kupiectwa.
Lata wojny i niemieckiej okupacji to czas usuwania polskich właścicieli pla-
cówek handlowych i usługowych w mieście. ich duża część została wysiedlona
do Generalnego Gubernatorstwa, a majątek przepadł na rzecz iii Rzeszy. tylko
w nielicznych przypadkach mniejszych placówek handlowych ich dotychczasowi
polscy właściciele mogli liczyć na zatrudnienie w przedsiębiorstwach oddanych
niemieckim powiernikom – zarządcom i późniejszym właścicielom.
Już w pierwszych dniach po zakończeniu działań wojennych w mieście
pojawiły się przedsiębiorstwa handlowe i usługowe, z mniejszym lub większym
powodzeniem zaopatrujące w żywność tutejszą ludność. Poznańskie piekarnie
rozpoczęły działalność wskutek zarządzeń władz wojskowych oraz tymczasowej
administracji miejskiej1. Po wojnie dochodziło na handlowej mapie miasta do
wielu zmian. tuż po niej przejęte zostały sklepy należące do niemców lub osób,
które w okresie okupacji przyjęły wpis na niemiecką listę narodowościową.
tylko do końca listopada 1946 roku poznańska izba Przemysłowo-Handlowa
wskazywała, że na obszarze objętym jej administracją zaproponowano i zgło-
szono Wojewódzkiej Komisji ds. Upaństwowienia Przedsiębiorstw aż 771 takich
1 Więcej na temat aprowizacji miasta oraz handlu w 1945 r. zob. K. stryjkowski, Poznań ’45. Ostatni rok
wojny i pierwszy rok odbudowy, Poznań 2013, s. 310–331.
Krzysztof stryjkowski
108
firm2. Pewna ich część prowadziła działalność w Poznaniu. na sieć handlową
oraz dystrybucję niewielkiej jeszcze ilości towarów znaczący wpływ wywierał
wówczas system kartkowy, który zapewnić miał zaopatrzenie w podstawowe
artykuły. Był on w Poznaniu, podobnie jak w całym kraju, stopniowo likwido-
wany, aż do całkowitego zaniechania od początku 1949 roku3.
Pierwszy okres funkcjonowania coraz żywiej rozwijanego handlu poznań-
skiego spotkał się jednak ze złymi ocenami zarówno ze strony nowych władz, jak i,
co chyba ważniejsze, konsumentów. negatywny obrazu handlu prywatnego poja-
wił się w Poznaniu na długo przed rozpoczęciem oficjalnej akcji aparatu państwa,
znanej jako „bitwa o handel”. sprzyjały temu okoliczności związane z zakończo-
nymi niedawno działaniami wojennymi oraz odczuwanym powszechnie niedobo-
rem wszelkich towarów, w tym przede wszystkim żywności. Wobec niskich wyna-
grodzeń oferowanych w większości zakładów pracy, administracji państwowej
i samorządowej, w placówkach szkolnictwa kolejnych szczebli etc. „kłuło w oczy”
zjawisko błyskawicznego dorabiania się przedstawicieli kupiectwa. Według wspo-
mnień Łucjana Kaniewskiego, jednego z poznańskich handlowców: „tuż po woj-
nie, w przeciągu zaledwie kilku miesięcy, łatwo było zarobić sporą sumę pieniędzy.
Moja skromna początkowo firma rozwijała się dynamicznie, bo panował niesa-
mowity głód towaru. Był tak wielki, że mimo 20-procentowego narzutu w cenie
wszystko można było sprzedać niemal od ręki”4. niechęć do przedstawicieli pry-
watnego handlu wynikała z powszechnego niemal przekonania, że przynajmniej
część właścicieli sklepów próbuje przerzucać na klientów koszty odbudowy zde-
wastowanych i pozbawionych towaru placówek handlowych. nie brakowało też
ludzi uważających, że to najlepszy czas do zrobienia naprawdę „dużego interesu”
i zapewnienia dostatniej przyszłości. inni szybko się przekonali, że „praca na
swoim” daje znacznie wyższe korzyści niż zatrudnienie na etacie nawet w najbar-
dziej prestiżowych instytucjach. Przykładem może być cytowany już Kaniewski,
który ze straganu prowadzonego na Rynku Łazarskim osiągał dochody dziesięcio-
krotnie wyższe niż z etatowego zatrudnienia w Polskiej agencji Prasowej5.
Wieści dochodzące z wielu poznańskich sklepów i rynków, gdzie miało miej-
sce zjawisko zawyżania cen, spotkały się ze stanowczą reakcją poznańskich władz
miejskich, które za sprawą prezydenta Feliksa Maciejewskiego w następujący
sposób informowały o najbliższej przyszłości handlu w mieście: „aczkolwiek
wolny handel – obok handlu o systemie kartkowym – będzie i na naszym tere-
nie dozwolony, to jednak nie dopuści się do przerostu cen. Paskarskie ceny nie
mają żadnego uzasadnienia. Cena na wolnym rynku będzie regulowana i sta-
nowić może tylko rzeczywisty ekwiwalent usług i pracy. Paskarzy w Poznaniu
2 archiwum Państwowe w Poznaniu (dalej: aPP), izba Przemysłowo-Handlowa (dalej: iPH), sygn. 1643,
Protokół z posiedzenia Prezydium z 30 Xi 1946 r., k. 16.
3 informacja o zniesieniu systemu kartkowego została opublikowana w noworocznych wydaniach polskiej
prasy codziennej. zob. „Głos Wielkopolski” nr 1 z 1 i 1949 r. Już wcześniej, 1 iV 1948 r., zniesiono regla-
mentację cukru, kaszy i wyrobów dziewiarskich. 29 iX 1948 r. Rada Ministrów podjęła uchwałę o zniesie-
niu od 1 Xi tegoż roku reglamentacji chleba, mąki i węgla.
4 P. Bojarski, Solidny Kaniewski, „Kronika Miasta Poznania” (dalej: KMP), 1995/3, s. 19.
5 tamże, s. 17.
„Bitwa o handel” w Poznaniu
109
tolerować nie możemy”6. z krytyką społeczeństwa spotykał się zarazem sposób
dystrybucji towarów rozprowadzanych w systemie pozakartkowym. Dotyczyło
to np. niektórych warzyw i owoców. Pierwsze duże oznaki niezadowolenia
mieszkańców spowodowane drastycznie wygórowanymi cenami odnotowano
już pierwszego powojennego lata 1945 roku. Przedmiotem prasowego ataku,
zainicjowanego przez czytelników „Głosu Wielkopolskiego”, stali się kupcy
handlujący na poznańskich bazarach. zarzucono im nieuzasadnione zawyża-
nie cen i zmowę. te godne potępienia fakty określono nawet jako kontynuację
okupacyjnej polityki prowadzonej nie tak dawno przez niemców i wymierzoną
w biologiczne podstawy bytu narodu polskiego. Rzecz dotyczyła cen owoców,
których większość źle wynagradzanych poznaniaków nie była w stanie zakupić.
Jak wykazywali relacjonujący tę sprawę dziennikarze, w drodze od producentów
owoców do stołu konsumentów dochodziło do kilkusetprocentowego zawyżenia
cen. zjadliwy komentarz porównywał postawę osób handlujących owocami do
działań podejmowanych przez odpowiedzialnych za dystrybucję żywności władz
okupacyjnych. na łamach „Głosu” w artykule pod znamiennym tytułem Wolny
handel czy wolny rozbój? jego autor pisał: „Przez pięć lat okupant rezerwował całą
produkcję owoców dla siebie, wiedząc, jakie znaczenie dla organizmu ludzkiego
mają zawarte w owocach witaminy. Dążąc świadomie do wyniszczenia fizycz-
nego Polaków, dbał pilnie, by nie spożywali owoców. Dzieci nasze przez 5 lat
nie widziały czereśni, truskawek i jabłek, a gdy nareszcie pojawiły się na ryn-
kach i w sklepach bez napisu »nur für deutsche«, to paskarska cena uniemożliwia
ich nabycie”7. W tym samym tekście odnoszono się także do cen, które należało
uiszczać za inne artykuły czy usługi, podając w szczególności informacje o zbyt
dużych zyskach osiąganych przez piekarzy8.
Przywołane sytuacje powodowały, że wszelkie działania mające ograniczyć
zachłanność handlowców oraz osiąganie przez nich nieuzasadnionego i nad-
miernego zysku spotykały się ze zrozumieniem, a nawet ze społeczną aprobatą.
akceptowano kierowanie spekulantów do obozów pracy oraz karanie ich grzyw-
nami. Domagano się wręcz zaostrzenia polityki prowadzonej wobec takich
osób. W podobny sposób postrzegano powołanie Komisji specjalnej do Walki
z nadużyciami i szkodnictwem Gospodarczym, którą uznano za panaceum na
bieżące problemy, takie jak np. łapownictwo, grabież mienia państwowego i sza-
ber. Dla Komisji przewidziano także inne zadania, które doprowadzić miały do
unormowania niewłaściwych relacji pomiędzy producentami a konsumentami,
w tym w zakresie dystrybucji towarów, za którą odpowiadał właśnie handel.
Komisja powołana została krótko po wojnie, bo już w listopadzie 1945 roku9.
6 „Głos Wielkopolski” nr 39, Wielkanoc 1945 r.
7 tamże, nr 113 z 21 Vi 1945 r.
8 tamże.
9 Według Dekretu o utworzeniu i zakresie działania Komisji specjalnej do Walki z nadużyciami i szkodnic-
twem Gospodarczym do jej kompetencji należało „wykrywanie i ściganie przestępstw, godzących w inte-
resy życia gospodarczego lub społecznego Państwa, a zwłaszcza: przywłaszczenia, grabieży mienia publicz-
nego albo będącego pod zarządem publicznym, korupcji, łapownictwa, spekulacji i tzw. szabrownictwa”.
zob. Dz.U. RP, nr 53 z 1945 r., poz. 302.
Krzysztof stryjkowski
110
Jej poznańską delegaturę utworzono nieco później, bo w pierwszych dniach lutego
1946 roku. Początkowo została ona ulokowana przy ul. siemiradzkiego 2a, później
przeniesiono ją na ul. Dąbrowskiego 5a. teren działania delegatury w Poznaniu
należał do największych w Polsce i obejmował oprócz województwa poznańskiego
także ziemię lubuską. Początki owej instytucji w Poznaniu nie należały do impo-
nujących. Pod jej adresem kierowano wiele uwag i pretensji. Poznańska delegatura
uznawana była za jedną z najsłabszych w kraju przede wszystkim ze względu na
wyjątkowo niefachowy i skorumpowany personel. Wbrew nazwie instytucji jej
pracownicy byli oskarżani o dopuszczanie się rażących nadużyć.
Weryfikacją prawdziwości niepochlebnych opinii o poznańskiej Delegaturze
Komisji specjalnej zajęła się komisja kontrolna przysłana przez Ministerstwo
sprawiedliwości. sprawozdanie jej przedstawiciela dr. adolfa Joleńskiego, który
przeprowadził kontrolę w maju 1946 roku, potwierdziło wiele zgłaszanych zarzu-
tów. Pisano w nim: „Prawie wszyscy członkowie delegatury nie posiadają nawet
elementarnych wiadomości koniecznych do utrzymania tak poważnej instytucji,
jaką jest Komisja specjalna, na odpowiednim poziomie. Brak poczucia prawa
i porządku to cecha tych osób. […] Członkowie Komisji, prowadząc dochodzenie,
dopuszczają się rażących przekroczeń, których nie trudno nazwać pospolitymi
nadużyciami”10. Jeleński informował o postawie niektórych z nich, podając takie
przykłady: „W Poznaniu znajduje się kawiarnia »tosca«. z uwagi na to, że zna-
jomy jednego z członków Komisji reflektuje na lokal toski, wszczęto przeciw
właścicielowi kawiarni, więźniowi politycznemu, dochodzenia o rzekome nad-
użycia i w przeciągu ośmiu dni sprawę ukończono i przekazano Komisji Głównej
z wnioskiem o umieszczenie właściciela w obozie pracy przymusowej”11. W cyto-
wanym sprawozdaniu konstatowano także, że członkami poznańskiej delegatury
są osoby, „które miast tępić nadużycia, same je popełniają”12. opinia ta nie została
zaakceptowana przez władze poznańskiej PPR, które wzięły w obronę zarówno
przewodniczącego delegatury, jak i podejmowane przezeń działania. o naduży-
ciach stwierdzonych przez kontrolującego pisano natomiast, że spowodowali je
„kanciarze, którzy podszywali się pod Komisję specjalną. […] sfałszowali oni
pieczęcie i dokumenty, założyli oddzielne biuro »komisji« i wpadli przy wymu-
szaniu łapówek”13. tak czy inaczej Komisja specjalna wykorzystywana była jako
jedno z głównych narzędzi w walce przeciwko prywatnemu handlowi i usługom
w okresie „bitwy o handel”. ta wielka struktura, oprócz zadań doraźnych, tj. walki
10 archiwum akt nowych (dalej: aan), Ministerstwo sprawiedliwości, sygn. 205, sprawozdanie dla wice-
ministra sprawiedliwości o działalności delegatury Komisji specjalnej w Poznaniu, k. 17–21.
11 tamże.
12 tamże. W składzie Komisji w Poznaniu miały się znajdować osoby oskarżane o przestępstwa popełniane
w okresie okupacji oraz aresztowane za nadużycia popełnione w czasie sprawowania funkcji w delegatu-
rze. W sprawozdaniu Jeleńskiego znajdujemy i taki fragment: „W okresie dochodzeń prowadzonych przez
delegaturę przeciw Wojewódzkiemu Urzędowi ziemskiemu w Poznaniu wezwał przewodniczący delega-
tury tenże urząd o przysłanie mu samochodu prezesa urzędu. Kiedy samochód podjechał pod biuro dele-
gatury, szofera z samochodu wyrzucono, po czym przewodniczący delegatury w taki sposób uzyskanym
samochodem wyjechał na kilka dni do Bydgoszczy na chrzciny”.
13 aPP, Komitet Wojewódzki Polskiej Partii Robotniczej w Poznaniu (dalej: KW PPR), sygn. 222, Pismo
KW PPR do przewodniczącego Centralnej Komisji R. zambrowskiego z 15 Viii 1946 r., k. 8.
„Bitwa o handel” w Poznaniu
111
z drożyzną i spekulacją, miała dalekosiężne cele. zdaniem jej organizatorów rzecz
szła przede wszystkim o to, aby zapobiec utrwaleniu i rozbudowie stosunków kapi-
talistycznych w handlu oraz doprowadzić do rozbicia odradzającej się warstwy
kupców żyjących z nieuczciwych zysków, zdobytych na krzywdzie „ludu pracują-
cego”. Jej działania odegrały w walce z prywatnym handlem bardzo poważną rolę.
„Bitwa o handel” została oficjalnie proklamowana w kwietniu 1947 roku.
zapoczątkowało ją wystąpienie Hilarego Minca podczas plenum KC PPR. „Bitwa”
miała doprowadzić do zdecydowanego ograniczenia handlu prywatnego oraz
budowy sektora spółdzielczego i upaństwowionego. z wystąpieniem Minca
współbrzmiała wypowiedź wiceministra przemysłu i handlu Eugeniusza szyra,
który w artykule zatytułowanym Na drodze odbudowy przekonywał: „aby zapew-
nić sprawiedliwy podział dochodu społecznego i stały wzrost stopy życiowej tego
dochodu. należy stworzyć warunki, w których dochód produkowany przez pra-
cujących nie przypadnie częściowo elementom spekulacyjnym i szabrowniczym,
nie stanie się częściowo źródłem nagromadzenia kapitału handlowego w rękach
drobnych, ale drapieżnych kapitalistów gospodarczego podziemia. Ciężko zdo-
byty produkt unarodowionego przemysłu staje się często w rękach pozbawionego
skrupułów pośrednika handlowego niebezpieczną bronią w walce o niegodziwe
zyski. nie wystarczy więc wygrać bitwy o produkcję, trzeba wygrać bitwę o han-
del i ceny. Jest to bitwa jeszcze trudniejsza, gdyż na przeszkodzie stoi brak ludzi,
prawidłowych form organizacji, a nawet brak odpowiednich ustaw i przepisów.
naszym zadaniem jest dopomóc kadrami uspołecznionemu handlowi spółdziel-
czemu i państwowemu, doprowadzić do właściwej organizacji zakupu i zbytu
artykułów rolnych i przemysłowych, spowodować uchwalenie odpowiednich
ustaw i przepisów, które by zabezpieczyły świat pracy przed nagłymi skokami
anarchicznego i niedostatecznie kontrolowanego wolnego rynku. Gospodarka
planowa musi objąć planowanie cen wolnorynkowych oparte o ekonomiczne,
administracyjne, a nawet psychologiczne środki oddziaływania. to jest nasz drugi
etap na drodze do lepszego, sprawiedliwszego ustroju społecznego”14. na realizację
zamierzeń wyartykułowanych przez E. szyra nie trzeba było długo czekać. Miesiąc
później, 2 czerwca 1947 roku, uchwalono trzy ustawy: 1) w sprawie zwalczania
drożyzny i nadmiernych zysków w obrocie handlowym; 2) o obywatelskich komi-
sjach podatkowych i lustratorach społecznych; 3) o zezwoleniach na prowadzenie
przedsiębiorstw handlowych i budowlanych15.
W maju 1947 roku wieści o nowych założeniach polityki państwa oraz jego
działaniach podjętych w ramach „bitwy o handel” zostały przedstawione kie-
rownictwu poznańskich sfer kupieckich. stało się to podczas posiedzenia prezy-
dium izby Przemysłowo-Handlowej. Jej prezes, znany poznański przedsiębiorca
14 „trybuna Wolności” nr 12 z 1 V 1947 r. Rozwinięcie tez nakreślonych przez E. szyra zamieścił kilka dni
później „Głos Ludu”. znalazły się w nim także stwierdzenia, które miały uspokoić wyraźnie zaniepoko-
jone prywatne kupiectwo. informowano np. o planowanym przyroście zatrudnienia w handlu prywatnym
z 400 tys. osób w 1947 r. do 550 tys. w 1949 r. zauważano przy tym, że „Cyfry te zadają kłam w spo-
sób dobitny tendencyjnym pogłoskom i powinny rozwiać obawy tzw. inicjatywy prywatnej w handlu”.
zob. „Głos Ludu” nr 123 z 6 V 1947 r.
15 J. Kaliński, Bitwa o handel 1947–1948, Warszawa 1972, s. 97–108.
Krzysztof stryjkowski
112
stefan Kałamajski, poinformował zebranych o rozmowie, jaką przeprowadził
w trakcie targów z Ludwikiem Grossfeldem, podsekretarzem stanu ds. handlu
zagranicznego w Ministerstwie Przemysłu i Handlu. Miał on stwierdzić, że „nowo
opracowane marże zysku mogą zaważyć na istnieniu kupiectwa prywatne-
go”16. Jeszcze większe zaniepokojenie kupiectwa poznańskiego wywołała relacja
z narady zorganizowanej przez Międzyizbową Komisję obciążeń Podatkowych,
która odbyła się 22 maja 1947 roku. Podczas jej obrad omówiono wprowadze-
nie powszechnego obowiązku prowadzenia ksiąg handlowych oraz przewidywane
efekty tych działań. zwrócono szczególną uwagę na opinię wygłoszoną w tej spra-
wie przez przedstawiciela Ministerstwa skarbu, według którego „wprowadzenie
ksiąg handlowych powoduje umniejszenie wpływów podatkowych. Wytwarza
się sytuacja paradoksalna, kolidująca ze stanem prawnym, że Urzędy skarbowe
dopisują domiar podatkowy, nie odrzucając prawidłowości ksiąg”17. Prawdziwą
grozą dla przedstawicieli prywatnego handlu w Poznaniu powiało natomiast na
wieść o oświadczeniu ministra Hilarego Minca, zarzucającego sferom kupieckim
nadużycia i zwyczajne oszustwa. Podczas spotkania członków Komisji obciążeń
Podatkowych miał on bowiem stwierdzić, że „moralność podatkową kupiectwa
należy ocenić na 20–30% faktycznych wpływów”18. Konsekwencją tej konstata-
cji były kolejne kroki władz państwowych. znalazły one odzwierciedlenie w sło-
wach relacjonującego przebieg obrad: „W związku z tym Dyrektor Departamentu
Ministerstwa skarbu postawił stanowcze żądanie zwiększenia wpływów podatko-
wych [od kupców – przyp. K.s.] o 80–90%”19. oznaczało to nawet trzy- lub cztero-
krotny wzrost obciążeń podatkowych nałożonych na prywatny handel. złe wieści
dla kupiectwa, przedstawione członkom prezydium izby Przemysłowo-Handlowej
w Poznaniu, zostały wkrótce przekazane poznańskiej prasie i wreszcie kupcom –
hurtownikom i detalistom branży spożywczej, którzy przybyli na specjalnie zor-
ganizowane spotkanie, którego „tematem były środki zaradcze przeciwko akcji
zwyżki cen artykułów i potrzeby”20.
ogłoszenie „bitwy o handel” spotęgowało aktywność delegatury Komisji
specjalnej w Poznaniu. Do jej zadań dodano odtąd podejmowanie działań wobec
prywatnego handlu i usług, określanych mianem „akcji nękającej”. Wszczynane
były one niejednokrotnie po otrzymaniu anonimów, których setki słano do
wszelkich możliwych ciał. ich adresatami były komitety PPR i PPs, UB i mili-
cja, rady narodowe, związki zawodowe oraz administracja państwowa. Wiele
z nich trafiało bezpośrednio do poznańskiej delegatury Komisji specjalnej.
16 aPP, iPH, sygn. 1643. Protokół z posiedzenia Prezydium z 16 V 1947 r., k. 101–102. Podczas posiedze-
nia zaawizowano także konferencję, podczas której przedstawiciel izby miał wygłosić referat Zagadnienia
drożyzny w sektorze prywatnym.
17 tamże, Protokół z posiedzenia Prezydium z 28 V 1947 r., k. 111.
18 tamże.
19 tamże, k. 112.
20 tamże, k. 113. zagadnienia „bitwy o handel” były przedmiotem całego cyklu konferencji organizowa-
nych przez izby Przemysłowo-Handlowe w całym kraju w ramach powoływanych ciał „międzyizbowych”.
Wg opinii uczestniczących w nich osób Minc przedstawiał w ich trakcie pojednawcze stanowisko, pozwa-
lające z nadzieją patrzeć na przyszłość handlu prywatnego w kraju. zob. aPP, iPH, sygn. 1630, Protokół
z Konferencji Międzyizbowej we Wrocławiu, 27 Vi 1947 r., k. 233.
„Bitwa o handel” w Poznaniu
113
tylko w maju 1947 roku na jej adres wpłynęło 148 doniesień opisujących praw-
dziwe lub fikcyjne afery. i choć nawet w sprawozdaniu miesięcznym zauwa-
żano niewielką wartość informacyjną części z nich, podkreślano jednak, że prze-
kazywanie takich informacji sądowi okręgowemu „daje jednak dobre wyniki
natury profilaktycznej”21. Doniesienia były weryfikowane poprzez kontrole
– w zdecydowanej większości przypadków punktów handlu prywatnego. tylko
w lipcu 1947 roku na terenie miasta Poznania na 808 przeprowadzonych kontroli
aż 807 dotyczyło prywatnych placówek handlowych. ich efektem było 130 proto-
kołów z wnioskami o ukaranie właścicieli22. Komisja zajmowała się także monito-
rowaniem sytuacji na rynku, z dużym zainteresowaniem traktując np. pojawiające
się na nim objawy paniki23. Do walki ze spekulacją oraz drożyzną zaangażowano
również przedstawicieli związków zawodowych. W lipcu tegoż roku staraniem
okręgowej Komisji związków zawodowych zorganizowano specjalną konfe-
rencję poświęconą tym zagadnieniom. związkowcom oświadczono wówczas, że
„walka ze spekulacją nie polega tylko na kontroli sklepów i oddawaniu winnych
do Komisji specjalnej, ale jest to akcja na dłuższe lata, której celem jest ujęcie tych
wszystkich obywateli, którzy nie idą po linii praw konstytucyjnych. Walka ta jest
niczym innym jak powołaniem szerokiego aparatu, składającego się tak z pracow-
ników umysłowych, jak i fizycznych, ażeby ujęci zostali ci, którzy nakładają próby
wyłamania się spod planu gospodarczego. Walka ze spekulacją musi osiągnąć jak
najszersze kręgi”24. spotkanie zakończono podjęciem rezolucji, w której zebrani
uchwalili, że we „wszystkich zakładach pracy, instytucjach, fabrykach utworzone
zostaną społeczne Komitety do walki z drożyzną i spekulacją”25.
21 aPP, Komisja specjalna Delegatura w Poznaniu (dalej: KsDP), sygn. 117, sprawozdanie z działalności
Komisji specjalnej za maj 1947 r., k. 124.
22 aPP, KsDP, sygn. 113, Dane liczbowe z walki ze spekulacją w lipcu 1947 r., k. 120.
23 np. we wrześniu 1948 r. inspektorzy Komisji donosili o przejawach paniki i wzmożonych zakupach
artykułów żywnościowych oraz alkoholu. Podjęto też decyzję o monitorowaniu zachowań konsumenc-
kich: „zarządzona została obserwacja konsumentów wystających w kolejkach przed P.D.t.”. zob. aPP,
KsDP, sygn. 114, sprawozdanie Wydziału iV za miesiąc wrzesień 1948 r., k. 26. Panika na rynku zwią-
zana była najczęściej z niepokojami społeczeństwa wywołanymi możliwością wybuchu konfliktu zbroj-
nego. W lipcu 1950 r. w sprawozdaniu z działalności Komisji specjalnej pisano, że „chwilowy brak cukru,
mąki i soli spowodowany został panikarstwem w związku z walkami na Korei”. zob. tamże, sygn. 118,
sprawozdanie opisowe z działalności Delegatury Komisji specjalnej za lipiec 1950 r., k. 22.
24 aPP, Wojewódzka Rada związków zawodowych w Poznaniu (dalej: WRzz), sygn. 5, Protokół z konfe-
rencji zwołanej przez oKzz – Poznań w dniu 18 Vii 1947 r., k. 54–54v.
25 tamże. zdecydowanie groźniej brzmiały inicjatywy podjęte podczas konferencji zorganizo-
wanej dla przewodniczących i sekretarzy okręgowych oddziałów związków zawodowych i prze-
wodniczących rad zakładowych w dniu 20 V 1947 r. zebrani zadeklarowali wówczas solidarność
„z uchwałą K.C.z.z. w sprawie tępienia spekulacji i wypowiedzenia bezwzględnej walki z zasto-
sowaniem kary śmierci [podkr. – K.s.] włącznie dla wszelkiego rodzaju spekulantów”. zob.
aPP, WRzz, sygn. 7, Protokół z posiedzenia Prezydium z dnia 20 V 1947 r., k. 57–58. W trak-
cie konferencji i posiedzeń związków zawodowych temat walki z drożyzną był poruszany wielo-
krotnie. Wzmożeniu aktywności w tym zakresie służyła i taka argumentacja: „Rodzima reak-
cja czyha na każdy najmniejszy odruch niezadowolenia ze strony klasy pracującej, żerując na
nieświadomości niektórych związkowców. W tak krótkim czasie dokonano wielu przemian i zro-
biono wszystko, co tylko możliwe, by światu pracy zapewnić możliwe warunki egzystencji”.
zob. tamże, Protokół z posiedzenia Prezydium z 13 Viii 1947 r., k. 84.
Krzysztof stryjkowski
114
Ważnym czynnikiem, który wpłynąć miał na zaniechanie spekulacji, stały
się społeczne komisje kontroli cen zwane także „komisjami cennikowymi”.
Ciała te powołano przy starostach powiatowych i prezydentach miast wydzie-
lonych. W październiku 1947 roku w województwie poznańskim w takich
zazwyczaj dwuosobowych komisjach działało 870 osób. W samym Poznaniu
powołano ich trzynaście (26 osób). ich zadaniem było ustalanie cen targo-
wych oraz kontrola26. Kontrolujący ceny stali się częstym widokiem na poznań-
skich targowiskach. Czasami dochodziło do oporu przeciwko ich działaniom.
W sierpniu 1947 roku trójka kontrolna sprawdzająca ceny na Rynku Łazarskim
wskutek wrogiej postawy kupców musiała odstąpić od przeprowadzanych
czynności27. Liczba zaangażowanych w działania związane z kontrolą cen ule-
gała z czasem systematycznemu zwiększeniu. W 1949 roku w pracach komi-
sji funkcjonujących na terenie podlegającym delegaturze Komisji specjalnej
w Poznaniu uczestniczyło już 13 847 osób, które w tym czasie przeprowadziły
39 169 kontroli punktów sprzedaży. zespoły kontrolujące wydały wówczas
1938 protokołów karnych28. Właściciele sklepów nie mogli być pewni dnia
ani godziny. W zdecydowanej większości przypadków przedmiotem zainte-
resowania zespołów kontrolujących placówki handlowe były właśnie sklepy
prywatne. społeczne komisje kontroli cen były często inicjatorami działań
podejmowanych przeciwko właścicielom placówek handlowych. W delegaturze
poznańskiej Komisji specjalnej odnotowano w latach 1946–1949 następującą
liczbę doniesień z wnioskami o wszczęcie postępowań karnych: 1946 – 1041,
1947 – 2722, 1948 – 4880, 1949 – 4305. zwiększała się także liczba osób, które
zostały objęte wnioskami o ukaranie – analogicznie w wymienionych latach:
224, 220, 375, 60529. Do najbardziej rozpowszechnionych kar należały grzywny.
W latach 1947–1949 delegatura poznańskiej Komisji specjalnej wymierzyła
łącznie kary na sumę 145 397 033 zł, z czego 127 062 731 zł uiszczono30. Jeden
z poznańskich kupców wspominał, że „Komisja specjalna […] zajmowała się
wyłącznie prywatnym handlem. Ponieważ musiała się wykazać, kontrole prze-
prowadzała bez szczególnego powodu. Wystarczył donos. […] Komisja nie
dociekała prawdy. Wiadomo było, że prywaciarz musi dostać domiar. Komisja
twierdziła np., że obrót sklepu jest kilkakrotnie większy od deklarowanego.
to, że kupiec zarzekał się, że nie ma tak wysokiego obrotu, powoływał się na
księgi handlowe i liczne kontrole, które nie wykryły żadnych nieprawidłowości,
nie miało żadnego znaczenia. – Pan przecież chodzi na kawę, za coś pan musi
chodzić – mówiła komisja i naliczała podatek od zawyżonego obrotu”31. Jak
już wspomniano, do walki ze spekulacją i drożyzną wielokrotnie angażowano
26 aPP, KW PPR, sygn. 222, sprawozdanie z organizacji i funkcjonowania komisji cennikowych za okres
25 X–25 Xi 1947 r., k. 55–56,
27 aPP, KsDP, sygn. 117, sprawozdanie za sierpień 1947 r., k. 92.
28 aan, Komisja specjalna, sygn. 25, Działalność Komisji specjalnej do Walki z nadużyciami i szkodnic-
twem Gospodarczym w liczbach za lata 1946–1949.
29 tamże.
30 tamże.
31 M. Wyszyńska, Kupców pokazywano palcem, KMP, 1995/3, s. 54.
„Bitwa o handel” w Poznaniu
115
przedstawicieli związków zawodowych. Przed świętami Wielkiej nocy, 9 marca
1948 roku, okręgowa Komisja związków zawodowych w Poznaniu zaapelowała
do powiatowych rad związków zawodowych o wzmożenie udziału związkow-
ców w wymienionej wyżej akcji. nawoływano: „nie wstydźmy się kontrolować
kupców przy naszych codziennych zakupach, a żądanie pokazania cennika
urzędowego traktujmy jako obowiązek społeczny. W zbiorowej akcji kontroli
nie może braknąć kobiety jako tej pierwszej mającej bezpośredni kontakt z kup-
cem przy codziennych zakupach”32. z kolei znajdujący się po drugiej stronie
lady tak wspominali działalność komisji do spraw cen, w których uczestniczyli
także przedstawiciele związków zawodowych: „Mogli wszystko kontrolować.
W pierwszych latach podczas kontroli nie trzeba było zamykać sklepu. Później
już tak. Początkowo takie komisje rozglądały się po towarach. z czasem kon-
trole stawały się skrupulatniejsze. Pojawiały się pytania: skąd jest towar?, za ile
kupiony?, za ile sprzedano? Powoli tworzyła się kontrola cen. Ustalonej z góry
marży nie można było przekraczać”33.
oprócz bezpośrednich działań podejmowanych przez Komisję specjalną
oraz współdziałające z nią zespoły kontroli cen przydatnym środkiem walki
z prywatnym handlem oraz generalnie prywatną inicjatywą okazało się opra-
cowanie przepisów uzupełniających do nadzwyczajnego podatku od wzbo-
gacenia wojennego. zostały one wprowadzone wprawdzie już w kwietniu
1945 roku i dotyczyły zobowiązań podatkowych za okres od 31 sierpnia 1939
do 30 czerwca 1945 roku, teraz jednak uległy doprecyzowaniu. W dekrecie
z 27 lipca 1949 roku wprowadzono dodatkowy zapis umożliwiający pobra-
nie podatku od przedsiębiorstw handlowych w wysokości czterdziesto-
krotności podstawy opodatkowania34. sprawa właściwej interpretacji tego
dekretu była m.in. przedmiotem zainteresowania członków prezydium izby
Przemysłowo-Handlowej w Poznaniu35. innym elementem walki z „pry-
waciarzami” była rozbudowa detalicznego handlu uspołecznionego oraz
likwidacja hurtowni znajdujących się w rękach prywatnych36. W Poznaniu
jednym z widocznych tego przejawów było rozpoczęcie budowy domu towa-
rowego przy ul. Mielżyńskiego, zwanego później przez mieszkańców miasta
32 aPP, KW PPR, sygn. 222, Monitum do powiatowych rad związków zawodowych z 9 iii 1948 r., k. 100.
33 D. Klincewicz, Sklep za zapalniczkę i talię kart, KMP, 1995/3, s. 75.
34 zob. Dz.U. RP, nr 45 z 1949 r., poz. 333.
35 aPP, iPH, sygn. 1644, Protokół z posiedzenia z 10 Xii 1949 r., k. 114.
36 stosunek władz do hurtowni prywatnych został przedstawiony znacznie wcześniej, na długo przed
ogłoszeniem „bitwy o handel”. Podczas konferencji zorganizowanej przez H. Minca 1 ii 1947 r. z udzia-
łem przedstawicieli handlu prywatnego (również z Wielkopolski) padły z jego strony następujące uwagi:
„nie ma ze strony Rządu wrogości w stosunku do hurtu prywatnego. ale Rząd hurtu dzisiejszego nie
może traktować jako czynnika zdrowego i doskonałego, bowiem zbyt wiele w nim usterek i niedociągnięć.
W jego dzisiejszych formach hurtu prywatnego nie popieramy, nie będziemy popierać”. Minc odniósł się
także do innych spraw istotnych z punktu widzenia inicjatywy prywatnej. Jak swoiste memento dla ich
przedstawicieli zabrzmiały jego słowa, że „jednak nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, iż to, co się doko-
nuje u nas w Polsce, jest rewolucją. a choć rewolucja ta ma przebieg łagodny, to jednak zapewnianie sek-
torowi prywatnemu jego pozycji nie jest rzeczą łatwą, koła rządowe mają tutaj niejedną trudność do prze-
łamania”. zob. tamże, sygn. 1630, Protokół z trzeciej konferencji u min. H. Minca, 1 ii 1947 r., k. 122–125.
Krzysztof stryjkowski
116
„okrąglakiem”. inwestycję nadzorował Powszechny Dom towarowy z sie-
dzibą przy placu Wolności 17. Jego dyrektorem w 1948 roku był Józef Broda,
członek delegatury Komisji specjalnej w Poznaniu37.
W 1949 roku rozpoczęto proces przekazywania lokali handlowych znajdu-
jących się dotychczas w rękach prywatnych na rzecz przedsiębiorstwa Miejski
Handel Detaliczny. „zdobycznych” lokali, wobec likwidacji wielu sklepów dopro-
wadzonych do ruiny, było całkiem sporo. Przedsiębiorstwo MHD było przy tym
dosyć wybredne, interesowały je bowiem przede wszystkim „lokale handlowe spo-
śród sklepów likwidujących się, a odpowiadających warunkom postawionym”38.
Ł. Kaniewski tak relacjonował ten proces: „Przyszło MHD […] i powiedziano mi:
»My tę firmę zabieramy. Będziemy mieć tu swój sklep detaliczny i prywaciarz nam
tu niepotrzebny«”39. inny właściciel pozbawiany dotychczasowego miejsca pracy
zobowiązany został, aby „wyniósł się ze sklepu dobrowolnie, bo inaczej zosta-
nie usunięty siłą, i to na swój koszt. Mógł się odwoływać w ciągu tygodnia, ale
i tak eksmisja zostałaby przeprowadzona ze względu na ważny interes publicz-
ny”40. Według planów przyjętych przez władze miasta Poznania w ramach sieci
MHD w 1950 roku zamierzano uruchomić 60 sklepów branży spożywczej, z czego
w pierwszym kwartale tegoż roku uruchomiono zaledwie trzy41. W ramach dru-
giego przedsiębiorstwa miejskiego MHD artykułami Przemysłowymi do 31 marca
1950 roku uruchomiono 13 sklepów i planowano otwarcie kolejnych 53 placówek
handlowych tej branży42.
Jak wyglądały zgłoszenia domagające się przeprowadzenia kontroli sklepu lub
punktu przetwórstwa żywności? zachował się wniosek w tej sprawie dotyczący
jednego ze sklepów wędliniarskich w Poznaniu. Jego autorka pisała: „zbierając
pewne argumenty obwiniające ob. Paula – mistrza rzeźnickiego i właściciela sklepu
rzeźnickiego w Poznaniu przy ul. Palacza 85 a zamieszkałego w Poznaniu przy
ul. Promienistej 94, doszłam do wniosku że ob. Paul nie zaopatruje swych klienteli
w tłuszcz i mięso jak należy, a tylko sprzedaje pobocznie to jest w dni które jest
niedozwolona sprzedaż mięsa itp. Mając na uwadze dobro świata pracy, uważam
za stosowne donieść Komisji specjalnej o nietaktownym postępowaniu w/w. gdyż
już wczesnym rankiem zauważyć można jak wszędzie masę ludzi wyczekującą na
sprzedaż towaru, lecz gdy przyjdzie godzina sprzedaży to wyczekującej ludno-
ści dostaje się ochłapy i resztki towaru którego nie sprzedał w piątek wieczorem
37 Co ciekawe, jego udział po „właściwej stronie bitwy o handel” nie pomógł mu, gdy w 1949 r. został
skazany na dziesięć lat więzienia „za działalność na szkodę PDt i szerokich mas pracujących”. zob. „Głos
Wielkopolski” nr 176 z 29 Vi 1949 r.
38 aPP, iPH, sygn. 1644, Protokół z posiedzenia z 10 Xii 1949 r., k. 108.
39 P. Bojarski, dz. cyt., s. 21.
40 s. szczęsny, Niegładkie dzieje kupca bławatnego, KMP, 1995/3, s. 64.
41 aPP, zarząd Miejski stołecznego miasta Poznania, sygn. 6, Plan sieci sklepów detalicznych MHD arty-
kułami spożywczymi na okres do 31 iii 1950 r., k. 19. Dyrektorem przedsiębiorstwa MHD artykułami
spożywczymi mianowano Władysława Persa. zob. tamże, Protokół z posiedzenia Kolegium zarządu Miej-
skiego z 14 i 1950 r., k. 12v.
42 aPP, zarząd Miejski stołecznego miasta Poznania, sygn. 6, Plan sieci sklepów detalicznych MHD artyku-
łami Przemysłowymi na okres do 31 iii 1950 r., k. 13–14. Dyrektorem przedsiębiorstwa mianowano Kazi-
mierza zdunka. zob. tamże, Protokół z posiedzenia Kolegium zarządu Miejskiego z 14 i 1950 r., k. 12v.
„Bitwa o handel” w Poznaniu
117
za dobrą opłatą. Wobec powyższego uważam że należałoby ukrócić samowolę
takiego dorobkiewicza, a chcąc zasięgnąć bliższych informacji, proszę się zwró-
cić do mieszkańców domu, przy ul. Palacza 85 a mianowicie do ob. zbierskiej
zofii (i piętro) która może dać bliższe wyjaśnienie dot. wspomnianego osoby
jak również może powyższe poświadczyć wiele innych mieszkańców ul. Palacza.
sądząc iż sprawa ta nie pójdzie w zapomnienie pozostaje /adamczykowa
Bronisława/ Pracowniczka Kom. Wojewódzkiego Polskiej Partii Robotniczej,
Wydział zawodowy”. adnotacja na cytowanym piśmie – „zastosowano represje”
– wskazuje, że adresat niniejszego listu nie pozostawił pisma bez dalszego biegu43.
z powodu braku dokumentów nie wiadomo, jak został potraktowany właściciel
tego sklepu i jakie konkretne szykany stały się jego udziałem. Jego los nie odbiegał
zapewne od przypadku 74-letniego Michała Gronostaja, właściciela sklepu spo-
żywczego, zamieszkałego przy ul. Kolejowej. za rzekome ukrycie masła dostar-
czonego do sprzedaży przez mleczarnię został on ukarany grzywną w wysokości
20 tys. zł. W odwołaniu kierowanym do Delegatury Komisji specjalnej w Poznaniu
właściciel sklepu pisał: „nie handlowałem w sposób nieuczciwy, godzący w jaki-
kolwiek sposób w dzisiejszy ustrój gospodarczy. zaręczamy, ja i moja żona, że
nie posiadamy choćby skromnych oszczędności, a nałożoną grzywnę w wysoko-
ści 20.000 zł nie będziemy w stanie zapłacić nawet do końca naszego życia. o ile
chodzi o czyn, który wydał się członkom Delegatury podejrzany, to podtrzymuję
moje wyjaśnienia do protokołu z tym, że do winy absolutnie się nie przyznaję,
gdyż – jak już zaznaczyłem – nie popełniłem jakiegokolwiek karygodnego czynu
tak w dniu 31.8.48 r., jak i przez nasze całe życie. Podtrzymuję w dalszym ciągu
moje zeznanie, jak następuje: Dnia 31.8.48 r. około godz. 5-tej rano dostarczyła
Mleczarnia szwajcarska Poznań, ul. Kolejowa 57, mleko oraz 1,5 kg masła mle-
czarskiego. Ponieważ przez dłuższy okres czasu nie miałem masła w sprzedaży,
udałem się do w pobliżu położonej mleczarni celem dowiedzenia się o cenie deta-
licznej masła. W tym czasie pozostawiłem w sklepie moją żonę. około godz. 9-tej
przybyli członkowie Delegatury, którym na zapytanie żona moja oświadczyła, jak
wyżej podałem. Członkom Delegatury wyjaśnienie to nie wystarczało, gdyż masło
nie było wyłożone na bufecie, a znajdowało się pod bufetem. Rachunek za mleko
i masło inkasuje woźnica mleczarni dopiero w drodze powrotnej tj. dopiero około
godz. 11-tej przed południem. Dokładność moja w wszelkich poczynaniach, jak
również uczciwość w stosunku do konsumenta nie może być uważana za kary-
godną. zresztą masło to znajdowało się w samym sklepie sprzedaży – a może
warunki higieniczne nie pozwalały, aby znajdowało się na bufecie. Czy nie nale-
żało między innymi przyjąć okoliczność, że masło to w tak małej ilości przezna-
czone było dla klientów – robotników o tak licznej rodzinie jaką się my poszczycić
możemy, dalej gdybyśmy wyłożyli masło na bufet z chwilą otwarcia sklepu (rano
o godzinie 7-mej) mogłoby się dostać w ręce pierwszych klientów powracających
z nocnej libacji przy okazji zakupu wody sodowej”44.
W 1949 roku miało miejsce apogeum działań wymierzonych przeciwko
poznańskim kupcom. Równocześnie uznano wówczas, że udało się zrealizować
43 aPP, KW PPR, sygn. 222, Pismo do Komisji specjalnej z 3 Xi 1948 r., k. 164.
44 tamże, odwołanie M. Gronostaja do Delegatury Komisji specjalnej w Poznaniu z 8 Xi 1948 r., k. 167.
Krzysztof stryjkowski
118
większość zasadniczych celów przyświecających wojnie wytoczonej tej części
prywatnych przedsiębiorców. tych, którzy pozostali jeszcze na rynku, nadal jed-
nak gnębiono i poddawano różnym restrykcjom. swoją drogą przedstawiciele
tej grupy stanowili około 70 proc. wszystkich osób ukaranych przez Delegaturę
Komisji specjalnej w Poznaniu. takie dane wykazywano np. w jej sprawozdaniu
za styczeń 1951 roku45.
Po wygranej „bitwie” nadszedł czas, aby odznaczyć szczególnie zasłużonych
w „walce”. Według „Głosu Wielkopolskiego” należeli do nich pracownicy Urzędu
Wojewódzkiego w Poznaniu oraz Urzędu Miejskiego. tytuł notatki nie pozosta-
wiał wątpliwości i informował o osiągniętym zwycięstwie. Brzmiał on bowiem:
Za wygranie „bitwy o handel” Krzyże Zasługi46. nieomalże do rangi symbolu
urasta, że nieco wcześniej rozpoczęto śledztwo przeciwko jednemu z najwybit-
niejszych przedstawicieli poznańskiego kupiectwa, a zarazem prezesowi izby
Przemysłowo-Handlowej w Poznaniu stefanowi Kałamajskiemu. Jemu właśnie
oraz współoskarżonemu stefanowi Piechockiemu47, byłemu ministrowi sprawie-
dliwości i notariuszowi, zarzucono próbę przekupstwa. Miało dojść do niej na
przełomie lat 1946/1947. oskarżeni wręczyli rzekomo kwotę 150 tys. zł kierow-
nikowi firmy stomil w zamian za obietnicę zakupu przez nią posesji należącej do
Kałamajskiego, a położonej obok działki stomilu. natomiast według wyjaśnień
oskarżonych wręczona suma była zaliczką na zakup opon samochodowych48.
Prowadzone śledztwo oraz poważna choroba przyczyniły się do przedwczesnej
śmierci Kałamajskiego 15 grudnia 1949 roku49.
Wygranie …bitwy o handel” i zwiększenie liczby sklepów należących do
państwowych oraz spółdzielczych przedsiębiorstw szybko wyzwoliło nowe pro-
blemy. należało do nich m.in. „kumoterstwo”. Podczas posiedzenia Miejskiej
Rady narodowej w Poznaniu 20 grudnia 1949 roku jedna z radnych podniosła,
że „napiętnowania godnym jest kumoterstwo kierowników spółdzielni, u których
niektóre paniusie cieszą się wielkimi względami i tylko spojrzenie na kierownika
wystarczy, że zostaną natychmiast obsłużone i całkowicie zaopatrzone, natomiast
świat pracy i członkowie spółdzielni nie mogą korzystać z dobrodziejstw spół-
dzielni. zaleca się również częste zmiany kierowników spółdzielni na inne dziel-
nice, tym samym uniknie się zżycia z danym środowiskiem”50.
45 aPP, KsDP, sygn. 119, sprawozdanie za styczeń 1951 r., k. 84.
46 „Głos Wielkopolski” nr 124 z 7 V1949 r.
47 http://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/stefan-piechocki [dostęp: 22 Viii 2017].
48 „Głos Wielkopolski” nr 130 z 13 V 1949 r.
49 ostatnie posiedzenie Prezydium iPH z udziałem chorego prezesa Kałamajskiego odbyło się w jego domu
w Mosinie. Podczas spotkania poinformował on zebranych o rezygnacji ze swojej funkcji. Wg zapisu pro-
tokołu: „Prezes Kałamajski, poinformowawszy zebranych w krótkich słowach o toczącym się przeciwko
niemu śledztwie, zakomunikował Prezydium, że jakkolwiek nie poczuwa się do winy, to jednakże uważa
za wskazane zrezygnowanie z godności prezesa izby Przemysłowo-Handlowej w Poznaniu, tym bardziej że
stan jego zdrowia nie pozwoliłby mu w niedalekiej przyszłości przejąć rzeczywistych funkcji prezesa izby,
co dla niej nie jest pożądane”. zob. aPP, iPH, sygn. 1644, Protokół z posiedzenia z 2 iV 1949 r., k. 57; tamże,
Protokół z posiedzenia z 16 Xii 1949 r., k. 115.
50 aPP, Miejska Rada narodowa w Poznaniu, sygn. 20, Protokół z posiedzenia z 20 Xii 1949 r., k. 375v.
„Bitwa o handel” w Poznaniu
119
nie ulega wątpliwości, że „bitwa o handel” to tylko fragment długiej wojny,
która została wytoczona całej prywatnej inicjatywie przez władze powojennej
Polski. zapoczątkowano ją w obawie przed możliwością odrodzenia się stosun-
ków kapitalistycznych, przede wszystkim ze względów ideologicznych. W dłuż-
szej perspektywie wojna została przez władzę przegrana. trudno jednak szukać
wygranych po drugiej stronie, w jej trakcie zniszczono wszak dużą część poznań-
skiego kupiectwa. inną jego część skutecznie zniechęcono do prowadzenia dzia-
łalności gospodarczej na większą skalę. Przez wiele następnych lat uspołecznienie
i upaństwowienie handlu w drodze „bitwy” kojarzono z „pobojowiskiem”, do któ-
rego przyrównywano ciągły brak towarów oraz specyficzny sposób ich „podla-
dowej” dystrybucji. nie zaprzątano sobie przy tym głowy naturalną wydawałoby
się konstatacją, że wpływ przedsiębiorstw handlowych, bez względu na ich struk-
turę własnościową, na braki towarów na rynku był w zasadzie żaden. Wina leżała
przede wszystkim w systemie, który zwany był słusznie „gospodarką niedoborów”,
a zasłużył sobie na to ciągłym niedomaganiem zarówno w zakresie produkcji
wielu artykułów, jak i zaspokajania potrzeb społeczeństwa nawet w odniesieniu do
produktów pierwszej potrzeby. Jest jeszcze jeden ważny aspekt związany z orga-
nizacją handlu w powojennej Polsce i walką z jego prywatną częścią. niektórzy
z nielicznych przedstawicieli prywatnego handlu, którym udało się ocalić swoje
sklepy, przyznawali po latach, jak z. Dąbrowski: „Żeby przetrwać, trzeba było
oszukiwać. Kupowaliśmy i sprzedawaliśmy bez rachunku. Gdybym przyznał się
do prawdziwego obrotu, zbankrutowałbym”51. to demoralizujące wyznanie należy
także dodać do wysokich kosztów „bitwy o handel”.
51 M. Wyszyńska, dz. cyt., s. 56.
120
Filip schmidt, Marta skowrońska
My, poznańscy mieszczanie
Style życia poznaniaków w średnim wieku
i dyskusja nad nowym i starym mieszczaństwem
Jak żyją na co dzień poznańscy mieszczanie? odpowiedzi szukaliśmy w bada-
niach wykonanych jesienią 2014 roku na potrzeby programu „My, mieszczanie”,
realizowanego przez Centrum Kultury zamek w Poznaniu i tomasza Platę. Kim
jednak są mieszczanie? zadanie okazało się trudne, ponieważ to słowo rzadko uży-
wane w języku potocznym, trącące archaizmem i mające niejednoznaczne konota-
cje. z jednej strony, mieszczaństwo opisywano w kontekście nowoczesności i urbani-
zacji jako kategorię kluczową dla rozwoju przedsiębiorczości i kapitalizmu. z drugiej
strony, mieszczanie doczekali się krytyki, przede wszystkim z perspektywy kulturo-
wej awangardy („burżujstwo”, „kołtuneria”, „dulszczyzna”). Mówiąc „mieszczanie”,
odwołujemy się zwykle do takich właśnie klisz oraz historycznych podziałów i zasad,
które wydają się opisywać nieistniejący już świat. Jak dopasować je do współczesnych
realiów? i czego dowiemy się wówczas o poznańskim mieszczaństwie?
Trzeci stan
Historycznie mieszczanie to przede wszystkim „trzeci stan”: funkcjonalny kom-
ponent społeczeństwa feudalnego, obok chłopstwa i szlachty; obywatele miast cie-
szący się w ich murach pełnią praw obywatelskich oraz przynależnymi miastom
przywilejami, których cechował odmienny sposób bycia. Jaki? Maria ossowska,
nawiązując do Franklina i Defoe, wskazuje na pracowitość, dotrzymywanie umów,
oszczędność (ciułanie, unikanie nadmiernych wydatków, niemarnotrawienie),
ostrożność, uczciwość i cierpliwość, a także ograniczenie rozrywek i uciech do
„rozkoszy życia rodzinnego”1. tego typu uogólnienia bywają jednak ryzykowne.
Po pierwsze, przesłaniają one fakt silnego wewnętrznego zróżnicowania mieszczań-
stwa (np. na patrycjat, pospólstwo, plebs oraz ludzi luźnych, albo też: drobnomiesz-
czaństwo, inteligencję i burżuazję), po drugie – różnice między charakterem i rolą
miast usytuowanych w różnych krajach i regionach. Kategoria mieszczaństwa doty-
czy głównie, jeśli nie wyłącznie, tradycji i realiów zachodu. W Polsce mieszczaństwo
nie miało szansy w pełni się rozwinąć na skutek jej peryferyjnej pozycji w światowym
układzie sił i wpływów, wynikającej z tego odmienności rozwojowej oraz w wyniku
ii wojny światowej. ten problem w ostatnich latach był intensywnie eksplorowany2.
1 M. ossowska, Moralność mieszczańska, Łódź 1956, s. 148.
2 zob. np. J. sowa, Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą, Kraków 2011; P. Czapliń-
ski, Resztki nowoczesności: dwa studia o literaturze i życiu; a. Leder, Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki
historycznej, Warszawa 2014.
My, poznańscy mieszczanie
121
autorzy programu „My, mieszczanie” wysunęli jednak tezę, że mieszczaństwo
to obecnie w Polsce „formacja dominująca”. sensem projektu i naszych badań
miało być wypełnienie luki pomiędzy tym, jak istotna jest kategoria mieszczań-
stwa, a jak mało się o niej mówi i jak mało się ją rozumie. skąd teza o dominacji
mieszczaństwa? sądzimy, że po pierwsze – z utożsamiania mieszczaństwa z klasą
średnią, z którą wielkie nadzieje wiązano po transformacji ustrojowej, z niecier-
pliwością oczekując jej pojawienia się i rozwoju. Program „My, mieszczanie” wpi-
sywał się jednocześnie w trwającą od lat dekonstrukcję kategorii „klasy średniej”,
atakowanej czy to z perspektywy inteligenckiej, za jej nuworyszostwo i zapatrzenie
w zachód3, czy to z perspektyw lewicowych i nowych ruchów miejskich – za ego-
izm i krótkowzroczność4, czy wreszcie z perspektywy historycznej – za wyparcie
swoich korzeni i życie w świecie fantazmatów5.
Klasa średnia to pojęcie równie wieloznaczne, co mieszczaństwo. najczęściej
wyznacza się ją w oparciu o kombinacje różnych wyznaczników tej kategorii, takich
jak stratyfikacja ekonomiczna, odrębne interesy, świadomość klasowa i/lub odręb-
ność wyrażająca się w obyczajach i sposobie życia. Czy mieszczaństwo to klasa śred-
nia? Dyskusjom na ten temat, toczącym się także przy okazji projektu „My, mieszcza-
nie” i książki Ledera6, można by poświęcić osobne opracowanie. na potrzeby badań
ograniczyliśmy się więc do założenia, że interesują nas poznaniacy o zróżnicowanym
kapitale ekonomicznym i kulturowym, z pominięciem biegunów – osób o szczegól-
nie niskich i wysokich zasobach obu typów. interesował nas przede wszystkim ich
styl życia – typowe sposoby myślenia i działania oraz ich konfiguracje. W przeszło-
ści nieraz usiłowano je rekonstruować w odniesieniu do naszego kraju lub innych
miast. Przykładowo badacze z zespołu andrzeja sicińskiego odnajdywali w bada-
niach prowadzonych w latach 70. XX wieku styl życia, który nazwali neomieszczań-
skim i który obejmował cechy znane nam z potocznych skojarzeń z pojęciem miesz-
czaństwa i drobnomieszczaństwa. Część z nich powtarza się też w głośnej koncepcji
Pierre’a Bourdieu7, opartej na badaniach wykonanych w latach 60. i 70. we Francji
i używanej także do charakterystyki polskiego społeczeństwa8. Czy są one aktualne?
Mieszczański Poznań?
Projektowi „My, mieszczanie” towarzyszyło jeszcze jedno założenie:
że „mieszczaństwo to bezsprzecznie poznański fenomen”. istnieją przesłanki dla
takiej tezy. Po pierwsze – w zamierzchłej historii Poznania, który na przełomie
3 Por. t. zarycki, W poszukiwaniu użytecznej przeszłości. Skąd wywodzi się polska klasa średnia,
„Res Publica nowa” 2012, nr 18, s. 23–27.
4 Por. K. nawratek, Mieszczaństwo to sposób życia w mieście, „Res Publica nowa” 2012, nr 18, s. 41–42;
L. Mergler, Sukces, kryzys i bunt poznańskich mieszczan, tamże, s. 43–45.
5 a. Leder, dz. cyt.
6 zob. np. J. sowa, Wokół „Prześnionej rewolucji”, „Le Monde diplomatique” Vi 2014, http://monde-diplo-
matique.pl/LMD100/index.php?id=1_5, por. E. Guderian-Czaplińska, My? Mieszczanie?, „Didaskalia”
2015, nr 15, s. 32–39.
7 P. Bourdieu, Dystynkcja. Społeczna krytyka władzy sądzenia, Warszawa 2005.
8 M. Gdula, P. sadura, Style życia jako rywalizujące uniwersalności [w:] Style życia i porządek klasowy
w Polsce, Warszawa 2012, s. 15–70.
Filip schmidt, Marta skowrońska
122
XV i XVi wieku był jednym z zaledwie sześciu polskich miast, którego kontakty
handlowe sięgały krajów europejskiego rdzenia, rozciągając się na ok. 3 tys. km9.
Po drugie – we wpływach kultury niemieckiej, z dużym znaczeniem ośrodków
miejskich w jej obrębie oraz w kompozycji społecznej Poznania10. W międzywoj-
niu wielcy kapitaliści stanowili tu bardzo nieliczne środowisko, w przeciwieństwie
do tysięcy drobnych przedsiębiorców, a miejscowe drobnomieszczaństwo było
środowiskiem o najdynamiczniejszej skali rozwoju11. Poznań był wówczas uwa-
żany za miasto duże, ładne, czyste, zielone, dobrze zagospodarowane, zamożne,
a jednocześnie prowincjonalne, pozbawione atrybutów wielkich ośrodków, „wyci-
szone, pulsujące spokojnym, ale pracowitym życiem”12. W swoich wspomnieniach
cudzoziemcy zwracali uwagę na to, że pieniądz był tutaj bardzo ważnym mierni-
kiem wartości, również gdy chodzi o twórczość artystyczną i kulturalną; że życie
towarzyskie było na ogół ograniczone do wąskich kręgów rodziny i organizacji
zawodowej oraz że mieszkańców cechowała pracowitość, precyzja i zdolności
organizacyjne. sobotnie popołudnie poznańscy mieszczanie spędzali na spotka-
niach towarzyskich, wycieczkach za miasto i majówkach w Puszczykowie, a po
niedzielnej mszy – spacerowali po placu Wolności. a jak dziś wyglądają aspiracje,
domy i czas wolny poznaniaków?
Metodologia badań
Uznaliśmy, że rysują się przed nami dwie drogi. Pierwsza polegałaby na bada-
niu jakiejś ściśle zdefiniowanej kategorii społecznej, np. drobnomieszczaństwa,
z odwołaniem się do pojęć, które wyrosły na gruncie odmiennych warunków
historycznych. Druga i przyjęta przez nas strategia polegała na badaniu szerokiej,
zróżnicowanej grupy obecnych mieszkańców Poznania, przy założeniu, że kate-
gorii mieszczaństwa nie da się przełożyć na dzisiejsze realia. Uznaliśmy, że cechy
wspólne, które powinni podzielać badani, to, poza miejscem zamieszkania, sytu-
acja biograficzna: wszyscy rozmówcy mieli 25–45 lat i minimum jedno dziecko,
a więc znajdowali się najczęściej na etapie życiowej stabilizacji. zadbaliśmy nato-
miast o to, aby różnili się kapitałem ekonomicznym oraz kulturowym, w tym
przede wszystkim poziomem i profilem wykształcenia, a także światopoglądem,
od liberalizmu po konserwatyzm. Do badań włączyliśmy też kilka osób mieszka-
jących tuż pod Poznaniem – w jego sypialniach.
Przeprowadziliśmy łącznie 22 wywiady, poszukując odpowiedzi na dwa pyta-
nia: jakie typy stylów życia reprezentują nasi rozmówcy oraz czy kategoria „miesz-
czaństwa” i miasta jest obecna w ich świadomości i autodefinicjach. skupiliśmy się
na obyczajach i praktykach z zakresu życia codziennego. Badania miały charak-
ter eksploracyjny i jakościowy. nie można na ich podstawie oszacować częstości
występowania poszczególnych zjawisk ani stwierdzić, że wyczerpują one paletę
9 M. Bogucka, H. samsonowicz, Dzieje miast i mieszczaństwa w Polsce przedrozbiorowej, Wrocław 1986,
s. 113–119.
10 Por. L. Mergler, dz. cyt., s. 44.
11 zob. Dzieje Poznania w latach 1793–1945, t. ii, cz. 2, 1918–1945, red. J. topolski, L. trzeciakowski,
Warszawa 1998.
12 tamże, s. 1049.
My, poznańscy mieszczanie
123
zachowań obecnych wśród poznańskich mieszczan. Wymagałoby to dalszych
badań, zarówno jakościowych, jak i ilościowych.
Mieszczanin w świadomości mieszczan: poznaniaków definicje mieszczaństwa
niejednoznaczność terminu „mieszczaństwo” i rzadka obecność tego słowa
w codziennych narracjach miały swoje odzwierciedlenie w prowadzonych przez
nas badaniach. Część rozmówców nie tylko nie była pewna znaczenia tego ter-
minu, ale i nie miała z nim właściwie żadnych skojarzeń. Definicje podane przez
pozostałych rozmówców można podzielić na cztery rodzaje.
1. Mieszczańskość widziana z góry: dulszczyzna
Literacka krytyka kołtunerii, symbolizowana przez postać anieli Dulskiej, jest
wciąż żywo obecna w świadomości naszych rozmówców. skojarzenia z „dulszczy-
zną” łączą się przede wszystkim z (1) zamknięciem w domu – izolacją od świata,
(2) zamknięciem poznawczym, (3) zewnątrzsterownością. tego typu perspektywa
myślenia o mieszczaństwie wydaje się typowa zwłaszcza dla dyskursu inteligenc-
kiego oraz tego bliskiego współczesnym ruchom miejskim. Wyraża ona punkt
widzenia „wyższej klasy średniej”.
Mieszczański? No w tym odbieram jakąś taką [myśli] dezaprobatę, jak
ktoś tak określa kogoś. I chyba tak bym to odebrał, że […] ktoś mi zarzuca
wąskie horyzonty, dbanie o swój interes tylko i nie patrzę szerzej na świat.
Mieszczanie… no ogólnie pierwsze skojarzenie jest bardzo negatywne,
dulszczyzna, hipokryzja moralna, […] same jakieś takie wartości, no,
stricte materialne […].
[…] to jest takie obciachowe, nie? Mieszczanie.
2. Mieszczańskość widziana z dołu: zadzieranie nosa
Krytyka mieszczaństwa jako kołtunerii była zawsze bliska środowiskom inte-
ligenckim i awangardowym. tymczasem kiedy na te same cechy spojrzeć z innego
szczebla struktury społecznej, dostrzeżemy w nich zupełnie coś innego: raczej nad-
mierne eksponowanie swojej społecznej pozycji lub aspiracji – „zadzieranie nosa”. tak
wygląda mieszczaństwo, kiedy spojrzeć na nie z pozycji klasy ludowej, a nie elit kultu-
rowych: kojarzy się ono z „lepszym państwem”, „szlachtą”, osobami „wywyższającymi
się”. tego typu opinię spotykaliśmy zwłaszcza u osób o niższym kapitale kulturowym.
Dla mnie to takie ujemne, trochę takie obrażające; mieszczuch, czyli o,
ty już z każdym nie usiądziesz […], na przykład nie będę się zadawać
z tym, który pochodzi tam z małej miejscowości, czy coś.
Mieszczanin to takie bardziej szlacheckie [śmiech].
Mieszczanie mi się zawsze kojarzyli z wywyższaniem się trochę.
Filip schmidt, Marta skowrońska
124
3. Mieszczaństwo z prawa: tęsknota za stabilnością lub pochwała własnego
interesu
Między pejoratywnymi skojarzeniami z jednej strony z dulszczyzną i kołtune-
rią, a z drugiej – ze snobizmem i zadzieraniem nosa odnajdziemy dyskurs, w któ-
rym mieszczańskość jest wartością. niektórzy z naszych rozmówców wskazywali
mianowicie na pozytywną rolę, jaką pełni mieszczaństwo w tworzeniu miejskiej
tradycji, ciągłości, stabilności kulturowej, ekonomicznej i społecznej, a także –
w budowaniu dobrobytu poprzez indywidualną przedsiębiorczość.
[…] to jest dobre określenie, czyli, no, budujące, no, takie korzenie
[…] mieszczaństwo jest istotną warstwą społeczną dla nas, budującą
stabilność, i mieszczaństwo też oznacza ciągłość taką historyczno-
-społeczną. […] Mieszczaństwo kojarzy mi się [niezrozumiałe] też
z pewną zamożnością, stabilnością.
Mieszczanin to ktoś, kto dba przede wszystkim o swój interes. Tak
postrzegam takie mieszczaństwo. I Poznań jest chyba tego takim przy-
kładem, że dzięki temu dbaniu o własny interes on był taki, tak zawsze
dobrze się miewał. […] W sprawy społeczności się nie angażuję.
4. Mieszczaństwo z lewa: aktywność i miastotwórczość
Drugim sposobem myślenia przełamującym oś rozciągającą się między elita-
rystyczną a ludową krytyką mieszczaństwa jest nieszukanie w nim ciągłości, ostoi,
pomnażania dobrobytu czy słodkich rytuałów, lecz potencjału do pracy na rzecz
miejskości jako wspólnej wartości. Myślenie o mieście ulega w ostatnich latach
szybkim przemianom; rozwijają się tzw. ruchy miejskie i dyskutuje się o wyłania-
niu się „nowego mieszczaństwa”13. W ten nurt myślenia wpisuje się rozumienie
mieszczaństwa jako postawy aktywnej, obywatelskiej, nakierowanej na dobro
wspólne – w kontraście do charakterystycznego dla dulszczyzny „własnego inte-
resu” i „świętego spokoju”14.
Takie inicjatywy mieszkańców są, też na przykład ten orlik powstał
[…] po prostu naprawdę ludzie się starali i zebrali też właśnie podpisy
[…] to jest to, co ja właśnie lubię, niektórzy to nazywają społeczeń-
stwem obywatelskim, a ja to nazywam mieszczaństwem. Czyli po pro-
stu dbanie o […] własną społeczność, nie tylko o siebie […].
Style życia poznańskich mieszczan
analizując zebrany materiał, skupialiśmy się nie tyle na szczegółowej treści
praktyk poznaniaków, ile na ich formie: tym, co powtarza się w różnych wypo-
wiedziach i zachowaniach oraz stanowi ich najważniejszy wspólny mianownik.
13 np. P. Kubicki, Nowi mieszczanie w nowej Polsce, Warszawa 2011.
14 Por. K. nawratek, dz. cyt., L. Mergler, dz. cyt.
My, poznańscy mieszczanie
125
szukaliśmy ich motywów przewodnich15 oraz elementów habitusu16, a więc pod-
stawowych narzędzi poznawczych, przy pomocy których nasi rozmówcy redu-
kują złożoność otaczającego ich świata; oceniają, czego warto, a czego nie warto
doświadczyć; co lubią, a co nie jest dla nich; jak należy, a jak nie należy postępo-
wać. Wyróżniliśmy pięć tego typu mianowników – stylów myślenia i działania.
Podkreślmy: są to style oraz typy idealne – style życia, nie zaś ludzie z krwi i kości.
Po pierwsze, niektórym z naszych rozmówców blisko jest do jednego ze stylów,
innym – do dwóch lub trzech, niektórzy zaś krążą na przemian między jednym
a drugim. Po drugie, style opisują powtarzające się cechy myślenia i zachowania,
pomijając indywidualne zróżnicowania i detale. Po trzecie, są to często klisze
i hasła służące nie zdefiniowaniu tego, kim się jest, ale tego, kim się nie jest lub jak
nie chce się być postrzeganym.
1. „Nie zadzierać nosa”
Dominującą zasadą tego stylu jest swojskość: ceni się swobodę, szczerość,
„bycie sobą” i niewstydzenie się tego, kim się jest, oraz praktyczność. Krytykuje
się zaś aspirowanie do bycia lepszym, sztywne formy zachowań, udawanie kogoś,
kim się nie jest. oto przykłady wypowiedzi bliskich takiemu sposobowi myślenia,
dotyczące optymalnego miejsca zamieszkania oraz wyposażenia wnętrza:
Ankieter/ka: A na przykład jakiś elegancki apartamentowiec z por-
tierem na dole?
Respondent/ka: Eee, bo to już jest dla mnie bułka przez bibułkę, nie.
Nie, nie, nie, nie.
Wiesz co, te komody, no to nie, za sztywno. […] To jest też tak: bułkę
przez bibułkę. Za sztywno, wiesz.
A niektórzy ludzie mają dwie zastawy… albo sztućce przeznaczone
na jakby od święta albo dla gości czy tam na jakieś okazje i takie na
co dzień. Czy u was też tak jest? Nie?
Nieee, wszystko razem do kupy. Od święta to my kupujemy widelczyki
plastikowe na grilla. […] Czasami jak się tyle wszystkiego zjedzie, to
mówię: sruuu, papierowe talerzyki czy coś. Niby zmywarka pozmywa,
ale tak to wiesz, do wora człowiek zgarnie i tyle, nie?
zidentyfikowane przez nas style wyraźnie widać w dziedzinie kulinariów. nie
zadzierać nosa oznacza preferować jedzenie sycące nad pięknie podanym, trady-
cyjne nad nowoczesnym, sprawdzone nad nieznanym.
[…] ja nie jestem z tych, co kupują te przyprawy, te jakieś nowości albo
te takie, co to pięknie wygląda, a tak naprawdę ani nie smakuje, ani się
15 M. Krajewski, Motywy przewodnie [w:] Wyobraźnia społeczna. Horyzonty – źródło – dynamika, Poznań
2008, s. 429–459.
16 P. Bourdieu, dz. cyt.
Filip schmidt, Marta skowrońska
126
tym najeść nie idzie – to nie. Ja raczej tradycyjnie, normalnie, zwykle.
Po staremu, nie?
[…] pęczak mi się kojarzy z łowieniem ryb, bo mój tata jest zapalonym
wędkarzem i ten pęczak raczej nie [śmiech]. Tym to bym się raczej nie
najadła. A kaczkę? Nie przepadam za kaczką, mało jest w niej mięsa.
Czasem kombinuję, robię jakieś danie na ciepło, ostatnio robiłam kur-
czaka z ryżem, no ale mój tata jest tradycjonalistą i tak niespecjalnie mu
to podchodziło. Tata musi mieć kiełbasę zwykłą, sałatkę jarzynową, jakieś
śledzie najchętniej, ale jakoś tam nie robię bardzo wystawnych przyjęć.
Preferowanie tego, co niewyszukane, niewymagające znajomości konwenan-
sów, pozwalające ciału na swobodę i relaks, może też przejawiać się w poszukiwa-
niu miejsca na wakacyjny wypoczynek.
[na wakacjach] to standardowo właśnie plaża. Gdzieś tam obiad
i dzieciaki latają. Zawsze bierzemy jakiś domek i często jeździmy
z moimi rodzicami, nie? […] raczej na luzie, nie? Typowo na luzie.
Wygrałam voucher w hotelu w Karpaczu, to był taki lepszy hotel. Teraz
byśmy na pewno tam nie pojechali, bo finansowo byśmy nie dali rady.
Tam byliśmy trzy noce i fajnie, ale ludzie nie z naszej półki. Czasem
nie wiedziałam, jak się zachować, żeby jakiegoś faux pas nie zrobić.
Czułam się jak nie na swoim miejscu.
niejednej z osób, której szczególnie blisko było do tego stylu myślenia i prak-
tyk, słowo mieszczanin okazywało się niewiele mówić – traktowali je często jako
archaizm lub synonim mieszkańca miasta. innym kojarzyło się raczej z „lepszym
państwem” (zob. „Mieszczańskość widziana z dołu”).
2. Normalność i przewidywalność
istotą drugiego z wyodrębnionych przez nas motywów działania jest typowość
i norma. Podobnie jak w przypadku „niezadzierania nosa” widoczne jest dążenie do
unikania oceny innych i odnajdywanie dobrego samopoczucia w prywatnej, swoj-
skiej przestrzeni. o ile jednak „niezadzieranie nosa” łączy się z odrzuceniem aspiracji
do „mieszczańskich” form, o tyle w tym przypadku aprobata otoczenia jest istotna.
z jednej strony zatem w domu jest najbezpieczniej, bo „nie trzeba się przejmować, że
to dziecko coś tam zrzuci albo hałasuje”, ale z drugiej – nawet i ta domowa przystań
może stać się elementem społecznej oceny, kiedy wkraczają do niej osoby z zewnątrz:
Skrępowana bym była […], bo gdyby ktoś tu wszedł, to mógłby się prze-
żegnać lewą ręką, bo tam tornado przeszło, wszystko jest na podłodze.
Człowiek jakoś tak ma, że jak przychodzą goście, chce mieć porządek,
czysto.
My, poznańscy mieszczanie
127
satysfakcja czerpana z wpisania się w społeczną normę ma swój koszt: należy
dbać o to, aby nie było wstydu. Jednym z wymiarów społecznej oceny jest przy-
kładowo kwestia jedzenia. Posiłki poza domem wiążą się z dodatkową pracą –
dbaniem o to, aby dobrze wypaść.
No teraz to może wstyd dać dziecku jakieś niezdrowe rzeczy, bo to
wygląda, jakby się o nie nie dbało. O zdrowie.
No w barze nie, bo nie lubię barów. W jakichś tam restauracjach, na
Starym Rynku… w Sfinksie często.
No mnie obrzydza, jak ludzie jedzą na ulicy te takie wielkie hamburgery, co
im sos bokami leci… Nie, to jest wstyd tak jeść, bo to tak trzeba pożerać…
Podobnie jak w przypadku „niezadzierania nosa” silnie wartościowana jest
praktyczność, a także trzymanie się sprawdzonych zasad i rytuałów oraz zalicza-
nie obowiązkowych punktów dnia. niedzielę wypełniają rytualne spotkania z bli-
skimi, wizyty w kościołach, spacery po rynku, Cytadeli lub centrum handlowym.
Jeśli restauracja, to raczej tradycyjna, znana i funkcjonująca od wielu lat albo taka,
która była modna już jakiś czas temu.
No, w sobotę i niedzielę zaczynamy od śniadania, kończymy śniada-
nie, zbieramy wszystko, chowamy, kto pije kawę, kto herbatkę, następ-
nie szykujemy kawę i siedzimy. No, jak skończymy, to jest godzina, nie
wiem – dwunasta, pierwsza, idziemy do kościoła.
[…] trzeba się spieszyć, żeby na 12.30 do kościoła zdążyć. I śniadanie
zjeść przed tym. Co się robi w niedzielę? [myśli] Albo, nie wiem, się
z sąsiadami spotka, się gdzieś jedzie, nie wiem, albo centrum hand-
lowe, albo, jak jest cieplej, no to gdzieś na zewnątrz. Strzeszynek […].
Albo też z rodziną, nie. Jest okazja, żeby pojechać do rodziców prze-
cież, nie?
[…] jak jesteśmy na tym obiedzie w tym „Pekinie”, to przeważnie,
jak jest ładnie, to idziemy sobie od razu na Stary Rynek rundę zrobić,
jak pogoda pozwala – parę rund, a jak nie – to szybko chociaż, żeby
przejść ten Stary Rynek.
Kiedy przychodzi czas na oderwanie się od rutyny codzienności i wakacyjny
wyjazd, naturalnym wyborem jest miejsce, które nie jest ani za daleko, ani za bli-
sko; które nie jest ani zbyt egzotyczne, ani zbyt pospolite; ani zbyt tłoczne, ani
oddalone od rozrywek.
Nie chciałbym pojechać do Mielna. […] Bo co, no bo na plaży nie ma
miejsca. Dużo samochodów, bym się czuł jak w mieście, bo to jest mia-
sto. Dużo dyskotek i jeżdżących dyskotek, i szerokich chłopców, no, no to.
Filip schmidt, Marta skowrońska
128
[z zagranicznych] to najbliżej ta Chorwacja mi się wydaje, myślę,
że nam się uda pojechać. I marzy mi się zimą, jak jest zimno, pojechać
w ciepłe miejsce, obojętnie, żeby było słońce i żeby się wygrzać.
No nie wiem, no… [myśli] w takich egzotycznych miejscach to pewnie
bezpieczniej w hotelu, w Europie to pensjonat, to pewnie też byłoby
przyjemniej, tak bardziej by się poczuło klimat miejsca.
3. Nowoczesność i ruch
trzeci ze stylów życia mocno różni się od tego omówionego wcześniej,
a czasem opiera się wręcz na jego negacji. tym, co przenika różne pragnie-
nia, oceny i praktyki, jest w tym wypadku nie zachowawczość, lecz zmiana;
nie tradycja, lecz poszukiwanie nowoczesności; nie cieszenie się tym, co jest,
lecz orientacja na awans; nie bezruch domowych pieleszy, lecz pozostawa-
nie ciągle w ruchu, doświadczanie i konsumowanie. to zatem taki sposób
myślenia, który bliski jest często wizerunkowi „nowej klasy średniej”, a także
Lederowskiej figurze mieszczaństwa jako tych, którzy zorientowani są przede
wszystkim na ciągły, stopniowy awans. Ów awans nie jest jednak realizowany
poprzez postawienie podmiejskiego domu twierdzy, lecz przede wszystkim –
miejską konsumpcję.
Gdybym miał tyle pieniędzy, tak zwany „no limit”, pewnie w ogóle bym
nie siedział w domu, przychodził tylko na noc, żeby się wyspać, a tak
to zaczynałbym dzień od jakiejś tam siłowni, sauna, masaż. Totalny,
pełen luz i zero stresu tak naprawdę. Bankowo byśmy tak się realizo-
wali i byli poza domem. […] mając mnóstwo pieniędzy i cały dzień do
zagospodarowania – bez sensu siedzieć w domu, można gdzieś wyjść,
pochodzić.
W tego typu konsumpcji kluczowe jest poszukiwanie nowości, bycie na bie-
żąco i poczucie bycia uczestnikiem wydarzeń. Podczas gdy poprzednio oma-
wiany styl dążenia do normalności i przewidywalności opierał się raczej na
podążaniu raz wyznaczonymi szlakami (te same restauracje od lat), istotą stylu
nowoczesnego jest poznawanie świeżo otwartych knajpek i znajomość trendów.
„nowocześni” zamiast do „Pekinu” pójdą więc na symbolizującą europejskie
trendy ulicę taczaka.
Chodzimy po różnych knajpach, staramy się, jak teraz są różne te,
kupony zniżkowe, zwiedzać, poznawać nowe miejsca, tak gdzieś też
wyjść po prostu, nie?
Później ta „Święta Krowa” powstała, więc dużo takich tych inicja-
tyw, chociażby „Targ Śniadaniowy”, który co sobotę i niedzielę hulał.
[…] tam się zawsze kogoś spotka, więc… no fajnie, że takie rzeczy się
dzieją, że można wyjść z domu, nie?
My, poznańscy mieszczanie
129
Wiadomo, że jest teraz trend taki, że się otwierają te nowe miej-
scówki… Tak jakoś się robi trochę bardziej po europejsku, na tej zasa-
dzie, te ulice zaczynają żyć, to jest fajne, że idzie się, szczególnie w taką
niedzielę […] Ratajczaka, Taczaka, ławeczki, te sprawy, nie?
W momencie, w którym myślimy „nowoczesnością i ruchem”, tym, od czego
chcemy się odciąć, są praktyki uchodzące za przestarzałe lub za świadczące
o zamkniętości poznawczej. W dziedzinie kulinariów to „polskie smaki” lub
„kuchnia rodziców”.
No zdecydowanie [nasza kuchnia się różni od rodziców]. U mnie jest
dużo makaronów, tart, papryki, przypraw. A mama gotuje też tak, mięso,
typowe mięso, wieprzowina, karkówka w sosie coś tam, ziemniaki zawsze
są na obiad. Moi rodzice zawsze ziemniaki, a nie makaron na przykład.
[…] na przykład z owocami morza mam tak, że zawsze staram się jeść
gdzieś tam na wakacjach i mam duży problem z ośmiornicami […].
My lubimy takie jedzenia, nie zamykamy się w typowo polskiej kuchni,
tylko chińczyk, włoskie, coś indyjskiego na przykład. Cieszy nas na
przykład, że dzieci coraz częściej zaczynają takie rzeczy jeść. Bo one
dzieciństwo spędziłyby najchętniej na samych ziemniakach.
W niedzielę nowoczesność i ruch każą szukać coraz to nowych atrakcji oraz
miejsc konsumpcji, unikać zaś powielania tego, co już się poznało lub co kojarzy
się z wizerunkiem rodzinnej rutyny.
[…] przecież nie możemy codziennie, to jest co weekend, jeździć w to
samo miejsce, trzeba sobie szukać, mamy tu takie piękne otoczenie
wokół Poznania, że trzeba sobie szukać nowych atrakcji. Czy puszcza
Zielonka, czy…
No, ale nie ma tego zwyczaju, że ta sobota czy niedziela to właśnie
jest ten rosół z makaronem i na drugie kurczak pieczony, i wszyscy
siadamy do stołu, i tak sobie spożywamy. Tylko tak różnie to wychodzi.
Czasami jemy w restauracji, czasami jedziemy gdzieś tam do znajo-
mych i na przykład z nimi jemy obiad. Tak różnie.
omawiany tu sposób myślenia i działania dobrze uwidacznia się też w decy-
zjach dotyczących wakacyjnego wypoczynku. Pasują do niego raczej wyjazdy
zagraniczne niż krajowe oraz zaliczanie coraz to nowych miejsc, często takich ofe-
rujących luksusową konsumpcję.
Z takich rzeczy w Europie to może Portugalia nam została, tak w sen-
sie małżeńskim, żeby zobaczyć, a gdzieś te najważniejsze miejsca to
mamy zjechane.
Filip schmidt, Marta skowrońska
130
Dokąd byś pojechała, gdybyś nie miała żadnych ograniczeń finansowych?
Nie wiem. Może tam, gdzie jeszcze nie byłam, jakiś Mauritius. Gdzieś,
gdzie jest, wiesz, błękitna laguna, Bali. Tam bym mogła pojechać.
Cisza, spokój… drineczki… z palemką. Albo do Barcelony.
Ważnym elementem „nowoczesności i ruchu” jest demonstrowanie sobie
i innym wysokiego poziomu dochodów, co przejawia się w różnych dziedzinach
życia. Jak mówi jedna z osób bliska temu stylowi myślenia: stać mnie na to, żeby
mieć panią od sprzątania; mam świadomość, że mogę płacić tej pani i mieć ten kom-
fort, że ona to zrobi.
4. Inteligenckość nowoczesna
ten styl życia łączy z poprzednim nastawienie na nowe trendy, kosmopoli-
tyzm i antykonserwatyzm. odróżniają go natomiast intelektualne aspiracje i chęć
odróżnienia się nie tylko od tego, co prymitywne czy zaściankowe, ale też od
tego, co pretensjonalne, nieautentyczne oraz antywspólnotowe. z tej perspektywy
poprzednio omówione postawy mogą się wydawać nuworyszowskie lub „hipster-
skie”. nowoczesna inteligenckość szuka większego zakorzenienia i nie odcina się od
lokalności i tradycji. W kontekście wyboru miejsca na spędzenie wieczoru oznacza
to na przykład pójście do lokalnej winiarni zamiast modnej knajpy w centrum.
[ta lokalna winiarnia] to był przez wiele lat nasz taki salon przydo-
mowy, świetlica, gdzie właściwie wieczorem wychodziliśmy prawie
codziennie tam. Dzięki temu poznaliśmy masę, masę ludzi, masę
sąsiadów, dzielnicowych, i to jest przesympatyczne, że mieszkając tam,
idąc po ulicach, co chwilę się z kimś kłaniamy, machamy sobie, mamy
dużo też takich życzliwych znajomości […].
temu stylowi życia najbliżej jest do idei ruchów miejskich, odkrywania war-
tości w miejskości, a jego podstawowym dylematem jest to, jak być nowoczesnym
intelektualistą oraz pracować nad rozwojem lokalnej społeczności, nie stając się
jednocześnie agentem gentryfikacji; jak głosić pochwałę lokalnej kultury, samemu
reprezentując styl życia inny niż „lokalsi”.
Dzisiaj jest takie modne słowo, które mi się nie podoba, nazywa się „hip-
sterstwo” [śmiech], i my się od tego odżegnujemy jak najbardziej, nato-
miast chcąc nie chcąc, że tak powiem, odbiegamy od standardu społeczeń-
stwa… choćby tą ilością książek […] telewizora nie mamy w domu…
[Pośredniczka nieruchomości] mówi do nas, że w tej kamienicy „nie
wszyscy jeszcze są wykurzeni” […] ale że tutaj też będzie ładnie, czy-
sto i bogato. I to było takie straszne. No a poza tym właśnie charakter
tej dzielnicy się zmieni, nie będzie fajnych wspólnot w kamienicach,
które nas tak cieszą. A z drugiej strony nie ma się co dziwić, my też
My, poznańscy mieszczanie
131
tutaj przyjechaliśmy, jesteśmy z zewnątrz, i nie wtapiamy się jakby tak
do końca pod każdym względem mieszkańców tutejszych, chociaż sta-
ramy się nie robić zakupów w supermarketach, tylko tutaj […].
Dominującym motywem tego sposobu myślenia jest zatem próba łączenia
nowoczesności i kosmopolityzmu z lokalnością. Jeśli rozumieć mieszczanina jako
kogoś o takim sposobie myślenia, będzie to człowiek wrośnięty w miasto i swój
fyrtel, dbający o kontakt z innymi mieszkańcami i wspólną przestrzeń, nieraz
akcentujący też swoją wiedzę i obycie.
aby zrozumieć nowoczesną inteligenckość, ponownie warto zagłębić się
w kulinaria. ten styl myślenia łączy z poprzednio omówionym pochwała nowości,
otwartość na nowe trendy i smaki, eksperymentowanie. Jednocześnie cechuje go
jednak nieodcinanie się od tego, co dawne, polskie, lokalne czy wyniesione z domu
dziadków lub rodziców. to zapewne także efekt mechanizmu mody, na fali którego
cyklicznie powraca się do minionych trendów, na nowo je odkrywając. taka strate-
gia cechuje zwłaszcza osoby dysponujące wyższym kapitałem kulturowym.
My w domu tak [tradycyjnie] specjalnie nie gotujemy z racji tego, że to
ta tak zwana ciekawość kulturoznawcza: ciągle chce się próbować nowe,
dziwne rzeczy, chociaż czasami nam się tęskni [za tradycyjnym]. I teraz
będąc w Pyra Barze na Szamarzewskiego, zobaczyłam sałatkę z pomi-
dora z cebulą w śmietanie. W ogóle zapomniałam, że pomidora w śmieta-
nie się kiedyś robiło w domu! Tak samo jak do sałaty w poznańskim domu
dodawało się śmietanę słodko-kwaśną. Teraz zapomniałam i z taką
frajdą zjadłam tą sałatkę, i to są takie rzeczy, które gdzieś tam wracają…
omówione dotąd cechy nowoczesnej inteligenckości odnajdziemy też w rela-
cjach na temat sposobu spędzania niedzieli. Ważny jest ruch, ale raczej rowe-
rowy niż samochodowy; przestrzeń miejska, ale raczej ogrody społeczne i teatr
animacji niż najnowszy food truck.
[niedziela] rodzinnie. Wyskakujemy ostatnio murować do
Kolektywu Kąpielisko, na przykład, pod Arenę. I robimy razem ogród
społeczny. Albo lecimy, nie wiem, gdzieś na Cytadelę, albo rowery.
Ale był okres właśnie, jak był Franek mniejszy, to często w niedziele
jechaliśmy do Teatru Animacji, potem na lody w mieście, potem do
kawiarni, takie szwendactwo miejskie, czyli nie wiem, na Cytadelę, ale
łączy to z jakimiś takimi wyjściami rekreacyjnymi czy też wyjazdem na
rowery po mieście i gdzieś tam wtedy zazwyczaj jemy gdzieś po drodze.
nastawienie na lokalność, autentyczność, bycie wśród „zwykłych ludzi”
znajduje swój wyraz w sposobie myślenia o wakacjach. ich celem nie jest raczej
konsumowanie luksusu; symbolem dobrych wakacji będzie mieszkanie wynajęte
w środku Lizbony, a nie kurort na Kanarach; raczej wycieczki z namiotem niż
ekskluzywny hotel.
Filip schmidt, Marta skowrońska
132
Zupełnie nam odpowiada sytuacja, że jeżeli jedziemy do jakiegoś mia-
sta, nie wiem, czy to jest Lizbona, czy Rzym, czy gdzieś, to po pro-
stu [żeby] wynająć mieszkanie […] wśród ludzi i żeby pójść sobie do
sklepu […] [jak] ktoś jedzie na tydzień, to nie potrzebuje zmieniania
ręczników, pościeli codziennie.
Cieszymy się i czekamy, aż podrosną dzieciaki, żeby robić takie wyjazdy
[…] ciężki but, plecak […] namiot.
5. Inteligenckość konserwatywna
to druga odmiana stylu życia codziennego, w którym ujawniają się aspira-
cje intelektualne. Wypowiedzi, które pozwoliły go wyodrębnić, różnią się od tych
przedstawionych przed chwilą większym konserwatyzmem i niższym wartościo-
waniem nowoczesności. o ile praktykując nowoczesną inteligenckość, wdrażamy
współczesne wersje dawnych praktyk, np. marząc o odbudowaniu relacji sąsiedz-
kich poprzez instytucję ogrodów społecznych, o tyle w wersji konserwatywnej pie-
lęgnujemy tradycje, których nie trzeba odbudowywać, lecz które są raczej niszowe
i w większym stopniu praktykowane w przestrzeniach prywatnych niż publicz-
nych. Kluczowym zadaniem jest zwłaszcza przekazanie określonego sposobu
życia, tradycji i dyscypliny dzieciom.
[…] byłam jedną z niewielu osób w liceum, które bardzo lubiły
rodzinę. […] I no ja też jestem taką osobą dosyć tradycjonalistyczną,
albo ceniącą tradycje, bardzo cenię tradycje […] w momencie kiedy
tłumaczymy, że sprzątanie, wiosenne porządki przedwielkanocne
mają ogromne znaczenie rytualne, czyli właśnie wymiatanie starych
historii, tworzenie… to mnie to bardzo przekonuje.
[…] dla mnie najważniejsze w wychowywaniu dzieci jest jednak, żeby
były porządnymi ludźmi. Czyli oczywiście wiadomo, że muszą się
uczyć, a dla mnie bardzo ważne jest też ich zachowanie, tak, i w jaki
sposób oni się zachowują w ogóle, wobec otoczenia, wobec innych, tak.
W tym stylu życia w największym stopniu odnajdziemy cechy, przy pomocy
których opisywała mieszczaństwo Maria ossowska: pracowitość, oszczędność,
racjonalność, mierzenie człowieka jego osiągnięciami, krytyka lenistwa i zdawa-
nia się na własny los, widoczne np. w tej oto wymianie zdań:
A gdyby wygrał pan nagle w totolotka, co by pan zrobił z pieniędzmi?
Na pewno bym coś fajnego zorganizował, na pewno bym wydał
na jakąś fajną serię płyt na winylu z dobrą muzyką […] wiadomo,
mamy kredyt hipoteczny, trzeba by spłacić […]. Ale tak ogólnie
to nie mam takich wielkich marzeń związanych z finansami, po pro-
stu nie mam. Nigdy nie uważałem, że mi się należą jakieś pieniądze za
pracę niewykonaną, wobec tego jakby nie gram w totka.
My, poznańscy mieszczanie
133
Dobrymi wskaźnikami omawianego tu stylu życia są ponownie kulinaria,
sposób spędzania niedzieli oraz wakacje. Uwidacznia się w nich łączenie wyso-
kiego wartościowania tradycji z dystansem do tego, co plebejskie i prymitywne
lub nuworyszowskie. Cenne jest to, co przekazywane od pokoleń, co prawdziwie
poznańskie, ale też to, co zyskało już miano klasyki, jak kuchnia śródziemnomor-
ska. nie zje się „byle czego”.
[…] moje dzieci lubią też bardzo kuchnię śródziemnomorską, co jest
bardzo fajne, bo nie zjedzą byle czego, po prostu tak na tej zasadzie.
Natomiast oczywiście pewne poznańskie rzeczy – no staramy się,
na przykład kaczka z pyzami albo z kapustą, tego typu rzeczy. […]
Można poznać na przykład w piekarni ludzi, którzy są z Poznania
i którzy nie są z Poznania, tak. Poznań powie na podłużną bułkę kny-
pel, a nie-Poznań powie: poproszę podłużną bułkę.
Natomiast pierogi z kapustą i grzybami na święta robię. No bo tak się
przyjęło od lat, robimy, dzieciaki pomagają. Zawsze to jest taki właści-
wie wstęp do świąt. I na przykład piekę makowce, bo też moja mama
piekła. I jakoś tak się staram podtrzymać tę tradycję, żeby chociaż
przywołać smak taki z dzieciństwa.
niedziela to niekoniecznie jazda rowerem do wegańskiej restauracji, lecz
raczej spacer do bardziej konserwatywnych, dłużej istniejących lokali; nie kon-
cert w Meskalinie, lecz raczej bardziej tradycyjna filharmonia, kameralny koncert
w iCHot lub jazz w Blue note.
[Do filharmonii] bym powiedziała, że od czasu do czasu. Tak
samo do teatru. […] I chodziłam „Pod pretekstem”, i chodzimy do
„Blue Note’u”, i chodzimy… […]. Do Nowego, do Polskiego…
To, czego mi brakuje – [to koncerty na wysokim poziomie]. […]
teraz rzadko nam się zdarza pójść do filharmonii, bo rzadko jest coś
interesującego. Jeszcze jak mój ulubiony dyrygent zmarł, jednak ta
orkiestra grała zupełnie inaczej pod jego batutą […], ale na przykład
[…] ICHOT robi takie koncerty kameralne.
W tym stylu życia niedziela to często, podobnie jak w przypadku omówio-
nej wcześniej „normalności i przewidywalności”, wspólna wyprawa do kościoła,
np. do dominikanów, i wyraźnie ustalone poranne rytuały.
Znaczy no różnica między sobotą a niedzielą jest zasadnicza. No bo
w niedzielę idziemy do kościoła, prawda. Idziemy do kościoła całą
rodziną i to jest tak, że kiedyś jeździliśmy do dominikanów na te msze
dziecięce, na dziesiątki, a od dwóch lat, ponieważ mamy fajnego pro-
boszcza, chodzimy do naszego parafialnego kościoła […] często jest
tak, że pod kościołem stoimy z różnymi ludźmi, rozmawiamy.
Filip schmidt, Marta skowrońska
134
Ale sobota na pewno jest takim dniem, kiedy tak typowo po miesz-
czańsku, po poznańsku [mamy] sprzątanie, prawda, jakieś takie prace
porządkowe w domu, nie wiem, zrobienie otworka na powieszenie
obrazka. […] Sobota jest takim dniem bardziej luźnym oczywiście,
no a niedziela jest takim dniem, kiedy po prostu jakby ten poranek jest
taki bardzo ściśle ustalony.
Wreszcie idealny typ wakacji pasujący do konserwatywnej inteligenckości to
taki sposób ich spędzania, który nie będzie prymitywny i banalny, lecz zaświad-
czy o wysokich kompetencjach kulturowych i świadomym stosunku do tradycji.
od wieży w Pizie ciekawsze okażą się inne budynki, których piękna nie dostrzeże
laik, a luksusowy kurort za granicą może zastąpić wyprawa w rzadko odwiedzane
miejsca w Polsce.
Te dalekie podróże, też dzięki programom może, stały się na tyle
banalne, że nie byłbym w żaden sposób odkrywcą, tak? Ja, prawdę
mówiąc, jeśli mam mówić szczerze, to wolę taką podróż, że na
przykład kupuję sobie płytę winylową […] i to jest moja podróż
z nią w głąb tej muzyki. […] oczywiście fajnie jest pojechać, na
przykład w tym roku byliśmy […] we Włoszech, pojechaliśmy sobie
i zobaczyliśmy tam i tą krzywą wieżę w Pizie, [choć] okazało się, że
te budynki wokół są dużo ciekawsze […].
[…] to jest to, co już w Polsce […] piękne: czy jak się pojedzie nad Bug,
czy na Suwalszczyznę, czy na Warmię, są takie miejsca, gdzie po pro-
stu kompletnie można się zatracić, nie ma nic, jest tylko to […] dużo
rzeczy, fajnych rzeczy można spotkać w Polsce.
W omówionych dotąd stylach życia, których przejawy odnajdziemy wśród
poznaniaków w młodym i średnim wieku, można odnaleźć różne oblicza miesz-
czaństwa, znane z historycznych analiz. „nie zadzierać nosa” – wydaje się perspek-
tywą patrzenia na mieszczaństwo z perspektywy klasy ludowej albo też wyrazem
silnych w Polsce tradycji wiejskich i antymieszczańskich. „normalność i przewidy-
walność” przypomina cechy przypisywane dawniej drobnomieszczaństwu, a także
taki stosunek do tego pojęcia, który określiliśmy wcześniej jako „mieszczaństwo
z prawa”, z jego tęsknotą za stabilnością i pochwałą dbania o własny interes jako
koła zamachowego dla miejskiego dobrobytu. „nowoczesność i ruch” przywo-
dzi na myśl opisy nowej klasy średniej albo aspirujące mieszczaństwo, opisywane
np. przez andrzeja Ledera. Wreszcie oba style inteligenckie można potraktować
jako współczesne wersje życia inteligencji – postaci klasy średniej specyficznej
dla Europy Środkowo-Wschodniej, czasem patrzącej na mieszczańskość z góry
(kiedy kojarzy się ona z dulszczyzną), czasem „z lewa” (z perspektywy ruchów
miejskich), a czasem odnajdującej w niej symbol pozytywnie rozumianej tradycji,
którą powinno się kultywować lub przywracać. W wyróżnionych przez nas stylach
życia można też jednak doszukiwać się analogii do koncepcji Pierre’a Bourdieu
i dostrzec w nich rysy klasy ludowej (nie zadzierać nosa), dwóch frakcji klasy
My, poznańscy mieszczanie
135
średniej (normalność i przewidywalność oraz nowoczesność i ruch) i dwóch frak-
cji klasy wyższej. Kilkadziesiąt godzin opowieści poznaniaków potwierdzałoby
zatem tezę, zgodnie z którą mieszczaństwo to pojęcie wieloznaczne: po pierwsze –
odnoszące się do kilku różnych tradycji intelektualnych, po drugie – do kilku róż-
nych frakcji klasy średniej i historii ich rozwoju, a po trzecie – rozumiane różnie,
zależnie od tego, z jakiego miejsca struktury społecznej na nie spojrzymy.
Postscriptum: oszczędny jak poznański mieszczanin?
Kiedy przygotowywaliśmy się do badań, jednym z najczęściej zadawanych nam
pytań było to dotyczące poznańskiego skąpstwa lub skłonności do oszczędzania.
Dlatego na koniec proponujemy spojrzeć na temat, który nie wiąże się z konkret-
nym stylem życia, lecz odwołuje się do dwóch praktyk powtarzających się w wielu
poznańskich domach: wyłączania światła oraz zaparzania herbaty. W świadomości
uczestników naszego badania oszczędzanie jest wartością silnie obecną, najczęściej
pochwalaną (nawet jeśli się jej nie wciela w życie), ale też będącą przedmiotem spo-
rów. nie dysponujemy wynikami badań sondażowych, które pozwoliłyby oszaco-
wać zakres poznańskiej oszczędności albo porównać ją do oszczędności warszaw-
skiej czy krakowskiej. z pewnością jednak jest w Poznaniu sporo domów, w których
zarządzanie oświetleniem jest ważnym tematem, tak jak w następujących relacjach:
[…] jak szło się do [imię męża, dawniej kolegi] czy pożyczyć
cukier, czy o coś się spytać, pożyczyć zeszyt ze szkoły – to wchodziło
się w taką ciemność: na korytarzu były pogaszone światła, było
małe światełko w kuchni, gdzie siedziała jego mama, i w salonie,
przy takim dużym stole była taka malutka lampka, chyba z gołą
żarówką, bo wiadomo, jakby się coś założyło, to zabiera światło.
Jego tata był pochylony przy takiej małej żaróweczce i wykreślał
jakieś wykresy, plany inżynieryjne.
O, koniecznie! Koniecznie, wszędzie, musi być [zgaszone]. To mi
zostało [z domu rodzinnego], to drażni. Gaszenie światła.
Włączanie i wyłączanie światła to jeden z tematów wewnątrzdomowych
sporów. Czasem są to kłótnie międzypokoleniowe, czasem – międzyrodzinne,
a czasem – między małżonkami. W każdym wypadku włączone lub niewyłą-
czone światło okazuje się czymś bardzo istotnym dla tożsamości, zakorzenionym
w przyzwyczajeniach, co trudno zmienić.
Mój tata jest taki oszczędny na punkcie mediów, tak. Znaczy gaszenia
światła. Mama regularnie zasypia, bo czyta do późnej nocy i zasypia
przy świetle. Więc [następuje] jakby rytualna już kłótnia o poranku
na temat tego, co za idiota gasi światło o której godzinie.
[…] faktem jest, że często mi się zdarza zapomnieć, ale też wprowadzi-
liśmy system ulepszeń, żeby wyrugować tego typu złe przyzwyczajenia,
i mamy teraz karne złotówki za zostawienie światła.
Filip schmidt, Marta skowrońska
136
Tylko [jeszcze] nie zabieram [dzieciom] kieszonkowego, jak ktoś nie
zgasi światła, ale czasami już naprawdę mnie to doprowadza do szału
i rzeczywiście nie wiem, czy tego nie zrobię, tak?
Drugim obszarem, który okazuje się zabawnym, ale trafnym wskaźnikiem
mieszczańskich wartości oraz dylematów, jest sposób gospodarowania torebkami
z herbatą. Można tu wskazać na kilka zasad, które wymagałyby dalszej empirycz-
nej weryfikacji, a przede wszystkim – uszczegółowienia. Po pierwsze, istnieje hie-
rarchia herbat. W naszej niewielkiej i niereprezentatywnej próbie herbatą lepszego
sortu, której cena i moc każą odpowiednio nią gospodarować, okazał się kilku-
krotnie lipton, w niektórych domach przeznaczany dla gości albo stosowany do
zalania wielu herbat po kolei.
Moja mama kupuje herbatę Lipton, bo to jest dobra herbata, uważa.
Ale mocna, a że ona nie lubi mocnej herbaty, no to trzeba ją w tym
kubeczku postawić. I mi tak ostatnio postawiła rano, gdzieś [wyszłam]
na dwie godziny, wracam, a ten kubeczek w środku jest biały. A ja: ty
tą tytkę tak tam męczysz, że ja już muszę zalewać tą szklankę kwa-
skiem! No to po co kupujesz taką drogą herbatę, jak tobie są potrzebne
te siki Weroniki? Kupżeż jakąś sagę, coś zwykłego na raz i wyrzucaj,
a ona to celebruje. […] Mnie to doprowadza do pasji. [a z kolei] jak
to już tak wyschnięte leży, to już nie ma szans, żeby z tej herbaty coś
zrobić. […] Moja mama jest mistrzynią tego, ona ma nawet takie
specjalne talerzyki, sobie pokupowała, miseczki i tam te swoje tytunie
[magazynuje]…
Podobnie jak w przypadku ekonomii domowego oświetlenia, w obszarze
praktyk oszczędzania herbaty żywa jest refleksja i dyskusja na temat tego, co jest
odpowiednią dozą oszczędności, co zaś przesadną. Wydaje się w szczególności,
że zaparzanie dwóch herbat z jednej torebki jest bardziej akceptowalne niż zapa-
rzanie nowej herbaty z dwóch wcześniej używanych torebek.
Lipton jest taka mocna, że wiem, że moja teściowa czasem się pytała
[…]: chcesz taką? […] [Moja] mama [też] […] to na pół rozlewała.
Ale nie, że zaparza tą samą torebkę. Tylko że na przykład na pół rozle-
wała i dolewała wody gorącej, no. Ale nie, to z tą oszczędnością, że się
parzy wiele razy [tę samą] herbatę – to nie [to by była przesada].
[…] ja piję strasznie słabą. Ja tylko tak wystarczy, że zanurzę [torebkę]
[…]. A [mąż] […] sobie odkłada [torebki] do specjalnego kubeczka
i potem w ciągu dnia i czasem nawet na drugi dzień korzysta z tej
samej. A to już jest lekko podejrzane: czy nie zaszły w tej torebce, tej
herbacie jakieś procesy, wiadomo, jakieś barwniki, garbniki…?
W obszarze mieszczańskich praktyk życia codziennego potrzebne są najwy-
raźniej dalsze pogłębione badania.
137
Jakub Głaz
Mieszczanin obywatelem
Dziesięć lat temu trudno było je spotkać w debacie publicznej. Dziś terminy:
„miejscy aktywiści” i „ruchy miejskie” są stale obecne w opisie rzeczywistości
Poznania i polskich miast, choć trwa dyskusja nad ich jasną definicją, rolą oraz róż-
nicami między reprezentowanymi przez nie postawami a tradycyjnie pojmowaną
polityką. Jedno wydaje się pewne: aktywiści i społecznicy określani nierzadko jako
merytoryczni „nowi mieszczanie”1, przeciwstawieni konserwatywnym „starym
politykom” nawykłym do kunktatorstwa, stanowią w krajowej rzeczywistości nową
i stale obecną jakość2. Część z nich ma ogólnopolskie umocowanie w Kongresie
Ruchów Miejskich, część działa w mniejszych stowarzyszeniach, jeszcze inni nie
zgłaszają formalnego akcesu do żadnego ugrupowania. Jest to środowisko zróżni-
cowane wiekowo, zawodowo i ideowo. zdaje się je łączyć „miastopogląd”, termin
urobiony m.in. przez stołecznego aktywistę Jana Śpiewaka, oznaczający wspólną
troskę o dobro miasta i jego rozwój. „Miastopogląd” jest polityczny, ale nie ideolo-
giczny – trzeciorzędne powinny tu być prawicowe czy lewicowe afiliacje3.
znacznie upraszczając, pojęcia społecznik lub aktywista, odarte już z nieprzy-
jemnych skojarzeń z czasami PRL, oznaczają dziś dynamicznych mieszkańców
o wysokim kapitale kulturowym związanych ze swoimi miastami, odpornych jed-
nak na wsobny kult swojskości. z reguły to ludzie otwarci na współczesne rozwią-
zania w duchu zrównoważonego rozwoju, zaczerpnięte z innych państw i miej-
skich ośrodków (modelowy przykład Kopenhagi) lub lektur: od Śmierci i życia
wielkich miast Ameryki Jane Jacobs sprzed ponad półwiecza, przez Przestrzeń mię-
dzy budynkami Jana Gehla, po świeżą Walkę o ulice Janette sadik-Khan. nastawieni
na współpracę z podobnie do nich myślącymi i działającymi mieszkańcami, two-
rzą „miejską demokrację”, poświęcając swój prywatny czas sprawom publicznym.
Ferment z tradycjami
tego rodzaju oddolny aktywizm narodził się w Poznaniu w drugiej połowie
pierwszej dekady tego wieku i szybko został uznany za zjawisko bliskie lokalnym
tradycjom pracy organicznej. „W naszym mieście jest nadal żywy kult wybit-
nych społeczników i polityków: Marcinkowskiego, Libelta, szamarzewskiego,
Wawrzyniaka, Drwęskiego, Ratajskiego. słusznie, bo takich obywatelskich tra-
dycji nie ma pewno żadne inne polskie miasto” – pisał w 2007 roku socjolog
1 M. Kursa, P. Kubicki, Nadchodzą nowi mieszczanie, „Gazeta Wyborcza” nr 222 z 22 iX 2009.
2 K. Wołodźko, Nowi mieszczanie kontra politycy, www.nowakonfederacja.pl, 31 Vii 2014.
3 J. Dymek, Śpiewak. Jestem z lobby. Lobby mieszkańców, www.krytykapolityczna.pl, 21 X 2014.
Jakub Głaz
138
Krzysztof Podemski4. zapoczątkowany przed dekadą umysłowy i polityczny fer-
ment owocuje obecnie zmianami w miejskiej polityce, za którymi stoją konkretni
ludzie, stanowiący interesującą mutację poznańskiego mieszczaństwa – niewolni
przy tym od wad i niedoskonałości, którym stawiają lub stawiali czoło. Bo przecież
miejski aktywizm nie wziął się znikąd. to krytyczna i zarazem kreatywna reakcja na
sytuację, która wytworzyła się w Poznaniu (i w Polsce) po ustrojowym przełomie.
Po początkowym entuzjazmie związanym z restytucją lokalnego samorządu5
w ostatniej dekadzie lat 90. obywatele Poznania scedowali zarządzanie problemami
miasta na wyłonionych w powszechnych wyborach reprezentantów: radnych,
a od 2002 roku – także na prezydenta, wśród których toczyły się mniej lub bar-
dziej merytoryczne dyskusje o kształcie miasta, jego finansach i ewentualnej wizji
rozwoju. na przełomie wieków nadzieje związane z lokalnymi władzami zaczęły
stygnąć, a poznaniacy przypatrywali się ich poczynaniom w zdystansowany spo-
sób, podobny do tego, z jakim śledzili decyzje rządu lub parlamentu. Co jakiś czas
wybuchały konflikty lub skandale, ale dopiero w 2003 roku opinią publiczną wstrzą-
snęła poważna afera tzw. Kulczykparku, w której prasa wykazała nieprawidłowo-
ści związane z zarządzaniem miejską przestrzenią i gruntami oraz niejasne relacje
na styku władzy i biznesu6. Doprowadziły one do sprzedaży, po cenie uznanej za
zaniżoną, miejskiego gruntu spółce Fortis Grażyny Kulczyk, na którym rozbudo-
wano później stary Browar. W tym samym czasie doszło do drugiego wydarzenia,
mniej spektakularnego, ale znaczącego dla przyszłych losów miasta: zmiany ustawy
o planowaniu przestrzennym i zatwierdzenia przez radnych wielu nowych lokaliza-
cji pod handel wielkopowierzchniowy7. nie był to jednak jeszcze, podobnie zresztą
jak afera Kulczykparku, impuls do ukonstytuowania się jakiegokolwiek oddolnego
ruchu kontroli, protestu lub nacisku. Można jednak uznać te zjawiska za ważną bazę
późniejszych społecznych działań skoncentrowanych na miejskiej przestrzeni.
Konstruktywni anarchiści
Jedyną (choć przez lata tkwiącą na marginesie) grupą krytycznie patrzącą na dzia-
łania miejskich władz w polityczno-społecznej rzeczywistości iii RP byli poznańscy
anarchiści mający od 1994 roku swoją siedzibę w skłocie Rozbrat przy ul. Pułaskiego.
to oni w 1999 roku, po ideowym skręcie w stronę socjalną8, jako pierwsi podjęli pod
koniec lat 90. temat eksmisji lokatorskich, zawłaszczania przestrzeni i mienia publicz-
nego przez prywatny kapitał, czy też destrukcji więzi sąsiedzkich i społecznych spo-
wodowanych bądź to naruszającymi społeczne status quo inwestycjami, bądź to likwi-
dacją placówek kulturalno-oświatowych. Przemysław Pluciński w socjologicznym
rysie opisującym ruchy miejskie stawia wręcz tezę, że działania wielu późniejszych
aktywistów są zbieżne z akcjami anarchistów, którzy najwcześniej zaczęli domagać
4 K. Podemski, Vip-ów mamy dość, przywódców nam brakuje, „Gazeta Wyborcza Poznań” (dalej: GWP)
nr 252 z 27 X 2007.
5 zob. teksty, wspomnienia i wywiady w: „Kronika Miasta Poznania” (Samorządowa rewolucja 1990), 2016/2.
6 a. Przybylska, oLa, JaD, MM, MiK, Kulczykpark, „Gazeta Wyborcza” nr 159 z 10 Vii 2003.
7 oLa, W szpitalu nie, GWP, nr 160 z 11 Vii 2003.
8 J. Urbański [rozm. D. Grobelna], Nas jest dwudziestu czy trzydziestu, ich tak naprawdę tysiące
[w:] Poznań w działaniu, Poznań 2017, s. 187.
Mieszczanin obywatelem
139
się innych reguł zarządzania miejskim organizmem9. Dopiero po nich nastały ruchy
skategoryzowane przez Plucińskiego jako „mieszczańskie” i „eksperckie”. Doliczyć
tu należy także wiele „wolnych elektronów”, aktywnych społecznie specjalistów lub
entuzjastów nieutożsamiających się z żadną z tych grup.
Dla rządzących oraz mieszkańców anarchiści stanowili jednak u progu
nowego wieku rodzaj wywrotowej egzotyki, sprzecznej ze zwulgaryzowanym
i powszechnym wtedy pojmowaniem nowego porządku gospodarczego jako systemu
opartego na rzekomym świętym prawie własności i dążeniu do maksymalizacji zysku.
Przyrównywanie miasta (w mediach lub przez władze) do sprawnie zarządzanej firmy
nie budziło wówczas większych protestów, tym bardziej że nakładało się do pewnego
stopnia na żywy i ceniony w pamięci poznaniaków bon mot prezydenta Wojciecha
szczęsnego Kaczmarka o „rurze kanalizacyjnej [która] nie ma wymiaru politycznego,
ma tylko długość lub średnicę”10. Uznawano przy tym, że polityka to zjawisko polega-
jące jedynie na ścieraniu się postaw ideologicznych lub światopoglądów, a nie wspólne
urabianie stanowisk dotyczących rozwoju i jego wizji. Mówiąc obrazowo, panowała
powszechna zgoda, że symboliczna nowa rura jest miastu potrzebna, ale bez refleksji
nad jej kształtem, położeniem oraz społecznymi kosztami jej instalacji.
Życie mitem
W pierwszych latach XXi wieku działania miasta przestały być bowiem przed-
miotem ogólniejszych dyskusji lub sporów innych niż gospodarcze. W lokalnych
mediach dominował opis drobnych spraw codziennych, typowy jeszcze dla lat 90.
kult małych ojczyzn, a w większej skali – odpowiednio: entuzjazm lub troska zwią-
zane z inwestycjami, tworzeniem miejsc pracy lub nowych osiedli, ale bez krytycznej
próby oceny ich jakości, oddziaływania na mieszkańców lub przestrzeń. Poznań zda-
wał się też żyć bardzo świeżym mitem miasta, które w latach 90. wykonało znaczący
skok jakościowy, szybko i powierzchownie się europeizując, będąc przy tym wzo-
rem do naśladowania dla innych miejskich ośrodków w Polsce. tymczasem zado-
wolonemu z siebie miastu brakowało wizji rozwoju i długofalowej strategii, innej niż
finansowe zapisy np. Wieloletniej Prognozy Finansowej. naskórkowym objawem
tego braku były chaotyczne działania promocyjne – Poznań nie potrafił się precyzyj-
nie określić. W pierwszych latach XXi wieku reklamował się zgrabną, lecz enigma-
tyczną obietnicą „Miasto warte poznania”11. Później przyszła kolej na pojemne, lecz
puste hasło „tu warto żyć”12, a na marginesach pojawiały się poboczne programy
typu „Poznań stawia na sport”13 lub też incydentalne akcje, jak pomysł promocji mia-
sta w Mielnie czy przyciąganie berlińczyków wizerunkiem nadgryzionego pączka14.
9 P. Pluciński, Od globalnego do lokalnego (i z powrotem) miejskie ruchy społeczne i organizacje obywatelskie
w Poznaniu w latach 2000–2015, tamże, s. 96.
10 E.R. Dabertowa, Wojciech Szczęsny Kaczmarek. Prezydent miasta Poznania czasów przełomu (1990–
1998), „Kronika Miasta Poznania” 2016/2, s. 67.
11 Poznań. Miasto warte poznania, www.poznan.pl/mim/info/news/poznan-miasto-warte-poznania-355.
html, 6 Viii 2001.
12 Poznań. Tu warto żyć, www.poznan.pl/mim/info/news/34-poznan-tu-warto-zyc-34,11645.html, 28 iii 2006.
13 Rana, Poznań stawia na sport, GWP, nr 62 z 14 iii 2006.
14 J. Głaz, Nadgryziony berlińczyk, GWP, nr 192 z 19 Viii 2005.
Jakub Głaz
140
Jednocześnie na realnym wizerunku miasta zaciążyły afery obyczajowe: mole-
stowania kleryków przez abpa Juliusza Paetza (ujawniona w 2002 r.) i pedofilii
w chórze Wojciecha Kroloppa (od dekad będąca tajemnicą poliszynela, lecz nagło-
śniona dopiero w 2003 r.) – obie tuszowane lub marginalizowane przez część zasie-
działych miejskich elit15. Duszny klimat rzekomo nowoczesnego i przyjaznego
miasta dał o sobie znać także w listopadzie 2005 roku, gdy prezydent Ryszard
Grobelny zakazał niezgodnie z prawem organizacji Marszu Równości16.
Zakręt do wzięcia
W takich okolicznościach dojrzewał klimat sprzyjający poważnej dyskusji nad
kondycją i kierunkiem rozwoju Poznania. Podczas nieformalnych rozmów wśród
socjologów, ekonomistów lub ludzi kultury coraz częściej dało się słyszeć obawy zwią-
zane z groźbą prowincjonalizacji miasta, szczególnie wobec dynamicznie rozwijającej
się stolicy oraz Wrocławia, który gospodarczo i PR-owo złapał wiatr w żagle po powo-
dzi tysiąclecia z 1997 roku. nagłośnieniem tych podskórnych niepokojów stała się
w marcu 2006 roku debata pod hasłem „Poznań na zakręcie” na łamach poznańskiego
wydania „Gazety Wyborczej”. zainicjował ją niżej podpisany tekstem stawiającym
tezę o rozstajach dróg, na których znalazło się miasto, i konieczności wyboru tej, jaką
powinno ono podążać17. nie była to bezpośrednia krytyka władz, raczej apel o szer-
sze spojrzenie na słabnącą kondycję Poznania, poparty badaniami, które wskazywały,
że – o ile w starszej grupie respondentów – poziom dumy i zadowolenia z miasta był
wysoki, o tyle jedna piąta najmłodszej grupy badanych deklarowała chęć opuszczenia
Poznania na stałe. W dyskusji pisemnie zabrało głos kilkadziesiąt osób: naukowcy, poli-
tycy, ludzie kultury, mediów oraz reklamy, a także nieznani dotąd szerzej entuzjaści lub
ekonomiści. Była to bodaj pierwsza okazja do tak szerokiej debaty o mieście, a część
zaistniałych podczas niej dyskutantów zabierała później wielokrotnie głos w miejskich
sprawach. Wbrew intencjom organizatorów władze miasta przyjęły sam fakt dyskusji
jako krytykę i – ustami prezydenta Ryszarda Grobelnego – bagatelizowały zgłoszone
problemy, zasłaniając się wykresami i tabelami, które świadczyć miały o gospodar-
czym sukcesie Poznania18. Do skupionych na ekonomii rządzących nie przemawiało
znaczenie słabo mierzalnych aspektów społecznych, kulturalnych i tożsamościowych,
nawet jeśli traktowane były one mniej radykalnie, niż czynili to dotąd anarchiści.
Kilka dni po rozpoczęciu akcji „Poznań na zakręcie” w teatrze Ósmego Dnia
odbyła się także, niezależnie, debata „Jaki Poznań”, zainicjowana przez poznańskie
koło zielonych 200419. Głównymi postulatami wybrzmiałymi w toczonych wio-
sną 2006 roku dywagacjach były: lepsza promocja miasta, efektywne zarządza-
nie jego przestrzenią, poprawa jakości zieleni i architektury, budowa dróg rowe-
rowych, lepsze przyciąganie inwestycji, walka z suburbanizacją, zwrócenie uwagi
15 M. Kącki, Maestro. Historia milczenia, Warszawa 2013.
16 Zakaz Marszu Równości niezgodny z prawem, www.wprost.pl/kraj/90778/zakaz-Marszu-Rownosci-niez-
godny-z-prawem.html, 25 V 2006.
17 J. Głaz, Poznań ma zakręt do pokonania, GWP, nr 65 z 17 iii 2006.
18 R. Grobelny, Obudzić optymizm poznaniaków, GWP, nr 71 z 24 iii 2006.
19 Jaki Poznań? Debata w Teatrze Ósmego Dnia z inicjatywy Zielonych 2004, ssl3.ovh.net/~zieloni/news-
1643.html.
Mieszczanin obywatelem
141
na robotników oraz lepsza partycypacja społeczna. „nie ma cyklicznych spotkań
z mieszkańcami dzielnic, osiedli, grup tematycznych, a te, które się odbywają, nie
mają przełożenia na decyzje ostateczne” – pisał Marek Piekarski20. stowarzyszenie
Metropolia Poznań zaproponowało z kolei przemyślaną strategię, w której miej-
skim wyróżnikiem stać się miał design, co zostało potem finalnie zagospodaro-
wane w innej formie poprzez utworzenie uczelni school of Form21.
Problemy do nazwania
Podobnie jak wiele późniejszych działań miejskich aktywistów, debata
„Wyborczej” była nie tyle oddolna, co niezależna od miejskich instytucji, uczelni oraz
władz. nie był to ruch masowy ani ludowy. Do głosu doszli nie tyle „zwykli miesz-
kańcy”, ile raczej młodsi reprezentanci szeroko rozumianej inteligencji tudzież klasy
średniej, którzy – poza pracą lub nauką – postanowili zabrać głos w sprawie kondy-
cji i przyszłości swojej polis. Prasowej debacie towarzyszyły też publiczne dyskusje.
W 2005 roku wspomniany już Krzysztof Podemski przeprowadził badania w ramach
raczkującego miejskiego programu rewitalizacji. W obu przypadkach okazało się, że
przeciętni poznaniacy, nieprzyzwyczajeni do współdecydowania o swoim otocze-
niu, mają problem ze zdefiniowaniem problemów miasta szerszych niż „bałagan” lub
„psie kupy”22. okazało się także, że „na żywo” prawie wszystkim brakuje umiejętno-
ści rzeczowego i komunikatywnego debatowania – wiedzy, języka i zachowań nie-
obarczonych nadekspresją, gadulstwem lub akademicką bądź urzędową sztywnością.
Umiejętność żywej i merytorycznej publicznej dyskusji „nowi mieszczanie” przyswa-
jali sobie przez kolejne lata – mieli ku temu coraz więcej okazji.
Rok 2006 to także narodziny ważnej dla miasta organizacji, której nazwa wiele
mówi o ówczesnych priorytetach. Chodzi o „inwestycje dla Poznania”, powołane do
życia przez osoby powiązane z prężnie wówczas działającym internetowym forum
skyscraperscity.com (a właściwie jego podstroną: Forum Polskich Wieżowców),
platformą wymiany informacji oraz opinii o inwestycjach, utrzymaną w technokra-
tycznej manierze, pozbawioną wtedy jeszcze głębszych refleksji na temat urbanistyki,
architektury lub estetyki. szefem i najbardziej rozpoznawalną twarzą idP był przez
osiem lat (2008–2016) Paweł sowa, młody przewodnik i pilot wycieczek23. Pierwszą
inicjatywą idP była akcja „Chcemy latać z Poznania”, mająca na celu zwiększenie
ubogiej liczby połączeń lotniczych z Ławicy. Dopiero po kilku latach przyszedł czas
na akcje pod hasłem „Poprawmy klimat Poznania” przed szczytem klimatycznym
w 2008 roku lub „Jaki Dworzec Główny” – dążące do estetyzacji peronów poznań-
skiego dworca. idP zabiegały też o poprawę jakości i wyglądu chodników (zakończoną
sporządzeniem profesjonalnego katalogu nawierzchni miejskich). Konsekwentnie
walczyły także o budowę tramwaju na naramowice, punktując przekłamania miej-
skich urzędników, oraz o odtworzenie dworca PKP z prawdziwego zdarzenia po
budowie nowej i niefunkcjonalnej stacji zespolonej z centrum handlowym24.
20 M. Piekarski, Dlaczego o Poznaniu decydują „oni”?, GWP, nr 78 z 1 iV 2006.
21 M. Bańczyk, J. Mróz, D. Śmiejkowski, Organiczna potrzeba nowego organizmu, GWP, nr 84 z 8 iV 2006.
22 K. Podemski, J. Głaz, To miss brzydoty? Wstyd bez przyczyn, GWP, nr 179 z 3 Viii 2005.
23 http://idp.org.pl/o-nas-samych/
24 http://idp.org.pl/akcje/
Jakub Głaz
142
Członkowie idP, reprezentujący raczej inteligencję techniczną, ograniczali się
najczęściej do merytorycznych propozycji i analiz skupionych na transporcie, urba-
nistyce i przestrzeni. Prawie zawsze unikali zaangażowania w popularnie rozumianą
politykę i spory światopoglądowe. Ewolucja ich postaw (zbieżna zresztą z tendencją
na „Forum Polskich Wieżowców”): od jednoznacznie proinwestycyjnych po zrówno-
ważone podejście do przestrzeni, wyraźnie pokazuje trend, zgodnie z którym „nowi
mieszczanie” w biegu uczyli się i nadal się uczą racjonalnego podejścia do miasta.
impulsem do działania różnych grup bywało często na poły intuicyjne stwierdzenie
jakichś nieprawidłowości, po to by później walczyć o ich naprawę w oparciu o zdoby-
waną wiedzę, lektury, podróże, wsparcie ekspertów i tworzone struktury.
Studium jako zapalnik
W ten sposób narodził się inny, niezwykle ważny dla miasta i kraju, ruch spo-
łeczny: My-Poznaniacy, który był m.in. reakcją na opracowywane przez magistrat
zmiany studium Uwarunkowań i Kierunków zagospodarowania Przestrzennego.
Projekt dokumentu przedstawiony przez Urząd Miasta w wielu miejscach sprzyjał
przede wszystkim prywatnym inwestycjom, lekceważąc przy tym publiczny interes
rozumiany inaczej niż wpływy do kasy miasta. sprzeciw budziły m.in. przebieg trzeciej
ramy komunikacyjnej i plany intensywnej zabudowy w rejonie Moraska. Rozpoczęła
się też walka o teren pod park na Ratajach, planowany jeszcze w latach 70., który
teraz miał ulec zabudowie. Przedmiotem sporu była także zabudowa klinów zie-
leni, w tym części sołacza. z zapisami projektu studium walczyli przedstawiciele rad
osiedli i aktywiści z drobniejszych stowarzyszeń. W listopadzie 2007 roku zawiązali
Porozumienie społeczne My-Poznaniacy, którego widocznym reprezentantem był od
początku m.in. przedsiębiorca, wydawca i aktywista Lech Mergler25. Merytoryczne
wsparcie działań rodzącej się grupy społeczników zapewniał też ceniony specjalista
od rewitalizacji dr andreas Billert, który od kilku lat dostarczał poznaniakom ożyw-
czej i cennej wiedzy wynikającej z jego doświadczeń rewitalizacyjnych w niemczech.
„społeczność poznańska […] o silnych tradycjach miejskich, rozpoznała bezbłędnie,
że planowanie przestrzenne warunkuje rozwój miasta tylko wówczas, kiedy staje
się »planowaniem obywatelskim«, z udziałem mieszkańców” – pisał w 2007 roku26.
Władze miasta niewiele jednak robiły sobie z tego udziału. opozycja na linii spo-
łecznicy–magistrat rysowała się coraz wyraźniej. Wkrótce w obiegu pojawił się epitet
„grobelizm” oznaczający wszystko, co wsteczne i antyspołeczne w zarządzaniu mia-
stem. ostatecznie władze uwzględniły mniej więcej dziesiątą część z ponad tysiąca
uwag zgłoszonych do dokumentu. studium uchwalono w styczniu 2008 roku.
Przekrój postaw, poziomu i temperamentu My-Poznaniaków był o wiele bar-
dziej zróżnicowany niż w przypadku idP. Ruchy miejskie zaczęły rozwijać się także
w innych miastach, z którymi My-Poznaniacy nawiązali kontakty. Porozumienie
nie poddało się, przekształciło się w stowarzyszenie, które stało się najbardziej
widoczną i aktywną siłą społeczną w mieście oraz w kraju, gdzie z ciekawością
i nadzieją spoglądano na poznańskie wydarzenia27.
25 n. Mazur, Poznań będzie zakorkowanym slumsem?, GWP, nr 272 z 21 Xi 2007.
26 a. Billert, Poznańczyk – wróg wodzów, GWP, nr 254 z 30 X 2007.
27 sW, Nie powiedzieli ostatniego słowa, GWP, nr 23 z 28 i 2008.
Mieszczanin obywatelem
143
Euro uspokaja
My-Poznaniacy zapowiedzieli dalszą walkę o szeroki społeczny udział w decy-
dowaniu o losach miasta, choć czas, w którym zaczęli działać, nie był zbyt łaskawy
dla rodzącej się grupy społeczników. Ledwo rozpoczęta w 2006 roku powszechna
dyskusja o mieście została spetryfikowana rok później przez inwestycyjny entu-
zjazm po przyznaniu Poznaniowi organizacji meczów Mistrzostw Europy w Piłce
nożnej – Euro 2012. Budowa stadionu oraz snucie inwestycyjnych planów nieco
osłabiły oddziaływanie głosów polemizujących z władzami. Magistrat zaczął
zresztą realizować (jako pomysły własne) lekceważone wcześniej oddolne postu-
laty: w 2009 roku wprowadził kompleksową strategię promocyjną z pechowym,
jak się później okazało, hasłem „Poznań, miasto know-how”. na urzędowy entu-
zjazm odporni byli, jak zawsze, anarchiści, rozlepiając w mieście prześmiewcze
plakaty i wskazując na związane z organizacją Euro 2012 absurdy ekonomiczne.
ich głos, choć współbrzmiał po części z opiniami rodzącej się grupy społeczników,
nadal był jednak osobny.
W roku 2008 zaktywizowała się też kolejna grupa miejskich działaczy, którzy
wystąpili w obronie zabytkowych obiektów starej Gazowni. W akcji zainicjowa-
nej przez „Wyborczą” wzięło udział wielu ludzi kultury i sztuki, którym marzyło
się przerobienie dawnej wytwórni gazu na kulturalne centrum Poznania. Doszło
nawet do konkursu na pomysł zagospodarowania gazowni, wygranego przez śro-
dowisko związane z „Czasem Kultury”. z planów nic jednak nie wyszło28.
W kwestiach ogólnomiejskich wigor powrócił w 2010 roku, mniej więcej w czasie,
gdy gwałtownie zaczęło pustoszeć centrum miasta, z którego znikał handel wysysany
przez mnożące się galerie handlowe, a nowy stadion za prawie 800 mln zł ujawnił
swoje liczne mankamenty. My-Poznaniacy nie próżnowali. opiniowali projekty pla-
nów miejscowych, przygotowywali nowoczesne koncepcje uspokajania ruchu w mie-
ście i usprawnień transportu zbiorowego, walczyli o społeczne konsultowanie miej-
skich projektów, zabiegali o wprowadzenie budżetu obywatelskiego, krytykowali, ale
i dostarczali rozwiązań o jakości przewyższającej poziom dysput i wypowiedzi wielu
zasiedziałych miejskich radnych. W 2011 roku udało się im urządzić w Poznaniu
i Kongres Ruchów Miejskich, z którego wyrosło w 2014 roku Porozumienie Ruchów
Miejskich. Wreszcie w 2013 roku trzech członków stowarzyszenia – Lech Mergler,
Kacper Pobłocki i Maciej Wudarski – napisało Anty-bezradnik przestrzenny – prawo
do miasta w działaniu, książkową publikację będącą teoretycznym i praktycznym
wsparciem w walce o lepszy kształt miast i miejskiej demokracji, operującą obrazo-
wymi przykładami wziętymi z realiów Poznania29.
Ruch bez mandatu
My-Poznaniakom nie udało się jednak wejść do Rady Miasta. W wyborach
samorządowych w 2010 roku zebrali ponad 9 proc. głosów, ale – za sprawą ordy-
nacji – nie zdobyli ani jednego mandatu. Po raz pierwszy na scenie politycz-
nej zaistniał jednak Jacek Jaśkowiak, który jako kandydat My-P na prezydenta
28 J. Głaz, Na wolnym gazie. Przypadki starej gazowni, KMP, 2012/3, s. 269.
29 L. Mergler, K. Pobłocki, M. Wudarski, Anty-bezradnik przestrzenny – prawo do miasta w działaniu,
Warszawa 2013.
Jakub Głaz
144
miasta otrzymał siedmioprocentowe poparcie. Po raz ostatni wybory wygrał
wtedy Ryszard Grobelny30.
na przełomie dekad do głosu zaczęła dochodzić także młoda generacja
urodzona w latach 80. Jej przedstawiciele mieli okazję poznać europejskie mia-
sta podczas podróży i studenckich wymian. owocem takich kontaktów stała
się akcja „Ulepsz Poznań”, zainicjowana w 2011 roku przez młodego prawnika
Pawła Głogowskiego i przekształcona później w stowarzyszenie działające na
rzecz poprawy estetyki i jakości miejskiej przestrzeni. także w lokalnej redakcji
„Wyborczej” ton w sprawach miejskich zaczęli nadawać młodzi dziennikarze, nie
tylko opisując rzeczywistość, ale i dostarczając wiedzy o innowacyjnych formach
zarządzania miastem, jego budżetem i przestrzenią. od tego czasu zaczęły też
pączkować organizacje o lokalnym, ale silnym oddziaływaniu ograniczonym do
dzielnic lub pojedynczych ulic czy placów. W 2011 roku zreformowano także dzia-
łanie rad osiedli, które objęły swoim zasięgiem cały obszar miasta i zaczęły dyspo-
nować własnymi budżetami, co zwiększyło ich sprawczość – zwłaszcza tam, gdzie
znaleźli się energiczni i światli radni, czasem rekrutujący się z miejskich ruchów.
Frekwencja w wyborach do osiedlowych rad była jednak mizerna (6,5 proc.).
Po raz kolejny dał się zauważyć indyferentyzm tzw. zwykłych mieszkańców31.
Pikniki i eksmisje
W 2012 roku swoje incydentalne pikniki i happeningi rozpoczął z kolei dwu-
dziestoparoletni Franciszek sterczewski, gromadząc na nich głównie młodych ludzi
z tzw. pokolenia Y, o popularnym wtedy „hipsterskim” sposobie bycia i wyglądzie,
przejętym potem bezrefleksyjnie przez młodych przedstawicieli bogatych z domu
poznaniaków, którzy nasiąkali z wolna modą na miejskość. Początek drugiej dekady
XXi wieku był bowiem czasem, gdy korzystanie z przestrzeni miasta zaczęło być
znów atrakcyjne. z wolna zaczęły zaludniać się place, parki i nowe lokale gastrono-
miczne, w których nierzadko do dziś można spotkać miejskich aktywistów. Grupa
ta, w przeciwieństwie do zasiedziałego poznańskiego mieszczaństwa, ma swoje
określone preferencje zgodne z głoszonymi przez siebie poglądami na miasto. Jej
reprezentanci poruszają się raczej transportem zbiorowym albo rowerem, spoty-
kają w szeroko rozumianym śródmieściu i tam też próbują pracować lub miesz-
kać. o wiele mniejsze znaczenie mają dla nich widoczne atrybuty statusu ekono-
micznego, który zazwyczaj należy do przeciętnych. Bardziej liczą się za to kontakty
i interakcje oraz wydarzenia, których sceną jest miejska przestrzeń.
W 2011 roku równolegle z barwnym ożywieniem centrum do głosu zaczęli
silniej dochodzić obrońcy praw lokatorskich, walczący z ponurym zjawiskiem
tzw. czyścicieli kamienic usuwających brutalnie mieszkańców domów prze-
jętych przez prywatny kapitał. Grupa obrońców, powiązana ze środowiskiem
anarchistycznym, domagała się od miasta sensownie prowadzonej polityki
mieszkaniowej, mając teraz wsparcie aktywistów skupionych wokół stowarzy-
szenia My-Poznaniacy. Wspólnie walczyli o prawa mieszkańców kamienicy przy
ul. stolarskiej i sprzeciwiali się pomysłowi lokowania uciążliwych lokatorów
30 www.wybory2010.pkw.gov.pl/geo/pl/300000/306401.html#tabs-3.
31 M. Wybieralski, M. Witczak, Co nas obchodzi własne osiedle, GWP, nr 66 z 21 iii 2011.
Mieszczanin obywatelem
145
komunalnych kamienic w kontenerowym osiedlu przy ul. św. Michała. zawiązało
się Wielkopolskie stowarzyszenie Lokatorów32.
Śródmieście do poprawki
W roku 2011 uformował się kolejny krąg osób zaangażowanych w miejskie
przemiany, formalnie powiązany z Radą Miasta, choć de facto będący grupą nie-
zależnych ekspertów lub działaczy zaproszonych do współpracy przez Mariusza
Wiśniewskiego, wówczas radnego, który doprowadził do utworzenia Komisji
Rewitalizacji przy Radzie Miasta oraz rozpoczął program odnowy śródmieścia.
Cykl spotkań organizowanych w wielu dzielnicach umożliwił bliższe poznanie się
ze sobą ludzi działających na rzecz miejskich przemian, w tym działaczy wspo-
mnianych już wcześniej stowarzyszeń, a także urzędników lub specjalistów z miej-
skich jednostek. Kontakty te doprowadziły do wymiany poglądów i zgromadzenia
konkretnych pomysłów zapisanych potem w oficjalnej miejskiej strategii.
Mniej formalną kontynuacją tych spotkań stała się inicjatywa otwarte (2012–
2015) – cykl dyskusji i prezentacji poświęconych konkretnym obszarom lub pro-
blemom miasta (m.in. ul. taczaka, kwestia pomników, ożywienie ul. Głogowskiej),
urządzanych w plenerze lub miejskich pustostanach, tak by do wspólnego namysłu
zachęcić także mieszkańców niebiorących dotąd udziału w różnego rodzaju deba-
tach. Po kilku latach miejskiego fermentu dało się bowiem zauważyć, że w dysku-
sjach udział bierze wprawdzie szerokie, ale podobne grono. aktywiści i społecz-
nicy z rozmaitych ugrupowań zaczęli tworzyć różne konfiguracje, otwarte jednak
na nowych ludzi z zewnątrz.
Społecznicy bez lajka
społecznicy okazali się jednak grupą nieodporną na konflikty i personalne animo-
zje. W 2013 roku doszło do rozłamu w stowarzyszeniu My-Poznaniacy. Część aktywi-
stów zorganizowana wokół Lecha Merglera uformowała nowe stowarzyszenie o nazwie
„Prawo do Miasta”. Wielu aktywnych dotąd działaczy nie odnalazło się w powstałych
po rozpadzie strukturach. Dziennikarz lokalnej „Wyborczej” Michał Wybieralski uspo-
kajał: „Poznaniacy, nic się nie stało! […] Ci ludzie nie znikną z Poznania, nadal będą
pracować na jego rzecz. Możliwe, że podzieleni na dwa podmioty będą skuteczniejsi
i efektywniejsi, bo nie będą tracić czasu na wewnętrzne konflikty”33. stało się inaczej.
W 2014 roku doszło do kolejnego rozłamu w stowarzyszeniu My-Poznaniacy, które
z kilkoma osobami opuściła anna Wachowska-Kucharska. Wybieralski zmienił ton:
„Przed jesiennymi wyborami samorządowymi jestem jednak pesymistą. W Poznaniu
po obywatelskiej koalicji pozostały zgliszcza – dawni współpracownicy podzielili się
na kilka obozów i kłócą się publicznie ku uciesze członków partii politycznych i urzęd-
ników. […] tak nie wygra się wyborów z partyjnymi molochami mocno trzymającymi
się w samorządach. Drodzy aktywiści, cofam wam lajka”34.
i faktycznie: zwycięstwa nie było, ale miejscy aktywiści zdobyli przyczółek.
W listopadzie 2014 roku Prawo do Miasta, jako jedyna organizacja społeczna,
32 PŻ, Wspólny front, GWP, nr 295 z 20 Xii 2011.
33 M. Wybieralski, Poznaniacy, nic się nie stało!, GWP, nr 96 z 24 iV 2013.
34 tenże, Cofam lajka!, „Duży Format” nr 105 z 8 V 2014, s. 28.
Jakub Głaz
146
wprowadziło do Rady Miasta jedną osobę: bardzo młodego, ale też kompetentnego
tomasza Wierzbickiego. o stanowisko prezydenta starał się Maciej Wudarski.
Bez większego powodzenia. W drugiej turze poparł więc… Jacka Jaśkowiaka,
startującego tym razem z listy Po, do której zapisał się rok wcześniej. Mimo sła-
bego wyniku PdM Wudarski – znający się dobrze z Jaśkowiakiem, został jednym
z wiceprezydentów, a szefem Gabinetu Prezydenta – andrzej Białas, także z PdM.
Liczebna przewaga radnych tradycyjnych partii oraz trzyosobowej resztówki po
prezydencie R. Grobelnym (Poznański Ruch obywatelski) została w kolejnych
latach skonfrontowana ze zmodyfikowanym podejściem do miasta reprezentowa-
nym przez ludzi PdM.
PdM w rozkroku
Ugrupowanie to znalazło się zresztą w dziwnej sytuacji. Współtworząc wła-
dze, zdaje się być czasem do nich w opozycji, zwłaszcza wtedy, gdy górę biorą
zachowawcze argumenty prezydenckiego zaplecza z Po. Miasto pod rządami
J. Jaśkowiaka stara się bowiem realizować postulaty miejskich aktywistów: m.in.
uspokaja ruch w centrum, lepiej dba o jakość przestrzeni publicznej, ożywiło
tereny nadwarciańskie, zlikwidowało osiedle kontenerowe i przyspieszyło budowę
mieszkań komunalnych. z jednej strony napotyka to sprzeciw konserwatyw-
nych mieszkańców, z drugiej – miejscy aktywiści mówią o zbyt ostrożnych lub
nieumiejętnie przeprowadzanych zmianach. Padają także zarzuty upolitycznienia
miejskiego aktywizmu w wydaniu PdM. Mergler odpowiada: „nie udajemy, że nie
zajmujemy się polityką. ale nie jest ona partyjna, tylko miejska, oddolna, obywa-
telska, odniesiona do dość konkretnych problemów i przez nie inspirowana [...].
Władza dla partii jest celem, dla ruchów miejskich narzędziem do rozwiązania
konkretnych problemów, po które sięgamy z desperacji”35.
Jedno wydaje się pewne: mimo wejścia części aktywistów w struktury wła-
dzy po wyborach 2015 roku społeczny zapał i samoorganizacja się nie wypaliły.
Wielu społeczników lub aktywistów działa w stowarzyszeniach bądź inicjaty-
wach, zajmuje się edukowaniem, partycypuje w miejskich zmianach i projektach,
patrzy władzy na ręce i działa na rzecz dawno temu rozpoczętych projektów, np.
wciąż nieodtworzonego dworca. Współegzystują ruchy typowo mieszczańskie,
kulturalne, eksperckie oraz anarchiści, których konsekwencja i samoorganizacja
wykazują także paradoksalnie wiele cech mieszczańskich. aktywiści i społecznicy
pozostali raczej autonomiczni – poza PdM na ogół nie wniknęli przeważnie do
miejskich struktur zarządzania, zachowując pozycje recenzentów, konsultantów
lub doradców. niniejszy tekst, pobieżny i z pewnością niewyczerpujący szkic
historii nowoczesnego poznańskiego miejskiego aktywizmu, kończy się latem
2017 roku, gdy aktywiści i społecznicy są już stałym, do pewnego stopnia oswojo-
nym, lecz wciąż ewoluującym elementem poznańskiej rzeczywistości.
35 poznan.wyborcza.pl/poznan/7,36001,22286412,wladza-dla-partii-jest-celem-dla-ruchow-miejskich-narzedzi
-em.html.
YZ,
s
7,
PZA dolnko j
PTY SMbdrta A
PUL ddrón
VLS Lddn rd
f
PO Ukddńwń,
JULA ód
POL LAMAkk AA
OURAN / PA
ON UMMUANALAARAPA "i MH
WNN NNNULNAMIAMANE 7 la MjN A
POJULMkśkARPAPANN (Laodolo gi
OTTTTZIANaA ada ////ILM Ad udad odóń ddd a
ZE
RT a m
MODELE ŻYCIA
Na poprzedniej stronie:
Kamienica przy ul. Dąbrowskiego 25, 1924 r., fot. ze zb. prywatnych
149
Hanna Grzeszczuk-Brendel1
Poznańskie mieszkania burżuazji
na przełomie XiX i XX wieku
Rozwój miast jest jednym z najważniejszych zjawisk XiX wieku, z którym wiąże
się proces samookreślania mieszczaństwa w ramach społeczeństwa demokratycz-
nego. Próbowało ono w tym czasie nadać formę własnym aspiracjom, określić wizu-
alne wyznaczniki nowej pozycji, wyzwalać się z naśladowania modelu życia arysto-
kracji i szlachty. istotną rolę w tych działaniach odgrywało kształtowanie miejskiego
mieszkania, zarówno poprzez układ pomieszczeń i wystrój wnętrz, jak i przemiany
całej kamienicy oraz jej otoczenia. W ramach tych przekształceń można obserwować
przesunięcie dążeń: ograniczenie wystawnej reprezentacyjności na rzecz komfortu
i wygody, a także rosnącą potrzebę prywatności rodziny i prywatności jednostki
w ramach rodziny. zmieniające się potrzeby prowadziły do poprawy jakości życia
miejskiego, czemu sprzyjały wprowadzane w miastach nowe techniki oświetle-
nia, kanalizacji i wodociągów, ogrzewania, miejskiej komunikacji etc. Jak pisze Jan
Rybczyński, „gaz był technologią używaną w miastach i ponieważ większość ludzi
korzystających z niego należała do klasy średniej, można go uznać za pierwszą tech-
nologię specyficznie mieszczańską”2. Przemianom sposobu mieszkania sprzyjał także
rozwój przemysłu, dzięki produkcji fabrycznej wiele luksusowych dotąd przedmio-
tów przestało być unikatami (tkaniny, meble, elementy wyposażenia wnętrz) [il. 1].
Kształtowanie się nowoczesnego miasta i mieszczaństwa zbiegło się w Polsce
z okresem zaborów. Dla XiX-wiecznego Poznania oznaczało to, że niemieckie
wzory i modele życia długo stanowiły szczególny punkt odniesienia. Wprawdzie
w 1816 roku mieszkało tutaj 66,6 proc. Polaków, 16,6 proc. Żydów i 40,5 proc.
niemców, ale szacunki te nie uwzględniały składającego się głównie z niemców
pruskiego garnizonu. W 1867 roku liczba niemców wzrosła do 47 proc., pod-
czas gdy Polaków spadła do 38 proc.3. Przewagę niemców wzmacniali Żydzi,
szczególnie zamożni, którzy po uchwaleniu ustawy z 1833 roku mogli się „natu-
ralizować” w społeczeństwie niemieckim. sprzyjało to ich asymilacji i w efekcie
1 W artykule wykorzystano fragmenty książki tejże, Miasto do mieszkania. Zagadnienia reformy miesz-
kaniowej na przełomie XIX i XX wieku i jej wprowadzenie w Poznaniu w pierwszej połowie XX wieku,
Poznań 2012, a także rezultaty badań własnych. autorka jest pracownikiem naukowym Wydziału archi-
tektury Politechniki Poznańskiej.
2 W. Rybczyński, Dom. Krótka historia idei, Gdańsk–Warszawa 1996, s. 144–145.
3 M. i L. trzeciakowscy, W dziewiętnastowiecznym Poznaniu. Życie codzienne miasta 1815–1914, Poznań
1982, s. 62.
Hanna Grzeszczuk-Brendel
150
w Poznaniu na przełomie XiX i XX wieku „wśród zamożniejszej ludności nie-
mieckiej na pierwszym miejscu znajdują się jeszcze Żydzi”4. Biorąc pod uwagę, że
wśród Polaków zamożni przedstawiciele klasy średniej stanowili mniejszość, war-
stwę bogatego mieszczaństwa w stolicy Wielkopolski tworzyli przede wszystkim
niemcy i Żydzi5. te relacje, a także fakt, że XiX-wieczne mieszczaństwo w całej
Europie wyznawało podobne wartości, pozwalają w pewnym stopniu przyłożyć do
przypadku Poznania badania podejmowane w niemczech nad stylem życia miesz-
czan. Jest to istotne szczególnie w sytuacji, gdy mimo cząstkowych opracowań bra-
kuje pełnej polskiej „historii życia prywatnego”6.
za pierwszy mieszczański styl w XiX wieku można uznać biedermeier
z meblami o stosunkowo niewielkich wymiarach, których elegancja wyni-
kała z prostoty form i powściągliwej dekoracji połączonej z praktycznością. Wnętrza
o jasnych kolorach, z lekkimi zasłonami, były urządzone niewielką liczbą sprzętów,
co dawało wrażenie przestronności i czystości. „temu pełnemu intymności, wręcz
domowemu stylowi sprzyjała zarówno trudna sytuacja finansowa [po wojnach
napoleońskich, czyli ok. 1815–1848 – przyp. H.G.-B.], jak i mieszczańskie, libe-
ralne ideały szerokich warstw, które odrzucały książęcy przepych. […] Centrum
rodzinnych spotkań stanowiło miejsce, w którym stała sofa, dwa fotele i krzesła
wokół okrągłego stołu, przy którym spożywano posiłki i zasiadano do pogawędek
podczas towarzyskich spotkań”7. Choć w Polsce meble biedermeierowskie trafiły
też do dworów szlacheckich, są one kojarzone przede wszystkim z takimi cenio-
nymi przez mieszczaństwo wartościami jak wygoda, przytulność czy skromność.
od połowy XiX wieku z mieszczaństwem trzeba też wiązać powroty do różnych
stylów historycznych, zarówno w architekturze, jak i wystroju wnętrz. Historyzm
stał się oficjalnym stylem XiX wieku, bazując na jasnych regułach wyprowadzo-
nych z dawnych epok, wydawał się on bowiem chronić przed ujawnianiem nie-
ukształtowanego, „nuworyszowskiego” gustu burżuazji. Wraz z osiąganiem coraz
wyższej pozycji społecznej i wpływów gospodarczo-politycznych przepych histo-
ryzmu i eklektyzmu pozwalał na ujawnianie prestiżu i statusu, zarówno w kształto-
waniu fasad mieszczańskich kamienic, jak w wystroju wnętrz mieszkalnych8.
opisując poznański „elegancki dom, urządzony z największym możliwym
komfortem”9, należący do budowniczego stanisława Hebanowskiego i dr. teofila
4 M. Jaffe, Die Stadt Posen unter preussischer Herrschaft, Leipzig 1909, s. 411.
5 Por. M. i L. trzeciakowscy, dz. cyt., s. 65.
6 została wprawdzie przetłumaczona na polski pięciotomowa Historia życia prywatnego, ale dotyczy ona
procesów zachodzących głównie we Francji na tle sytuacji europejskiej. zob. Historia życia prywatnego. Od
rewolucji francuskiej do I wojny światowej, t. 4, red. M. Perrot, Wrocław–Warszawa–Kraków 1999; Historia
życia prywatnego. Od I wojny światowej do naszych czasów, t. 5, red. a. Prost, G. Vincent, Wrocław–War-
szawa–Kraków 2000.tam także obszerna bibliografia dotycząca podobnych zagadnień w Polsce. Luki tej
nie wypełnia w przypadku mieszczańskich kamienic niedawno opublikowana pozycja a. Łupienko, Kamie-
nice czynszowe Warszawy 1864–1914, Warszawa 2015.
7 a. von Rohr, Mieszczańskie wnętrza mieszkalne w Hannowerze w XIX wieku. Informator wystawy w ramach
„Dni Hannoweru”, Poznań 1989, bp.
8 Por. z. ostrowska-Kębłowska, Architektura i budownictwo w Poznaniu 1780–1880, Poznań 2009, s. 296.
W kamienicach mieszczańskich chętnie stosowany był neorenesans, w końcu wieku spłycany do eklektyzmu.
9 archiwum Państwowe w Poznaniu (dalej: aPP), städtische Feuer-societät Posen, sygn. 1132.
POZNAŃSKIE MIESZKANIA BURŻUAZJI NA PRZEŁOMIE XIX I XX WIEKU
1. Nowoczesna infrastruktura kamienicy paryskiej, 1864 r. [w:] C. Daly, LArchitecture privće
au XIX" siecle sous Napoleon III. Nouvelles maisons de Paris, Paris 1860
Mateckiego, Zofia Ostrowska-Kębłowska pisze o wnętrzach wyjątkowo bogato
wyposażonych w „malowidła, sztukaterie, tapety, ozdobne posadzki, a nawet
reliefowe medaliony”, a także o pomieszczeniach „recepcyjnych, mieszkalnych
oraz pomocniczych, a nawet z zimowymi ogrodami”". Podobnie zostało urzą-
dzonych kilka najbogatszych mieszkań w nieistniejącym domu doktora Józefa
Koszutskiego z lat 1873-1874. Posiadały one „artystycznie wykonane sztukate-
rie, malowidła i inne dekoracje”, „tapety i obicia ścian z aksamitów, marmurowe
posadzki i wspaniałe parkiety” oraz łazienki”. W eleganckich domach frontowe
schody poprzedzał westybul z portierem, główne schody prowadziły tylko do
10 Por. Z. Ostrowska-Kębłowska, dz. cyt., s. 307. Budynek powstał w latach 1856-1860 wg projektu S. Heba-
nowskiego.
UM. Motty, Przechadzki po mieście, t. 1, Poznań 1999, s. 404. Cyt za: Z. Ostrowska-Kębłowska, dz. cyt.,
s. 322.
127. Ostrowska-Kębłowska, dz. cyt., s. 322.
151
HANNA GRZESZCZUK-BRENDEL
ET Pl. 55
ACHILLE CADET Carsroct RyóracenB* sa USTNEYAPEURa AGASNS G9 Rueda koquete PARIS
ACAKDET
wes dia
IF SG DUR A
r
sia
Four Commiesionner, ueejacw
fla ne_fart pa ke racetóe. Bata fat
2. Reklama nowoczesnych urządzeń w paryskiej łazience, XIX w. [w:] M. Charpy, E Jarrige, Introduction.
Penser le quotidien des techniques. Pratiques sociales, ordres et dćsordres techniques au XIX* siecle
pierwszego lub drugiego piętra, a na wyższe kondygnacje wiodły osobne boczne
klatki schodowe z drewnianymi, już nie kamiennymi schodami.
W XIX wieku utrwaliło się rozdzielenie sfery prywatnej i publicznej, czego
wyrazem była fasada budynku, która stanowiła „zewnętrzną warstwę prywatności
i (nadawała) przestrzeni publicznej jej formę””. Podziały fasady odzwierciedlały
też społeczny status mieszkańców kamienicy, reprezentujących niemal pełny prze-
krój społeczny: z biedotą na parterze i na poddaszu oraz najbogatszymi miesz-
kaniami na pierwszym piętrze. Stratyfikacja była też widoczna w różnej jakości
mieszkań od frontu i w oficynach. Ta oczywista dla ówczesnego społeczeństwa
„lektura” struktury mieszczańskich kamienic pozwalała rozpoznać oznaki statusu,
ale zarazem utrudniała, jeśli nie wręcz uniemożliwiała, zagłębianie się w ukrytą za
nimi prywatność. Fasada jako granica między sferą prywatną i publiczną odzwier-
ciedlała różnice w pozycji kobiety i mężczyzny w klasie średniej i wyższej. Jak pisze
Michelle Perrot: „Kobiety, wykluczone z wszelkiego uczestnictwa w interesach czy
w życiu publicznym, rządziły życiem prywatnym poprzez system etykiety [...]
— one decydowały, kogo można do niego wprowadzić, a kogo odrzucić”. A jed-
131. Riedl, Stadt im Durchschnitt, Wien-Kóln-Weimar 1944, s. 101.
14 M. Perrot, Od strony arystokracji: nowa privacy [w:] Historia życia prywatnego. Od rewolucji francuskiej
do I wojny światowej, t. 4, s. 82. Warto dodać za autorką, że z czasem również arystokracja uznała wartości
rodzinne, pielęgnując szczęśliwą i bezpieczną rodzinę, tamże, s. 82.
152
POZNAŃSKIE MIESZKANIA BURŻUAZJI NA PRZEŁOMIE XIX I XX WIEKU
3. A. Gessner, Projekt zabudowy Diisseldorfer Strasse w Berlinie, 1909 r. [w:] A. Gessner,
Das deutsche Mietshaus. Ein Beitrag zur Stadtkultur der Gegenwart, Miinchen 1909
nak „wybór scenerii życia [rodzinnego] należał w znacznie większym stopniu,
niż się uważa, do mężczyzny. Przed ślubem zięć urządzał dom w porozumieniu
z teściową, według podręczników savoir-vivrew', a i później stawał się „reżyserem
domu””. O takiej uprzywilejowanej roli pana domu świadczy urządzenie wnętrz,
z pomieszczeniami przeznaczonymi tylko dla mężczyzn: z pokojem pana obok
salonu, w większych mieszkaniach z palarnią, biblioteką, gabinetem. W charak-
terystyczny sposób prywatne pokoje były spychane na tyły domu, na przykład
wspólne sypialnie dzieci śpiących razem ze służącymi wychodziły na ciemne
podwórza studnie.
Pewne zmiany zaczęły być widoczne na przełomie XIX i XX wieku, a ujawnia-
niem własnego stylu burżuazji była secesja zrywająca z naśladowaniem dawnych
form. W końcu XIX wieku klasa średnia zaczęła podkreślać nowe wartości życia
domowego: prywatność, wzrastającą indywidualność jednostkową, potrzebę kom-
fortu związaną z technicznym wyposażeniem wnętrz oraz higieną. Jak stwierdzał
Hermann Muthesius, „problemem współczesności jest dom dla klasy średniej”'*,
!5M. Perrot, Dom ojca [w:] tamże, s. 128-130. Przy obecnym stanie badań nie sposób określić, czy podobne
zasady charakteryzowały także relacje członków zamożnych rodzin mieszczańskich Poznania.
16H. Muthesius, Das englische Haus. Entwicklung, Bedingungen, Anlage, Aufbau, Einrichtung und Innen-
raum, Berlin 1908, s. 139.
153
HANNA GRZESZCZUK-BRENDEL
POSEN UILLENPARTIE AM KÓNIGSRING
4. Wille przy Kónigsring (ob. ul. Wieniawskiego), ok. 1910 r.
pocztówka ze zb. Biblioteki Uniwersyteckiej (dalej: BU)
dopasowany do zmieniających się standardów życiowych tej warstwy. Był on
przedstawicielem środowiska reformatorskiego, które od lat 80. XIX wieku zaczęło
zyskiwać popularność, szczególnie w Niemczech. Innym był Albert Gessner, który
uważał kamienice za najpowszechniejszy i najbardziej dostępny rodzaj mieszkania
„we współczesnym mieście i współczesnej sytuacji gospodarczej”", zamieszkiwany
przez 9/10 mieszkańców miast. Biorąc pod uwagę, że jako modelowy sposób miesz-
kania uznawano wówczas willę w ogrodzie, dążono w miejskich kamienicach do
zapewnienia bogatej burżuazji komfortu willowego. Przekształcenia kamienicy
polegały na zmniejszeniu ich wielkości, ograniczeniu liczby mieszkań na jednej
kondygnacji, willowej dyspozycji pomieszczeń i aranżacji otoczenia z wykorzysta-
niem zieleni. Poprawy jakości miejskiego mieszkania poszukiwano przez zmiany
jego struktury, a także w jego najbliższym otoczeniu [il. 2].
W Poznaniu nowe idee pojawiły się na przełomie XIX i XX wieku, a ich reali-
zacja była możliwa dzięki rozszerzeniu miasta po rozbiórce wewnętrznego pier-
ścienia fortyfikacji. Dotychczasowe przedmieścia: Wilda, Jeżyce, Łazarz zostały
włączone w 1900 roku w granice Poznania i właśnie na tych terenach zwolennicy
reformy miasta i mieszkania budowali według nowych koncepcji urbanistycznych
i architektonicznych. W największym stopniu dążono do poprawy warunków
higienicznych poprzez rozluźnienie zabudowy kwartałów i sąsiedztwo zieleni,
która miała przede wszystkim zapewniać wentylację miasta, ale też upiększać oto-
czenie i podnosić komfort mieszkania [il. 3].
Najbardziej atrakcyjne okazały się jednak parcele w sąsiedztwie zamku cesar-
skiego przy zachodnim wykopie linii kolejowej. W obrębie forum cesarskiego
17 Ą. Gessner, Das deutsche Mietshaus, Ein Beitrag zur Stadtkultur der Gegenwart, Miinchen 1909, s. 4.
154
POZNAŃSKIE MIESZKANIA BURŻUAZJI NA PRZEŁOMIE XIX I XX WIEKU
Posen «o/ 4 (./E.
Do zzo pkł
Św ŚJ ha, Tobliodhzy
2 ;
Buddestrasse
5. Obrzeżna zabudowa osiedla DBWBV przy ul. Roosevelta, 1904-1905, pocztówka ze zb. BU
powstały wille najbogatszych poznaniaków, ulokowane wzdłuż dzisiejszej ulicy
Wieniawskiego, przy skwerze zamkowym przed teatrem. Ich obecność podkre-
ślała rezydencjonalny, a nie tylko reprezentacyjny charakter dzielnicy zamkowej”.
Właścicielami tych willi byli niemieccy i żydowscy przedsiębiorcy”. W najbardziej
prestiżowej lokalizacji naprzeciwko zamku cesarskiego mieszkali: prawnik Adolf
Landsberg, właściciel domu towarowego Rudolf Petersdorff, dr E. Mutschler i dr
Paul Witte. Żydowskie pochodzenie Landsberga i Petersdorffa potwierdza cyto-
waną wcześniej diagnozę i skuteczność prowadzonej na terenie Poznania polityki
asymilacyjnej państwa pruskiego; tym bardziej że przyznanie prawa budowy domu
w tym miejscu było zaszczytem udzielanym nielicznym mieszkańcom, cieszącym
się przy tym znacznym statusem majątkowym”. Okazałe wille zbudowano też
wzdłuż obecnej alei Niepodległości, m.in. dla kupców Hermanna Lówego, Isidora
Priwina Fahlego i dr. Maxa Jaffe. Nieco mniejsze wille stanęły przy ul. Fredry
w pobliżu wiaduktu nad torami kolejowymi. Nieco dalej przy ul. Noskowskiego
powstała willa nadburmistrza Ernsta Wilmsa. Układ pomieszczeń z dodatkowymi
korytarzami, holami i klatkami schodowymi wskazuje na typową dla XIX wieku
18 Więcej na ten temat pisze H. Grzeszczuk-Brendel, Rezydencja i reprezentacja. Dodatkowe znaczenia dziel-
nicy zamkowej w Poznaniu, „Kronika Miasta Poznania” (dalej: KMP), 1999/4, s. 236-248.
19 Por. J. Skuratowicz, Architektura Poznania 1890-1918, Poznań 1991; tenże, Secesja w Poznaniu, Poznań
2008 oraz F. Fichtl, Mietvillen und Villen im „neuen” Posen (1902-1919). Eine sozial-geschichtliche Inven-
tarisation unter besonderer Beriicksichtigung ihrer jiidischen Eigentiimer und Bewohner [w:] Deutsche-
-Juden-Polen zwischen Aufklirung und Drittem Reich. Erinnerungsorte und Erinnerungsriume,
red. K. Guth, Petersberg 2005, s. 199-269.
2 Por. J. Skuratowicz, dz. cyt., s. 191; E Fichtl, dz. cyt.
155
Hanna Grzeszczuk-Brendel
156
i pogłębiającą się na przełomie wieku XiX i XX potrzebę ścisłego rozdziału
pomieszczeń reprezentacyjnych i prywatnych, w ramach tych ostatnich także
strefy kobiet i mężczyzn oraz dzieci, a przede wszystkim dróg państwa i służby.
Dążenie do prywatności wyrażało się ponadto w posiadaniu odrębnych pokoi –
„nie było już mowy o wspólnym zamieszkiwaniu; pokój mogła zajmować jedna
lub dwie osoby. Dzieci miały własny pokój obok sypialni rodziców”21.
Prestiż willi w okolicach rezydencji cesarskiej w połączeniu z pewną izolacją od
gwaru miasta wynikającą z topografii, a także powstanie typowo willowej kolonii
na sołaczu w 1907 roku nie zmieniły głównej tendencji, jaką była rozpoznana przez
Hansa Christiana nuβbauma22 potrzeba mieszkania w kamienicach w pobliżu cen-
trum. opiniując w 1902 roku plan rozszerzenia Poznania przedstawiony w 1900 roku
przez Heinricha Grüdera, profesor architektury z Hanoweru twierdził, że „obec-
nie w Poznaniu jest niewielkie zapotrzebowanie na mieszkania w dzielnicach wil-
lowych”, ponieważ „mieszkańcy Poznania tylko wyjątkowo zechcą mieszkać dalej
od centrum”23. Biorąc pod uwagę, że w Europie coraz większą popularność wśród
zamożnych mieszkańców zyskiwały kolonie willowe na przedmieściach zatłoczo-
nych miast, ta uwaga wydaje się zastanawiająca. takie preferencje mogły być efektem
dawnych rayons: niemal niezabudowane tereny po zewnętrznej stronie fortyfikacji,
stopniowo rozbieranych w początkach XX wieku, pozwalały na realizację nowych
idei mieszkaniowych mieszczaństwa. W nowym osiedlach izolowanych od miejskich
uciążliwości rozluźniona zabudowa pozwalała na bezpośredni kontakt z zielenią,
likwidacja oficyn wprowadzała pewną homogeniczność mieszkańców, a jednocze-
śnie umożliwiała korzystanie z miejskich rozrywek, handlu i oświaty. W Poznaniu
było to szczególnie pożądane, ponieważ na przełomie XiX i XX wieku w ramach
polityki wspierania niemczyzny (Hebungspolitik) zaczęły się tworzyć nowe instytucje,
lokowane w okazałych gmachach: teatr, muzeum, biblioteka, akademia królewska.
Możliwość łączenia standardu podmiejskiego domu w ogrodzie i bliskości
miasta dawały na przykład kamienice willowe, czyli ciąg wolnostojących, poprze-
dzonych przedogródkami budynków o trzech–czterech kondygnacjach. odstępy
między domami wpływały na dyspozycję pomieszczeń – klatki schodowe znaj-
dowały się często z boku budynku, tu również lokowano pomieszczenia, które
nie wymagały pełnego doświetlenia, np. sypialnie, kuchnie i klatki schodowe.
taka zabudowa została zrealizowana przy ul. Mickiewicza i w zespole przy
ul. Roosevelta [il. 4]. ten ostatni zbudowano w latach 1904–1905 według projektu
spółki Böhmer & Preul24, która posiadała tutaj kilka działek. obrzeżną zabudowę
przy ul. Roosevelta tworzyły kamienice willowe DBWBV – spółdzielni miesz-
kaniowej, której członkami byli tylko niemieccy urzędnicy średniego szczebla.
Równolegle wprowadzono wąską wewnętrzną uliczkę, przy której zbudowano od
1906 roku kilka domów o skromniejszym standardzie, w miejsce tradycyjnych do
21 M. Perrot, dz. cyt., s. 85.
22 aPP, akta miasta Poznania (dalej: amP), Gutachten über die Erweiterung der Provinzial-Hauptstadt
Posen. Dem Magistrat erstatet von Professor H.Ch. Nuβbaum, Hannover 1901, sygn. 4307.
23 tamże.
24 zespół ten omawia szczegółowo M. Podgórna, Secesyjne domy przy ulicy Roosevelta, Poznań 2009, a także
J. skuratowicz, dz. cyt.
POZNAŃSKIE MIESZKANIA BURŻUAZJI NA PRZEŁOMIE XIX I XX WIEKU
POSEN W. 3.
Hohenstaufenstrasse
6. Ulica Krasińskiego, osiedle DBWBYV, ok. 1905-1910, pocztówka ze zb. BU
niedawna oficyn, co poprawiało wentylację i oświetlenie mieszkań”. We wnętrzu
kwartału znajdowały się niewielkie domy jednorodzinne urzędników starostwa,
powstałe w latach 1906-1908 [il. 5].
Wybór takiego typu zabudowy mieszanej wynikał z przekonania reforma-
torskich urbanistów, w tym np. Camilla Sittego i cytowanego Nupbauma, że dla
podniesienia estetyki i rangi miasta główne ulice powinny być obudowane więk-
szymi domami dla bogatych mieszkańców. Wpływ miało także sąsiedztwo dziel-
nicy zamkowej widocznej po drugiej stronie wykopu kolejowego, które podnosiło
rangę całego założenia. Asymetryczne bryły kamienic z wykuszami, ryzalitami
i balkonami, różnymi formami obramień okiennych potęgowały wrażenie odręb-
ności każdego mieszkania i niosły skojarzenia z willą w dążeniu, aby „z kamie-
nicy czynszowej stworzyć dom” i w mieszkaniu uzyskać podmiejski komfort. „Do
willi należą szerokie okna, wykusze, loggie, a nawet surowy tynk i duże dachy”,
w wielu wypadkach optycznie powiększane przez pokrycie dachówką ostatniej
kondygnacji. Dekorację elewacji domów stanowiły organiczne motywy secesyjne,
wprowadzane także w nieco skromniejszym wymiarze we wnętrzach jako roślinne
gzymsy i fasety czy snycerka o giętkich liniach”, choć były już wówczas nieco
przestarzałe i poddawane krytyce w głównych ośrodkach takich jak Wiedeń czy
25 Wcześniej (1895-1897) spółdzielnia kolejowa Wohnungs-Bau-Vereinigung der Mittleren-Eisenbahn-
-Beamten zu Posen GmbH zbudowała skromniejsze domy w dolnej części ul. Roosevelta, które optycznie
zostały włączone w obręb zespołu.
26. Posener, Berlin auf dem Wege zu einer neuen Architektur. Das Zeitalter Wilhelm II, Miinchen, New York
1979, s. 327. Opis dotyczy domu Gefnera przy Grolmsannstrape 4-5 w Berlinie z lat 1906-1907.
27 Więcej patrz: M. Podgórna, dz. cyt., s. 62-69.
157
Hanna Grzeszczuk-Brendel
158
Berlin. Biorąc pod uwagę, że historyzm został zastosowany w dzielnicy zamkowej
jako deklaracja siły państwa pruskiego, secesja w Poznaniu może być odczyty-
wana w ramach rozpoznanych wcześniej dążeń do indywidualizacji mieszkańców
wyrażanej przez sugerowanie odrębności mieszkań. Rodzi to jednak pytanie, czy
rzeczywiście poznaniakom zależało na takich deklaracjach, skoro formy secesyjne
pozostały chwilową modą i nie rozpowszechniły się w mieście28.
Jeśli chodzi o dyspozycję przestrzenną mieszkań przy ul. Roosevelta, to
w większych, pięcio- i trzypokojowych, znajdowały się odrębne ciągi komuni-
kacyjne: korytarz lub hol, wokół którego rozlokowano pomieszczenia reprezen-
tacyjne, oraz odrębny korytarz prowadzący do prywatnej i gospodarczej części
mieszkania. Dodatkowy komfort zapewniało centralne ogrzewanie. Kuchnie
i służbówki wychodziły na wewnętrzną uliczkę na tyłach budynków, co ograni-
czało dopływ światła, podobnie jak w sypialniach lokowanych w tylnym trakcie
budynku. Wynikać to mogło nie tylko z tradycyjnego myślenia o układzie pokoi,
choć ograniczenie ilości światła w sypialniach ma racjonalne uzasadnienie dla
pomieszczeń używanych głównie nocą. oznaką myślenia reformatorskiego jest
także obecność okien w każdym pomieszczeniu, łącznie ze skrytkami i łazienką,
co zapewniało wentylację. Warto zauważyć, że w opisie funkcji poszczególnych
części mieszkania zanika dokładna klasyfikacja pokoi na salon, gabinet, sypial-
nię itp.29. Można w tym widzieć zapowiedź bardziej swobodnego dysponowania
powierzchnią dyktowaną przez potrzeby lokatorów, a więc na przykład ograni-
czenie przestrzeni recepcyjnych na korzyść dodatkowych sypialni, rozumianych
nie tylko jako pokoje do spania, ale raczej jako odrębne pokoje dla członków
rodziny [il. 6].
W Poznaniu o akceptacji mieszkania w kamienicy jako świadectwie statusu
społecznego świadczy również tzw. dzielnica Johowa na siedmiohektarowej
działce na Łazarzu po zachodniej stronie ul. Matejki30. inwestorem i prawdo-
podobnie głównym autorem koncepcji urbanistycznej z lat 1902–1903 był Max
Johow, współpracujący z Emilem asmusem, który ją realizował w następnych
latach. o ile Emil asmus pochodził z rodziny osiadłej w Poznaniu, o tyle Max
Johow był architektem działającym w Berlinie31, zorientowanym w najnow-
szych, architektonicznych i urbanistycznych tendencjach reformatorskich.
inwestorom i jednocześnie projektantom zależało na realizacji tych założeń,
czyli rozluźnieniu zabudowy i bliskości zieleni, co zostało zapisane w planie
całego założenia. ograniczenie gęstości zabudowy uzyskano przede wszyst-
kim przez rezygnację z oficyn na rzecz tylnych „ryzalitów” i wewnętrznych
28 zabudowa ul. Roosevelta stanowi jedyny tak wyraźny przykład secesyjnej dekoracji kamienic w Pozna-
niu. W innych miejscach pojawiają się pojedyncze domy (np. przy ul. Dąbrowskiego) lub jedynie cytaty
secesyjnych motywów. zob. J. skuratowicz, dz. cyt.
29 Plany mieszkań patrz: M. Podgórna, dz. cyt., s. 53–58.
30 Choć autorstwo Johowa i asmusa jest ogólnie przyjęte, pozostaje kwestią niejasną ich udział w rozplano-
waniu kwartału, a także ich życiorysy i działalność obu architektów poza Poznaniem.
31 aPP, amP, Pismo Bau terrain st. Lazarus do nadburmistrza Wittiga, podpisane przez Johowa i schmidta-
-Bomblina, 10 ii 1902 r., sygn. 4326. adres berliński pojawia się też na innych dokumentach podpisywa-
nych przez Johowa.
POZNAŃSKIE MIESZKANIA BURŻUAZJI NA PRZEŁOMIE XIX I XX WIEKU
Serezcs AE
7. M. Johow, Plan zabudowy kwartału przy ul. Matejki, 1902-1903, ze zb. Archiwum Państwowego
w Poznaniu
świetlików*. Rezygnacja z oficyn pozwalała na powstanie we wnętrzach bloków
zabudowy wspólnych podwórzy z wijącymi się alejkami, które obsadzone krze-
wami i drzewami zyskały wręcz parkowy charakter. W ten sposób podwórza
luksusowych kamienic z wypielęgnowanymi trawnikami zmieniły swoją funkcję
i przestały być powierzchnią pomocniczą, a stały się przedłużeniem wspólnych
stref przejściowych — holu wejściowego i klatki schodowej, podnosząc swoim
wyglądem standard kamienicy. Zieleń została także wprowadzona w postaci
przydomowych przedogródków, jednak największą atrakcją było sąsiedztwo
Ogrodu Botanicznego. Te rozwiązania oraz łatwa komunikacja i niewielka
odległość od centrum spowodowały, że osiedlali się tutaj zamożni poznaniacy,
których było stać na wysokie czynsze, sięgające nawet 2,5 tys. marek rocznie,
podczas gdy w Poznaniu średnia wysokość czynszu za mieszkanie ośmiopo-
kojowe wynosiła 1864, a za dziesięciopokojowe 2741 marek. Mieszkało tu
wielu przedstawicieli wyższej warstwy średniej. Największą liczbę lokatorów,
ze względu na bliskość koszar, stanowili wyżsi wojskowi (25) oraz urzędnicy
(23) i radni (15), wśród nich nadburmistrz Ernst Wilms, który nieco później
32 Według Polizei-Verordnung z 1905 r. świetliki uznawano za część powierzchni zabudowanej i nie mogły
się przy nich znajdować żadne pomieszczenia przeznaczone na dłuższy pobyt ludzi, APP, AmP, sygn. 4305.
33 Początkowo szkółka drzew, od 1902 1. Ogród Botaniczny.
159
Hanna Grzeszczuk-Brendel
160
przeprowadził się do własnej willi. Ponadto mieszkania zajmowało po ośmiu
nauczycieli, profesorów, kupców, rentierów, posiadaczy ziemskich i czterech
architektów34 [il. 7].
Projekty poszczególnych kamienic powierzono różnym architektom, którzy
w dowolny sposób mogli kształtować elewacje, formy dachów i rozkład pomiesz-
czeń w obrębie wyznaczonego konturu. oprócz Johowa, jako projektanta własnej
kamienicy na narożniku ulic Matejki i Wyspiańskiego, działali tu najbardziej popu-
larni wówczas architekci poznańscy: Max Biele, Karl Roskam, Franz otto i Paul
Pitt35. Biorąc pod uwagę zaskakujący kontrast między nowoczesnym układem
przestrzennym a eklektyczną stylistyką kamienic, można zakładać, że poznaniacy
chętnie przyjęli rozwiązania podnoszące komfort mieszkania i jego najbliższego
otoczenia, natomiast nie byli skłonni rezygnować z utrwalonych form prestiżu.
W największym chyba stopniu świadczy o tym kamienica na skrzyżowaniu
ul. Wyspiańskiego i ul. Chełmońskiego, w której pojawiają się cytaty ornamentów
z zamku cesarskiego. Każdy budynek miał być podpiwniczony, czterokondygna-
cyjny (parter i trzy piętra), z poddaszem, którego tylko 1/3 powierzchni mogła być
wykorzystana na cele mieszkalne36. na ogół na każdej kondygnacji znajdowały się
dwa duże mieszkaniami od frontu i dwa mniejsze od podwórza, choć było także
kilka mieszkań zajmujących całą kondygnację. Dużą wagę przywiązywano do
bezpośredniego doświetlenia i wentylacji wszystkich pomieszczeń, dlatego wnę-
trza gospodarcze: klatki schodowe, łazienki, ubikacje i schowki zostały ulokowane
wokół świetlików. Pomieszczenia przeznaczone na dłuższy pobyt mieszkańców
musiały mieć bezpośrednie oświetlenie światłem dziennym. Rosnąca potrzeba pry-
watności prowadziła do przemiany funkcji wnętrz używanych przez rodzinę, która
uległa modyfikacji na przełomie XiX i XX wieku. Była ona na ogół dwupokoleniowa,
czyli rodzice i dzieci, a postęp techniczny doprowadził do zmniejszenia liczby służby.
W dyspozycji pomieszczeń sięgano do wzorów willowych propagowanych
w niemczech przez Hermanna Muthesiusa na wzór domu angielskiego37. W więk-
szych mieszkaniach przy wejściu znajdował się obszerny hol, z którym sąsiado-
wały pokoje paradne: salon, jadalnia, pokój dzienny oraz pokoje pana i pani.
Hol jako pomieszczenie jednocześnie prywatne i reprezentacyjne mógł odgrywać
w mniejszych mieszkaniach rolę jadalni lub pokoju muzycznego38. odrębny kory-
tarz prowadził do prywatnej części z sypialniami, łazienką, kuchnią z zapleczem
oraz służbówką. Wprowadzenie dwóch systemów komunikacji wewnątrz miesz-
kania pozwalało na rozdzielenie dróg państwa i służby oraz wyodrębnienie oficjal-
nej i prywatnej części mieszkania. W pochodzących z epoki omówieniach układów
34 J. Goszczyńska, Inwestorzy i mieszkańcy tzw. Johow-Gelände, KMP, 1998/3, s. 33–34.
35 identyfikację architektów przeprowadził J. skuratowicz, Architektura Poznania…, s. 105, 134; tenże,
Budownictwo spółdzielcze na Łazarzu, KMP, 1998/3, s. 47–55; tenże, Secesja…, a także J. Goszczyńska,
dz. cyt.
36 J. Goszczyńska, dz. cyt., s. 28–46.
37 H. Muthesius, Das englische Haus, Entwicklung, Bedingungen, Anlage, Aufbau, Einrichtung und Innen-
raum, Berlin 1908–1911; Bd.1: Entwicklung des englischen Hauses, Berlin 1908.
38 takie rozwiązania prezentuje np. H. Warlich, Wohnung und Hausrat. Beispiele neuzeitlicher Wohnräume
und ihrer Ausstattung, Mit einleitendem text von H. Warlich, München 1908.
POZNAŃSKIE MIESZKANIA BURŻUAZJI NA PRZEŁOMIE XIX I XX WIEKU
8. Zabudowa ul. Grottgera, fot. K. Ślachciak
zarówno kamienic, jaki typowych willi wyraźnie zaznacza się odwrót od stosowania
nazwy „salon” dla najbardziej reprezentacyjnego pokoju. Najważniejszym pomiesz-
czeniem staje się jadalnia, a funkcje salonu, gabinetu lub pokoju pani i głównego
miejsca spotkań rodziny zaczyna pełnić wielofunkcyjny pokój mieszkalny”.
Niemniej w opisach mieszkań proponowanych przez Maxa Johowa pojawiają się
tradycyjne określenia: salon i jadania rozdzielone pokojem mieszkalnym, pokój
pana przy salonie i sypialnia obok jadalni, z dostępem do prywatnego korytarza
i łazienki. Można się jednak zastanawiać, na ile te propozycje odpowiadały rzeczy-
wistemu użytkowaniu pomieszczeń, biorąc pod uwagę, że np. w pięciopokojowym
mieszkaniu tylko jedno pomieszczenie zostało oznaczone jako sypialnia.
O większej swobodzie w użytkowaniu pomieszczeń może świadczyć wypo-
sażenie pokoju prezentowane na Wystawie Wschodnioniemieckiej w Poznaniu
w 1911 roku. Poznański magazyn meblowy Diimke pokazał wówczas „pokój dla
panów, który dzięki odpowiedniemu ugrupowaniu dębowych mebli pełnić mógł,
w zależności od potrzeb, funkcje gabinetu, pokoju mieszkalnego lub wypoczyn-
kowego”*. Niemniej wnętrza mieszkalne wciąż miały dowodzić statusu lokatorów,
o czym świadczą np. prospekty reklamowe sklepów meblowych. Nadal dużą popu-
larnością cieszyły się „garnitury mebli, np. salony w stylu Ludwika XVI prezen-
39 W. Brónnet, Die biirgerliche Villa in Deutschland 1830-1890, unter besonderer Beriicksichtigung des
Rheinlandes, Diisseldorf 1987, s. 54.
40, Karolczak, Poznańskie magazyny mebli i ich oferta na przełomie XIX/XX wieku, KMP, 1999/4, s. 82.
161
Hanna Grzeszczuk-Brendel
162
towane przez znane firmy meblarskie w Poznaniu: s. Kronthal w 1911 i oswald
Dümke w 190841. Jak pisze Wojciech Lipowicz, określenie „styl ludwikowski”
należy rozumieć na dwa sposoby. Jako „proste nawiązania do form francuskiego
rokoka i klasycyzmu (w kompletach salonowych)”, a także „o płynnie i plastycznie
kształtowanych szkieletach – meble siedzeniowe kontynuujące formy tzw. stylu
Ludwika Filipa”42. Reklamowa pocztówka firmy Dümke z 1902 roku prezentuje
wzorcowy salon, który mimo lżejszych mebli nawiązujących do secesji wyrasta
z XiX-wiecznej estetyki. Ściany ze sztukateriami i malowidłami obite są tapetą
o dużych wzorach w dość ciemnej tonacji. Bogaty kryształowy żyrandol oświe-
tla grupę tapicerowanych mebli: kanapę, fotele, stoliki i krzesła. sądząc z innych
opisów, meble wykonywano ze szlachetnego drewna: dębu, mahoniu, klonu jawo-
rowego, palisandru oraz kosztownych materiałów, np. jedwabiu, skóry i tkanin
gobelinowych43. Jednak powoli zaczęto propagować wnętrza bardziej przestronne,
szczególnie do sypialni, przede wszystkim poprzez likwidację ciężkich, bogato
upiętych zasłon i kotar przy drzwiach, a także używanie mniejszych i lżejszych
mebli, co jednak nie znajdowało wielu zwolenników44.
na podstawie form architektoniczno-przestrzennych założeń mieszkal-
nych na przełomie XiX i XX wieku można sądzić, że mieszczaństwo poznań-
skie przyjmowało z nowych tendencji te rozwiązania, które poprawiały wygodę
i warunki higieniczne mieszkania. Przejawiało się to głównie w zmianie otoczenia
kamienic, a także w nowym układzie pomieszczeń. natomiast stylistyka domów
i wyposażenia wnętrz dowodzi przywiązania do solidnych form, które uważano
za odpowiednio reprezentacyjne i prestiżowe. trudno wyrokować, na ile zmiana
struktury budynków zyskała akceptację również ze względu na homogenizację
mieszkańców o zbliżonym statusie społecznym i majątkowym. Likwidacja oficyn,
a także model kamienicy willowej demontowały przekrój społeczny charaktery-
styczny dla typowej kamienicy XiX-wiecznej z suterenami, poddaszami i oficy-
nami, a więc sąsiedztwo bogatych lokatorów i biedoty. te przemiany mieszczą się
być może również w ramach potrzeby prywatności: nowe zespoły mieszkaniowe
powstawały jako typowo mieszkalne założenia, nieco izolowane od głównych arte-
rii komunikacyjnych i handlowych, a chronione przed ruchem ulicznym przez
rzędy drzew i przedogródki. W efekcie rozwiązania przestrzenne i wybory for-
malne mogą świadczyć o rysujących się przemianach nie tylko estetycznych, ale
także społecznych, które w początkach XX wieku zaczęły się ujawniać w Poznaniu
i zostały przerwane przez wybuch i wojny światowej.
41 tamże, s. 80–81.
42 W. Lipowicz, Fabryka mebli artystycznych Józefa Sroczyńskiego, KMP, 1991/1–2, s. 12.
43 tamże, s. 81–82.
44 tamże, s. 90, zob. także ryc. na s. 83.
163
Jan skuratowicz
standardy mieszkaniowe
w Poznaniu po 1900 roku
Wielka powódź która nawiedziła centrum Poznania w 1888 roku, była ostat-
nim aktem trwającej od wielu lat degradacji miasta. Podjęta w latach 30. XiX wieku
decyzja o budowie wielkiej twierdzy wchodzącej w skład systemu obrony wschod-
niej granicy Prus wstrzymała bowiem projektowane po 1803 roku (tj. po wielkim
pożarze) otwarcie Poznania poza średniowieczne fortyfikacje, które postulował
berliński architekt David Gilly wraz ze swymi pomocnikami. Jego ambitny plan
zakładał m.in. powiększenie powierzchni miasta, wytyczenie na wzór Berlina
nowych urbanistycznych elementów w postaci paradnego placu i reprezentacyj-
nych alej oraz wprowadzenie ujednoliconego typu nowo wznoszonych, piętro-
wych domów. W ten sposób otoczone pasmem murów, fos i bastionów miasto
zamknęło się na wiele lat w nadanym mu wówczas kształcie. Przyłączone doń
po 1803 roku niewielkie tereny musiały zaś pomieścić, poza nowymi budynkami
mieszkalnymi, także obiekty wojskowe, takie jak koszary i magazyny. nowy układ
komunikacyjny wynikający z budowy fortyfikacji zmienił zarazem wcześniejsze
rozwiązania w tym zakresie, preferując tym samym kierunek wylotu z miasta
na Głogów i Berlin poprzez okazałą Bramę Berlińską na osi ul. Święty Marcin.
Kluczowa dla dalszego rozwoju Poznania okazała się jednak decyzja o wyznacze-
niu wokół nowej twierdzy tzw. rejonów fortecznych, na których terenie obowią-
zywał zakaz zabudowy murowanej. zahamowało to rozwój miasta oraz zdegrado-
wało zabudowę sąsiednich wsi, takich jak Jeżyce czy Wilda.
zamknięcie Poznania w murach twierdzy na trwałe zmieniło jego obraz. Już
w latach 60. XiX wieku był on gęsto zabudowanym miastem wysokich kamienic.
Próby naprawienia tej sytuacji poprzez wytyczenie nowych ulic, jak np. krótka
ul. Kantaka, nie mogły poprawić owej patowej sytuacji. Przenoszeni do Poznania
pruscy urzędnicy narzekali na jakość i ceny mieszkań, które znacznie odbiegały
od tych znanych im w innych miastach Prus. Gęsta i wysoka zabudowa oraz brak
pełnego systemu kanalizacji i wodociągów powodowały, że standardem była
w tym czasie czteropiętrowa kamienica z okazałymi oficynami i dostawionymi do
starszych klatek schodowych aneksami mieszczącymi toalety. zamieszkane były
także strychy i wysokie sutereny. Budownictwo willowe w zasadzie w Poznaniu
nie występowało.
na przełomie XiX i XX wieku zainteresowanie dworu cesarskiego i presja
władz miasta pociągnęły za sobą stopniową likwidację mocno już przestarzałej
twierdzy. Po 1890 roku doszło wreszcie do zniesienia ograniczeń budowlanych
JAN SKURATOWICZ
1. Kamienica przy ul. Szkolnej 17, wszystkie fot. ze zb. autora
po zachodniej stronie miasta. I to właśnie w tym kierunku miała nastąpić jego
ekspansja. Pierwsze realizacje na terenie Jeżyc nawiązywały do starszych pomy-
słów budowy kamienic z otaczającymi podwórze mieszkalnymi oficynami. W taki
sposób zabudowano północne części ulic Szamarzewskiego, Jackowskiego czy
Staszica oraz okolice Rynku Jeżyckiego, często z wykorzystaniem konstrukcji
z pruskiego muru. Standardy mieszkaniowe tych kamienic nie odbiegały już od
powszechnie obowiązujących. Za okazałą fasadą znajdowały się od frontu po dwa
wielopokojowe mieszkania wyposażone w bogate dekoracje sztukatorskie i malar-
ze skrzydłami oficynowymi w postaci tzw. pokoju berlińskiego z szerokim oknem
na podwórze), a także łazienkę oraz okazałą kuchnię ze spiżarnią i pokojem słu-
żącej. Na terenie miasta za najcenniejsze uznawano mieszkania na pierwszym
piętrze, a ich cena w badanym okresie wahała się od 1,5 tys. marek rocznie przy
ul. Szamarzewskiego do 1,7-1,9 tys. przy ul. Jackowskiego. Wzdłuż części nowych
ulic elementem uzupełniającym jakość kamienicy był niewielki przedogródek,
a czasami zagospodarowany kwietnik na podwórku.
Przed rokiem 1890 w starym śródmieściu wytyczono obecną ul. Działyńskich,
która szybko została zabudowana domami projektowanymi przez Hugona
164
STANDARDY MIESZKANIOWE W POZNANIU PO 1900 ROKU
2. Kamienica i rzut mieszkania przy ul. Chełmońskiego 22
Kindlera i Gustawa Kartmanna. Sukces w postaci tej realizacji pozwolił im na
wystawienie wielu innych charakterystycznych kamienic. Stylistyka ich fasad
odwoływała się do neorenesansu niemieckiego, łączącego ceglaną, czerwoną
licówkę ścian z białym detalem architektonicznym. Bogate wnętrza mieszkań uzy-
skały neobarokowe dekoracje sztukatorskie i malarskie, wzorzyste piece, liczne
wykusze i balkony. Na całej ulicy zbudowano przedogródki i zagospodarowano
podwórza. Zaproponowany przez wspomnianą dwójkę budowniczych schemat
dekoracji natychmiast przyjął się na terenie centrum we wszystkich nowo wzno-
szonych domach. Wyrastały one ponad starszą i z reguły niższą zabudowę, podno-
sząc standardy mieszkań wyposażonych w wodę i kanalizację.
Na terenie intensywnie zmieniającego się centrum miasta wytworzył się
też charakterystyczny schemat funkcjonalny kamienicy mieszczącej w przyzie-
miach lokale handlowe oraz powiązane kompozycyjnie z przyziemiem pierwsze
piętro, wyraźnie odcinające się od pozostałych kondygnacji. Doprowadziło to
do wyraźnego zmonumentalizowania zabudowy np. pl. Wolności i jego okolic.
Podobne rozwiązania pojawiły się ciągu ul. Święty Marcin czy wokół pl. Cyryla
Ratajskiego. Liczne po 1899 roku domy towarowe podnosiły prestiż lokali miesz-
kalnych, których ceny dochodziły na tym terenie do ponad 2 tys. marek rocznie
za mieszkanie na czwartym piętrze kamienicy przy pl. Wolności 4. Układ i liczba
pomieszczeń w takim mieszkaniu nie odbiegały od wskazanego wyżej standardu
drogiego mieszkania w centrum. Dzisiejszemu czytelnikowi należy się jeszcze
jedna informacja. Otóż mieszkania wynajmowano z reguły na rok (od początku
165
JAN SKURATOWICZ
LAPIE"
ń NWN
4
U
| r
pak"
zyj LIE p
| 2 LG
I II. | O l4i |
4. Kamieniczna pierzeja przy ul. Matejki
166
standardy mieszkaniowe w Poznaniu po 1900 roku
167
października). W przypadku wyjazdów z Poznania całe wyposażenie mieszka-
nia składowano w specjalnych magazynach przy ulicy nomen omen składowej.
Po powrocie wynajmowano inne mieszkanie, zgodnie z potrzebami czy modą,
i ponownie urządzano je przeniesionymi z magazynów meblami.
W nowo zagospodarowywanych zachodnich dzielnicach Poznania prędko
pojawiły się całe zespoły kamienic budowane od podstaw. tak się stało m.in.
w przypadku początkowego odcinka ul. Matejki, które to tereny jeszcze przed
rokiem 1900 zakupili znani przedsiębiorcy oskar Fechner i Heinrich Pitt.
niezwykle bogate w dekoracje kamienice zaprojektował syn Heinricha – Paul, skąd-
inąd twórca wielu innych ciekawych realizacji z terenu Jeżyc. Współpracował on
z największą w mieście firmą sztukatorską Bolesława Richelieu, dla którego wybu-
dował w latach 1901–1902 dochodową kamienicę przy ul. Grunwaldzkiej 20a
o wspaniałej secesyjnej dekoracji fasady. Jak już wspomniałem, największym pre-
stiżem po 1900 roku cieszyły się tereny zachodnie. z tej przyczyny właśnie tutaj,
przy wytyczonej w 1896 roku ul. Matejki, naprzeciw dawnej szkółki towarzystwa
Upiększania Miasta zamienionej teraz na ogród Botaniczny, powstał po roku 1901
najbardziej okazały, a zarazem najdroższy zespół mieszkaniowy Poznania. około
1900 roku tereny te kupiło od miejscowego bambra dwóch poznańskich lekarzy:
dr Bolesław Wicherkiewicz i Heliodor Święcicki. Pozyskaną ziemię, po wykona-
niu planu zagospodarowania i dokonaniu podziału, sprzedali następnie z dzie-
sięciokrotnym zyskiem przedsiębiorstwu Bau-terrain st. Lazarus, złożonemu
z radnego miejskiego Friedricha asmusa, właściciela dóbr rycerskich Bomblin
alberta schmidta oraz architekta z Berlina Maxa Johowa. ten ostatni zaprojekto-
wał koncepcję zabudowy zakupionych działek, być może konsultowaną z szefem
biura rozbudowy miasta prof. Josephem stübbenem z Berlina. Wzniesione przed
1914 rokiem domy były w większości dziełem architekta Emila asmusa – syna
Friedricha, Maxa Johowa, Maxa Bielego, Karla Roskama i Wilhelma Mosenthina.
Projekt zakładał budowę okazałych trzypiętrowych kamienic, pozbawionych
w zasadzie oficyn, które uległy redukcji poprzez zblokowanie ich w ogrodowe
ryzality. Kamienice w kolejnych rzędach przesunięte zostały, tak by od strony
podwórza, a w zasadzie parku, wytworzył się szereg mijających się ryzalitów. od
frontu zaprojektowano przedogródki o szerokości 5 m. na każdej kondygnacji było
7–8 pokojów skupionych w zasadzie od frontu oraz kuchni, łazienek i pomieszczeń
dla służby zblokowanych wokół wewnętrznego świetlika. od strony ogrodu ulo-
kowane zostały pokoje sypialne. obok świetlika i klatki schodowej znajdował się
okazały hall oraz jadalnia. standardowe mieszkanie miało ok. 250 m2 powierzchni.
Fasady domów były niezwykle zróżnicowane, a istotnym elementem podkreślają-
cym prestiż kamienicy były niemal pałacowe klatki schodowe wykładane marmu-
rem oraz coraz modniejsze w Poznaniu włoskie dekoracje w postaci lastrika. Ceny
gruntu na tym terenie wzrastały błyskawicznie i w 1914 roku 1 m2 działki docho-
dził tutaj nawet do 40 marek. Co ciekawe, w domach tych nie mieszkali Polacy,
choć jeszcze przed wybuchem Wielkiej Wojny to właśnie oni stanowili znaczny
odsetek ich właścicieli.
oczywiście pojawienie się zespołu bardzo drogich mieszkań przy ul. Matejki
nie rozwiązywało problemów mieszkaniowych, które dotyczyły przede wszystkim
kadr urzędniczych. aby rozwikłać ten kłopot, władze sięgnęły po sprawdzoną
JAN SKURATOWICZ
a
r:
lg ===.
5. Sołacka willa przy pl. Spiskim
w innych miastach receptę, jaką było budownictwo spółdzielcze. Umożliwiało ono
szybki przyrost mieszkań, które były tańsze w budowie i w użytkowaniu, a system
kredytowy pozwalał lokatorom na ich wykup. Z perspektywy władz ów proces
inwestycyjny przyniósł jeszcze jeden pozytywny efekt, przepisy policyjne pozwa-
lały bowiem na wykluczenie z członkostwa w tego rodzaju spółdzielniach Polaków.
Najważniejszą z owych instytucji była w Poznaniu Spółdzielnia Urzędników
Niemieckich (Deutscher Beamten Wohnung Bau Verein), która wybudowała
kilka znaczących zespołów kamienic, takich m.in. jak te przy ul. Skrytej (pro-
jekt Anton Kuenzel), Roosevelta (Hermann Boehmer i Paul Preul), Śniadeckich,
Wierzbięcice, Poznańskiej, Jeżyckiej czy Dąbrówki (architekt Joseph Leimbach).
Leimbach już po 1910 roku został skądinąd głównym realizatorem budownictwa
spółdzielczego w mieście, wznosząc przy ul. 28 Czerwca 1956 zespół Spar- und
Bauverein, złożony z bloków mieszkalnych i szeregowych domów wykonanych
z czerwonej cegły.
Z kolei zespół nazwany Kaiser-Wilhelm-Siedlung liczył sobie 34 mieszkania
i 100 pojedynczych lokali w szeregowych domkach. Ich powierzchnia wynosiła
od 62 do 71 m”, przy czynszu w wysokości 270 marek za małe mieszkanie i 350 za
większe. W domach spółdzielczych mieszkania były niższe, z reguły trzypokojowe,
wraz z kuchnią, łazienką i pomieszczeniem dla służącej. Programowo zrezygnowano
tutaj z tworzenia oficyn, zastępując je specyficznie kształtowanym budynkiem, tak aby
żadnego pomieszczenia nie pozbawiać światła i powietrza, czego dobrym przykładem
168
STANDARDY MIESZKANIOWE W POZNANIU PO 1900 ROKU
"ZY |
ULM
IT. MMI
NAIM
kor L'
Pa Pl adj
Z GE
6. Ozdobna furta oraz detal willi przy pl. Spiskim
może być realizacja budynków przy ulicach Skrytej, Śniadeckich i Karwowskiego
(pomiędzy Kolejową a Łukaszewicza). Charakterystyczne ukształtowanie domu
z licznymi załamaniami, cofniętymi balkonami czy loggiami stało się zresztą rozpo-
znawalną cechą poznańskich realizacji spółdzielczych. Dodajmy, że najniższym stan-
dardem w zakresie wielkości lokali oraz wysokości pomieszczeń wyróżniał się zespół
Posener Gemeinnuetzige Baugenossenschaft przy ul. Czajczej. Co przy tym ciekawe,
na terenie Poznania nigdy nie powstały tak typowe dla zabudowy Berlina mietska-
serne o szeregu małych mieszkań, jakby nanizanych na kolejne niewielkie podwórza.
Popierany przez państwo pruskie i jego banki system pozwolił przed rokiem
1914 rozpocząć realizacje osiedla tanich domów dla urzędników kolejowych przy
pl. Lipowym na Wildzie (architekt nieznany) czy na terenie Sołacza (architekci
August Raeder, Otto Meister, Richardt Herzner). Koszt takich inwestycji, przy
korzystnie oprocentowanym kredycie umarzanym przez państwo, pozwalał na
zrealizowanie niewielkiego domu — willi za około 15-18 tys. marek, a więc wie-
lokrotnie mniej niż cena pozyskania mieszkania w bloku spółdzielczym. O tym,
dla kogo budowano domy na Sołaczu, poznaniacy na ogół dziś nie pamiętają,
natomiast po 1920 roku owa dzielnica była niezwykle ceniona przez profesurę
Uniwersytetu Poznańskiego.
Wspomnijmy o jeszcze jednym rodzaju budownictwa mieszkalnego,
jakim w niemieckich miastach była większa lub mniejsza willa. W 1896 roku
powstało w Poznaniu pierwsze założenie niewielkich willi wystawione z inicjatywy
ówczesnego nauczyciela gimnazjalnego Konstantina Guenthera w rejonie ulic
Konopnickiej i Orzeszkowej. Zespół zaprojektował i zrealizował przedsiębiorca
169
JAN SKURATOWICZ
7. Willa M. Jafjego przy ul. Libelta 32
budowlany Max Schenk, a ceny wahały się od 7,2 tys. marek za dom o powierzchni
110 m? do 16 tys. za nieruchomość o powierzchni 150 m”. Podobne założenie,
stosunkowo skromnych willi urzędniczych przy ul. Krasińskich, przeznaczono
w 1903 roku dla średniej kasty urzędników samorządowych i powiatowych.
Przeciętna cena pojedynczego lub bliźniaczego domu oscylowała tutaj pomiędzy
20 a 30 tys. marek. Poza salonem, hallem i pokojami mieszkalnymi oferowały one
niewielkie ogródki.
Oczywiście z czasem pojawiły się także całe szeregi okazałych i znako-
micie zaprojektowanych willi wznoszonych dla najbogatszych poznaniaków.
Najdroższe lokowały się w paśmie dawnych fortyfikacji zamienionych teraz na
łukowato zaprojektowane ringi. Duża willa licząca dwa mieszkania kosztowała
na tym terenie ok. 100 tys. marek plus niemal tyle samo za grunt pod nią prze-
znaczony. Porównajmy to z kosztami budowy sześciomieszkaniowej kamienicy
przy ul. Matejki, które sięgały 250—300 tys. marek (nie uwzględniając ceny zakupu
gruntu). Wille w tej części miasta były więc elementem swoistego prestiżu ich
mieszkańców, zarówno Niemców, jak Żydów. Należy tu wspomnieć o niemal iden-
tycznych willach należących do naczelnego chirurga w szpitalu żydowskim Rohra,
prof. Moritza Jaffego oraz jego sąsiada, handlarza drewnem Gustawa Hassego. Ten
ostatni był notabene współwłaścicielem hakatystowskiej gazety „Posener Neueste
170
STANDARDY MIESZKANIOWE W POZNANIU PO 1900 ROKU
GAR <a wd
8. Dom przy ul. Krasińskiego 5
Nachrichten” oraz posiadaczem okazałego domu towarowego przy pl. Wolności 8.
Obie wille są dziełem znanego w Poznaniu żydowskiego architekta Hansa Uhla.
Jak już wspomniano, tereny willowe w pasie dawnych fortyfikacji były niezwykle
drogie, a zarazem wysoko cenione. Tutaj budowali swe rezydencje bankierzy (Leo
Alport), adwokaci (Fritz Orgler), kupcy (Heinrich Loevy, właściciel domu towa-
rowego przy Starym Rynku 99-100 Richard Petersdorf, Julius Weidemann, Leo
Heim) czy wreszcie sam nadburmistrz Ernst Wilms. Obok dzisiejszych gmachów
uniwersytetu powstały równie okazałe wille dr. Ernsta Mutschlera, Paula Wittego
oraz adwokata Adolfa Landsberga.
Najwspanialsze realizacje powstały jednak przy ul. Matejki. U jej zwieńcze-
nia, przy skrzyżowaniu z ul. Berwińskiego, wybudowano niezwykłą willę poznań-
skiego prawnika Paula Ueckera (obecnie siedziba Radia Poznań), otoczoną podzi-
wianym wówczas nowoczesnym założeniem ogrodowym, która była dziełem
architekta Paula Gengego. Z kolei przy ul. Grunwaldzkiej 22 swą elegancką willę
wystawił jeden z najbogatszych poznańskich przedsiębiorców Nazary Kantorowicz
(1844-1928), właściciel fabryki chemicznej Milcha w Poznaniu i Luboniu, czło-
nek zarządów wielu banków, rajca miejski i tajny nadradca handlowy (Geheimer
Kommerzienrat). Jej projekt zlecił berlińskiej firmie o ogromnej renomie: Otto
Spalding i Alfred Grenander. Na program typowej willi niemieckiego czy żydow-
skiego „bourgeoise” składały się paradny hall, obszerna jadalnia z kredensem
(kuchnie umieszczano w suterenie), salon i gabinet, często też zewnętrzne tarasy
171
JAN SKURATOWICZ
9. Kolonia robotników kolejowych na Wildzie, osiedle robotnicze z pocz. XX w.,
widok od ul. Hutniczej
i ogrody zimowe. Dekoracje wnętrz nawiązywały do powszechnych w Prusach
schematów: salon — klasycyzm, jadalnia — renesans, gabinet — renesans lub nie-
miecki barok.
Odrębnym typem budynku, który można sytuować pomiędzy willą a kamie-
nicą, stał się wówczas duży, co najmniej trzymieszkaniowy dom, pozwalający
zachować jego lokatorom standardy znane z willi, ale poprzez istnienie lokali
mieszkalnych na wszystkich kondygnacjach znacznie obniżający koszty. Szereg
takich domów wybudowano zarówno na cele mieszkaniowe, jak i na tzw. Terrain-
-Consort dla bogatych emerytów. Na Jeżycach powstało ich kilka, m.in. przy
ul. Mickiewicza i Słowackiego. Najbardziej okazałą realizacją tego typu jest dom
przy ul. Mickiewicza 30, wzniesiony ok. 1905 roku dla Siegfrieda i Salomona
Hamburgerów. Do 1920 roku mieszkał tutaj kupiec i bankier Michael Herz wraz
z ojcem Josephem, współwłaścicielem słynnej fabryki wódek na Grochowych
Łąkach, oraz późniejszy profesor uniwersytetu w Berkeley i Institute for Advanced
Study w Princeton Ernst Hartwig Kantorowicz. Mieszkanie składało się z oka-
załego hallu z ogrodem zimowym, wielkiego salonu, jadalni, kuchni i pokoi
mieszkalnych. Większość owych domów zaprojektowali architekci Paul Lindner
i Karl Roskam. Ten ostatni w 1906 wystawił dla siebie podobny budynek przy
Chełmońskiego 20. W takim też domu przy ul. Gajowej mieszkał pod koniec życia
znakomity poznański architekt Oskar Hoffmann.
172
standardy mieszkaniowe w Poznaniu po 1900 roku
173
na koniec warto zauważyć, że najbardziej aktywni mieszkańcy Poznania,
zarówno Polacy, jak i niemcy, w tym samym czasie stworzyli na terenie podpo-
znańskiego Puszczykówka (Unterbergu) kolonię domków letniskowych, w któ-
rych mieszkano w okresie letniej kanikuły. i w tym przypadku, podobnie jak na
sołaczu, budowlane trendy wyznaczali architekci Boehmer i Preul.
Bibliografia
Fichtl Franz, Mietvillen und Villen im „neuen” Posen (1902–1919) [w:] Deutsche
– Juden – Polen zwischen Aufklärung und Drittem Reich, Hg. Klaus Guth,
Petersberg 2005, s. 199–267.
Podgórna Małgorzata, Secesyjne domy przy ulicy Roosevelta, Poznań 2009.
skuratowicz Jan, Architektura Poznania 1890–1918, Poznań 1991.
skuratowicz Jan, Secesja w Poznaniu, Poznań 2016.
skuratowicz Jan, Zespół willi miejskich przy ulicy Mickiewicza, Poznań 2010.
174
Hanna Wróbel, Monika Michalak
„Całość imponująca rozsądkiem”
Mieszczański dom w międzywojennym Poznaniu
„znacie pewnie wszyscy anegdotkę o pewnym amerykaninie i dowcipnym
dorożkarzu obwożącym przybysza po Krakowie. Dorożkarz ten, chcąc się zemścić
na zarozumiałym gościu, przechwalającym się, że u nich, w ameryce, taki Wawel,
sukiennice lub kościół Marjacki budowany był tylko kilka lub kilkanaście lat –
wstrzymał konia przed Pałacem Prasy i ze zdumieniem wybełkotał: »tego jesz-
cze wczoraj tu nie było!«. anegdota ta, zmieniając tylko narodowość dorożkarza
i »dekoracje«, obiegła całą Europę, budząc wszędzie szczerą wesołość. Dotarła i do
Poznania, lecz tu ją – wyśmiano! Cóż za dowcip – mówiono – skoro my naprawdę
potrafimy w ciągu kilku godzin, dni, tygodni, wznieść wspaniałe gmachy, a w ciągu
kilku miesięcy wybudujemy całe miasto! My umiemy pracować i umiemy pracę
cenić!” – pisał w 1931 roku s.W. Balicki w artykule Pochwała Poznania na łamach
„ilustrowanego Kuryera Codziennego”, wyrażając szacunek dla pracowitości
poznaniaków i wielkopolskiego ordnungu1. Jednocześnie komentator wspie-
rał obraz stolicy Wielkopolski jako ośrodka gwałtownie się rozbudowującego.
Przełom lat 20. i 30. XX wieku odznaczał się bowiem w Poznaniu wzmożonym
ruchem inwestycyjnym i stanowił punkt zwrotny w zakresie przyjmowania nowo-
czesnych wzorów na gruncie lokalnych przedsięwzięć architektonicznych.
Poznań po zwycięskim powstaniu wielkopolskim i odzyskaniu przez Polskę
niepodległości wkroczył na drogę nowoczesności, który to zwrot – także w wymia-
rze ideowym – przypieczętowały dwa wydarzenia: utworzenie Uniwersytetu
Poznańskiego w 1919 roku oraz Powszechna Wystawa Krajowa dziesięć lat później,
będące najsilniejszymi impulsami rozwojowymi dla miasta. W obszarze archi-
tektury mieszkaniowej była to nowoczesność w specyficznym, zachowawczym
i umiarkowanym wydaniu, o którym decydował jej zasadniczy zleceniodawca,
czyli przede wszystkim mieszczaństwo. Przemiany mieszkalnej architektury
Poznania przebiegały stopniowo, bez wyraźnych cezur, i były osadzone w koncep-
cjach reformatorskich budownictwa mieszkalnego przełomu XiX i XX wieku2. za
ich swoistą kulminację można uznać powstanie modernistycznej w formie, willo-
wej dzielnicy Grunwald – poznańskiego „miasta jutra”. Pamiętać jednak należy,
że na obraz międzywojennego miasta składa się również rozbudowa i wypełnianie
innych dzielnic, takich jak sołacz, Łazarz czy Winogrady, oferujących nowoczesne
1 „ilustrowany Kuryer Codzienny” nr 32 z 1 ii 1931.
2 Rozlegle o tym zagadnieniu pisze H. Grzeszczuk-Brendel, Miasto do mieszkania. Zagadnienia reformy
mieszkaniowej na przełomie XIX i XX wieku i jej wprowadzenie w Poznaniu w pierwszej połowie XX wieku,
Poznań 2012.
„CAŁOŚĆ IMPONUJĄCA ROZSĄDKIEM”
l Ii.
MNTYYTI III
Widok ol wiicy Sytuscjs i -zat | pięta
[i MA
Arch. Władysław Czarnecki (Poznań) Dom mieszkalny dr Prądzyńskiego przy ul. Grunwaldzkiej w Poznaniu
1. W. Czarnecki, willa dr. Prądzyńskiego przy ul. Grunwaldzkiej, „Architektura i Budownictwo” 1932
domy dla zamożnych poznaniaków — komfortowe zamieszkiwanie pod „dobrym
adresem” i w zdrowym otoczeniu.
Początek okresu międzywojennego upłynął miejscowym architektom i urbani-
stom na próbach opanowania głodu mieszkaniowego wśród przedstawicieli niższych
warstw społecznych, często ludności polskiej przybyłej z terenów dawnego zaboru
austriackiego”. Potrzeba inwestycji przeznaczonych dla zasobniejszego mieszczań-
stwa nie była w latach 20. XX wieku zbyt paląca, ponieważ inicjatywy budowlane
z początku stulecia — realizowane dla inwestorów niemieckiego i żydowskiego
pochodzenia — wstępnie zaspokajały zapotrzebowanie na mieszkania o podwyższo-
nym standardzie. Pozyskiwaniu takich mieszkań sprzyjał fakt, że z Poznania wyje-
chało w tym czasie niemal 40 tys. niemieckich właścicieli, dając szansę pozostałym
3'Tamże, s. 272.
175
Hanna Wróbel, Monika Michalak
176
w mieście Polakom na nabycie w korzystnych cenach pozostawianych domów4.
zaliczały się do nich m.in. kamienice w dzielnicy Johowa (rejon ul. Matejki) oraz
modernizowane centrum. W początku lat 20. to willowy komfort wprowadzony do
mieszkań kamienicznych był idealnym lokum dla zamożnego poznaniaka. Pruska
spuścizna w tym względzie nie stanowiła przeszkody w afirmacji takich modeli
zamieszkiwania, albowiem, jak zauważył szymon Piotr Kubiak, ideał nowocze-
snego, wygodnego i zdrowego mieszkania był wspólny dla Poznania niemieckiego
i polskiego5. to samo można powiedzieć o ideale mieszkania luksusowego, który
warunkowała przede wszystkim powierzchnia, nierzadko przekraczająca 200 m2,
oraz willowy rozkład pomieszczeń z wyraźnie rozdzieloną sferą reprezentacji i życia
prywatnego, a także rozdziałem przestrzeni przynależnej gospodarzom i służbie6.
nieprzemijająca popularność tych założeń w dwudziestoleciu międzywojennym
związana była z faktem, że miejsce reprezentacyjności pojmowanej jako wnętrzarski
lub fasadowy przepych zajął komfort zamieszkiwania w sąsiedztwie zieleni, funkcjo-
nalny układ pomieszczeń i wygodne wyposażenie7.
Przejście Poznania pod polską administrację nie wprowadziło również zmian
w topografii tzw. dobrych adresów. tym samym nadal zaliczały się do nich okolice
ringu, czyli ówczesnych Wałów Leszczyńskiego8, chętnie zasiedlane przez leka-
rzy, bankierów czy architektów, korzystających z dawnych poniemieckich siedzib
albo wznoszących nowe domy. Dla przykładu willę wzniesioną w 1908 roku przez
Fritza teubnera dla przewodniczącego Konsystorza i głównego superintendenta
przeznaczono w owym czasie na służbową siedzibę dla prezydenta miasta Cyryla
Ratajskiego9. z kolei w bliskim sąsiedztwie własną willę wzniósł architekt stefan
Cybichowski, odwołując się w elewacji ogrodowej do architektury wcześniej
wspomnianej realizacji10. inną inwestycją z jednej strony korzystającą z renomy
okolicy, a jednocześnie podnoszącą jej społeczny prestiż było wzniesienie w latach
1927–1932 wielorodzinnych domów profesorskich Uniwersytetu Poznańskiego
przy ul. Libelta. Wyróżniał je wysoki standard wyposażenia mieszkań profesor-
skich i ich dostosowanie do indywidualnych potrzeb mieszkańców. szymon Piotr
Kubiak, wymieniając udogodnienia, podaje m.in. liczbę pokojów (co najmniej pięć
oraz służbówka), dwie windy gospodarcze, izolację akustyczną lokali, wydajny
system centralnego ogrzewania, wzmocnione stropy (ze względu na obciążenie
książkami) czy wykonane na specjalne zamówienie skrytki, mające chronić przed
zniszczeniem szczególnie cenne rękopisy11.
4 J. skuratowicz, Architektura Poznania w latach 1919–1939, „Kronika Miasta Poznania” (dalej: KMP),
1996/4, s. 7.
5 s.P. Kubiak, Modernizm zapoznany. Architektura Poznania 1919–1939, Warszawa 2014, s. 42.
6 H. Grzeszczuk-Brendel, Miasto…, s. 165–166.
7 tamże, s. 171.
8 Dziś al. niepodległości.
9 s.P. Kubiak, dz. cyt., s. 85–87, H. Grzeszczuk-Brendel, Miasto…, s. 306. Wprawdzie planowano wzniesie-
nie willi w celu przeznaczenia jej na siedzibę prezydenta (proj. Kazimierza Rucińskiego, 1922), o wyborze
poniemieckiego budynku zadecydowały jednak względy praktyczne.
10 s.P. Kubiak, dz. cyt., s. 84–85.
11 tamże, s. 73.
„Całość imponująca rozsądkiem”
177
Kontynuacyjność „dobrego adresu” na mapie międzywojennego Poznania
dotyczy również sołacza, który dzięki szerokim inwestycjom dokonywanym przez
Wydział Rolniczo-Leśny Uniwersytetu Poznańskiego stał się w pewnym sensie
dzielnicą profesorską. tutaj również przejęcie niemieckiej spuścizny architekto-
nicznej odbyło się poprzez zakup willi przez Polaków oraz uniwersytet, ponadto
dzielnica została dopełniona kolejnymi realizacjami, zarówno pełnymi architekto-
nicznego rozmachu, jak i wyraźnie skromniejszymi o spółdzielczym charakterze12.
W dalszym ciągu walory krajobrazowe sołacza, jak również kwestie finansowe
decydowały o jego atrakcyjności wśród zamożniejszych poznaniaków13.
inną typowo inteligencką dzielnicą był po odzyskaniu niepodległości Łazarz,
który ze względu na wielkość i jakość mieszkań chętnie zasiedlali przedstawi-
ciele zamożniejszej klasy średniej14. o jego charakterystyce decydował fakt, iż co
czwarty mieszkaniec pracował w zawodzie uznawanym w tamtych czasach za
inteligencki15. stabilne zatrudnienie i relatywnie wysokie zarobki wśród miesz-
kańców przyczyniły się do tego, że sytuacja mieszkaniowa rysowała się tutaj lepiej
niż w innych dzielnicach. zabudowa odpowiadała wysokim standardom tech-
nicznym, znacznie więcej mieszkań niż w pozostałych częściach miasta posiadało
pełne instalacje sanitarne, gazowe i elektryczne. Mieszkania czteroizbowe stano-
wiły ponad 1/3 wszystkich, a wiele z nich, w szczególności tych zlokalizowanych
przy ul. Głogowskiej, uchodziło za przestrzenne i dobrze zaprojektowane16.
Poza adresem aspiracje mieszczańskiej klienteli wyrażała oczywiście także
zewnętrzna szata architektoniczna budynku. Formą, którą chętnie wykorzystywano
w latach 20., był kolumnowy lub pseudokolumnowy portyk, z jednej strony przywo-
dzący jednoznaczne skojarzenia z estetyką siedziby ziemiańskiej, z drugiej wpływający
na „polonizację” architektonicznego pejzażu miasta. takie rozwiązanie zastosowano
w bardzo wielu domach z lat 20., w tym w willi zygmunta szymańskiego, zaprojekto-
wanej przez Mariana Pospieszalskiego i zlokalizowanej nieopodal ringu i domów profe-
sorskich, a także w nieistniejącej siedzibie Czesława Leitgebera przy ul. naramowickiej.
Lata 20. przyniosły wzrost zapotrzebowania na mieszkania dla warstwy
urzędniczej różnego szczebla. instytucje prosperujące w realiach odrodzonego
państwa musiały stworzyć bazę mieszkaniową dla pracowników przybywających
do Poznania, często z terenów Galicji i byłego zaboru rosyjskiego. Mieszkania tego
rodzaju stanowiły jednak rodzaj przejściowego lokum dla pracownika, dla któ-
rego celem było – wraz z awansem, a co za tym idzie również poprawą sytuacji
materialnej – nabycie własnej nieruchomości. W związku z tym z końcem trze-
ciej dekady XX wieku zarysowała się wyraźna potrzeba stworzenia nowej dziel-
nicy willowej17. Jak zauważył Maciej olejniczak, odejście od modelu mieszkania
12 P. Korduba, Sołacz. Domy i ludzie, Poznań 2013, s. 29–30.
13 o kosztach nieruchomości na sołaczu w porównaniu z Grunwaldem piszą P. Korduba, a. Paradowska,
Na starym Grunwaldzie. Domy i ich mieszkańcy, Poznań 2012, s. 14.
14 s. Kowal, Społeczeństwo Łazarza w dwudziestoleciu międzywojennym, KMP, 1998/3, s. 108.
15 tamże, s. 113.
16 tamże, s. 115.
17 o rozwoju terytorialnym miasta i liczbie mieszkańców w kontekście bazy mieszkaniowej pisze M. olej-
niczak, Osiedle willowe Ostroroga-Zakręt, KMP, 2011/2, s. 172.
HANNA WRÓBEL, MONIKA MICHALAK
2. Biblioteka Czarneckich, krzesło i żyrandol z rurek, „Dom” 1931, nr 9
w kamienicy na rzecz wzrostu popularności architektury willowej mogło być
wyrazem powszechnej, sądząc po skali ruchu budowlanego, tęsknoty za siedzibą
dającą nie tylko schronienie i wyrażającą prestiż właściciela, ale również nowego
myślenia o zdrowiu i higienie szeroko pojętego stylu życia ”*.
Obecność architektury reformatorskiej z początku wieku wpłynęła na opóź-
nioną recepcję modernizmu, stąd dopiero na przełomie lat 20. i 30. wyraźnie zazna-
czyła się modernizacja warsztatu architektonicznego, a także powszechne przyjęcie
paradygmatu nowoczesności”, również w kręgach zleceniodawców. Jednocześnie
w wyniku kryzysu z początku lat 30. spadły ceny materiałów budowlanych i roboci-
zny, co w niepomyślnych gospodarczo czasach pozytywnie wpłynęło na ożywienie
działalności budowlanej w sektorze prywatnym”. Powszechna Wystawa Krajowa
dała impuls do licznych inwestycji w zachodniej części Poznania, w okolicach
ul. Grunwaldzkiej, dokonywanych przez poznańską inteligencję, dla której willa
w modnej dzielnicy była wyrazem wspomnianego awansu zawodowego i społecz-
nego. Nieruchomość tego typu stanowiła również, a może przede wszystkim, zabez-
pieczenie na czas emerytury i w perspektywie czasu dorobek przekazany spadko-
biercom”'. Mówiąc o prestiżu tej okolicy, warto zwrócić uwagę na stosunkowo
18-Tamże, s. 175-176.
19H. Grzeszczuk-Brendel, Miasto..., s. 273.
2 $.P. Kubiak, dz. cyt., s. 234.
21 p, Korduba, A. Paradowska, dz. cyt., s. 22; A. Przybylski, Abisynia. Osiedle na poznańskim Grunwaldzie,
Poznań 2017, s. 41-46.
178
„Całość imponująca rozsądkiem”
179
wysokie ceny działek i ich ograniczony metraż. najczęściej inwestorzy, posiada-
jący stałe stanowisko, ale niedysponujący większymi zasobami gotówki, musieli
zaciągnąć długoterminowe kredyty, które w wielu przypadkach pomagały spłacać
dochody z najmu części domu. Często bowiem okazałe elewacje sugerujące dużą,
jednorodzinną willę skrywały co najmniej dwa mieszkania – jedno dla właścicieli,
a drugie przeznaczone pod wynajem – będące wyrazem zapobiegliwości w niepew-
nych czasach. tzw. domy dochodowe były zasiedlane przez osoby rekrutujące się
z tego samego środowiska, często związane z właścicielami nieruchomości siecią
towarzyskich koneksji. ograniczenie metrażu mieszkań i uproszczenie programu
funkcjonalnego przy zachowaniu pewnych standardów wpisywało się w generalną
tendencję architektury mieszkaniowej okresu dwudziestolecia, pozwalającą ogra-
niczyć koszty eksploatacji, co było związane z ogólnoświatowym powojennym
kryzysem gospodarczym22. Podobnie jednak jak we wszystkich dzielnicach miesz-
kalnych, realizacje architektoniczne były zróżnicowane pod względem przeznaczo-
nego na nie budżetu, a co za tym idzie skali i standardu wykończenia.
Kiedy na początku XX wieku zaczęło się rozwijać w Poznaniu budownictwo
willowe, na układ funkcjonalny nowych budynków składały się jadalnia, salon,
często o klasycyzujących formach, biblioteka, gabinet, czasami palarnia, nato-
miast kuchnię i zaplecze gospodarcze umieszczano w suterenie. Pomieszczenia
mieszkalne i gościnne znajdowały się na piętrze. także w mieszkaniach znajdu-
jących się w kamienicach starano się wyodrębnić strefę reprezentacyjną, a gdy
metraż mieszkania na to nie pozwalał, wówczas jeden większy pokój pełnił
funkcję salonu i jadalni jednocześnie23. W dwudziestoleciu międzywojennym
w zamożnych domach, mimo zazwyczaj mniejszej powierzchni do zagospodaro-
wania, wciąż wyraźnie wydzielano strefę reprezentacyjną, recepcyjną – na par-
terze, na którą składał się przede wszystkim hall, salon, jadalnia, gabinet, często
biblioteka, i prywatną – na piętrze, z sypialniami przeznaczonymi dla domow-
ników i gości. Układy funkcjonalne były dostosowywane i modyfikowane na
poziomie projektu do potrzeb i budżetu zleceniodawców, choć zdecydowanie
odbiegały od standardów powszechnych w mieszkaniach zamożnych pozna-
niaków sprzed i wojny światowej. Podobnie rzecz się miała z postępującym
uproszczeniem konwenansów24, co w zestawieniu z tworzeniem się silnie zwią-
zanych społeczności sąsiedzkich25 wpłynęło na funkcję pomieszczeń recepcyj-
nych jako miejsca spotkań rodzinnych i przyjacielskich w mniej zobowiązującej
atmosferze. tym samym „mur prywatności”26, by posłużyć się sformułowaniem
antoine’a Prosta, zaczął się kruszyć.
22 H. Grzeszczuk-Brendel, Miasto…, s. 284; M. olejniczak, dz. cyt., s. 178, 190.
23 i. Pilecka-Lasik, Znane a zapomniane, czyli powrót do tradycyjnych funkcji wnętrza mieszkalnego, KMP,
1994/1, s. 252–253.
24 o zmianach zachodzących w życiu towarzyskim, pewnym rozluźnieniu konwenansów, na przykładzie
biografii przedstawicieli poznańskich elit pisze s. Leitgeber, Dyskretny urok salonów. Życie towarzyskie
w międzywojennym Poznaniu, Poznań 2006.
25 szerzej o tym zjawisku na przykładzie sołacza i Grunwaldu piszą P. Korduba, Sołacz…; P. Korduba,
a. Paradowska, dz. cyt.
26 a. Prost, Granice i obszar prywatności [w:] Historia życia prywatnego, t. 5, Wrocław 2000, s. 17.
HANNA WRÓBEL, MONIKA MICHALAK
3. Grunwald - „nowe domy w nowym stylu”, „Światowid” 1933
Z drugiej strony, tradycyjne układy funkcjonalne wciąż cieszyły się uzna-
niem w określonych środowiskach. Izabela Pilecka-Lasik, której dziadkowie
między 1936 a 1939 rokiem zamieszkiwali w kamienicy przy ulicy Matejki 50”,
zbudowanej ok. 1909 roku, wspomina, jak imponujące było zamieszkiwane przez
nich wnętrze: „Oprócz sypialni i dwóch pokoi dziecinnych mieściło jeszcze salon,
jadalnię, bibliotekę, pokój dla służby, kuchnię, łazienkę, a kilka stopni niżej dużą
salę balową i dodatkową kuchnię”*, Warto zaznaczyć, że czynsz za nie wynosił
144 zł przy pensji dyrektorskiej dziadka w wysokości ponad 1000 zł, a więc był
stosunkowo niewielki, zważając na imponujący metraż mieszkania. Wydaje się
więc, że równocześnie z powstawaniem realizacji nowocześniejszych, idących
w kierunku integracji przestrzeni reprezentacyjnej i prywatnej, wciąż życzliwie
akceptowano tradycyjne układy i podziały wnętrz, gdyż, jak pisze autorka, „sta-
tus społeczny i majątkowy nierozerwalnie był złączony z pewnymi wymaganiami
i określonym układem przestrzennym mieszkania””.
Aspektem często podnoszonym w dwudziestoleciu w kontekście architek-
tury była zdrowotność dzielnicy, którą bezsprzecznie uznano za jedną z zalet
Grunwaldu”, przeciwstawianego Sołaczowi z jego wilgotną aurą czy przelud-
nionemu centrum”. Jeśli inwestorowi zależało na budowie willi w modnej,
27 Obecnie budynek zajmuje Urząd Miasta Poznania.
281, Pilecka-Lasik, dz. cyt., s. 253.
2 Tamże.
30 S.p. Kubiak, dz. cyt., s. 236-237.
31 p, Korduba, A. Paradowska, dz. cyt., s. 22-23, 176.
180
„Całość imponująca rozsądkiem”
181
nowoczesnej dzielnicy, to wybierał właśnie tę w sąsiedztwie domów prezentują-
cych styl nowoczesny, rozumiany przede wszystkim jako zachowawczy moder-
nizm z uproszczonymi elementami klasycyzującymi, przy czym nawiązania do
estetyki dworku polskiego, choćby poprzez zastosowanie popularnych jeszcze
w poprzedniej dekadzie form portyku kolumnowego, były bardzo nieliczne32.
Grunwald słusznie kojarzy się przede wszystkim z „pudełkowymi” willami pro-
jektu Władysława i Janiny Czarneckich, których wizja nowoczesnego domu ucie-
leśniona została w kilku realizacjach na terenie osiedla ostroroga-zakręt i wpły-
nęła szeroko na naśladowców tej stylistyki. zyskała ona popularność tak dalece,
że bryła willi złożona z kilku sześcianów różnej wielkości z półokrągłym ryzalitem,
nakryta płaskim dachem, wpisała się trwale w krajobraz architektoniczny poznań-
skich dzielnic mieszkaniowych, często w redakcji znacznie uproszczonej względem
projektów Czarneckich33. Wydaje się, w oparciu o wypowiedź architekta, iż „nowo-
czesna architektura jest tu wyklęta”34, że spokojne, uproszczone formy moderni-
zmu były jedyną możliwą do zaakceptowania przez zamożnego poznaniaka drogą
przetransponowania nowoczesnej architektury na miejscowy grunt.
na tle stonowanego, umiarkowanie nowoczesnego krajobrazu architektonicz-
nego Poznania dwie realizacje ukazują najwyraźniej ścieranie się kierunków archi-
tektonicznych obecnych przez całe międzywojnie w architekturze mieszkaniowej.
Pierwszą jest osiedle Warszawskie, którego epigońska historyzująca estetyka nie
znalazła już większego uznania i wpłynęła na ograniczoną popularność tej realiza-
cji. Jak zauważyła Hanna Grzeszczuk-Brendel, zarówno urbanistycznie, jak i men-
talnie pozostała ona na peryferiach miasta35. Przeznaczone dla niższych warstw
klasy średniej, typowe projekty stanowiły silny kontrast wobec modernizacyjnego
wysiłku architektów w innych regionach Poznania. Przeciwieństwo wspomnia-
nej realizacji stanowi zespół domów szeregowych przy ul. Promienistej wznie-
siony dla pracowników Urzędu Wojewódzkiego z inicjatywy Witolda Eysmonta
w latach 1937–1939. Realizacja ta, będąca pokłosiem kontaktów zawodowych
i towarzyskich małżeństwa Eysmontów ze środowiskiem polskiej awangardy,
stanowi przykład dalekiego uproszczenia form architektonicznych przy niezwy-
kle nowoczesnym podejściu do wnętrza i otoczenia budynków36. Warte podkre-
ślenia jest zastosowanie bardzo powściągliwych środków dekoracyjnych, takich
jak uformowanie jasnego tynku w motyw kratownicy kontrastujący z klinkierem
oraz nieregularnie rozmieszczone okna. W dyspozycji przestrzeni odstąpiono od
tradycyjnego układu, lokując pomieszczenia gospodarcze na parterze od frontu,
a pokój dzienny od strony ogrodu, lepiej go zarazem z nim wiążąc. ze względu
na czas realizacji szeregowców przy ul. Promienistej nie miały one szansy silniej
wpłynąć na architekturę dzielnicy i miasta, choć niewykluczone, że takie zadanie
32 tamże, s. 16.
33 s.P. Kubiak, dz. cyt., s. 237.
34 W. Czarnecki, Wspomnienia z lat 1900–1939…, s. 355, cyt za: M. olejniczak, Osiedle willowe Ostroroga-
-Zakręt, KMP, 2011/2, s. 179.
35 H. Grzeszczuk-Brendel, Miasto…, s. 289–290.
36 taż, Osiedla na Grunwaldzie z początków XX wieku, KMP, 2011/2, s. 96–98; s.P. Kubiak, dz. cyt.,
s. 249–250.
HANNA WRÓBEL, MONIKA MICHALAK
Fabryka Mebli Artystycznych
Józel Sroczyński
w POZNANIU
Skład i wystawa: Plac Wolności 2. — Telefon 22-30.
Fabryka; ulica Emilji Szczanieckiej 10. — Telefon 64-98.
POLECAMY:
MEBLE SKROMNE i WYKWINTNE
w najlepsztm wykonaniu z szlachetnych drzew krajowych i zagranicznych, boazerje,
schody, kominki, meble wyściełane, oświetlenia i dekoracje. — Pod naszem kie-
rownictwem wykonujemy prace sztukatorskie, malarskie i pozłotnicze. Na życzenie
bezpłatne projekty i kosztorysy.
Firma nagrodzona ostatnio najwyższem odznaczeniem „Grand Prix" na Międzyna-
rodowej Wystawie Sztuk Dekoracyjnych w Paryżu w roku 1925.
4. Reklama prasowa Fabryki Mebli Artystycznych Józefa Sroczyńskiego
mogłyby spełnić, stanowiąc kolejny etap recepcji form modernistycznych w sto-
licy Wielkopolski. Nie ma jednak wątpliwości, że realizacją tą były zainteresowane,
dystansujące się od konwencjonalnych układów funkcjonalnych i architektonicz-
nej estetyki, środowiska inteligenckie”.
Wspomniana typowa dla Poznania zachowawczość w stosunku do form nowo-
czesnych, a w szczególności awangardowych, znalazła odzwierciedlenie również
we wnętrzach mieszczańskich siedzib. Jednocześnie, jak wspominał Władysław
Czarnecki, poznaniacy tym różnili się np. od warszawiaków, „że warszawiacy
mieszkają źle i nie dbają o mieszkanie, natomiast lubią ubierać się ładnie i mod-
nie, dobrze zjeść i popić, posiedzieć w kawiarni i plotkować. Poznaniacy mieszkają
dobrze i dbają o mieszkanie, oszczędzają na jedzeniu, ubierają się skromnie i po
kawiarniach nie siedzą”*. Obserwacja Czarneckiego potwierdza to, co zauważyć
można w przedwojennych relacjach mieszkańców i źródłach wizualnych - dom
był czynnikiem zespalającym rodzinę, sąsiedzkie społeczności, pomagał prze-
trwać tradycji i wartościom patriotycznym, był powodem do dumy. Stąd, mimo
oszczędności na poziomie budownictwa i wyposażenia, pewne określone obszary
miasta chętnie były zasiedlane przez klasę średnią jako kojarzące się z prestiżem
i nowoczesnym komfortem, a mieszkania wyposażane były w wygodne, funkcjo-
nalne sprzęty oraz dekorowane z gustem, ale bez ostentacji, bowiem „w prawdzi-
wie kulturalnym domu nic nie powinno być na pokaz”
37 H. Grzeszczuk-Brendel, Osiedla. .., s. 98.
38W. Czarnecki, To był też mój Poznań, Poznań 1987, s. 22.
39], Czarnecka, Nowoczesne mieszkanie, „Dziennik Poznański” nr 246 z 24 X 1931.
182
„CAŁOŚĆ IMPONUJĄCA ROZSĄDKIEM”
5. „Przykład estetycznych i higienicznych mebli do sypialni”, „Przegląd Stolarski” 1927, nr 1
Trendem zauważalnym na przestrzeni całego dwudziestolecia było przy-
wiązanie poznaniaków do form historyzujących w meblarstwie. Niekiedy były
to sprzęty zabytkowe, często rodzinne pamiątki. W ten sposób nowoczesne,
komfortowe mieszkanie nabierało charakteru ziemiańskiej siedziby. Za Piotrem
Kordubą należy uznać, że wykorzystanie antyków, szczególnie tych pochodzą-
cych z rodzinnych zbiorów, stanowiło nie tylko wyraz przywiązania do tradycji,
ale było też przejawem żywej przez całe dwudziestolecie mody na wystrój wnętrz
w typie szlacheckiego/ziemiańskiego dworu wraz ze wszystkimi tego asocjacjami
o społecznym prestiżu”. Najbardziej zasobni z poznańskich mieszczan, w tym
przede wszystkim ci, którzy posiadali wyrobione gusta estetyczne, uzupełniali
wystroje mieszkań o dawne i współczesne dzieła sztuki, a jeśli chodzi o te ostat-
nie, to nierzadko artystów o ugruntowanej ogólnopolskiej renomie*. Tendencje
te i wykorzystanie w dwudziestoleciu stylowych mebli były również kontynu-
acją trwającej od XIX wieku tzw. mieszczańskiej kultury mieszkaniowej, która
w Poznaniu znalazła wyraz w prężnym rozwoju lokalnego meblarstwa, sięgają-
cego do form historyzujących, którego wytwory przekazywane były z pokolenia
40 p. Korduba, A. Paradowska, dz. cyt., s. 20, 92-99; P. Korduba, Polski dom, czyli dwór. Architektoniczna,
wnętrzarska oraz mentalna koncepcja polskiego domu (XIX-XXI wieku) [w:] Velis quod possis, red. A. Betlej,
Kraków 2016, s. 121-127.
41 p. Korduba, A. Paradowska, dz. cyt., s. 66-71; E. Syska, Marian Swinarski (1902-1965). Poznański anty-
kwariusz i bibliofil, Poznań 2014, s. 100-124.
183
Hanna Wróbel, Monika Michalak
184
na pokolenie42. Portret takiego zasobnego mieszkania daje sławomir Leitgeber,
przywołując wygląd rodzinnego mieszkania sprzed 1939 roku w kamienicy przy
alejach Marcinkowskiego 21: „W pokoju jadalnym wisiała duża lampa ze zło-
conego brązu, rodzaj żyrandola, przypominająca sporych rozmiarów wieniec
z dębowych liści, gdzie wśród liści były proporcjonalnie rozmieszczone elek-
tryczne świece. W salonie umeblowanym kompletem mahoni w stylu bieder-
meier wisiał żyrandol kryształowy w stylu Marie-Therese. W mniejszym salonie
wisiał żyrandol w stylu Księstwa Warszawskiego […]. W dużym salonie, nieco
ścieśnione, stały dwa komplety mebli, to jest komplet eklektyczny składający się
z dużej kanapy obitej srebrzysto-zielonym materiałem z frędzlami u dołu i stano-
wiącej z nią komplet pary wygodnych foteli oraz kilku lekkich krzesełek o cienkich
bogato profilowanych nogach. Drugi komplet były to tradycyjne meble w stylu
Louis-Philippe, obite jedwabną tkaniną. tutaj, wciśnięta w kąt pokoju, stała szafa
pełna płytkich szuflad, ze zbiorami numizmatycznymi mego dziadka”43. Poza tym
w salonie znajdował się fortepian marki Blüthner i zbiory malarskie.
tradycyjne i zachowawcze formy w wystroju wnętrz były również prefero-
wane przez przedstawicieli mieszczaństwa nieroszczących sobie pretensji do tra-
dycji ziemiańskiej44. Ciekawym zjawiskiem ilustrującym te tendencje w prasie jest
zachwyt architektów, projektantów wnętrz i stolarzy nad formami biedermeieru.
stefan strojek właśnie ten styl opisywał w 1927 roku jako prawdziwie rewolu-
cyjny: „sto lat temu, w epoce, którą ochrzciliśmy mianem Biedermeiera, urzą-
dzeniu mieszkania, a w szczególności sprzętom, poświęcano wiele uwagi i starań.
Był to czas rewolucyjny dla kultury mieszkaniowej. […] Mieszczaństwo ówczesne
nie chciało błyszczeć i reprezentować, lecz wygodnie i przyjemnie mieszkać. […]
Konstruowano meble z niezwykłą rzeczowością i celowością, bez zbytecznych
ozdób i nadmiaru materjału i piękne przez swą praktyczność i solidne wykonanie.
ochraniamy pozostałe resztki starannie, gdyż uczą nas one, że powinniśmy tak
samo postąpić”45. stylistyka neobiedermeieru odpowiadała poznaniakom zarówno
jako „wyrażająca skromność i cnotliwość życia domowego”46, jak i z uwagi na
względy zdrowotne, którymi odznaczały się proste meble drewniane, pozbawione
rozbudowanej rzeźbionej ornamentacji, na której elementach mógł osadzać się
kurz, szkodzący zdrowiu domowników.
Dostęp do tego typu mebli był w Wielkopolsce szeroki, a wybór duży. Poznań
i pobliski swarzędz były rynkiem tak znacznym, że drewniany surowiec musiał
42 W. Karolczak, Poznańskie magazyny mebli i ich oferta na przełomie XIX/XX wieku, KMP, 1999/4, s. 76.
Po i wojnie światowej poszerzył się również rynek antykwaryczny, w tym meblarski, w związku ze zuboże-
niem społeczeństwa i masowym wyprzedawaniem sprzętów nieodpowiadających często mniejszym metra-
żom mieszkań przez osoby, których sytuacja materialna znacznie pogorszyła się podczas konfliktu. zainte-
resowani kupnem takich mebli mogli często trafić na oferty niemal za bezcen. o tym zjawisku w kontekście
Wilna wspomina teresa tatarkiewiczowa: t. i W. tatarkiewiczowie, Wspomnienia, Poznań 2011, s. 91.
43 s. Leitgeber, Losy pewnej kolekcji, KMP, 1994/1, s. 199–200.
44 o czym na przykładzie abisynii a. Przybylski, Abisynia. Osiedle na poznańskim Grunwaldzie, Poznań
2017, s. 120–121.
45 „Przegląd stolarski” (dalej: Ps) 1927, nr 4, s. 10. o uznaniu dla mebli biedermeierowskich piszą również
w swoich wspomnieniach t. i W. tatarkiewiczowie, dz. cyt., s. 91, 99.
46 Ps, 1928, nr 3, s. 2.
„Całość imponująca rozsądkiem”
185
być sprowadzany z rubieży kraju. Do najsłynniejszych wytwórców w środowisku
meblarskim Wielkopolski należał niewątpliwie Józef sroczyński, którego wytwór-
nia ekskluzywnych mebli, również po śmierci właściciela, funkcjonowała bez
przeszkód, prezentując niezmiennie wysoki poziom i kierując swoją zróżnicowaną
ofertę do najzamożniejszych Wielkopolan47. Mieszczańskie wnętrze wypełniały
także z powodzeniem meble ze swarzędzkiej wytwórni antoniego tabaki, kom-
plety oferowane przez wildecką firmę W. nowakowski i synowie, meble skórzane
z zakładu Leona olenderczyka przy ul. Łazarskiej 2 czy największego producenta
popularnych już od połowy XiX wieku mebli giętych fabryki Wojciechów, prezen-
tującej swoje projekty również na targach Poznańskich.
W kontekście rewolucji w meblarstwie dwudziestolecia międzywojennego
nie sposób pominąć stosunku poznaniaków do mebli metalowych. na gruncie
Wielkopolski były one propagowane przede wszystkim przez Janinę Czarnecką,
która czynnie działając na niwie projektowania wnętrz, zastosowała meble z rurek
we własnym domu, co zostało udokumentowane w ogólnopolskim czasopiśmie
„Dom, osiedle, Mieszkanie”. na reprodukowanej fotografii widać krzesła z rurek
jako element wystroju gabinetu/biblioteki w otoczeniu prostych mebli o jednoli-
tych, stonowanych kolorach48. Mimo że meble z rurek odpowiadały idei nowo-
czesnych, lekkich i „zdrowotnych” sprzętów domowych w formie zrywających
z tradycją, przez co były „w dekoracyjnych efektach nowe”49, nie przystawały –
przynajmniej w początkowym okresie swego istnienia – do potrzeb poznańskiego
mieszczaństwa przywiązanego do idei Gemütlichkeit. ich popularność w Europie
zachodniej komentował w 1930 roku na łamach „Przeglądu stolarskiego” nie-
znany autor, pisząc o „pokojach przypominających laboratorja, gabinety denty-
styczne itp. […] Mebel gładki i lśniący – zgoda. ale mebel zimny – to rzecz przykra.
Metal jest zimny, lub nasiąka elementarnie, w wysokich temperaturach, gorącem.
nie ma tu nic przytulnego, zżytego z człowiekiem, jak w meblach z drzewa”. Jako
inne wady mebli metalowych autor wymienił również ich wysokie ceny oraz fakt,
że „dźwięczą jak gongi”50. Wspomniane koszty sprawiały, że w połączeniu z kon-
trowersyjną estetyką znajdującą uznanie przede wszystkim w środowiskach inte-
ligenckich, architektonicznych i projektanckich, były to meble kojarzone z luksu-
sem, na który było stać nielicznych: „Jak długo krzesło metalowe kosztować będzie
wielokrotność normalnego krzesła z drzewa, tak długo temu idealnie pięknemu
i celowemu mechanizmowi mieszkaniowemu będzie się tak powodzić, jak licznym
wynalazkom w państwie kapitalistycznym. Pozostają one przywilejem tylko klasy
panującej”51.
Podsumowując rozważania o ogólnych preferencjach dobrze sytuowanych
poznaniaków na kwestię wystroju wnętrz, należy zwrócić uwagę na pewną
47 W. Lipowicz, Fabryka mebli artystycznych Józefa Sroczyńskiego. Z dziejów meblarstwa poznańskiego
1 poł. XX wieku, KMP, 1991/1–2, s. 7–21.
48 J. i W. Czarneccy, Dom mieszkalny przy Alei Szelągowskiej w Poznaniu, „Dom, osiedle, Mieszkanie” 1931,
nr 9, s. 19.
49 Ps, 1930, nr 20, s. 14.
50 tamże.
51 Ps, 1931, nr 17, s. 1.
HANNA WRÓBEL, MONIKA MICHALAK
ę ZEE "EV"
B= A 8
p
AN,
/ k i
6. Wnętrze Pawilonu Rzemiosła na PWK, na pierwszym planie popularne meble tapicerowane,
„Przegląd Stolarski” 1929, nr 10
ambiwalencję, jeśli chodzi o poglądy na temat meblarstwa i zróżnicowanych
wizji nowoczesnego mebla prezentowanych nawet na poziomie jednego pisma”.
Niewątpliwie antyki lub meble stylowe były preferowane przez rodziny o ziemiań-
skim pochodzeniu lub do takowego aspirujące. Ich walor zdrowotny był w takiej
sytuacji przyćmiewany przez funkcję rodzinnej pamiątki, nośnika tradycji. Z dru-
giej strony, młoda inteligencja, dochodząca do swej pozycji społecznej na prze-
strzeni lat, szczególnie środowiska związane z wolnymi zawodami, wybierające
również bardziej modernistyczne wzory w architekturze, stawiała na meble prost-
sze, przy czym rzadko metalowe”. Architekci i projektanci wnętrz, mając dostęp
do fachowej prasy i docierając na większe wystawy wzornictwa, propagowali nowe
wzory, choć trudno mówić o ich silnej recepcji w środowisku mieszczańskim.
Tymczasem to meble nawiązujące do wzorów dawnych niezmiennie zdobywały na
Targach Poznańskich pozytywne recenzje. I tak w 1929 roku poznańska fabryka
52 „Przegląd Stolarski” był czasopismem fachowym, na którego łamach meblarze i projektanci wnętrz dys-
kutowali kwestię nowoczesnego mebla. W 1929 r. jeden z autorów proponował bliżej niesprecyzowany
kierunek produkcji łączący pracę rąk ludzkich i maszyny, jednocześnie odrzucając stylistykę mebla sty-
lowego i antycznego oraz kubistycznego i futurystycznego (PS, 1 XII 1929), w tym samym roku dono-
szono o sukcesach firm meblarskich tworzących meble czerpiące ze wzorów historycznych (PS, 16 VI 1929;
18 VII 1929). Z kolei od 1930 r. rozważano funkcjonalność i estetykę mebli metalowych (PS, 16 X 1930),
by w roku następnym stwierdzić: „Wszystko dzisiaj wolno, tylko w granicach praktycznej celowości a este-
tycznej harmonji całego wnętrza” (PS, 16 VIII 1931).
53 Przykładem osoby dokonującej wyboru nowocześniejszej estetyki jest inż. Władysław Spalony (1908-
2005), który 19 VIII 1938 r. nabył zestaw mebli z rurek (stół i 4 fotele) w Firmie Bracia Góreccy, przy
ul. Nowej 6 (ob. ul. Paderewskiego), która prowadziła sprzedaż przedmiotów wyposażenia wnętrz. Koszt
mebli, wyprodukowanych przez Wschód Sp. z. 0.0. — Przemysł Druciany, Nowoczesne Meble Stalowe,
Żywiec, wyniósł 338 zł. Informacja od córki inż. Spalonego — Barbary Urbańskiej (zd. Spalony). Meble oraz
rachunek znajdują się w jej posiadaniu.
186
„Całość imponująca rozsądkiem”
187
W. nowakowski i synowie zaprezentowała sprzęty odwołujące się do bardzo zróż-
nicowanych epok: gabinet męski w stylu angielskim, sypialnię „w zmodernizo-
wanym stylu staroegipskim”, starochińską jadalnię i „ze smakiem artystycznym
urządzony salon gotycki”54, firma sroczyńskiego natomiast meble wykorzystu-
jące wątki folkloru i klasycyzmu francuskiego, projektowane przez Edmunda
Węcławskiego55.
Powszechnym dążeniem architektów i zleceniodawców było stworzenie
mieszkań zdrowych, co w dwudziestoleciu oznaczało uzyskanie maksymalnej
przestrzenności i przewiewności. starano się je ponadto zagospodarować w taki
sposób, aby były one odpowiednio doświetlone56. Jak pisała Janina Czarnecka
w 1931 roku: „Duża ilość światła to może najbardziej charakterystyczna rzecz
w nowoczesnym mieszkaniu. Pokoje pławią się w świetle”57. tym samym dys-
pozycja pomieszczeń i ich układ względem stron świata oraz obecność zieleni
stanowiły jeden czynnik. istotnym elementem owej nowoczesności był uzu-
pełniający się z architekturą wystrój wnętrza. W tym celu w fachowej prasie
pojawiać zaczęły się porady, jak stworzyć mieszkanie zaspokajające potrzeby
estetyczne mieszkańców, ale zarazem łatwe w utrzymaniu, jeśli chodzi o porzą-
dek i higienę: „Budownictwo dba o higjenę, otwiera szeroki przystęp słońcu
i powietrzu, stara się przeszkodzić gromadzeniu kurzu i ułatwić sprzątanie.
Unika więc ciemnych przestrzeni i zakamarków, znosi ozdobę ścian, stiuki
i ciężkie portjery. […] W ten sposób tworzy się swobodne wrażenie przewiew-
ności i lekkości, jakie wywołują nowe wnętrza”58. ogólną tendencją odpowiada-
jącą temu dążeniu było upraszczanie wystroju: „Coraz więcej przyzwyczajamy
się do pewnego rodzaju prostoty naszych wnętrz mieszkaniowych, gdzie kilka
tylko, ale za to pięknych sprzętów wytwarza nastrój harmonijny w połączeniu
z jednobarwną malaturą ścian”59.
Prostota wnętrz i obecność nielicznych mebli mogła być przełamana np. przez
wykorzystanie dywanów, kilimów i innych tkanin. Głównym wskazaniem w tej
kwestii była ostrożność w doborze ich rozmiarów i liczby w pomieszczeniu, gdyż
„o wiele lepiej jest mieć mniej sztuk mniejszych, a naprawdę ładnych”60. Krajowe
tkaniny, często bazujące na tradycyjnych regionalnych tekstyliach, zalecano jako
obicia mebli, narzuty, zasłony czy ozdobę ścian. ich popularność w mieszczań-
skim wnętrzu była w dwudziestoleciu, uwikłanym w szereg kwestii ideowych,
zjawiskiem szerokim. Rezygnacja z „obcej patyny”, produkowanych maszynowo
sprzętów z końca XiX wieku, miała być sposobem na wyzwolenie polskich domów
z „długotrwałej choroby – niewoli”61. Kilimy zajmowały pośród nich miejsce
54 Ps, 1929, nr 12, s. 1.
55 Ps, 1929, nr 14, s. 2.
56 P. Korduba, a. Paradowska, dz. cyt., s. 12; Ps, 1931, nr 16, s. 2.
57 J. Czarnecka, Nowoczesne mieszkanie, „Dziennik Poznański” nr 246 z 24 X 1931.
58 Ps, 1931, nr 16, s. 2.
59 Ps, 1927, nr 4, s. 5.
60 Ps, 1929, nr 2, s. 6.
61 M. Morozowicz-szczepkowska, Wnętrze polskiego domu dawniej a dziś, Warszawa 1928, s. 8, cyt.
za: P. Korduba, Ludowość na sprzedaż, Warszawa 2013, s. 84.
Hanna Wróbel, Monika Michalak
188
szczególne, były bowiem synonimem lokalnej wytwórczości. W przypadku wnętrz
poznańskich, mimo skromnego materiału ilustracyjnego, można odnieść wraże-
nie, że do podobnych porad podchodzono jednak z dystansem. Kilim jako tkanina
nieposiadająca w Wielkopolsce właściwie żadnych tradycji pojawiał się rzadko,
podobnie zresztą jak modne pośród inteligencji dużych miast inne ludowe ele-
menty wystroju62.
Jeśli chodzi o drobiazgi, obrazy, bibeloty obecne w każdym domu i świad-
czące o jego charakterze, nieznany autor zalecał w tym względzie kierowanie się
indywidualnym gustem, przezornie zaznaczając, że „wszelkie porcelanowe pieski,
słonie, naguski – jeśli kto już chce je mieć koniecznie, ze względu na rzekomo
przynoszone przez nie szczęście – powinny być schowane”63. Kicz nieprzydatnych
i niepraktycznych bibelotów proponowano zastąpić gustownymi przedmiotami
ludowymi – fajansami, majolikami, których obecność nie tylko stanowiła wyraz
patriotyzmu, ale była „budżetową” propozycją dekoracji, na którą mogło sobie
pozwolić niemal każde gospodarstwo domowe64. tak więc wraz z kilimami polska
ceramika miała być, obok prostych, funkcjonalnych mebli, charakterystycznym
elementem nowego polskiego, inteligenckiego wnętrza.
Wystrój domu pozostawał, mimo teoretycznych rozważań, kwestią przede
wszystkim osobistych preferencji mieszkańców, raczej niegoniących – jak
wspominaliśmy – za ortodoksyjnym wypełnianiem zaleceń krytyków. Mówiąc
o pewnym standardzie panującym w domach dobrze sytuowanych poznania-
ków, kwestią obiektywną były natomiast centralne ogrzewanie oraz obecność
urządzeń sanitarnych, a więc osobnej łazienki i kuchni dostosowanej do trybu
życia nowoczesnej pani domu. Głos w tej sprawie zajęła także Janina Czarnecka,
pisząc: „Łazienka powinna się znajdować w każdym nawet najskromniejszym
domu, a używanie jej powinno być łatwe, proste i przyjemne. Jeżeli zrobienie
kąpieli połączone jest z trudnościami, jeżeli mycie jest niewygodne, łazienka
brudna, nieapetyczna, używanie jej spada do zera”65. W praktyce obecność tego
pomieszczenia, a co za tym idzie różny stosunek do zaplecza sanitarnego naj-
wyraźniej ujawniały odmienny status budownictwa dla różnych grup społecz-
nych66. zgodnie z poglądami propagowanymi przez Czarnecką wanna powinna
być omurowana, „łazienka zyskuje przez to szalenie na higienie”67, najlepiej
wyłożona kafelkami, ale ze względu na wyższe koszta tego zabiegu wystarczy
„ściana, jeśli jest porządnie pomalowana na olejno i wylakierowana, da się też
łatwo zmywać. […] Kolor, na którym nie znać brudu, jest przede wszystkiem
niehigienicznym”68. Czarnecka postulowała całkowite odejście od zabiegów
toaletowych poza łazienką, twierdząc, że sypialnia, w której miały one miejsce,
62 Wyjątek na gruncie poznańskim stanowi przywołana przez P. Kordubę dekoracja malarska i stolarka
w holu willi rodziny Radajewskich, wzniesionej w 1928 r., P. Korduba, Ludowość…, s. 86–87.
63 Ps, 1929, nr 12, s. 7.
64 P. Korduba, Ludowość…, s. 93.
65 J. Czarnecka, dz. cyt., s. 3.
66 H. Grzeszczuk-Brendel, Miasto…, s. 304.
67 J. Czarnecka, dz. cyt., s. 3.
68 tamże.
„Całość imponująca rozsądkiem”
189
winna służyć wyłącznie do spania, a w wystroju być minimalistyczna69. W prak-
tyce wciąż brakowało przemyślanego umiejscowienia łazienek – tworzone były
w przypadkowych miejscach, trudno było zarazem o ich instalację w starszych
domach. Donosi o tym relacja Felicji szuster-Blicharskiej, która w połowie
lat 30. wraz z rodziną zamieszkiwała w kamienicy przy ul. Wielkiej 17, zajmując
tam cztery pokoje z pokoikiem dla służącej: „Myliśmy się więc w kuchni i kąpa-
liśmy w balii”70.
W „Przeglądzie stolarskim” w 1927 roku szeroko dyskutowano na temat wize-
runku i kondycji ówczesnych pomieszczeń kuchennych: „Jakżeż wyglądają one
jeszcze dziś w domach starej daty: ciemne one, ciasne i niskie w złej dyslokacji,
gdzieś w szarym końcu jakiegoś aż do zgrozy ponurego korytarza, pełnego nie-
wysłowionych zapachów we wiecznie tajemniczym półmroku pogrążone, śród
zakamarków niewyraźnej kondycji, otoczone wyranżerowanymi szafami i walą-
cemi się konfiturami. tak wyglądał do niedawna jeszcze de facto ów symbol ogni-
ska rodzinnego. istny kopciuszek w stosunku do reszty pokoji upstrzonych tym
typowo pseudo-przepychem”71. Komentarz ten pokazuje, jak dalece kuchnie były
marginalizowane w mieszkaniowej rzeczywistości, przede wszystkim domów
o starszej metryce. Przemiany tego pomieszczenia w stronę racjonalizacji jego
układu i wyposażenia szły powoli. Choć panie domu z mieszczańskiego środo-
wiska wciąż dysponowały osobą do pomocy zarówno w prowadzeniu domu, jak
i przy opiece nad dziećmi, częściej gościły w kuchni, dążąc do oszczędności w pro-
wadzeniu gospodarstwa domowego. Wyrazem tych dążeń było podjęcie tematu
funkcjonalizacji kuchni przez kobiety architektki. na gruncie wielkopolskim
koncepcja nowoczesnej kuchni wiąże się najbardziej ze wspomnianą już Janiną
Czarnecką.
Jej odpowiednikiem w środowisku warszawskim była Barbara Brukalska,
która promując ideę kuchni-laboratorium, skupiała się głównie na stworzeniu jak
najbardziej dogodnego wnętrza kuchennego w mieszkaniach dla najuboższych72.
Kuchnia – wnęka dostosowana w każdym calu do ruchów pani domu była rewo-
lucyjnym spojrzeniem na wnętrze kuchenne, które dotąd było wciąż traktowane
marginalnie. Jednak w związku z tym, że odchodziło się od separacji kuchni
i części mieszkalnej, nowy model kuchni był bardziej „robotniczy” niż „inteli-
gencki”. nie powstał więc pomysł nowego zaaranżowania tego pomieszczenia –
koncepcja dużej kuchni, często używanej jako główne wnętrze, pozostała w wielu
realizacjach nienaruszona. idąc z duchem nowoczesności, montowano kuchenki
gazowe, nie wiązało się to jednak z pozbyciem starszych kuchenek węglowych, co
wskazuje na powściągliwość poznaniaków w przyjmowaniu nowości. W willach
kuchnie były wyjątkowo duże, jak np. w tej wzniesionej w latach 1928–1930 przez
Czesława Leitgebera, a opisywanej przez sławomira Leitgebera, gdzie z okazałą
kuchnią sąsiadowała spiżarnia i pomieszczenie kredensowe73. o preferencjach
69 tamże.
70 F. szuster-Blicharska, Mieszkałam przy ul. Wielkiej, KMP, 1994/1, s. 243.
71 Ps, 1927, nr 4, s. 1–2.
72 B. Brukalska, Kuchnia Współczesna, „Dom” 1929/1, s. 8–11.
73 s. Leitgeber, Willa Poznańskiego architekta, KMP, 1999/4, s. 117.
Hanna Wróbel, Monika Michalak
190
zamożnych poznaniaków w kwestii rozmiarów kuchni i jej przeznaczenia pisał
również Władysław Czarnecki: „Kuchnia musi być duża, bo nawet tak zwana inte-
ligencja jada w kuchni: jadalnia z ciężkimi meblami używana jest tylko dla gości”74.
trudno zatem znaleźć dowody na entuzjastyczną recepcję kuchni funkcjonalnej
pośród poznańskiego mieszczaństwa, szczególnie tego, którego przedstawiciele na
ogół dysponowali środkami wystarczającymi do zatrudniania domowych pomocy.
Podsumowując, zastana tkanka architektoniczna będąca efektem działalności
ruchu reformatorskiego z przełomu XiX i XX wieku zaspokajała potrzeby miesz-
kaniowe zamożniejszych poznaniaków mniej więcej do połowy lat 20. Dopiero
z czasem, wraz ze wzrostem liczby mieszkańców, często obywateli dysponujących
większym budżetem, ale mających również większe oczekiwania odnośnie do
standardu zamieszkiwania, pojawiła się potrzeba wyjścia poza struktury urbani-
styczne wyznaczone jeszcze za czasów niemieckich. W związku z tym architektura
mieszkalna międzywojennego Poznania w dużej mierze jawi się jako kontynuacja,
afirmacja tego, co czas zweryfikował jako komfortowe i zdrowe. Wszelkie zmiany
w dziedzinie architektury i kultury zamieszkiwania przebiegały w Poznaniu ewo-
lucyjnie, bez odcinania się od przeszłości, zazwyczaj w redakcji dużo skromniej-
szej i bardziej zachowawczej, niż miało to miejsce w europejskich ośrodkach awan-
gardy, a także niektórych miastach Polski (Warszawa, Katowice, Gdynia)75. taka
charakterystyka, z perspektywy tego ruchu odczytywana jednoznacznie pejoratyw-
nie, utrwalona została jako stereotyp poznaniaka pozbawionego fantazji i niezbyt
skłonnego do wprowadzania nowinek estetycznych tradycjonalisty, co podsumo-
wał Władysław tatarkiewicz, porównując stolicę Wielkopolski z Wilnem: „o tyle
mniej poezji, o ile więcej dobrobytu”76. z drugiej strony, rozsądek i powściągliwość
w wydatkowaniu znacznych kwot na zbędne luksusy powodowały, że nowoczesne
dzielnice Poznania były w latach 30. postrzegane jako „całość imponująca rozsąd-
kiem, imponująca najnowszemi zdobyczami cywilizacji”77. W tym świetle prefe-
rencje poznaniaków w dziedzinie kultury mieszkaniowej jawią się jako dążenie do
maksymalnej wygody, bardziej niż realizacja teoretycznych założeń modernizmu,
a preferowanie rozwiązań umożliwiających oszczędności jako przejaw rozsądnego
gospodarowania.
74 W. Czarnecki, dz. cyt., s. 22.
75 a. Dybczyńska-Bułyszko, Architektura Warszawy II Rzeczpospolitej, Warszawa 2010; Narodziny miasta.
Gdyński modernizm w dwudziestoleciu międzywojennym, red. a. szczerski, Gdynia 2014; Modernizmy:
architektura nowoczesności w II Rzeczypospolitej, t. 2: Katowice i województwo śląskie, Katowice 2014.
76 t. i W. tatarkiewiczowie, dz. cyt., s. 201.
77 „Światowid” 1933, nr 26, s. 14.
191
iwona Pawłowicz
Byliśmy rodziną kupiecką
Pochodzę z poznańskiej rodziny kupieckiej. Mój ojciec Leon Ruszkowski
(1905–1974) przez kilka dziesięcioleci, począwszy od czasów tużpowojennych,
prowadził prywatny sklep. ta działalność bez wątpienia w bardzo istotny sposób
wpływała na nasze życie. z jednej strony jej konsekwencją były wymierne korzyści
materialne zapewniające nam dostatnie, dalekie od przeciętnego standardu życie,
z drugiej wręcz doszczętnie wypełniała codzienność rodziców, przynosząc nie
tylko zadowolenie, ale także przeróżne troski, kłopoty, a nawet niebezpieczeństwa
wynikające z ustrojowych warunków, w jakich była prowadzona. nie ma również
wątpliwości, że zawodowa działalność rodziców, przynależność do tzw. prywatnej
inicjatywy, ale oczywiście także ich osobowościowe cechy wpłynęły na określony
model naszego życia w Poznaniu drugiej połowy XX wieku. składały się na niego
codzienne i odświętne rytuały, uroczystości i rozrywki, zwyczaje bywania w okre-
ślonych miejscach i unikanie innych, estetyczne wybory. Choć podstawą dla niego
była wspomniana finansowa sytuacja rodziny, to nie było ono unikatowe i wpi-
sywało się w styl życia zasobnych poznaniaków tamtego czasu, moim zdaniem
współtworząc i podtrzymując zarazem kulturę życia mieszczan naszego miasta.
Wspomnieniom z tamtych czasów tekst ten poświęcam.
Wokół domu
Pierwszy delikatesowy sklep ojciec założył zaraz po ii wojnie przy
ul. Wrocławskiej 11. Przyjeżdżali doń klienci z całego miasta, a nawet spoza
Poznania. W prowadzeniu sklepu wspomagała go żona Bronisława z d. stachowiak
(1913–1984). Była jego drugą żoną – pierwsza, Helena, zmarła w 1946 roku, osie-
rocając 15-letniego Jurka i 3-letnią Radochnę. Kiedy tato przegrał „bitwę o han-
del” wydaną przez komunistyczne władze tzw. prywatnej inicjatywie na początku
lat 50., przeniósł się na Dębiec, gdzie prowadził działalność handlową aż do swojej
śmierci w 1974 roku. Jeszcze wiele lat później przypadkowo spotykani obcy ludzie
rozpoznawali Rodziców jako „właścicieli sklepu przy Wrocławskiej”. a starsi
mieszkańcy Dębca nadal z łezką w oku potrafią wymienić, co u taty kupowali
w czasach swojego dzieciństwa.
Dom, w którym zamieszkaliśmy na Dębcu, zbudował w latach 30. ubie-
głego wieku ówczesny dyrektor poznańskich wodociągów. osiadł w nim z rodziną
w 1938 roku. na parterze mieściły się cztery pokoje, za kuchnią znajdowały się
spiżarnia i pomieszczenie dla służącej. Do pięknie zagospodarowanego ogrodu na
tyłach domu schodziło się z obszernego tarasu, a pod nim znajdowało się miej-
sce na garaż. Piętro miało taki sam układ, z balkonem nad tarasem. na początku
IWONA PAWŁOWICZ
1. Leon i Bronisława Stachowiakowie — rodzice 2. Niedzielny spacer w parku Sołackim,
autorki, wszystkie fot. ze zb. prywatnych lata 50. XX w.
okupacji właściciele zostali wysiedleni, a budynek przejęła niemiecka policja.
Z kolei w styczniu 1945 roku utworzyli tu swój posterunek Rosjanie. Po opuszcze-
niu willi przez „czerwonych” wrócili prawowici właściciele, ale wkrótce dom został
objęty przymusowym kwaterunkiem i zasiedlony lokatorami. Właścicielom pozo-
stawiono dwa z czterech pokoi na parterze. W takim stanie prawnym nabył dom
mój Ojciec w 1950 roku. Całość parteru objęłam dopiero w 1994 roku. Rodzice tej
chwili już nie doczekali.
Pokój z wyjściem na taras pełnił u nas funkcję jadalni. Centralne miejsce sta-
nowił duży okrągły stół, przy którym gromadziliśmy się, jedząc kolację. Rodzice
bardzo przestrzegali, aby ten posiłek spożyć wspólnie. Mieliśmy wreszcie czas, aby
cieszyć się swoją obecnością. Ojciec przesiadywał w sklepie cały dzień, aż do godz. 20
— z małą przerwą na obiad. Mama zastępowała go przed południem, gdy jechał po
towar. Zasiadaliśmy do stołu rozjaśnionego ciepłym światłem secesyjnego żyrandola.
Potrawy wnosiła gosposia. Bardzo lubiłam te wspólne posiłki, które często przecią-
gały się do wieczornej syreny przed trzecią zmianą u „Cegielskiego” (godz. 22). Gdy
Tato miał dobry humor, żartował, podśpiewywał ulubione arie operetkowe, posyłał
Mamie uśmiechy. Snuł opowieści ze swojego dzieciństwa. Zdarzało się, że wyciągał
z kredensu kryształową karafkę z wódeczką i wychylali z Mamą po kieliszku.
W prowadzeniu domu pomagały Mamie gosposie. Najcieplej wspominam
niezwykle pracowitą i oddaną nam panią, która mieszkała z nami przez wiele lat,
począwszy od mojego urodzenia. Była moją ukochaną „gosposią Józią, bo oprócz
192
BYLIŚMY RODZINĄ KUPIECKĄ
prac domowych zajmowała się także
dziećmi, gdy Mama pomagała Ojcu
w sklepie. Gdy miałam sześć lat, Józia
wyszła za mąż i nas opuściła. Kolejne
gosposie rezygnowały po pewnym cza-
sie z różnych przyczyn. I tak zaledwie
17-letnia Halinka wyszła za mąż, gdy
narzeczony wrócił z wojska. Potem
pojawiła się dawna ochmistrzyni
z przedwojennego ziemiańskiego
domu, która odmawiała wykonywania
wielu prac, w jej mniemaniu uwłacza-
jących, jak robienie zakupów, palenie
w piecu czy zamiatanie klatki schodo-
wej. Odeszła szybko, ku obopólnemu
zadowoleniu. W końcu zatrudniła się
niejaka Konstancja, którą po jakimś
czasie pojął za żonę jeden z naszych
lokatorów i zabronił jej wykonywać
pracę służącej. Po bezskutecznych
poszukiwaniach następczyni Mama
sama zajęła się pracami domowymi.
Kulturalne rozrywki
Rodzice ciężko pracowali, ale jed-
nocześnie potrafili korzystać z uroków
życia, bywając często w poznańskich
teatrach, kinach, restauracjach, tańcząc
na balach karnawałowych. Byli zagorza- 3. Autorka (z lewej) z siostrą Radochną,
łymi miłośnikami opery. Muzyka miała lata 50. XX w.
szczególne znaczenie w ich życiu -
Mama przed ślubem śpiewała w grodzi-
skim chórze „Harmonia, Ojciec grał na skrzypcach i pianinie (obydwa instrumenty
mieliśmy w domu). Lubiłam atmosferę poprzedzającą wieczorne wyjście rodziców
do teatru, którą współtworzyły następujące po sobie czynności. Miałam pięć, sześć
lat i z nabożeństwem przyglądałam się, jak Mama wybiera odpowiednią sukienkę,
buty i torebkę, sięga po drogocenną biżuterię. Z kolei czarny garnitur i biała koszula
z muszką zmieniały ciągle zapracowanego Tatę w eleganckiego dżentelmena. Na palec
wsuwał gruby złoty sygnet z wielkim rubinowym oczkiem. Ojciec kupował bilety
na miejsca blisko sceny albo w loży środkowej na pierwszym balkonie (nazywał ją
„lożą honorową”). Wybierał eksponowane miejsca, bo lubił splendor i z zadowole-
niem odnotowywał spojrzenia wędrujące w ich stronę, kiedy z elegancką małżonką
pojawiał się na widowni. Podczas przerwy Rodzice spacerowali po foyer albo szli do
sali lustrzanej na piętrze. Należało się pokazać, wymienić z daleka ukłony i uśmie-
chy, rozejrzeć się za znajomymi, zlustrować towarzystwo. Palacze schodzili w trakcie
antraktów do głębokiego podziemia, gdzie mieścił się bufet i jednocześnie palarnia.
193
iwona Pawłowicz
194
Razem ze starszą ode mnie o sześć lat siostrą Radochną niecierpliwie wyglą-
dałyśmy powrotu Rodziców. Pomimo późnej pory Mama zaglądała do dziecięcego
pokoju, żeby ucałować nas na dobranoc i powiedzieć chociaż kilka słów o spek-
taklu. nazajutrz, wykorzystując swoje zdolności aktorskie, odtwarzała w skrócie
przedstawienie. nucąc fragmenty znanych arii, wcielała się w role bohaterów.
Przybierała teatralne pozy, poruszała się po pokoju jak po scenie. siedziałyśmy
z podkulonymi nogami na kanapie, patrząc na Mamę urzeczone, i czułyśmy się jak
w teatrze jednego aktora. Wieczorem przy kolacji tato podśpiewywał najbardziej
wpadające w ucho tematy muzyczne opery, kołysząc ręką w takt melodii. Rodzice
wymieniali przy nas uwagi o solistach, scenografii, dyrygentach. a my, dziew-
czynki, chłonęłyśmy te opowieści z płonącymi policzkami. W ten sposób pozna-
wałyśmy w skrócie najbardziej znane opery, uczyłyśmy się kochać muzykę i teatr.
Ulubienicą poznańskiej publiczności była wówczas Barbara Kostrzewska.
Podziw wzbudzał zarówno jej sopran liryczno-koloraturowy, jak i nieprzeciętna
uroda. Rodzice mówili o niej z uwielbieniem i zachwycali się każdym jej występem.
Mama z detalami opisywała stroje, jakie nosiła na scenie. Barbara Kostrzewska
śpiewała w Poznaniu tylko przez pięć sezonów (1949–1954), ale ona i jej role
zachowały się długo w sercach poznańskich melomanów. Potem przez wiele lat
królowała na scenie poznańskiej opery antonina Kawecka, warszawianka, którą
wkrótce poznańscy melomani nazywali „naszą tośką”. zaczynała swoją karierę
jako mezzosopran, ale po jakimś czasie przestawiła się na sopran. tytułowa rola
w Halce przyniosła jej ogromne uznanie. antonina Kawecka królowała na scenie
poznańskiej opery przez wiele lat, doskonale radziła sobie w trudnych partiach
Wagnerowskich. Rodzice doceniali jej ciemny, osadzony głęboko sopran drama-
tyczny, ale z sentymentem wracali we wspomnieniach do Barbary Kostrzewskiej,
której nie zdążyłam ujrzeć na scenie. Byli także zafascynowani urodą i kunsztem
wykonawczym primabaleriny Barbary Bittnerówny i bardzo żałowali, kiedy roz-
stała się z Poznaniem. stale pytałam Rodziców, kiedy zabiorą mnie do opery.
W końcu ulegli, wybierając spektakl odpowiedni dla dzieci, i razem z siostrą obej-
rzałyśmy balet Jezioro łabędzie. Wyszłyśmy z gmachu opery zachwycone i odtąd
każde popołudnie wypełniałyśmy próbami baletu.
W wieczór sylwestrowy 1955 roku w nieistniejącym już dziś teatrze satyra
miała miejsce premiera komedii Achilles i panny Konrada swinarskiego. o spek-
taklu zrobiło się głośno w całym kraju, podawano z ust do ust wieści o goliźnie
i erotyce, które emanują ze sceny (pewnie na miarę tamtych czasów). tato zdobył
wkrótce bilety, ale tym razem Mama nie zdała nam tradycyjnej relacji, wyjaśniając
krótko, że to nie jest przedstawienie dla dzieci. Rodzice wracali w rozmowach do
tamtego wieczoru w teatrze, ale dyskretnie, urywając zdanie w pół słowa, aby nic
gorszącego nie skalało umysłu grzecznych dziewczynek. sztuka była także przed-
miotem wymiany zdań przy stole, kiedy odwiedzali nas znajomi. Wprawdzie moja
religijna Mama utyskiwała, że podczas trwania tego frywolnego przedstawienia
do uszu widzów dochodziły nabożne śpiewy z przyległego do budynku teatru
kościoła św. Marcina, ale przedstawicieli płci męskiej ta sytuacja wyraźnie bawiła.
ze względu na obecność dzieci dorośli rzucali krótkie uwagi, często ściszonym
głosem, a nawet szeptem do ucha, panie chichotały, udając zmieszanie, panowie
zaś otwarcie zanosili się śmiechem. spektakl Achilles i panny nie schodził z afisza
BYLIŚMY RODZINĄ KUPIECKĄ
przez dwieście wieczorów przy cią-
gle pełnej sali. Niestety, kolejna pre-
miera, Powrót Alcesty, nie wzbudziła
większego zainteresowania i wkrótce
zniknęła ze sceny. Teatr Satyra powoli
tracił popularność i w 1962 roku
został zamknięty.
Od początku 1956 roku miło-
śnicy lżejszej muzyki skupiali swoją
uwagę na dawno wyczekiwanym
wydarzeniu kulturalnym - w maju
miała zainaugurować działalność
Operetka. Poznaniacy byli jej spra-
gnieni, choć kontrowersje wzbu-
dzała siedziba nowego teatru - Dom
Żołnierza, miejsce gestapowskiej
katowni podczas II wojny świato-
wej, w której życie straciło wielu
Wielkopolan. Zwyciężyły argumenty,
że to siedziba tymczasowa, a zna-
lezienie innego miejsca jest kwe-
stią czasu... Na premierę wybrano
dzieło Wiktoria i jej huzar Paula -
Abrahama. Ojciec rozpoczął walkę 4. Bronisława Stachowiak przed Operą
o bilety zakończoną szczęśliwie jakieś w czasie niedzielnego spaceru
pół roku po inauguracyjnym przed-
stawieniu. Niespodziewanie okazało
się, że ja także idę do teatru — właśnie odeszła gosposia i nie miałam z kim zostać
w domu. Włożyłam strój galowy, czyli granatowy mundurek składający się z bluzy
z białym marynarskim kołnierzem i plisowanej spódniczki. Mama zaplotła mi
włosy w dwa warkocze, na których zawiązała ogromne białe kokardy. Rodzice
wpoili nam, że teatr to sacrum, wieczór w operze czy filharmonii jest wyda-
rzeniem i należy podkreślić jego wagę stosownym strojem. Uczyli nas dobrych
manier i etykiety. Rozumiałyśmy, że muzyka klasyczna w stylowych wnętrzach
inspiruje odpowiednie zachowanie.
I tak zaczęła się nasza wieloletnia przyjaźń z operetką. Obydwie z siostrą od
razu połknęłyśmy bakcyla. Nie było chyba spektaklu, którego nie widzieliśmy,
łącznie z wprowadzanymi za dyrekcji Stanisława Renza musicalami polskimi
i zagranicznymi. Z biegiem czasu pojawiali się nowi soliści, ale najwięcej sym-
patii czuliśmy zawsze do pierwszej „Wielkiej Czwórki, czyli czołówki aktorskiej
z pierwszych lat działalności operetki, którą stanowili — Irena Szulc-Kruk, Wanda
Jakubowska, Jerzy Golfert i Andrzej Wiza. Szczególnie przypadła nam do gustu
para Jakubowska-Golfert i cieszyliśmy się, gdy w programie spektaklu znajdowa-
liśmy ich nazwiska.
Irena Szulc-Kruk debiutowała w poznańskiej Operetce, śpiewając tytułową rolę
Wiktorii na pierwszej premierze. Wysoka blondynka o wielkim temperamencie
195
IWONA PAWŁOWICZ
5. Rodzice autorki (po prawej) w czasie balu karnawałowego
scenicznym czarowała widownię mocnym głosem, szerokim uśmiechem i elegan-
cją. Partnerował jej Adam Raczkowski, przedwojenny amant operowy i operet-
kowy, ulubieniec pań, umiejący dostojnie nosić frak. Raczkowski przyciągał oczy
żeńskiej części widowni — wyprostowana sylwetka, dystynkcja, dobry głos i dykcja.
Mama była nim oczarowana. Wanda Jakubowska dołączyła do zespołu nieco póź-
niej, ale szybko zdobyła serca poznańskiej publiczności. Obie panie przez lata kon-
kurowały ze sobą o tytuł pierwszej damy operetki. Jakubowska, subtelna brunetka
o ogromnych czarnych oczach, śpiewała pięknym sopranem, ujmowała wdzię-
kiem i kulturą osobistą. Wpatrywaliśmy się w nią z zachwytem, gdy pojawiała się
na scenie. Często partnerował jej Jerzy Golfert, który urodził się po to, żeby grać
i śpiewać w operetce. Świetnie czuł ten rodzaj teatru muzycznego. Kobiety do
niego wzdychały — jak powiedziała do mnie jedna ze starszych pań: „do Operetki
chodziło się na Golferta. Bo Jerzy Golfert był pełnym wdzięku przystojnym bru-
netem, który na scenie pojawiał się z błyskiem w oku i szelmowskim uśmiechem.
Brylował w rolach amantów, tworząc postacie pełne temperamentu i radości życia.
W spektaklu zdobywał serca hrabin i księżniczek, a na widowni wpatrywały się
w niego urzeczone księgowe, sekretarki i przodownice pracy. Przeciwieństwem
Golferta był Andrzej Wiza, tenor o aksamitnym głosie. Dostojny, niemalże wynio-
sły, kreował role chłodnych arystokratów o nienagannych manierach.
Ponieważ emocje związane z przedstawieniem nie wygasały długo w naszym
domu, po kolejnych wizytach w operetce siostra zaczęła kupować zeszyty „W kra-
inie melodii” oraz „Śpiewamy i tańczymy”, zawierające nuty i słowa popularnych
arii. Popołudniami szybko odrabiałyśmy lekcje, a potem Radochna siadała do pia-
nina, ja stawałam obok i śpiewałyśmy. Opanowałyśmy całą Księżniczkę czardasza,
196
BYLIŚMY RODZINĄ KUPIECKĄ
6. Bal karnawałowy
Wesołą wdówkę czy Hrabinę Maricę, ustalając, która z nas śpiewa Jakubowską,
a która Golferta. Obydwie pobierałyśmy lekcje gry na pianinie, ale siostra była
o wiele zdolniejsza, a do tego miała piękny, silny głos. Toteż kiedy przychodzili
do nas goście, po kolacji dawała mały koncert. Akompaniując sobie na pianinie,
wykonywała znane arie, pieśni neapolitańskie i popularne szlagiery. Radochna
angażowana była także do gry na pianinie, kiedy w imieniny Taty (przypadały
w karnawale) albo przy innych okazjach goście ruszali do tańca.
Tradycyjnie w obydwa wieczory świąt Bożego Narodzenia chodziliśmy do
Opery lub Operetki — w latach 60. ubiegłego wieku teatry były czynne w dni świą-
teczne.
Poznańskie corso
Innym rodzinnym rytuałem było wspólne spędzanie niedzieli. To był bez
wątpienia dzień odświętny i rodzinny. Kiedy mieszkaliśmy przy ul. Wrocławskiej,
w niedzielę Rodzice szli na mszę do fary, a potem na długi spacer ul. Walki
Młodych (ob. Podgórna) aż do gmachu Opery. W letnie popołudnia zabierali
mnie i siostrę na spacery do parku Sołackiego (brat był już wówczas żonaty).
Ojciec w dobrze skrojonym jasnym garniturze (mężczyźni nosili latem marynarki
z krótkimi rękawami), Mama w zwiewnych, kwiecistych sukienkach. My, dziew-
czynki, także byłyśmy ładnie ubierane. Pomimo różnicy wieku Rodzice kupowali
nam jednakowe stroje, buciki i torebeczki. Mama zaplatała włosy Radochny w dwa
warkocze z kokardami, ja miałam włosy rozpuszczone do ramion i wielką kokardę
na czubku głowy. Trzymając się za ręce, szłyśmy grzecznie przed Rodzicami. Nie
bardzo lubiłyśmy te spacery, nudziło nas krążenie po ścieżkach parku. Pewnie
197
iwona Pawłowicz
198
wolałybyśmy pobawić się na podwórku z koleżankami, ale niedziela była przezna-
czona dla rodziny. Jedyną rozrywkę stanowiło przyglądanie się łodziom pływają-
cym po stawie, które wówczas można było wypożyczyć.
W latach 60. Rodzice wprowadzili nowy sposób spędzania niedzieli – przed
południem jechaliśmy na mszę do kościoła najświętszego zbawiciela przy
ul. Fredry, a potem szliśmy na obiad do restauracji. trudno dziś to sobie
wyobrazić, ale na mszy o godz. 12.30 świątynia wypełniona była po brzegi wier-
nymi. Ludzie zajmowali ławki na dole i w galeriach na emporach, stali w nawie
głównej i w bocznych, a ci, którzy nie dostali się do środka, okupowali schody
zewnętrzne na ulicy. My staraliśmy się dostać do kościoła bocznym wejściem od
strony ówczesnej kawiarni W-z, które potem zostało zamurowane. Wydaje się,
że w kościele przy Fredry wypadało „bywać”. tutaj zawsze można było spotkać
kogoś z kręgów towarzyskich, kolegę „prywaciarza” z żoną, poważanych leka-
rzy czy adwokatów. Poznaniacy umawiali się na spotkanie „po mszy o dwunastej
trzydzieści” i kiedy rzeka wiernych wylewała się na zewnątrz, wszyscy się rozglą-
dali, szukając znajomych. Ulica na wysokości kościoła praktycznie była nie do
przejścia, wypełniały ją grupki towarzyskie. Ludzie witali się wylewnie i przysta-
wali na krótką rozmowę albo wymieniali tylko pozdrowienia. Gwar rozmów roz-
brzmiewał dookoła. Panie rozpływały się w uśmiechach, oceniając przy okazji
swoje kreacje. Wszyscy mieli na sobie odświętne stroje, bo wtedy tylko w takich
przychodziło się na niedzielną mszę św. nawet kupowało się suknie i buty z prze-
znaczeniem „w niedzielę do kościoła”. stopniowo ta rozgadana ciżba rozchodziła
się, część osób kierowała swoje kroki do pobliskiej kawiarni W-z, a inni ruszali
na spacer po mieście, co należało do niedzielnego zwyczaju w latach 60. i 70.
ubiegłego wieku.
Pobliska ulica 27 Grudnia pełniła funkcję niedzielnego traktu spacerowego.
Cotygodniowy rytuał polegał na przemierzaniu trasy od okrąglaka do Księgarni
św. Wojciecha (w grę wchodziła też wersja dłuższa, czyli powtórka – z nawrotem
na wysokości księgarni). na poznańskim corso zawsze można było natknąć się na
kogoś znajomego i, używając współczesnego języka, lansować się. Chodnikiem
sunęły dostatnio ubrane panie z trzymającymi je pod rękę mężami w dobrze skro-
jonych garniturach. Wszyscy uczestnicy tego niedzielnego targowiska próżności
znali się z widzenia, wymieniali spojrzenia, mijając się, a panie miały kolejną oka-
zję do oceny kreacji konkurentek, nie powstrzymując się zresztą od komentarzy
(„Pani adwokatowa znowu w innej sukni! Gdyby jeszcze trochę schudła”). Moja
Mama należała do tej grupy kobiet, które zwracają na siebie uwagę, gdziekolwiek
się pojawią. Wysoka, zgrabna, o urokliwej powierzchowności, poruszała się z gra-
cją baletnicy, świetnie prezentując się w eleganckich strojach, jakie kupował jej
małżonek. toteż podczas tej niedzielnej parady czuła się jak ryba w wodzie. z dło-
nią wsuniętą pod ramię męża płynęła powoli z rozpromienioną twarzą.
Po drodze mijaliśmy otwarte w niedzielę Delikatesy przy pl. Wolności. Już
sama nazwa sugerowała, że wkracza się w świat towarów z najwyższej półki, cho-
ciaż wnętrze sklepu było typowo socjalistyczne, z wyślizganą i popękaną lastry-
kową posadzką. ale od wejścia uderzał w nozdrza zapach wyrobów rzeźnickich,
takich „jak przed wojną” – prawdziwych szynek, wędzonych kiełbas i kabanosów,
bo parter zajmowały stoiska z wędlinami. salę zamykały wydeptane przez tysiące
BYLIŚMY RODZINĄ KUPIECKĄ
7. Rodzina Stachowiaków, od lewej: Bronisława, Radochna, Iwona i Leon, lata 50. XX w.
ludzkich stóp schody prowadzące na piętro, gdzie z kolei kusił aromat produk-
tów cukierniczych. Czego tam nie było! Cały asortyment poznańskiej Goplany,
czekolady z napisem „22 Lipca d. E. Wedel”, wyroby krakowskiego Wawela. Oczy
uśmiechały się do batoników, wafelków, bombonier i całej wspaniałej konfekcji
czekoladowej owiniętej w kolorowe papierki. W niedzielę Delikatesy były oblegane
przez klientów. Nie muszę dodawać, że ten niedzielny rytuał nie budził mojego
entuzjazmu — dorośli o czymś tam rozprawiali, słyszałam ich wesołe głosy, śmie-
chy, a ja, nudząc się, dreptałam przed nimi. Wreszcie mozolny spacer kończył się
przy Księgarni św. Wojciecha kilkoma zdaniami na pożegnanie („Do zobaczenia
w przyszłą niedzielę!”), nasza czwórka zmierzała zaś do restauracji.
Restauracje
Restauracje w PRL miały swoją kategoryzację od S, czyli „super przez I do III.
Tą pierwszą mogła poszczycić się restauracja w Bazarze i Smakosz. „Jedynką”
oznaczona była Adria i Wielkopolska przy ul. Czerwonej Armii (ob. Św. Marcin).
Myślę, że kategorie przyznawano na podstawie jakości i smaku serwowanych
dań, bo tak naprawdę — może poza Bazarem — wszystkie PRL-owskie knajpy były
jednakowo przaśne. Zwłaszcza te w śródmieściu, które mieściły się w ponurych
wnętrzach starych kamienic. Już od drzwi atakował nozdrza smród dymu papie-
rosowego wypełniający całe lokum, wymieszany z zapachami kuchennymi. To
wszystko zlewało się dodatkowo ze specyficzną wonią nafty, którą smarowano
parkiet. Ściany pokrywała farba olejna lub podniszczona boazeria. Zdarzały się
chybotliwe stoliki stabilizowane przez Ojca zwiniętą w kostkę serwetką papierową
podkładaną pod jedną z nóg. Krzesła mocno zużyte i wysiedziane, obite tapicerką
199
iwona Pawłowicz
200
w obowiązującym powszechnie kolorze czerwonego wina, „zdobiły” plamki po
sosie lub dziurki wypalone papierosem. z parkietu złaził lakier, ale szpanu dodawał
czerwony chodnik, na ogół też wysłużony. ojciec miał swoją dodatkową klasyfi-
kację restauracji. Uważał, że w dobrym lokalu nie pracują kelnerki, tylko kelnerzy,
do których zwracał się per: „Panie starszy!”. Bo tak mówiło się przed wojną. Ulice
też Rodzice nazywali inaczej – Czerwonej armii pozostała dla nich Św. Marcinem,
Gwardii Ludowej – Wierzbięcicami, Lampego – Gwarną, 23 Lutego – Pocztową,
a Walki Młodych – Podgórną. zgodnie z przedwojennym nazewnictwem.
Przy pl. Wolności, niedaleko Biblioteki Raczyńskich, mieściła się restauracja
Wrzos. omijaliśmy ją z daleka, widocznie ani ta kategoria, ani ta obsługa kelner-
ska. Kilkanaście metrów dalej, w budynku arkadii, parter zajmowała zadymiona
speluna wypełniona miłośnikami najtańszej wódki z butelki zamkniętej kapslem
i oklejonej czerwoną kartką (czysta czerwona kapslowana – w skrócie „cck”).
Do Bazaru wchodziło się od strony alei Marcinkowskiego jedynymi
w Poznaniu obrotowymi drzwiami. Poznaniacy prężyli się z dumy, choć ciężkie
drewniane wrota trzeba było ręcznie wprowadzać w ruch, co wymagało pewnego
wysiłku. Po pokonaniu „kołowrotka” gość znajdował się w niewielkim przed-
sionku wyłożonym czerwoną (a jakże!) wykładziną, na lewo mieściła się niecie-
kawa wnętrzarsko kawiarnia, skręcając w prawo, docierało się do części restau-
racyjnej. Pierwsza sala od strony ulicy niczym się nie wyróżniała, zdecydowanie
przyjemniej prezentowało się drugie pomieszczenie, do którego schodziło się po
kilku stopniach, przestronna, zamknięta oszklonym dachem sala. tu odczuwało
się powiew wielkiego świata w siermiężnych czasach.
W połowie ul. 27 Grudnia, naprzeciwko teatru Polskiego, znajdowała się
restauracja smakosz. Legendarna i zawsze wypełniona do ostatniego stolika. Po
pierwsze – kat. „s”. Po drugie – naprawdę dobra kuchnia. Muszę przyznać, że
do dziś czuję na języku delikatny smak sznycla cielęcego po wiedeńsku z jajkiem
sadzonym i marchewką. Miała jeszcze tę zaletę, że wieczorami w lokalu można
było spotkać aktorów z teatru Polskiego, tancerzy z Polskiego teatru tańca oraz
solistów teatru Wielkiego. Wnętrze smakosza niczym się nie wyróżniało. niemal
prosto z ulicy wchodziło się do szatni, oddzielonej symbolicznie od sali głów-
nej ciężkimi kotarami spiętymi po bokach, co zawsze kojarzyło mi się z kurtyną.
Przy szatni zazwyczaj tworzyła się kolejka oczekujących na wolny stolik. Ludzie
wpatrywali się w spożywających posiłki, posyłali im pełne niechęci spojrzenia,
jeśli obiad zbyt długo się przeciągał („jeszcze zamówili kawę!”), i ruszali pospiesz-
nie, gdy tylko ktoś podnosił się z miejsca. szatniarz trochę próbował regulować
ruchem, żeby nie dochodziło do przepychanki w wyścigu o zwalniający się stolik.
Restauracja miała trzy sale – na prawo od szatni był mały pokój, na wprost ciągnęło
się wąskie, długie pomieszczenie bez okien z dwoma rzędami stolików. na końcu
tej podłużnej sali stał piękny kaflowy piec, przed nim skręcało się w lewo, docie-
rając do ostatniego, ponurego pomieszczenia z oknami wychodzącymi na ciemne
podwórze studnię. tu odbywały się zamknięte przyjęcia z okazji absolutorium,
obiady weselne, rocznice ślubów. W smakoszu kelnerzy przywozili posiłki na
wózkach, rozkładali na stołach podgrzewane talerze i zręcznym ruchem nakładali
na nie potrawy z tacy. trzeba przyznać, że w lokalach najwyższej kategorii kelne-
rami byli z reguły szpakowaci, a nawet siwi już panowie po dobrej przedwojennej
Byliśmy rodziną kupiecką
201
szkole. zatem zwrot: „Panie starszy!”, jakim przywoływał ich ojciec, odbierali jako
coś naturalnego. Mieli na sobie białe koszule z czarną muszką, białą marynarkę
i czarne spodnie. Całości dopełniał wykrochmalony ręcznik przerzucony przez
lewe przedramię.
Kiedy po wejściu do smakosza okazywało się, że przy szatni kłębi się tłum,
przechodziliśmy do Krakusa przy ul. Kantaka. Lokal powstał w miejsce Moulin
Rouge, trzeciorzędnej knajpy z dancingami, głównego miejsca pracy poznańskich
prostytutek. Pewnie w ramach walki o obyczajność zamknięto tancbudę i otwarto
Krakusa ze specjalnością – grochówka i golonka z kiszoną kapustą. ta monotonna
kuchnia sprawiła, że po kilku niedzielach mieliśmy już dość tego miejsca. W końcu
trafiliśmy do adrii, której pozostaliśmy wierni. Lokal był duży i znalezienie wol-
nego stolika nie stanowiło problemu, a poza tym obiady zadowalały nasze pod-
niebienie. sporadycznie zdarzało się nam jadać w restauracji hotelu Wielkopolska
przy ul. Czerwonej armii (Rodzice mówili „Continental”, bo tak nazywał się przed
wojną).
Zakupy
Ulica Czerwonej armii pełniła rolę głównego traktu handlowego. Mieściły
się przy niej eleganckie salony odzieżowe Mody Polskiej i Galluxu. Jednak klien-
tów przyciągały przede wszystkim małe prywatne sklepiki znajdujące się na tyłach
kamienic. „Prywaciarze” zostali zepchnięci do piwnic i oficyn, a nawet do pokoi-
ków na piętrze. W tych ciasnych, nieraz pozbawionych okien pomieszczeniach
oferowali towar, którego nie można było uświadczyć w sklepach państwowych.
W bramach wisiały szklane gabloty wypełnione najmodniejszymi sweterkami,
czapkami, kapeluszami, butami. Potencjalni nabywcy krążyli od bramy do bramy,
zatrzymywali się przed gablotami i jeśli coś przyciągało uwagę, przechodzili przez
podwórko do sklepików. a tam za ladą czekali właściciele: modystki, szewcy, kupcy
w wieku – nazwijmy to – dojrzałym, często małżonkowie. Pracowali razem –
może ze względów bezpieczeństwa, a może po prostu sklep był całym ich życiem.
Przebywali w nim od rana do wieczora. zachwalali towar, zachęcali do kupna,
cierpliwie doradzali niezdecydowanym klientom. obiecywali, że jutro, pojutrze
dowiozą to, czego w tej chwili nie ma w sklepie. Po wybudowaniu kompleksu alfy
i otwarciu dużych sklepów odzieżowych ruch na ulicy jeszcze się wzmógł.
Mekką prywatnych sklepów obuwniczych była ul. Półwiejska, a nieco póź-
niej – obecne Wierzbięcice. Właściciele sklepów sprowadzali towar z Warszawy
i otaczających ją miasteczek stanowiących obuwnicze zagłębie. Przy Półwiejskiej
mieścił się nieduży prywatny sklep ze słodkościami: marcepanowe pyreczki,
świnki, cukierki krówki… Miał znakomitą lokalizację, ruchliwy deptak wypełniali
nieustannie przechodnie i co rusz ktoś do niego wstępował. Przetrwał wiele lat,
zniknął dopiero wtedy, gdy powstał stary Browar. Często w prywatnych sklepi-
kach i warsztatach spotykało się sędziwych kupców i rzemieślników. W miejscu,
gdzie szkolna dochodzi do starego Rynku, mieścił się oblegany przez klientki lokal
z pasmanterią. oferował także szeroką gamę biżuterii – koraliki, zapinki, wisiorki,
klipsy, broszki. Prowadziło go starsze bezdzietne małżeństwo, dobrze prezentująca
się brunetka i siwy przystojny pan. W głębi sklepu znajdowały się drzwi, przez
które przechodzili do swojego mieszkania. Umarli jednocześnie.
iwona Pawłowicz
202
W jakich sklepach kompletowała garderobę moja Mama? ojciec dbał o to,
żeby była świetnie ubrana, bo pewnie należało to do dobrego tonu, a poza tym
sprawiało mu przyjemność, że ma u swego boku elegancką i przyciągającą spoj-
rzenia innych żonę. Mama nosiła rzeczy wyjątkowe i drogie, kupowane w komisie
albo od osób otrzymujących paczki z zagranicy. Wszystko w najlepszym guście,
obuwie i torebka w tym samym kolorze i z identycznej skóry. Pośród nich wyróż-
niały się pantofle i torebka z wężowej skóry, które zresztą przechowuję do dziś.
sukienki szyte były z kuponów nabywanych w sklepach komisowych. Wychodziły
spod igły pani Różańskiej, przedwojennej mistrzyni krawieckiej, która uloko-
wała swoją pracownię na Winogradach. Miała doświadczenie i dobry gust. Pani
Różańska oglądała przywieziony przez Rodziców materiał, oceniała jego cechy
i przydatność oraz proponowała fason. i zawsze wyczarowywała doskonale skro-
jone i wykończone kreacje, w których Mama prezentowała się wspaniale.
Mama miała trzy okazałe kołnierze z lisów, które zakładała nie tylko na płaszcz
zimowy, czyli pelisę, ale także gdy szła z tatą do opery, a nawet na bal. zimą
ubierała czarne futro „silowe” (tak je nazywała) z młodych fok, a ręce chowała
w mufce. niepowtarzalna była kurtka z łapek rudych lisów zeszywanych na wzór
gałązek choinki. Całość wyglądała jak skóra tygrysia – o czym Mama przekonała
się w niezbyt miłych okolicznościach, gdy niespodziewanie skoczył na nią z uja-
daniem duży pies. Wyraźnie nie podobał mu się ten „rudy zwierz”. Buty dla Mamy
wykonywali znani poznańscy rzemieślnicy – Rychlewski, Pulwicki (firma istnieje
do dziś przy ul. Św. Marcin), którzy mieli swoje małe warsztaty ulokowane w ofi-
cynach czy suterenach, jednak poznańskie elegantki trafiały do nich bez trudu.
Buty pasowały jak rękawiczki, bo mistrz szewski obrysowywał na papierze każdą
stopę, a następnie zapraszał na przymiarki.
Prywaciarzy nie obejmowało ubezpieczenie zdrowotne, nie płacili także skła-
dek emerytalnych. Żyjąc w strachu przed kosztami ciężkiej choroby, operacji, staro-
ścią i bez emerytury, próbowali się zabezpieczyć. nie mogli inwestować w kolejne
sklepy, kupować mieszkań i żyć z najmu, z kolei antyki znajdujące się w mieszka-
niu stanowiłyby obciążenie w przypadku rewizji. Lokowali więc pieniądze w rze-
czy łatwe do ukrycia przed niepowołanymi spojrzeniami – złoto, biżuterię, dolary.
Kupcy i rzemieślnicy stanowili dość hermetyczną grupę przekazującą sobie z ust
do ust informacje o osobach parających się handlem kruszcem czy walutą. i tak
na przykład wszyscy wiedzieli, że po drogie precjoza należy udać się do starszego
pana zajmującego nędzny kąt w rozpadającej się kamienicy na Jeżycach. Handel
złotem był jego wyłącznym źródłem utrzymania, a skromny tryb życia stanowił
kamuflaż dla przynoszącej wysokie profity działalności. Wielu korzystało z usług
zaufanych „cinkciarzy” polecanych w gronie znajomych. W pierwszych latach
po wojnie za samo posiadanie dolarów groziła kara wieloletniego więzienia.
Doświadczeni przez „władzę ludową” prywaciarze mieli swoje wymyślne schowki
w mieszkaniach, a nawet uciekali się do wojennych metod, czyli pakowali dolary
do słoika i zakopywali w ogrodzie. tato miał swoje konspiracyjne reguły liczenia
pieniędzy – sumę zapisywał literami. nieraz dziwiłyśmy się dziwnym podsumo-
waniom, ale nie miałyśmy odwagi spytać, w czym rzecz. Dopiero po jego śmierci
dopuszczany do niektórych tajemnic ojca brat Jurek wyjaśnił, o co chodziło.
ojciec wymyślił dziwne słowo, którego każda litera odpowiadała cyfrze, i według
Byliśmy rodziną kupiecką
203
tego szyfru notował wynik działań matematycznych. Cóż, życie nauczyło prywa-
ciarzy, że nadmiar ostrożności nie zawadzi.
Prywaciarze stosowali różne wybiegi, żeby ich dostatni tryb życia nie rzucał
się zbytnio w oczy. samochody zmieniali średnio co dwa lata, ale kolejne kupowali
zawsze w tym samym kolorze i w miarę możliwości o podobnym kształcie nadwo-
zia, licząc na brak spostrzegawczości sąsiadów i urzędu skarbowego. ojciec pod-
śmiewał się ze sztuczek kolegów i nie stosował tej zasady, co wytykała mu czasami
rozważna mama. Pierwszy samochód kupił w 1959 roku. Była to skoda spartak
w kolorze mlecznej czekolady. Po dwóch latach sięgnął po nowszy model, koralową
skodę octavię. następnie jeździł produkowanym w zsRR popielatym moskwi-
czem, a kilka miesięcy przed śmiercią nabył kremowego fiata 125p. Kierowcą był
przeciętnym, a samochód eksploatował do granic możliwości. Bagażniki uginały
się pod ciężarem przewożonych towarów. auto było dla niego przede wszystkim
środkiem pracy, nie luksusem.
Od święta
Przed Bożym narodzeniem czy Wielkanocą prawie nie widywałyśmy
Rodziców zajętych całymi dniami pracą w sklepie, choć na swój sposób szykowały-
śmy się do świąt, przygotowując przedstawienie. Uczyłyśmy się na pamięć wierszy
Brzechwy, tuwima, Konopnickiej i w pierwszy dzień świąt występowałyśmy przed
Rodzicami, babcią i ciotką. Wszystko odbywało się jak w prawdziwym teatrze –
Radochna zapowiadała kolejny numer, wracała za kulisy, czyli oszklone drzwi
rozdzielające pokoje, a po chwili przed widownią siedzącą w rzędzie na krzesłach
pojawiałam się ja i deklamowałam wiersz. i tak na zmianę. ależ byłyśmy dumne
z oklasków! Kiedy przychodzili goście, albo w okresie świątecznym, rozsuwało się
blat stołu. Przyjmował owalny kształt, a mama nakrywała go jednym z pięknych
obrusów, które wyhaftowała, przygotowując wyprawę ślubną. W narożniku każ-
dego wyszyła swoje panieńskie inicjały: „Bs”. z kredensów wyjmowała używane
tylko na specjalne okazje porcelanowe talerze firmy Rosenthal. Wiedziałyśmy, że
jest to cenna rzecz, bo rodzice nie pozwalali dzieciom zanosić talerzy do kuchni po
skończonym posiłku w obawie przed stłuczeniem. Pozostała zastawa stołowa też
należała do wyjątkowych. Kiedy stół był już przygotowany, tato ustawiał na nim
kieliszki, a z bufetu wyciągał kryształową karafkę z wódką. zawsze przelewał do
niej kupiony alkohol, czasami czystą wódkę zabarwiał lekko sokiem wiśniowym.
taki koktajl nazywał filuternie „tata z mamą”. W wielu dostatnich mieszczańskich
domach na bufetach i kredensach stały kryształowe naczynia. z pewnością świad-
czyły o zamożności, zapewne taka też była moda. W naszej jadalni „kryształy”
zajmowały eksponowane miejsce. Większość z nich otrzymali rodzice w ramach
prezentów ślubnych. Miały różne kształty i rozmiary – od małego koszyczka, w któ-
rym zawsze były jakieś cukierki, po duże wazy zapełniane jabłkami. W wigilijny
wieczór tato wkładał do kryształów pomarańcze i drogie czekoladowe cukierki,
zawsze czynił to osobiście po powrocie ze sklepu. nikt nie śmiał go w tym wyrę-
czyć, to był jego przywilej i znak do rozpoczęcia wielkiego świętowania. siedząc
przy stole z dorosłymi, musiałyśmy przestrzegać konwenansów – poczekać, aż
starsi zaczną posiłek, nie wolno nam było wstawać od stołu bez pozwolenia, krze-
sło musiało być odsuwane cicho i postawione z powrotem na miejsce.
iwona Pawłowicz
204
Podziwiałam Rodziców – byli potwornie zmęczeni po okresie wzmożonego
ruchu przedświątecznego, Mama dodatkowo zarywała noce, przygotowując
wigilię i piekąc ciasta, a jednak nie wyobrażali sobie spędzenia sylwestra gdzie
indziej niż na sali balowej. i tańczyli przez całą noc! Pierwsze przymiarki do balu
sylwestrowego zaczynały się w listopadzie – wybór lokalu, zakup biletów, mate-
riału na suknię dla Mamy, wizyty u krawcowej, pani Różańskiej. Gotową suknię
oglądałyśmy z namaszczeniem, nie mogąc się doczekać, kiedy zobaczymy w niej
Mamę. Po Bożym narodzeniu mówiło się u nas już tylko o balu sylwestrowym.
W sylwestrowy poranek tato zawoził Mamę (a potem także siostrę) do zakładu
fryzjerskiego Janusza szymańskiego, który mieścił się w starej kamienicy przy
ul. Dzierżyńskiego (ob. Górna Wilda) na wprost ul. Różanej. Fryzjer „Janusz” –
bo taki szyld wisiał nad drzwiami – cieszył się dobrą renomą i miał wiele klientek.
swojego syna posłał na naukę do Paryża, gdzie nabył szlifu fryzjerskiego, wkrótce
otworzył salon przy ul. Fabrycznej, do którego przyjeżdżały klientki z całego mia-
sta. Mamę i Radochnę czesała zatrudniona u Janusza fryzjerka irena. spod jej ręki
wychodziły prawdziwe koafiury. Włosy były nakręcane na wałki, suszone pod klo-
szem, tapirowane, poszczególne kosmyki skręcane w loki i starannie układane.
nieraz irena dodawała przypinkę w innym odcieniu, całość lakierowała brązem
lub srebrem – stosownie do koloru sukni.
Kiedy byłyśmy dziećmi i dorośli szli na bal, zostawałyśmy z babcią albo
z gosposią. i znów – jak przed wyjściem do teatru – obserwowałyśmy przygo-
towania, patrzyłyśmy z podziwem na przemianę Mamy, przyjmowałyśmy poca-
łunki na „dobranoc” i „śpijcie grzecznie”. zdawałyśmy sobie sprawę, że tym razem
nie doczekamy powrotu, ale i tak niecierpliwie wyglądałyśmy poranka. Kiedy za
oknem wstawał dzień, wyskakiwałyśmy z łóżek i biegłyśmy podekscytowane do
jadalni, gdzie czekały na nas przyniesione z balu balony na drucikach, maseczki
karnawałowe, kotyliony, serpentyny. z błyszczącymi oczami brałyśmy do rąk
balony – okrągłe albo podłużne z noskami – podobne do pingwinów, zakładały-
śmy maseczki i owijałyśmy się serpentynami. a potem czekałyśmy na sprawozda-
nie z balu, co w wykonaniu Mamy było niezwykle ciekawym spektaklem. Rodzice
nieźle poczynali sobie na parkiecie. Pomimo tuszy tato tańczył lekko, rytmicz-
nie, nucąc pod nosem ulubione melodie. Bawił się w tzw. odbijane, czyli zamianę
partnerek w tańcu, ale tylko w gronie osób ze stolika. Mama i tato kochali taniec
i dopóki starczało sił, nie opuszczali żadnej okazji, żeby wyjść na parkiet. W syl-
westra o północy tato zbijał kieliszek za pomyślność, na szczęście w nowym roku.
Uderzał z rozmachem o podłogę przy nodze krzesła, starając się, żeby uszło to
uwadze kelnera. Raz się nie udało i ojciec musiał zapłacić za stłuczkę.
a po sylwestrze zaczynał się karnawał. W pokoju wisi duże zdjęcie Mamy
w długiej sukni z tafty, stojącej we wdzięcznej pozie i wpatrującej się z promien-
nym uśmiechem w obiektyw. szyję zdobi naszyjnik, przez lewą rękę zgiętą w łok-
ciu przewiesiła małą błyszczącą torebkę, z prawego ramienia spływa ozdobny szal
z ciężkiego brokatu, przetykany złoto-czarną nicią, zakończony z dwóch końców
frędzlami. W rodzinnym albumie jest jeszcze wspólne zdjęcie Rodziców zrobione
na tym samym balu – stoją przytuleni do siebie policzkami. Mama roześmiana,
ojciec z uśmiechem zadowolenia igrającym na twarzy. Fotografia pochodzi
z lat 50. ubiegłego wieku. Rodzice spędzali noc na balu w Muzeum narodowym.
Byliśmy rodziną kupiecką
205
Kiedy zegar wybił północ, uczestnicy zabawy zatańczyli poloneza, sunąc po
reprezentacyjnych marmurowych schodach hallu głównego. Mama opowiadała
z zachwytem, jak schodzili parami z dwóch stron klatki schodowej, u stóp scho-
dów łączyli się w czwórki, przechodzili przez hall, a potem znowu dwójkami sunęli
do góry. Bale w muzeum wkrótce odwołano – odbywały się przy otwartych salach
wystawowych i któregoś roku został skradziony obraz. Cóż, szefostwo muzeum
było mało przewidujące, a może w latach 50. nikomu nie mieściło się w głowie,
że można po prostu ot tak wynieść dzieło sztuki.
W sukni z tafty Mama przetańczyła jeszcze inne bale. Potem suknia wisiała
w szafie, a gdy przyszła moda na krótkie kreacje balowe, pani Różańska doko-
nała przeróbki. Przycięła do kolan, a spódnicę poszerzyła pionowymi fałdami,
które Mama nazywała „godetami”. Pięknie układały się przy chodzeniu i wirowały
w tańcu. Chyba najczęściej Rodzice bawili się w adrii przy ul. Głogowskiej, która
mieściła się w pawilonie tuż za budynkiem dyrekcji MtP. obszerna restauracja
zajmowała zarówno parter z dużym kręgiem tanecznym i miejscem dla orkiestry,
jak i przestronne piętro z osobnymi salami bankietowymi. adria była tłumnie
odwiedzana przez lubiących tańczyć poznaniaków. Przez cały rok odbywały się
tutaj dancingi i tzw. fajfy, czyli popołudniowe potańcówki, na których wielokrotnie
bawiła się Radochna. W latach późniejszych ogromną popularnością cieszyły się
wieczory starych melodii, ulubione zabawy dojrzałych miłośników tańca. Kiedy
kilka lat temu gruchnęła wieść o planowanym zburzeniu pawilonu, poznaniacy
byli niepocieszeni. i niestety, poczciwa adria zakończyła swój żywot.
Bale odbywały się także w Bazarze, w sali izby Rzemieślniczej, w kawiarni
W-z, w restauracji hotelu Wielkopolska. Rodzice bywali też na Balach operetki,
które urządzano w Markietance, kasynie sąsiadującym z teatrem. Mama opo-
wiadała, że na parkiecie brylowała śpiewaczka irena szulc-Kruk. Kawiarnia
W-z należała do najpopularniejszych lokali w Poznaniu. Miała świetne położenie
i cieszyła się dobrą renomą. zajmowała dużą przestrzeń: obszerny parter z par-
kietem tanecznym i podwyższeniem dla zespołu muzycznego oraz coś w rodzaju
antresoli po prawej stronie. spotykali się tu wszyscy i pewnie dlatego przy wielu
stolikach godzinami przesiadywali tajniacy, obserwując, kto z kim, o jakiej porze,
jak często, a najlepiej – o czym. no i jakie wysokie płaci rachunki. tutaj we wcze-
snych latach 70. można było obejrzeć pierwszy w Poznaniu striptiz. Kiedy pani
rozebrała się „do rosołu”, z zaplecza wyskoczyła „babcia klozetowa” trzymająca
w szeroko rozłożonych rękach koc i momentalnie ją okryła. tak zabezpieczona
striptizerka przemknęła chyłkiem koło wianuszka widzów płci męskiej i zniknęła
z pola widzenia.
na balu w Continentalu miało miejsce zabawne wydarzenie. Było to
w latach 60., kiedy w zabawach uczestniczyła już Radochna. siostra po raz pierw-
szy poszła na bal z Rodzicami w wieku 17 lat. W tamtych czasach dorastające
dzieci chodziły na tańce z rodzicami i nie było w tym nic nadzwyczajnego, wręcz
przeciwnie. także brat z żoną Haliną chętnie brali udział we wspólnych balach
z Rodzicami. Pani Różańska uszyła dla Mamy zwiewną sukienkę z białego cie-
niutkiego materiału pokrytego tu i ówdzie delikatnym haftem w pastelowe
różyczki. Radochna miała sukienkę ze srebrnego brokatu z dużym trójkątnym
dekoltem na plecach. Przeglądając się w lustrze, panie stwierdziły, że zbyt blado
iwona Pawłowicz
206
wyglądają w jasnych sukienkach, i postanowiły użyć samoopalacza o nazwie
„Citosol”. smarowały się zawzięcie, nakładając na twarz, ramiona i dekolt krem,
ale nie widziały żadnej zmiany. Dokładały więc kolejne warstwy samoopalacza, aż
w końcu dały za wygraną. Pojechały na bal. Po pewnym czasie znajomi przy sto-
liku zaczęli zauważać, że po każdym kolejnym tańcu obie panie wracają z parkietu
coraz ciemniejsze. i po kilku godzinach na ich oczach zmieniły się w Mulatki.
okazało się, że krem miał wydłużony czas działania. Mama i siostra przyglądały
się sobie z rozbawieniem. Reszta towarzystwa także nieźle się bawiła, zarówno ich
niespodziewaną metamorfozą, jak i opowieściami o tym, ile warstw kremu nało-
żyły.
ojciec był na balu ostatni raz w wieku 63 lat. od pewnego czasu nie miał już
siły na całonocne zabawy, mało tańczył, więcej czasu spędzał przy stole i na ogół
godzinę po północy chciał wracać do domu. Mama wolałaby jeszcze potańczyć,
ale podporządkowywała się mężowi. Podczas pierwszego wieczoru sylwestrowego
spędzonego w domowych pieleszach ojciec wyszukał w kredensie nienależący do
kompletu kieliszek. Kiedy zegar wybił dwunaste „bom”, tato z całej siły rzucił go
na podłogę. Rozleciał się na drobniutkie cząsteczki, stanowiąc dobrą wróżbę na
rozpoczynający się rok. Mama przyniosła z kuchni zmiotkę i szufelkę i dokładnie
sprzątnęła. Wszystko zajęło pół minuty, ale zwyczajowi musiało stać się zadość.
207
Jakub Głaz
swojscy, nasi, bogaci
Miliony dolarów lub marek, drogie samochody, dalekie podróże, duże domy,
a nawet własny samolot. W PRL-u większość obywateli mogła tylko pomarzyć
o takich luksusach. tymczasem w ostatnich dekadach ludowej Polski niewielka
grupa przedstawicieli rodzącej się klasy biznesmenów funkcjonowała na pozio-
mie znacznie przekraczającym standardy realnego socjalizmu. takie życie pro-
wadzili również bogaci poznańscy przedsiębiorcy. Jak wyglądało? Gdzie spę-
dzali czas szperlińscy, Kulczykowie, Krukowie, smorawińscy? W jakiej scenerii
można było ich spotkać? Kim i czym się otaczali? Choć minęło niespełna 30 lat,
wyczerpująca odpowiedź nie jest łatwa. Grupa najbardziej zamożnych biznes-
menów, wyjątkowa nie tylko w PRL-u, ale i całym bloku wschodnim, nie docze-
kała się jeszcze porządnej monografii1. Czas więc stworzyć choćby zalążkowy
szkic ukazujący „neomieszczańskie”2 życie przedsiębiorczych poznaniaków
w latach 1970–1990.
Rok 1970 był dla Poznania dość znaczący. z pejzażu miasta zniknął ceniony
lokal, klub „od nowa” przy ul. Wielkiej – symbol twórczej atmosfery i luzu3;
dogasał płomień „złotego okresu kultury poznańskiej”4 zapoczątkowanej po
październikowej odwilży. Miasto, podobnie jak cały kraj, wkroczy za chwilę
w okres gierkowskiej „prosperity”; kultura ustąpi miejsca konsumpcji, zacznie
się budowanie „drugiej Polski”, rozrośnie się także Poznań. odgórne przyzwo-
lenie na dążenie do zamożności5 pozwoli rozwinąć skrzydła prywatnym przed-
siębiorcom, którzy sukcesy będą odnosić także w kolejnej kryzysowej dekadzie.
ale i oni, mimo zasobnych portfeli oraz sporych możliwości, pierwszą dekadę
pamiętają dziś jako czas barwny i pełen towarzyskich kontaktów; drugą – jako
okres zastoju i wycofania się w prywatność. Pod tym względem nie różnią się od
zwykłych poznaniaków, którzy podobnie oceniali oba dziesięciolecia w raporcie
Miasto w świadomości swoich mieszkańców z 1995 roku6.
1 za swego rodzaju przyczynek zachęcający do napisania takiej pracy można uznać zbiorowe opracowanie
wydane przez ośrodek Karta, Prywaciarze 1945–89, Warszawa 2001.
2 szerzej o neomieszczaństwie piszą na łamach niniejszego tomu „Kroniki” K. Podemski i P. Korduba.
3 Klub „Od nowa” 1958–1970, red. D. Książkiewicz-Bartkowiak, Poznań 2011.
4 R. Danecki, Od Smakosza do Fregaty, Poznań 2011, s. 13.
5 zob. opublikowany w niniejszym tomie „Kroniki” artykuł P. Korduby, Mieszkać luksusowo. Rozważania
nad kulturą mieszkalną zamożnych poznaniaków ostatnich dziesięcioleci Peerelu.
6 R. Cichocki, K. Podemski, Miasto w świadomości swoich mieszkańców, Poznań 1999, s. 74.
JAKUB GŁAZ
1. Hotel Merkury, 1973 r., fot. S. Wiktor, ze zb. CYRYL
Prywatnie po nakazie
Inaczej wyglądało jednak codzienne życie finansowej elity, którego opis musi
opierać się z konieczności na wybiórczych wspomnieniach”. O inne źródła jest
bowiem trudno — w PRL-u nie było mediów opisujących prywatne życie przedsię-
biorców, deprecjonowanych przy tym powszechnie słowem „prywaciarze”*, w któ-
rym zawierała się mieszanina podziwu i zawiści. W ceniącym finansowy sukces
Poznaniu elita lokalnego biznesu traktowana była jednak raczej z podziwem, zwłasz-
cza w latach 80., gdy jej sukcesy były policzkiem dla państwowego gospodarowania.
Udawało się jej prowadzić styl życia odmienny od obowiązującego wzorca, nawiązu-
jący do poznańskich tradycji wytwórczych i handlowych, nastawiony na ekspansję,
rozwój i zysk. Od lat 70. ton zaczęli nadawać młodzi ludzie urodzeni przeważnie
w latach 40., członkowie rodzin z tradycjami kupieckimi lub rzemieślniczymi, kon-
tynuujący rodzinne zwyczaje lub rodzaj wykonywanej działalności, wyedukowani,
nierzadko po studiach. Niektórzy zaczynali swoje biznesy dopiero po kilku latach
przepracowanych w ramach tzw. nakazu pracy w sektorze państwowym.
Socjalistyczne realia były trudne, ale zapewniały prywatnym firmom i warsz-
tatom rynek zbytu na wszelkie słabo dostępne towary: kosmetyki, samoprzylepne
7Na potrzeby artykułu przeprowadzono kilkugodzinne rozmowy z: Anną Kareńską (12 VI 2017), Jerzym
Smorawińskim (9 V 2017), Romualdem Szperlińskim (3 VI 2017) i Wojciechem Krukiem (21 VI 2017),
za które w tym miejscu moim rozmówcom bardzo dziękuję.
$K. Madej, Przestępcy mimo woli, „Tygodnik Powszechny” 2011, nr 34, dodatek „Państwowe, czyli niczyje.
Własność w PRL, s. 32 (VIII).
208
SWOJSCY, NASI, BOGACI
2. Budowa Hotelu Novotel (ob Novotel Poznań Malta), 1975 r., fot. S. Wiktor, ze zb. CYRYL
etykiety, biżuterię, odzież lub zabawki. „Wystarczyło wyprodukować właściwie
cokolwiek, a klient stał w kolejce” — wspominał kilka lat temu Adam Smorawiński,
znany przedsiębiorca i rajdowiec”. Władze stopniowo znosiły obostrzenia ograni-
czające liczbę zatrudnionych w prywatnym sektorze"; od początku lat 80. działał
już specyficzny rodzaj biznesu: firmy polonijne" — o skali dużego przedsiębior-
stwa. Umiejętnie prowadzona działalność szybko wiodła do bogactwa liczonego
w milionach. W odtwarzanym obrazie ówczesnego miejskiego życia mało jest więc
punktów stycznych najbogatszych i drobniejszych przedsiębiorców, w tym „bady-
larzy” parających się ogrodnictwem lub uprawą kwiatów.
Biznesmeni, którzy startowali wiele lat przed rokiem 1989, nie czują też związ-
ków z młodszymi od nich „rekinami finansów” schyłku PRL, którzy szybko doszli
do dużych pieniędzy w czasach transformacji. — To inna klasa. Ich majątki rosły
błyskawicznie dzięki nieformalnym powiązaniom oraz dostępowi do poufnych
informacji - opowiada Romuald Szperliński, który założył i rozwijał prężną firmę
Introl. - My działaliśmy po poznańsku. Nasza mentalność była prostolinijna,
zakładaliśmy warsztat, pracowaliśmy, interes się rozrastał, przybywało pienię-
dzy — wylicza. Śwój intratny biznes produkujący samoprzylepne etykiety zaczął
w 1973 roku od maszyny i materiału kupionych przy okazji dorywczej pracy na
targach. Dla poznańskich przedsiębiorców MTP były wtedy niezwykle istotne.
9 p. Książkiewicz-Bartkowiak, Przepustka do nieba, „Kronika Miasta Poznania” (dalej: KMP), 2013/2, s. 177.
10]. Niedbał, Prywaciarz z PRL-u żył jak pączek w maśle, www.bankier.pl, 4 IV 2014.
UJ. Solska, Mydło, powidło, czujne oko, „Polityka” 25 XI 2006, s. 44-50.
209
Jakub Głaz
210
traktowane jak okno na świat, umożliwiały kontakty i budziły majątkowe aspira-
cje. – Miasto żyło od targów do targów – wspomina Wojciech Kruk, znany złotnik,
biznesmen i były senator. Przedłużeniem tego kontaktu z zachodem były wtedy
reprezentacyjne hotele – odtrutka na PRL-owską szarzyznę.
Luksus w bladej galarecie
„idę do [hotelu] Forum, jak mam chandrę” – przytacza słowa jednej z warsza-
wianek reportaż przypomniany w książce Księżyc z Peweksu. O luksusie w PRL12.
z podobnych powodów w hotelowych lobby i lokalach gastronomicznych kręciło
się zawsze sporo ludzi „z miasta”. na częstą kawę lub obiad stać było jednak przede
wszystkim zamożnych poznaniaków z aspiracjami. W Poznaniu u progu lat 70.
reprezentacyjne kryterium spełniały tylko dwa obiekty orbisu. Bazar, zasłużony
i z tradycjami, grał pierwsze skrzypce do 1964 roku, gdy ustąpił pierwszeństwa
Merkuremu. nowoczesny hotel (proj. Jan Cieśliński, Jan Węcławski, Henryk
Grochulski)13 o formie nawiązującej do Hiltona w Berlinie, olśniewał nowoczesno-
ścią i rozmachem oraz oszczędną elegancją wnętrz zaprojektowanych przez Jana
Węcławskiego. tu zawsze można było otrzeć się o zachód – trzecią część gości
stanowili obcokrajowcy14. Rekordy popularności biły szczególnie produkty hote-
lowej pracowni cukierniczej15. – tort węgierski nie miał sobie równych – przypo-
minają sobie bywalcy. obiady wspominane są różnie. – niby luksus, ale warto było
przyjść ze swoim pieprzem i cytryną – wspomina gorsze czasy hotelowej kuchni
Romuald szperliński. – sandacz w bladej galarecie, kleks majonezu, de volaille,
wygotowane pstrągi – wylicza przeboje menu.
Pula luksusowych miejsc z kawiarniami i restauracjami powiększyła się
w latach 70. o dwa nowe reprezentacyjne przybytki. Bogatych poznaniaków widy-
wano w nowych hotelach orbisu: Polonezie przy al. niepodległości i Poznaniu przy
ul. Królowej Jadwigi. orbis-novotel, który wyrósł wtedy przy ul. Warszawskiej,
nie pojawia się we wspomnieniach, zapewne z powodu peryferyjnego położenia.
Polonez powstał w 1974 roku w rekordowym tempie 18 miesięcy. By osiągnąć ten
rezultat, zmontowano go z wielkiej płyty16. Przyziemie o elewacjach obłożonych tra-
wertynem, mieszczące m.in. restaurację, salę bankietową i klub nocny, odstawało
na korzyść od budowlanej sztampy wyższych partii. Wnętrza prezentowały styl
mniej zdyscyplinowany i elegancki niż w Merkurym. „Manieryzm” i „dekadencki
wczesny postmodernizm” – tak historyk i krytyk sztuki andrzej szczerski określa
wygląd wnętrz luksusowych hoteli lat 70., nie tylko w PRL, ale i we Włoszech czy
Jugosławii17. Bardzo szybko Polonez stał się ulubionym miejscem spotkań ludzi
z pieniędzmi, goszczących tu sław estrady oraz – co powszechne wtedy w drogich
12 a. Boćkowska, Księżyc z Peweksu. O luksusie w PRL, Wołowiec 2017, s. 210.
13 Atlas architektury Poznania, red. J. Pazder, Poznań 2008, s. 258.
14 F. Czekała, Hotel nie z tej ziemi [w:] Miasto nie do poznania, Poznań 2017, s. 112.
15 tamże, s. 113.
16 Atlas architektury…, s. 214.
17 M. Wilk [rozm. z a. szczerski], Luksusowe hotele PRL-u. „Gdy robotnicy kuli ściany, pluskwy wypadały
jedna za drugą”, weekend.gazeta.pl, 2016; a. szczerski, Dekada luksusu. PRL i Hotele w latach 70. XX wieku
[w:] tenże, Cztery nowoczesności. Teksty o sztuce i architekturze polskiej XX wieku, Kraków 2015, s. 143–168.
swojscy, nasi, bogaci
211
hotelach – bogatszego półświatka i wystających przed wejściem cinkciarzy. Hotel
orbis-Poznań, także z wielkiej płyty, utrzymany w zbliżonej manierze, powstał
w roku 1978, w czasie narastającego kryzysu drugiej połowy lat 70.
Prosty kupiec je filet mignon
Poza hotelami uspołeczniona gastronomia nie oferowała nadzwyczajnych
rarytasów; tylko kilka śródmiejskich lokali cieszyło się renomą wśród bogatych
bywalców. na kulinarnej mapie błyszczała przede wszystkim gwiazda restau-
racji smakosz („kat. i”) przy ul. 27 Grudnia. Lokal był legendą nie tylko dzięki
wyśmienitej kuchni, ale i klienteli. zachodziła tu artystyczna śmietanka Poznania,
w tym aktorzy działającego naprzeciw teatru Polskiego. W latach 70. nie można
było już tu jednak spotkać teatralnej legendy lokalu – stanisława Hebanowskiego
zwanego stulem, który wyjechał dyrektorować teatrowi w Gdyni. „swoje” stoliki
wciąż mieli jednak ludzie pióra, teatru i muzyki18. nierzadko, by zdobyć miejsce,
trzeba było wejść w nieformalne finansowe porozumienie z kelnerem. – W soboty
przed imprezami wpadaliśmy do smakosza z kolegą na barszcz z pasztecikiem
i filet mignon. 92 złote na dwie osoby! – wspomina Kruk, który weekendowe
noce w przedmałżeńskich czasach gierkowskiej dekady lubił spędzać na impre-
zach tanecznych w klubach studenckich. z wcześniejszych lat wspomina klub „od
nowa”, później pojawiał się w „nurcie”. organizował też wiele imprez w domu
rodzinnym przy ul. Pułaskiego. – Gromadziło się głównie towarzystwo inteli-
genckie – wspomina. – niektórzy pytali: co tu robi ten rzemieślnik? – dodaje ze
śmiechem, bo mimo dyplomu wyższej uczelni rozpoznawany był przede wszyst-
kim jako „prosty kupiec”, który sam siedział za ladą w sklepie swojego wyjątkowo
dobrze prosperującego zakładu przy ul. Woźnej, gdzie – z inicjatywy wiceprezy-
denta andrzeja Wituskiego – władze zaaranżowały „uliczkę rzemieślników”.
Lokali na wysokim poziomie nie było zbyt wiele, choć od połowy lat 70.
przybywało nowych punktów gastronomicznych, zwłaszcza przy starym Rynku.
Miodosytnia u Rajców, U Dyla, sukiennicza czy Literacka nie przewijają się jed-
nak we wspomnieniach ówczesnych bogatych przedsiębiorców. Podobnie jak nie
gości już w nich restauracja W-z, która w latach 70. czasy świetności miała za
sobą i należy raczej do legendy poprzednich dwóch dekad. Czasem pojawi się
wzmianka o słynnym Moulin Rouge przy Kantaka i rządzących tam portierach,
ale i to miejsce traciło na znaczeniu. z kolei popularna adria i jej dansingi oraz
striptizy gromadziły inną, mniej wymagającą klientelę. tak samo jak kultowy
wówczas, ale jednak niskobudżetowy bar kawowy Kociak.
Hacjenda z Bawarii
Bogatsi i zmotoryzowani pojawiali się za to w trudniej dostępnych miej-
scach zarządzanych przez prywatny kapitał. Jak mantra wraca we wspomnieniach
restauracja Hacjenda i jej słynna kaczka z pyzami oraz czernina. W 1973 roku
ten prywatny przybytek otwarła rodzina trepińskich pośród pól podmiejskiego
wówczas Moraska. Hacjenda szybko zaskarbiła sobie życzliwość bogatej klien-
teli. W lokalu prowadzonym przez samych właścicieli nie można było jednak
18 R. Danecki, Od Smakosza…, s. 115.
JAKUB GŁAZ
4. Wnętrze restauracji Hacjenda na Morasku, 30 VII 1982 r., fot. S. Wiktor, ze zb. CYRYL
212
swojscy, nasi, bogaci
213
liczyć na sponsorowane wsparcie kierownika sali. W weekendy wszyscy musieli
demokratycznie odstać swoje w długiej kolejce. Poza jedzeniem niektórzy zapa-
miętali odbywające się tutaj, stosowne do nazwy, imprezy w stylu hiszpańskim.
Rustykalne, przyjazne wnętrze krytego stromym dachem budynku odbiegało
stylem od nowych hoteli. Bliżej mu było do projektowanych w podobny sposób
nowych lokali staromiejskich. zainspirowane było jednak… wnętrzem restaura-
cji z Monachium, skąd skopiowano nawet lampy. a kaczka, traktowana dziś jako
regionalna specjalność restauracji, także została wówczas zapożyczona z niemiec19.
swojskim charakterem cechował się też wystrój serii budowanych w latach 70.
charakterystycznych zajazdów wielkopolskich (proj. Jan Kopydłowski, Jerzy
Buszkiewicz) o staropolskich nazwach i wyglądzie zrywającym z prostotą socmo-
dernistycznych pawilonów gastronomicznych. Przetwarzając formy historycz-
nego budownictwa, gościńce te były próbą podkreślenia regionalnej tożsamości
wielkopolskiego krajobrazu20. Wojciech Kruk wspomina, jak w połowie lat 70. co
weekend wspólnie z kolegą testowali gastronomię i wygody obiektów serwujących
„staropolskie” przysmaki. – Po wesołej nocy zdarzało się nam zjeżdżać z okna
po słomianym dachu – opowiada. Przywołuje też dwie inne cenione w Poznaniu
peryferyjne restauracje: skarpę w Rogalinku oraz nadwarciańską w Radzewicach.
W te miejsca dotrzeć można było zresztą przede wszystkim samochodem,
co – zwłaszcza w latach 70. – przyciągało określony rodzaj klienteli.
W kolejnej kryzysowej dekadzie nawet najlepsze poznańskie restauracje
miały problem z komponowaniem menu i dożywały ostatnich dni. W 1988 roku
podwoje zamknął więdnący Bazar, którego sala restauracyjna do dziś nie została
otwarta. Kultowy smakosz przetrwał kilka pierwszych lat nowego ustroju, by
finalnie w 1995 roku ustąpić miejsca sieciowemu barowi z pizzą. znaczenie i pre-
stiż z wolna traciły lokale orbisowskie, przeobrażone później po przejęciu hoteli
przez światowe sieci. Po ikonach względnego luksusu PRL dziś nie ma śladu.
Nowy do bywania
W podobny sposób przygasło wtedy życie kulturalne i rozrywkowe, o wiele
bogatsze w latach 70. – teatr nowy, tu zdecydowanie trzeba było się wtedy poka-
zać – wspominają dziś dawni bywalcy. Po modernizacji i odzyskaniu autonomii
(od teatru Polskiego) w 1973 r. nowy przeżywał swój złoty okres pod kierownic-
twem młodej i dynamicznej izabelli Cywińskiej. zasilony nowymi aktorami stał
się nie tylko sceną o ogólnopolskim znaczeniu, dzięki żywo odbieranym sztukom
gromadzącym wierną publiczność. Poznaniaków przyciągały także urządzane
tutaj dyskusje i spotkania komentujące bieżącą sytuację21. Czy to przez upływ
czasu, czy z powodu teatralnych gustów, we wspomnieniach zamożnych bywalców
sceny nie zapisały się znaczące sztuki z tamtego okresu, jak choćby wyreżysero-
wana przez dyrektorkę Łaźnia Majakowskiego (1978) krytykująca mieszczański
konformizm czy słynny Oskarżony: Czerwiec 56 (1981). Częściej wspominany
19 o czym szerzej pisze w tym tomie „Kroniki” M. Piotrowska.
20 E. Cofta, W. Łęcki, B. zgodziński, Wielkopolskie gościńce, Poznań 1975; kas, Gościńce przydrożne – minęły
lata, a one trwają, www.gloswielkopolski.pl, 2 ii 2014.
21 E. Kalemba-Kasprzak, Teatry dramatyczne w Poznaniu 1945–2000, KMP, 3/2000, s. 250.
JAKUB GŁAZ
5. Wejście do Teatru Nowego, 1974 r., fot. S. Wiktor, ze zb. CYRYL
jest późniejszy repertuar, choćby Piękna Lucynda Hemara z czasów Eugeniusza
Korina (po 1990 r.), pod którego kierownictwem przebojowy repertuar** mógł
współgrać silniej z oczekiwaniami krystalizującej się klasy średniej. W 1989 roku,
gdy Cywińska odeszła, by zająć stanowisko ministra kultury, ukonstytuowało się
Stowarzyszenie Fundacji Teatru Nowego (od 1998 — Loża Patronów TN) wywo-
dzące się właśnie w dużej mierze z finansowych elit miasta”.
Wśród zamożnych mieszczan o wiele mniejszym wzięciem cieszył się wtedy
Teatr Polski, który w obu dekadach borykał się z problemami personalnymi i arty-
stycznymi”*. We wspomnieniach nie pojawia się też Operetka (od 1973 r. Teatr
Muzyczny), mimo prób przestawienia jej na nowe tory i urozmaicenia repertu-
aru za pomocą komedii muzycznych lub dzieł polskiego autorstwa”. Inteligencja
22-Tamże, s. 259.
23 Stowarzyszenie Loża Patronów Teatru Nowego, www.poznan.pl.
24 E, Kalemba-Kasprzak, Teatry dramatyczne..., s. 243-244.
25 E. Mikołajewska, Lekkomyślna siostra opery. Z dziejów poznańskiego Teatru Muzycznego, KMP, 2010/2,
s. 173-174.
214
swojscy, nasi, bogaci
215
i poznaniacy aspirujący do sfer kulturalnych odwiedzali za to tłumnie poważne
świątynie sztuki: otaczane niemal czcią Filharmonię oraz operę, szczególnie
docenianą pod dyrekcją Mieczysława Dondajewskiego (1978–1992)26. Bogatych
poznaniaków nie brakowało też na występach poznańskiego kabaretu tey, przy-
ciągającego bardzo szeroką publiczność, zwłaszcza w szczytowym okresie popu-
larności – na przełomie lat 70. i 80., gdy widzów bawił duet Bohdana smolenia
i zenona Laskowika w programach tworzonych wspólnie z Krzysztofem Jaślarem27.
Bardzo młodzi seniorzy
Jaślar zapisał się także w historii innego niezwykle popularnego przedsięwzię-
cia: wspominanych bardzo ciepło, także przez goszczących tam ludzi biznesu,
balach akademickiego Klubu seniora. tę przewrotną nazwę przyjęło nieformalne
stowarzyszenie bardzo jeszcze młodych absolwentów poznańskich uczelni, z korze-
niami w zrzeszeniu studentów Polskich i środowisku wspomnianej już „od nowy”.
W klubie tym, przy ul. Wielkiej, w 1968 roku odbył się pierwszy, jeszcze niewielki
bal, który szybko rozrósł się do niesamowitych rozmiarów, goszcząc corocznie kil-
kaset osób najpierw w Klubie oficerskim Wojsk Pancernych, a potem, do końca lat
80. – w izbie Rzemieślniczej. Była to chyba najbardziej oczekiwana, popularna i naj-
dowcipniej urządzana impreza taneczna w Poznaniu, której nie dorównywały raczej
bale automobilklubu lub sylwestrowe imprezy w hotelach. Każdy bal aKs miał
swój temat, oprawę i ceremoniał korespondujące w przewrotny sposób z aktual-
nymi realiami. Wielka, choć nie jedyna w tym zasługa Jaślara28, którego do współ-
pracy z aKs zaprosił człowiek kultury i teatru zbigniew Theus, wspominający kilka
lat temu balowe hasła: „na początku był chaos”, „U Pancerniaków – bal general-
ski”, „zgaś zbędną żarówkę” (1979), „Feralny i nadzwyczajny” (1980, 1981) oraz
„Pożegnalny” (1984)29, który pożegnalnym wcale nie był, a jego przebieg – z wtar-
gnięciem na salę „komandosów” – wspominany jest jako jeden z bardziej udanych.
Podobnie jak kryzysowy „Bal z karnecikiem” (1980), gdy na gości czekały puste
stoły oraz kolejki, w których musieli stać po sztućce, zastawę lub obrusy30.
Mimo że na bal członkowie aKs mogli wprowadzić jedną parę spoza stowa-
rzyszenia, zaproszeń zawsze było za mało i urządzano podchody, by zdobyć te inte-
resująco zaprojektowane „przepustki” na najbardziej pożądaną imprezę w mieście.
Bal stał się corocznym wesołym „przeglądem kadr”, był przedmiotem rozmów
i plotek na wiele miesięcy przed i po imprezie; panie szykowały kreacje, zabie-
gano o najkorzystniejsze towarzyskie konfiguracje osób przy stoliku31. „Bale stały
się […] instytucją […]. Uczestnictwo w nich nobilitowało. Później […] zaszkodził
[im] napływ ludzi, którzy uważali, że trzeba się na balach pokazać” – komentował
26 s. Pietras, Postacie i cienie moich przodków, KMP, 2010/2, s. 155–157.
27 K. Jaślar, Kabaret Tey 1971–1989. Teksty, wspomnienia, pomówienia, Poznań 1992.
28 z. Jaśkiewicz [et al.], Akademicki Klub Seniora w Poznaniu, Poznań 2003, s. 57.
29 sluchamiopowiadam.wordpress.com/2012/09/11/zbigniew-theus-i-anna-maria-baranowska-oraz-mal-
gorzata-wosinska-2/
30 z. Jaśkiewicz [et al.], Akademicki…, s. 57.
31 M.in. na podstawie relacji andrzeja Korduby, członka aKs i niegdyś stałego bywalca tych imprez,
z dn. 8 iX 2017.
JAKUB GŁAZ
6. Adam Smorawiński (pierwszy z lewej) odbiera gratulacje od Andrzeja Jaroszewicza, dyrektora
Ośrodka Badawczo-Rozwojowego FSO, podczas I Targowego Wyścigu Polonezów i Fiatów na Torze
Poznań, 1978 r., fot. S. Wiktor, ze zb. CYRYL
jednak po latach prezydent Wojciech Szczęsny-Kaczmarek, także członek AKS*.
— Ludzie bardzo chcieli się wtedy bawić i umieli to robić! — wspomina z kolei pio-
senkarka i artystka estradowa Anna Kareńska, której najbardziej zapadł w pamięć
bal „budowlańców ” z gośćmi wwożonymi na taczkach. Sama na kulturalnej scenie
miasta odegrała ważną rolę w ostatniej dekadzie PRL.
Scena w czasach posuchy
W latach 80. miasto zszarzało, uboga oferta kulturalna nie przyciągała niczym
nowym. Aż do drugiej połowy tej dekady, gdy pojawił się nowy miejski „salon”: Scena
i Galeria Anny Kareńskiej, prowadzone przez nią wspólnie z mężem. Lokal otwarty
w 1986 roku przy ul. Kramarskiej wyprzedzał o kilka lat czasy prywatnych przedsię-
wzięć artystycznych. — Trudno było zdobyć pozwolenie na tego rodzaju działalność.
Poza mną miała chyba takie jedynie Ewa Demarczyk — wspomina Kareńska, która
intensywne koncertowanie zakończyła na początku lat 80., a potem przez kilka lat
razem z mężem zajmowała się biznesem. Kareńska zapraszała na Kramarską znanych
krajowych artystów, których występy gromadziły na widowni prawników, lekarzy,
publicystów, a także — coraz bardziej wtedy widocznych prywatnych przedsiębiorców.
Poza gwarantowaną publicznością Kareńska wspomina działanie w realiach
schyłkowego PRL-u: zabiegi o pozwolenie na sprzedaż wina, wizyty pracowniczki
32 7. Jaśkiewicz [et al.], Akademicki..., s. 32.
216
swojscy, nasi, bogaci
217
cenzury, z którą nie było jednak większych kłopotów, oraz tajniaka, który miał
być fanem organizowanych przez artystkę spotkań. Kareńska wylicza goszczące
u niej sławy sceny: adama Hanuszkiewicza, agnieszkę osiecką, Ryszardę Hanin,
Krzysztofa Kolbergera, wreszcie najczęściej występującego – zaprzyjaźnionego
ze sceną i uwielbianego przez jej publiczność – Michała Bajora. – zresztą ludzie
przychodzili tłumnie na wszystkich, taka była wtedy posucha – wspomina dziś
Kareńska, a za najbardziej wzruszający wieczór uznaje występ Kaliny Jędrusik,
która zmarła najwcześniej z grona artystów goszczących przy Kramarskiej.
Lokal małżeństwa Kareńskich na co dzień funkcjonował jednak przede
wszystkim jako galeria. W jakie obrazy zaopatrywali się u niej poznaniacy? Równie
dobrze sprzedawały się dzieła o bardziej współczesnych formach, jak i malarstwo
operujące zachowawczymi środkami wyrazu. – tradycyjnej twórczości dostar-
czała grupa malarzy z Kazimierza nad Wisłą. największym wzięciem cieszyły się
pejzaże oraz… motyw płonącego kominka – przypomina sobie Kareńska i nie
narzeka na obroty w drugiej połowie lat 80., gdy udział w kulturze oraz gromadze-
nie związanych z nią dóbr były jeszcze modne, a rynkowa oferta – dość skromna.
Antyki na Westendzie
najzasobniejsi poznaniacy poszukiwali antyków, przede wszystkim mebli, ale
także wszelkiego rodzaju użytkowego rękodzieła artystycznego: ram, świeczników,
przycisków na biurko. Popyt na nie wzrósł właśnie za Gierka, gdy cenione dziś polskie
wzornictwo z lat 60. znudziło się i zwulgaryzowało, a do łask zaczęły wracać histo-
ryczne formy. Pozwalały one uciec od meblarskiej sztampy oraz wyróżnić się lub –
dodać splendoru zwyczajnej rodzinie. nie był to jednak raczej przypadek poznań-
skich „bogaczy”. – U nas w domu zawsze obcowało się ze sztuką, były obrazy, a ja
zacząłem dokupywać kolejne – mówi Wojciech Kruk, który nie był fanem antycznych
mebli lub bibelotów, ale postawił na malarstwo. Wybierał klasycznych malarzy: Jacka
Malczewskiego, Józefa Chełmońskiego, Wojciecha Kossaka. tradycyjne były także
motywy płócien: Józef Piłsudski na kasztance, ułani 15. pułku. – swój pierwszy obraz
kupiłem w Desie – wspomina33. o atrakcyjne „nowości” w sklepach tej państwowej
sieci nie było wcale łatwo. nabywcy wspominają, że trzeba było mieć kontakty i być
dobrze poinformowanym, a na skromnym rynku jakość oferty nie zawsze była naj-
wyższa. Czasem nabywało się pokątnie, poza państwowym monopolem. – Jeden
z takich dostawców mógłby założyć spory sklep – wspomina Romuald szperliński. –
Kupowaliśmy, nie wybrzydzając, bez szczególnej koncepcji oraz znawstwa. Późniejsze
lata bardzo zweryfikowały wartość niektórych nabytków – ocenia.
Dzieł sztuki i mebli przybywało, bo też było je gdzie umieszczać. Przedsiębiorcy nie
doświadczali mieszkaniowych trosk większości obywateli PRL-u. nawet jeśli w latach
70. pomieszkiwali jeszcze w blokach lub dzielili dom z rodzicami, to wkrótce stać ich
było na kupno domów lub – szczególnie w latach 80. – budowę nowych34. Podobnie
jak przed wojną oraz w wielu miastach zachodniej Europy, wzięciem cieszyły się
33 szerzej o działalności sklepów DEsa w Poznaniu i dokonywanych w nich zakupach pisze w tym tomie
„Kroniki” P. Korduba, Mieszkać luksusowo. Rozważania nad kulturą mieszkalną zamożnych poznaniaków
ostatnich dziesięcioleci Peerelu.
34 zob. tamże.
Jakub Głaz
218
bardziej atrakcyjne zachodnie rejony miasta lub jego suburbia. W przypadku przed-
siębiorców nie były to jednak dość już ciasne Grunwald lub sołacz. nieruchomości
nabywano także chętnie na ogrodach w kwartale ograniczonym ulicami nowina,
szpitalną, Dąbrowskiego i Polską, wyjątkowo także wille wzdłuż ringu stübbena na
tyłach alei niepodległości (stalingradzkiej) oraz na starych Winogradach. Urządzić
te domy wcale nie było łatwo. – Dom na Mazowieckiej remontowaliśmy dekadę.
okna i glazurę tirami sprowadzaliśmy z niemiec – wspomina Kruk.
W latach 80. zaczęła się budowa nielicznych jeszcze siedzib poznaniaków
za granicami miasta. W poznański Westend zaczęły przeobrażać się Baranowo,
Przeźmierowo i położone nad Jeziorem Kierskim Chyby, gdzie dom postawił adam
smorawiński, dysponując przy tym własnym pomostem z prywatnym jachtem. Dziś
swój poznański dom ma w tej okolicy Grażyna Kulczyk. Było to też miejsce budo-
wania okazałych domów letnich. Dopiero po ustrojowym przełomie okolice te prze-
obraziły się w miejsce masowego osiedlania się przedsiębiorczych mieszczan mnożą-
cych w kapitalizmie majątek. Domy i ich wyposażenie należały wtedy do widocznych
i pożądanych oznak wysokiego statusu35, zwłaszcza w latach 80., gdy stały się miej-
scem częstszych spotkań, m.in. niejako w zastępstwie podupadłych miejskich lokali.
Motozbytek
Drugim, o wiele bardziej wyraźnym i widocznym dla mieszkańców wyznacz-
nikiem pozycji materialnej były samochody – nierzadko podziwiane i oblegane na
ulicach przez poznaniaków, których motoryzacyjne ambicje rozbudzone za Gierka
kończyły się nierzadko na mglistej wizji posiadania małego lub dużego fiata kra-
jowej produkcji. samochód zamożnego poznaniaka musiał pochodzić zza żela-
znej kurtyny, dobrze, jeśli był amerykański. W opowieściach przewijają się fordy
mustangi, fiaty 132, mercedesy, a w latach 80. – wozy marki BMW. sprowadzano je
statkami z Usa, kupowano przez Pewex (władze przymykały oko na pochodzenie
tak licznych dewiz)36, później także w Berlinie zachodnim. Często wzmiankowa-
nym modelem jest Fiat 131 Mirafiori w kolorze yellow bahama. Jazdę nim wspomi-
nają i Wojciech Kruk, i anna Kareńska. Wóz ten był wtedy pewnego rodzaju popu-
larną ikoną luksusu. „otworzył przed nią drzwiczki z miną tak obojętną, jakby przez
całe życie nie robił nic innego, tylko podwoził dziewczyny fiatem Mirafiori”37 – tak
Małgorzata Musierowicz przedstawia nastoletniego i zblazowanego syna bogatych
poznaniaków w książce Kłamczucha z 1979 roku. Duże zachodnie samochody
zużywały jednak sporo paliwa, które w latach 80. należało do dóbr deficytowych.
Przed 22 stacjami benzynowymi na terenie Poznania ustawiały się kolejki38. – Płacąc
więcej, można było jednak obejść ten problem – wspomina Romuald szperliński.
auta były też bardzo ważne dla innego prężnie rozwijającego się środowiska –
automobilklubu Wielkopolski, któremu udało się otworzyć w drugiej połowie
lat 70. tor wyścigowy na Ławicy. Doprowadził do tego m.in. adam smorawiński,
a tor pod „burżuazyjną” rozrywkę stworzono pod pretekstem budowy testowego
35 tamże.
36 D. Książkiewicz-Bartkowiak, Przepustka do nieba, KMP, 2013/2, s. 176.
37 M. Musierowicz, Kłamczucha, Poznań 1979.
38 Liczba stacji, a także kategorie restauracji i hoteli za: Plan Poznania, Warszawa 1980.
SWOJSCY, NASI, BOGACI
7. Galeria i Scena Anny Kareńskiej, od lewej: Jan Kulczyk, Anna Kareńska, Janusz Tylman
i Katarzyna Skrzynecka, lata 90. XX w., fot ze zb. Anny Kareńskiej
toru dla fabryki... samochodów rolniczych Polmo”. Wokół Automobilklubu
wytworzyło się środowisko energicznych i nierzadko zamożnych poznaniaków,
a jednym z bardzo ciepło wspominanych aspektów działalności AW były sportowe
i „nawigacyjne” rajdy, podczas których można było zwiedzić Polskę i zagranicę
w lubianym przez siebie towarzystwie”.
Par avion do żony
We wspomnieniach rzadko pojawiają się za to relacje o krajowych podró-
żach samolotem. Nic dziwnego, w latach 70. lotnisko na Ławicy, mimo doraźnej
modernizacji, obsługiwało, poza okresem targów, maksimum trzy krajowe loty
dziennie, głównie do Warszawy. Niewygodny terminal odstraszał pasażerów, choć
przyciągał dobrym zaopatrzeniem bufetu. O rejsowych lotach zagranicznych nie
było mowy, a budowa nowego terminalu zaplanowana w 1979 roku nie doszła do
skutku”, W tych warunkach umiał się odnaleźć jednak mąż Kareńskiej, Andrzej
Kareński-Tschurl. „Moja żona [...] śpiewała w różnych miastach polskich. Ciągle
zmieniała miejsca pobytu. Samoloty pozwalały mi szybko dotrzeć do Rzeszowa,
39 D. Nowacka-Okońska, Tor Poznań, KMP, 2013/2, s. 131.
40D). Kolbuszewska, Dróg jest w świecie wiele. Wspomnienia Marii Gąsiorowskiej..., KMP, 2013/2, s. 154.
4LĄ. Zarzycki, Na podniebnych szlakach, Port Lotniczy Poznań Ławica, Tradycja i współczesność 1913-2001,
Poznań 2001, s. 61.
219
Jakub Głaz
220
szczecina czy Wrocławia […] romantyczna historia” – wspominał w 2001 roku
zniżkowe studenckie loty z lat 7042.
W kwestii awiacji trudno było jednak zdeklasować adama smorawińskiego,
który po zakończeniu kariery rajdowca pod koniec lat 70. zrobił licencję pilota
i prywatnym samolotem Wilga oblatywał kraj43. smorawiński oddawał się też
z zapałem innej pasji, którą podzielali zarówno ludzie majętni, jak i przedstawi-
ciele władzy: myślistwu, w tym także w egzotycznych krajach. swe trofea przekazał
w 2010 roku Muzeum Rolnictwa w szreniawie i można oglądać je w wybudowa-
nym za pieniądze donatora kolekcji pawilonie w Uzarzewie.
tego rodzaju ekstrawagancje nie należały jednak raczej do częstych. W kwestii
zewnętrznych oznak statusu we wspomnieniach brak nawet wzmianek o szczegól-
nej wadze przykładanej do wyróżniającego się ubioru. Wiązać może się to zarówno
z poznańską skłonnością do umiaru, jak i etosem skupionym głównie na pracy
i pomnażaniu majątku, a nie swobodnym korzystaniu z życiowych uciech. Ceniono
za to biżuterię, ale bez szczególnego epatowania kosztownościami. W czasach nie-
doboru złota często zdobywano je różnymi fortelami. – My produkowaliśmy ze sre-
bra. schodziło wszystko – mówi Kruk i wspomina, że jego firma starała się wpro-
wadzać współczesne wzory i rozwiązania. – z kolei firma Chart specjalizowała się
w biżuterii myśliwskiej – dodaje. Wspomina też z rozbawieniem „bliskie spotkanie
trzeciego stopnia” z Jerzym zasadą, i sekretarzem KW PzPR w Poznaniu w latach
70., który pojawił się kiedyś w jego sklepie po upominki dla towarzyszy z nRD.
– Policzyłem mu taniej, o czym jednak nie wiedział. „Dobre ceny macie, rzemieśl-
niku”, skomplementował i rzucił, że uczciwą pracą z pewnością dorobię się za kilka
lat samochodu – śmieje się Kruk, który już wtedy miał dobry zachodni wóz.
Kierunek Berlin
nie tylko w tym przypadku powodzenie biznesu mogło zależeć od stosun-
ków z władzą, które kształtowano tak, by nie narazić się na kontrole skarbowe lub
tzw. domiary. o relacjach z aparatem partyjnym przedsiębiorcy mówią zdawkowo,
potwierdzają kontakty z nimi podczas wydarzeń kulturalnych czy sportowych oraz
obecność przedstawicieli służb specjalnych w firmach polonijnych. Podkreślają
dzielący ich dystans, choć wyraźnie zaznaczają, że nie było tu mowy o unika-
niu kontaktów, także po cezurze, jaką był stan wojenny. Partia była siłą, w której
upadek wierzyli tylko nieliczni; nie było mowy o jawnym działaniu w opozycji.
Władzę należało raczej obłaskawić albo – w latach 80. – uwolnić się spod jej bez-
pośredniego wpływu
W schyłkowym PRL-u nierzadkie były już bowiem czasowe lub stałe przepro-
wadzki do Berlina zachodniego – najbliższej dostępnej bez wizy kapitalistycznej
enklawy. z tej wygodnej, a nawet – patrząc przez pryzmat polskiej gospodarki
i polityki – luksusowej lokalizacji niektórzy przedsiębiorcy zarządzali rozrastają-
cym się w kraju (a także w Berlinie) interesem; nawet jeszcze kilka lat po 1990 roku.
tam zdobywali kontakty i chłonęli biznesowe wzorce, bardzo przydatne w kraju
po przełomie. tak też zaczął się wielki biznes Jana Kulczyka (1950–2015), którego
42 tamże, s. 134–135.
43 D. Książkiewicz-Bartkowiak, Przepustka do nieba…, s. 172–185.
swojscy, nasi, bogaci
221
ojciec Henryk (1925–2013) prowadził interesy w niemczech już od lat 50. Kulczyk
junior najpierw w Berlinie pomnożył powierzony mu przez ojca kapitał, a potem
w 1982 roku założył w Poznaniu polonijną firmę interkulpol sprzedającą z powo-
dzeniem m.in. pastę BHP.
Polonijnym biznesmenom o wiele łatwej było też przekraczać granicę. nie
musieli, jak zwykli obywatele, oddawać władzom paszportu. zamożnym łatwiej
było także wyjechać turystycznie. niektórzy należeli pod tym względem do
polskiej elity globtroterów odwiedzających najbardziej odległe zakątki świata.
W latach 70., po poluzowaniu polityki paszportowej, do standardu lepiej sytu-
owanych Polaków należał bowiem wypoczynek na południu Europy: nie tylko
w socjalistycznych Jugosławii lub Bułgarii, ale też turcji, Egipcie lub we Włoszech.
niektórzy korzystali z wycieczek organizowanych przez PzMot lub orbis, inni
wybierali indywidualne wypady.
Azja za pół warszawy
Podróżowanie na własną rękę było nie tylko przyjemniejsze, ale pozwalało
się także dyskretnie wyróżnić. trend ten potwierdza analiza ruchu turystycznego
Polaków w PRL: „Wakacje rodzin zamożnych i lepiej wykształconych różniły
się także stylem spędzania czasu wolnego. znacznie częściej od innych decydo-
wały się one na wyjazdy indywidualne, także w turystyce zagranicznej. z kolei
osoby z niższym wykształceniem, jeśli w ogóle zdecydowały się wyjeżdżać, czę-
ściej korzystały z oferty wczasów zorganizowanych”44. Jedynie najbogatszych stać
było jednak na bardzo kosztowne eskapady międzykontynentalne: do ameryki
Południowej, azji lub afryki. taką możliwość dawały jednak wyjazdy zorgani-
zowane, które od połowy lat 70. urządzał orbis. od samego początku brał w nich
udział Romuald szperliński, który w pierwszą daleką podróż ruszył do tajlandii.
Ekspedycje te gromadziły ludzi z całego kraju, których łączył wysoki status mająt-
kowy, ale – niekoniecznie zbliżony poziom wykształcenia lub ogłady. – z czasem
zawiązała się jednak grupka znajomych, swoisty klub obieżyświatów – wspomina
szperliński, który później, w latach 80., mieszkając już w Berlinie, podróżował,
korzystając z usług zachodnich biur lub przewoźników. Wspomina, że trzy-
tygodniowa podróż do Brazylii lub tajlandii kosztowała pod koniec dekady gier-
kowskiej ok. 55 tys. ówczesnych złotych, niemal połowę tego co samochód marki
Warszawa. Przeciętna pensja wynosiła z kolei w 1978 roku ok. 5 tys.45.
Globtroterzy mieścili się wtedy w półmilionowej grupie Polaków wyjeżdża-
jących do „krajów niesocjalistycznych”46, ale i tworzyli podróżniczą elitę, czego
dowodzi np. liczba tylko 1639 Polaków, którzy w 1979 roku odwiedzili indie47.
Majętni poznaniacy mogli sobie również pozwolić na luksus podróżowania z cie-
kawości lub dla przyjemności, w odróżnieniu od tych Polaków, którzy – objuczeni
kożuchami lub kryształami – traktowali zagraniczne wyjazdy jako okazję do
44 P. sowiński, Turystyka zagraniczna w Polsce w latach 1956–1980, „Dzieje najnowsze” 2002, z. 1, s. 135–144.
45 http://www.zus.pl/baza-wiedzy/skladki-wskazniki-odsetki/wskazniki/przecietne-wynagrodzenie-
w-latach -1950-2014.
46 K. Podemski, Socjologia podróży, Poznań 2005, s. 123.
47 tamże, s. 125.
Jakub Głaz
222
korzystnej wymiany towarowej i zarobku. W przypadku przedsiębiorców podróż
nie musiała „się zwrócić”, nie trzeba było również traktować takich wypraw jako
jedynego sposobu pozyskiwania upragnionych dóbr. Poznańskich krezusów stać
przecież było na zakupy w sklepach Pewexu (utworzonego w 1972 r. ze sklepów
dewizowych PKo), gdzie za obce waluty można było dostać deficytowe towary
krajowe i zagraniczne. Pewexy epatowały swoją ofertą w kilku sklepach w śród-
mieściu oraz w orbisowskich hotelach. Pracownicy Merkurego dobrze pamiętają
robiącego tu regularnie zakupy Jana Kulczyka, który miał zresztą w tym hotelu
biuro wspomnianej już firmy interkulpol48.
Wakacje spędzano także w Polsce, przede wszystkim w większych i znanych
miejscowościach: zakopanem, Międzyzdrojach, sopocie. zamożni poznaniacy
korzystali z kontaktów w czołowych pensjonatach lub hotelach. Czasem kierow-
nicy wynajdywali dla nich nie tak znów wtedy częste pokoje z łazienkami, innym
razem, by zdobyć miejsce w słynnym zakopiańskim Kasprowym, trzeba było
interweniować przez warszawską centralę orbisu. We wspomnieniach pojawiają
się też Dąbki i Mielno, które już wtedy zaczynało funkcjonować jako „poznańska”
miejscowość nadmorska. swoją pozycję podmiejskiego letniska zdaje się za to tra-
cić Puszczykowo, chociażby na rzecz podpoznańskiego tuczna i puszczy zielonki.
Próba naszkicowania codzienności poznańskich elit biznesu to obraz prze-
tworzony przez pamięć i obecne spojrzenie relacjonujących oraz chęć zapisania
przeszłości w sposób odpowiadający ich dzisiejszym aspiracjom lub pozycji.
Wyłania się z niego portret grupy zadowolonej z życia i traktującej swój status
jako rzecz naturalną, niejako w kontrze do nieracjonalnego systemu gospodar-
czego. Bogaci w rodzinne lub inteligenckie tradycje, koneksje lub łut szczęścia
prywatni przedsiębiorcy byli pracowici, ale nie musieli toczyć morderczej walki
o pozycję. Mimo wielu różnic życie poznańskich przedsiębiorców obywało się
jeszcze raczej bez wyraźnego odgradzania się od innych grup społecznych – dość
wspomnieć, że nawet w latach 90. rodzina Kulczyków posyłała swoje dzieci do
publicznego liceum i nie kupiła im wtedy samochodów49. W opowieści o biznes-
menach PRL silnie zaznacza się też obecność Berlina zachodniego, który mógł
zastępować zamożnym prawdziwe miejskie życie, którego brakowało w Poznaniu
lat 80. Czy to przez dyskrecję, czy też przez brak tego rodzaju wydarzeń, nie wra-
cają też w relacjach ekstrawaganckie zachowania, opisy wyjątkowo barwnego lub
hulaszczego życia. Badanie PRL-owskiej codzienności poznańskich biznesmenów
powinno stać się przedmiotem wnikliwych studiów i analiz. W tym pobieżnym
przeglądzie nie udało się dotrzeć do bardziej barwnych anegdot lub historii, i to
chyba nie jest przypadek lub brak szczęścia. – Poznań już taki jest, trochę brakuje
mu kolorytu – konstatuje anna Kareńska. – My byliśmy bardzo poznańscy, swoi,
nasi – podsumowuje Romuald szperliński.
48 F. Czekała, Hotel nie z tej ziemi…, s. 133.
49 D. Jaworski, Kim pan jest, panie Kulczyk, „Gazeta Wyborcza” nr 154 z 3 Vii 2004.
223
Piotr Korduba
Mieszkać luksusowo
Rozważania nad kulturą mieszkalną zamożnych poznaniaków
ostatnich dziesięcioleci Peerelu
W latach 70. XX wieku zarówno socjolodzy, jak i eksperci od kultury
zamieszkiwania trafnie zauważyli, że w polskim społeczeństwie rozwijają się
tendencje konsumpcyjne1. Mimo permanentnej sytuacji niedoboru i nie-
zmiennie aktualnej kategorii „społeczeństwa kolejki”2 mała stabilizacja lat 60.,
a następnie pseudoprosperity i pozorna zamożność ery gierkowskiej, nazywanej
zresztą „dekadą luksusu”3, przyniosły zasadnicze reorientacje w polskim nie-
dostatku, a także stylach życia4. zdiagnozowano wówczas pojawienie się stylu
neomieszczańskiego, które to określenie miało je dystansować od stylu miesz-
czańskiego, a właściwie drobnomieszczańskiego czasów przedwojennych5.
neomieszczański styl miał się charakteryzować koncentracją na wartościach
materialnych i prestiżowych, przy czym prestiż był traktowany również jako
forma posiadania, miejsce w hierarchii społecznej. Dorabianie się jego przedsta-
wicieli uznawano za ich życiowy cel, a znamiona zamożności i ich demonstrację
za istotny element poczucia własnego znaczenia. zauważano, że wspomniane
aspiracje konsumpcyjne są efektem oddziaływania wzorów zachodu, i wyraź-
nie wskazywano, że o stylu tym świadczy przede wszystkim mieszkanie, jego
standard i wyposażenie, a także kultura czasu wolnego. znamiennym rysem tej
konsumpcji było w opinii badaczy dążenie do nowoczesności objawiające się
fascynacją wytworami współczesnej techniki (sprzęty i urządzenia), zachwy-
tem nad wszystkim, co zagraniczne, i skłonnością do zagranicznej turystyki,
przy jednoczesnej deprecjacji przedmiotów codziennego użytku produkcji
1 W ujęciu socjologicznym przede wszystkim: Styl życia. Przemiany we współczesnej Polsce, red. a. siciński,
Warszawa 1978. W kontekście kultury mieszkania choćby t. Kuczyńska, Więcej fantazji niż pieniędzy,
„ty i Ja” 1973, nr 4, s. 21.
2 M. Mazurek, Społeczeństwo kolejki. O doświadczeniach niedoboru 1945–1989, Warszawa 2010.
3 a. szczerski, Dekada luksusu. PRL i hotele w latach 70. XX wieku [w:] tenże, Cztery nowoczesności.
Teksty o sztuce i architekturze polskiej XX wieku, Kraków 2015, s. 143–168. zasadniczo o tych właśnie
czasach także a. Boćkowska, Księżyc z Peweksu. O luksusie w PRL, Wołowiec 2017. Por. także P. Pio-
trowski, Dekada. O syndromie lat siedemdziesiątych, kulturze artystycznej, krytyce, sztuce – wybiórczo
i subiektywnie, Poznań 1991.
4 i. Kurz, Konsumpcja: „coca-cola to jest to” [w:] Obyczaje polskie. Wiek XX w krótkich hasłach, red. M. szpa-
kowska, Warszawa 2008, s. 145–156.
5 Jawłowska, E. Mokrzycki, Style życia a przemiany struktury społecznej. Propozycja typologii histo-
ryczno-socjologicznej [w:] Styl życia. Przemiany we współczesnej Polsce, red. a. siciński, Warszawa 1978,
s. 155–160.
Piotr Korduba
224
krajowej. Co więcej, dostrzeżono, że o wyborze przedmiotów decydują raczej
walory dekoracyjne niż funkcjonalne, a sam mechanizm stylu neomieszczań-
skiego wytwarza wiele wzorów do spędzania wolnego czasu. tłumacząc to
w pewnym sensie nieoczekiwane wobec powojennej ustrojowej transformacji
oraz permanentnego niedostatku zjawisko, wskazywano, że różnica ustrojowa
między kapitalizmem a socjalizmem nie wystarczy do społecznego zróżnicowa-
nia ludzkich dążeń i stylów życia, a prestiż konsumpcyjny i posiadania typowy
dla dawnego społeczeństwa klasowego zwyczajnie się obecnie upowszechnia6.
analizując inne style życia, np. wiejski, robotniczy czy inteligencki, zauważano,
że w zakresie tego ostatniego mamy w ostatnich latach do czynienia z jego eli-
tarną wersją7. to styl życia przynależny zamożnej, na ogół już w kolejnym poko-
leniu, inteligencji (np. adwokatom, lekarzom, wybranym naukowcom), wyraź-
nie i samoświadomie różnicujący ją od innych grup społecznych, nie tylko ze
względu na sposób spędzania czasu, rozrywki, stosunki towarzyskie, ale także
z powodu przywiązywania znacznej wagi do kultury mieszkania, w którym
chętnie łączy się wyposażenie zabytkowe ze współczesnymi dziełami sztuki. Co
więcej, prognozowano, że ten elitarny styl będzie się społecznie upowszechniał,
przekształcając się w styl posiadaczy, a jego wyznacznikiem staną się dochody
czerpane z działalności cieszącej się powszechnym prestiżem8.
Jakkolwiek sama transformacja końca lat 80. i kolejnej dekady wprowa-
dziła przede wszystkim w prospektywności tych diagnoz pewne zamiesza-
nie9, to nie sposób powyższym obserwacjom odmówić trafności. W przy-
padku Poznania potwierdza je nie tylko ciągle żywa pamięć tamtych czasów,
ale także pozostałe do dziś materialne residua neomieszczańskiego czy elitar-
nie inteligenckiego – jak chcieli ówcześni badacze – stylu życia, wspomnie-
nia i relacje, a także oceny i uwagi na temat tendencji w urządzaniu wnętrz
czy architekturze mieszkalnej w ogóle. Co więcej, to chyba właśnie Poznań
wydaje się szczególnie trafnym miejscem do egzemplifikacji scharakteryzo-
wanych zjawisk, w praktyce często się przenikających, jak wskazuje w tek-
ście Swojscy, nasi, bogaci w niniejszym tomie Jakub Głaz. Miasto jest bowiem
od dawna kojarzone – nie tylko w popularnych wyobrażeniach – z miesz-
czaństwem, mieszczańskością, przedsiębiorczością i zamożnością, aktuali-
zowanych choćby takimi faktami jak pochodzenie i kilku już pokoleniowa
obecność w mieście rodziny Kulczyków – najbogatszych Polaków, ale wska-
zują na to również prowadzone już od czasów przedwojennych naukowe
6 a. Jawłowska, a. Pawełczyńska, Mechanizmy makrospołeczne a zróżnicowania stylu życia [w:] tamże,
s. 201–202.
7 a. Pawełczyńska, E. tarkowska, Style życia jednostek i rodzin [w:] tamże, s. 239–258. Czego opis np. na
przykładzie domu Witolda Lutosławskiego z. Mycielski, Dziennik 1960–1969, Warszawa 2001, s. 566–567.
innym zachowanym i udokumentowanym przykładem jest willa dr. stanisława Książka w tarnowie, Tarnów.
1000 lat nowoczesności, red. E. Łączyńska-Widz, D. Radziszewski, Warszawa–tarnów 2010, s. 267–369.
8 a. siciński, Hipotetyczne perspektywy przemiany stylu życia [w:] Styl życia…, s. 364–365.
9 o czym np. Co nam zostało z tych lat… Społeczeństwo polskie u progu zmiany systemowej, red. M. Maroda,
Londyn 1991; Warunki życia i kondycja Polaków na początku zmian systemowych, red. L. Beskid, Warszawa
1992; o. Drenda, Duchologia polska. Rzeczy i ludzie w latach transformacji, Kraków 2016; M. szcześniak,
Normy widzialności. Tożsamość w czasach transformacji, Warszawa 2016.
Mieszkać luksusowo
225
badania10. Mimo tych ogólnych diagnoz nad stylami życia w Polsce schyłku Peerelu
oraz studiami nad samoświadomością mieszkańców Poznania nie dysponujemy
niestety badaniami nad stylem życiem tytułowych zamożnych poznaniaków. Mając
pełną świadomość wszelakich niedostatków do podjęcia takiego zagadnienia, zary-
zykujmy jednak ową próbę, w nadziei, że choć selektywnie i subiektywnie wybrane,
informacje na ten temat, za których ujawnieniem stał często przypadek, czyjaś
pamięć lub jej brak, będą choćby przyczynkiem do uzupełnienia w tym obszarze
obrazu Poznania lat 70. i 80.
Mieć willę
nie ma wątpliwości, że jednorodzinny dom, willa, szczególnie w autorskich
projektowo wersjach z przekraczającym różne obszary standardu wyposażeniem,
był w owych czasach bardziej niż obecnie wyróżniającym i dystynktywnym spo-
łecznie znamieniem określonego statusu11. z różnych, nie tylko finansowych
względów, dostępne dla wybranych, stawały się jednak od lat 70. bardziej moż-
liwe w realizacji, bo to właśnie na ten czas, po kilku powojennych dziesięciole-
ciach zdominowanych przez masowe budownictwo wielorodzinne realizowane
na ogół w formie bloków i osiedli mieszkaniowych, przypadł moment intensy-
fikacji budownictwa jednorodzinnego. Uzyskało ono wówczas oficjalne poparcie
władz państwowych wyrażone między innymi podczas V plenarnego posiedzenia
KC PzPR w 1972 roku, poświęconego programom budownictwa mieszkanio-
wego12. Wypowiedziane słowami Edwarda Gierka imprimatur najwyższych władz
zyskało nie tylko budownictwo jednorodzinne, prywatna własność, ale nawet
świadomość pewnej tendencji, która „przejawiać się to będzie w dążeniu do two-
rzenia sobie lepszych warunków ponad standard powszechny, w drodze dodatko-
wego wyposażenia, lepszego i wygodniejszego urządzenia własnego mieszkania.
Dążenia takie odpowiadają interesom społecznym i zasługują ze wszech miar na
10 F. znaniecki, Miasto w świadomości jego obywateli: z badań Polskiego Instytutu Socjologii nad miastem
Poznaniem, Poznań 1931; Życie w Poznaniu 1997: mieszkańcy Poznania o swoim mieście, red. R. Cichocki,
K. Podemski, Poznań 1998; Miasto w świadomości swoich mieszkańców, red. R. Cichocki, K. Podemski,
Poznań 1999; Życie w Poznaniu: miasto – mieszkańcy – instytucje, red. R. Cichocki, K. Podemski, Poznań
2002; Wskaźnik jakości życia mieszkańców Poznania, red. R. Cichocki, t. 1, Poznań 2005.
11 o dystynktywnych znakach jako jednej ze strategii społecznego awansu przede wszystkim P. Bour-
dieu, Dystynkcja. Społeczna krytyka władzy sądzenia, tłum. P. Biłos, Warszawa 2005; M. Gdula, P. sadura,
Style życia jako rywalizujące uniwersalności [w:] Style życia i porządek klasowy, red. M. Gdula,
P. sadura, Warszawa 2012.
12 E. Gierek, Cel naszego perspektywicznego programu – samodzielne mieszkanie dla każdej rodziny [w:] Plenum
KC PZPR 10–11 maja 1972 r. Podstawowe dokumenty i materiały, Warszawa 1972, s. 17–32. W. nieciuński,
Czterdzieści pięć i dziewięć lat polityki mieszkaniowej w Polsce [w:] Przeszłość i przyszłość polskiej polityki miesz-
kaniowej, red. L. Frąckiewicz, Warszawa 2005, s. 116–117. znamienne, że w 1971 r. cały zeszyt „architektury”
(nr 3) poświęcono budownictwu jednorodzinnemu, co dotychczas w tego rodzaju periodykach się absolutnie
nie zdarzało. Cztery lata później zainaugurowano w nr. 11 rubrykę „Dom”, w której prezentowano początkowo
pojedyncze projekty domów jednorodzinnych i letniskowych umieszczane na ostatnich, okładkowych stronach.
W ciągu kolejnych lat rubryka się systematycznie rozrastała, zawierając z czasem także kolorowe fotografie rze-
czywistych wnętrz. Cieszyła się ogromnym zainteresowaniem, czytelnicy w listach do redakcji wyrażali chęć
wzniesienia prezentowanych domów i tym samym czasopismo zdecydowało się opublikować wyczerpującą
informację dotyczącą strony prawnej wykorzystania zamieszczonych projektów „architektura” 1976, nr 4, s. 72.
PIOTR KORDUBA
A |,
|< +. A
zz i naci
1. Jan Dudek-Kornecki, willa przy ul. Grodziskiej w Poznaniu, 2 poł. lat 70. XX w., fot ze zb. architekta
WY ka
32
poparcie”". Także w Poznaniu to właśnie na lata 70. przypadł rozwój tego typu
budownictwa, dając nie tylko przykłady wielu pojedynczych domów, ale nawet
interesujących osiedli na Ławicy, a przede wszystkim osiedla Za Cytadelą czy
Zodiak na Ratajach”*. To jednak jeszcze niewiele mówi o tytułowym problemie
zamieszkiwania najzamożniejszych poznaniaków. Z pozoru problem wydaje się
całkowicie nieuchwytny ze względu na samą umowność w tym miejscu katego-
rii zamożności, brak jakichkolwiek rejestrów, publicznie dostępnych archiwaliów
i bardzo zróżnicowane lokalizacyjnie inwestycje, z których z pewnością część
przestała już istnieć, została przebudowana lub po prostu zmieniła właściciela.
Mimo tych mankamentów możemy pokusić się o pewne obserwacje. Z pewnością
niemała część najzamożniejszych mieszkańców Poznania preferowała w miarę
możliwości zamieszkanie w domu historycznym, najczęściej w przedwojennej
willi ulokowanej w jednej ze starych prestiżowych dzielnic czy fragmentów mia-
sta, z których właściwie wszystkie taki status w czasach Peerelu zachowały”. To
rozwiązanie rzadko jednak zapewniało uzyskanie na wyłączność całego domu,
który podzielony na ogół wtórnie na pojedyncze mieszkania, zmuszał do koeg-
zystencji z inną rodziną, a zarazem nie gwarantował zbyt wielkiego metrażu,
choć oczywiście i tak dalece przekraczający możliwości budownictwa wieloro-
dzinnego. Niekiedy wraz z upływem lat udawało się zainteresowanym dokupić
pozostałe części historycznego domu, przywracając mu charakter jednorodzinnej
13E. Gierek, dz. cyt., s. 25.
14 p Marciniak, Doświadczenia modernizmu. Architektura i urbanistyka Poznania w czasach PRL, Poznań
2010, s. 179-181.
15 Przykłady nabycia starych willi przez przedstawicieli tzw. prywatnej inicjatywy lub zamożną inteligencję
w okresie powojennym, P. Korduba, Sołacz. Domy i ludzie, Poznań 2009, s. 121, 160-163. O czym w niniej-
szym tomie także J. Głaz, Swojscy, nasi, bogaci.
226
Mieszkać luksusowo
227
siedziby. Biorąc pod uwagę te mankamenty, a także nieoczywistość preferencji
dawnej architektury mieszkalnej, z pewnością zdecydowana większość zasobnych
mieszkańców decydowała się na wzniesienie domu własnego, które to przedsię-
wzięcie, choć równie niewolne od uciążliwych ograniczeń, gwarantowało wyłącz-
ność użytkowania prywatnej przestrzeni. architektów projektujących w latach 70.
i później domy jednorodzinne było w Poznaniu oczywiście wielu, lecz jeśli starać
się wyłonić spośród nich szczególnie wziętego i popularnego pośród zamożnych
i najzamożniejszych poznaniaków, to był nim zapewne Jan Dudek-Kornecki, uro-
dzony w 1928 roku, absolwent Wydziału architektury Politechniki Gdańskiej16.
W interesujących nas latach 70. i 80. cieszył się sławą modnego projektanta,
pośród jego zleceniodawców, obok Henryka Kulczyka (ojca Jana) czy adama
smorawińskiego, byli też prawnicy i lekarze, zasobni naukowcy, wysocy urzędnicy
oraz bardzo zamożni rzemieślnicy. Klientela Dudka-Korneckiego na ogół wzno-
siła domy we wspomnianych dzielnicach o ugruntowanej renomie, jak Grunwald
czy sołacz, ale także tych, które dopiero przeżywały swój rozkwit (Winogrady,
smochowice). Wzniesienie willi projektu Dudka-Korneckiego było w latach 70.
równe kilkukrotnemu wydatkowi na samochód marki Fiat 126p przy jego ówcze-
snej cenie 69 tys. zł. W momencie wznoszenia domu inwestorzy mieli na ogół
40 lat. intensywna działalność projektowa Dudka przypadała na lata wielu ogra-
niczeń zarówno administracyjnych, jak i materiałowych. Maksymalna wielkość
powierzchni mieszkalnej domu mogła wynosić 110 m2, a po 1982 roku możliwe
stało się jej powiększenie o 40 i 50 m2 w przypadku domów dla przedstawiciela
wolnego zawodu lub nauczyciela17. W praktyce często omijano ten przepis, wzno-
sząc tzw. wysoki parter lub wysoką piwnicę o wysokości 2,20 m, które nie liczyły
się do powierzchni mieszkalnej domu. tym samym projekty były wypadkową
architektonicznej koncepcji, ograniczonej ówczesnymi możliwościami technolo-
gicznymi, wykonawczymi i surowcowymi, jak przyznaje sam Dudek-Kornecki.
Udziałem architekta była nie tylko bryła i dyspozycja przestrzenna, ale nawet ele-
menty wyposażenia (kominki), a współpracujący z nim na stałe sztab rzemieślni-
ków (stolarzy, kowali) wykonywał detale trudne do pozyskania z produkcji prze-
mysłowej oraz bardziej zindywidualizowane zamówienia.
Domy projektu architekta charakteryzowały się zarówno urozmaiconymi bry-
łami, jak również łączeniem w opracowaniu elewacji oraz wnętrz, różnych mate-
riałów. Choć nie sposób wskazać w przypadku Dudka-Korneckiego dominującego
rozwiązania, to często stosował on łączenie bryły prostopadłościennej nakrytej
płaskim dachem z segmentem krytym dachem pulpitowym, przy czym – jak
wskazuje autor – rozwiązanie takie było dyktowane nie tylko zamiarem kompozy-
cyjnym, ale właśnie ograniczeniami w pozyskaniu odpowiedniej ilości dachówki
na zastosowanie pełnego dachu spadzistego. W elewacji frontowej wyróżniał się
z kolei intensywnie przeszklony ryzalit pierwszego piętra. Ryzalit, jak i segment
kryty pulpitowym dachem były na ogół licowane drewnem. obok drewna Dudek-
-Kornecki chętnie wprowadzał w opracowaniu elewacji parteru kamień lub cegłę
16 informacje zaczerpnięte z wywiadu przeprowadzonego z Janem Dudkiem-Korneckim 11 i 2017 r. oraz
na podstawie jego prywatnego archiwum.
17 P. Marciniak, dz. cyt., s. 178.
PIOTR KORDUBA
2. Jan Dudek-Kornecki, projekt willi rodziny Smorawińskich przy ul. Złotej w Poznaniu,
poł. lat 70. XX w., fot ze zb. architekta
klinkierową, akcentując nimi także wybrane partie piętra oraz licując ogrodze-
nie posesji. Licowania te ciekawie kontrastowały z biało tynkowanymi elewacjami
willi. To właśnie te wykończeniowe elementy nie tylko zaświadczały o autorskim
projekcie domu, ale także — ze względu na powszechną wówczas wiedzę o kłopo-
tach z ich pozyskaniem oraz wysoką cenę —- komunikowały społeczny i finansowy
status zleceniodawcy. W domach tych standardem był już wówczas garaż, dyskret-
nie wkomponowany w budynek, o prosto opracowanej bramie, która wtapiała się
w drewniane wykończenie fasady. Umiejętne gry bryłami, wprowadzanie okien
o wielkich powierzchniach, kontrastowe zestawienia materiałów, budowanie pla-
nów elewacji, włączanie w jej odbiór starannie zaprojektowanego i relacyjnego
wobec niej ogrodzenia frontowego, wszystko to wyróżniało willę od sztampowych
„kostek” czy uproszczonego jednorodzinnego budownictwa spółdzielczego i do
dziś pozytywnie wyróżnia te realizacje w widoku ulic, przy których się znajdują.
Wspomniane ograniczenia, ale także propozycje kompozycyjne architekta
wprowadzały znaczne urozmaicenie przestrzeni wewnętrznej. Domy składały się
niekiedy z aż trzech kondygnacji o różnych wysokościach, z których na przykład
tylko jedna lub jej fragmenty dochodziły do pełnej wysokości 2,70 m. Do repertu-
aru rozwiązań architekta należał wysoki pokój dzienny, chętnie już wówczas okre-
ślany szykownie brzmiącym terminem — living room, z antresolą i doświetlającym
go świetlikiem. Antresola pełniła wówczas funkcję komunikacyjnego korytarza
piętra, a wyposażona w regały stawała się domową biblioteką. Prowadziły na nią
chętnie stosowane przez projektanta metalowe kręcone schody okładane drew-
nem. Stałym elementem living roomu był kominek, często łączony z miejscem na
telewizor. Kominek, niekiedy także wybrana ściana, podobnie jak partie elewa-
cji zewnętrznych, opracowywane były w kamieniu lub drewnie. Kamień znajdo-
wał się także na posadzce w pokoju dziennym, a drewno w postaci aplikowanych
belek pojawiało się na sufitach. Innym rozwiązaniem, które w latach 70. dopiero
się upowszechniało, była kuchnia otwarta na jadalnianą część pokoju. Elementem
228
MIESZKAĆ LUKSUSOWO
3. Jan Dudek-Kornecki, willa rodziny Smorawińskich przy ul. Złotej w Poznaniu,
poł. lat 70. XX w., fot ze zb. architekta
łączącym oba pomieszczenia bywał wykonany w drewnie bar, ale nierzadko jako
quasi-zamknięcie wprowadzano akwaria z rybami. W omawianych domach, na
wysokim parterze czy w piwnicy, znajdowała się ponadto druga robocza kuchnia,
przez niektórych użytkowników chętniej nawet wykorzystywana niż „paradna” na
zasadniczej kondygnacji. Dolna kondygnacja o zredukowanej wysokości mieściła
także inne pomieszczenia, których obecność wskazywała w owym czasie na ponad-
przeciętną zamożność i towarzyskie aspiracje. Była to wykładana drewnem sauna
oraz „piekiełko, a więc opracowane na ogół w kamieniu i drewnie pomieszczenie
z barem i miejscem do tańców przeznaczone do nocnych spotkań towarzyskich,
które aranżowano w „stylu kowbojskim” — jak określa go sam autor.
Jan Dudek-Kornecki pozostawał aktywnym kreatorem zamawianej willi, pro-
mując pośród swej klienteli pewne rozwiązania, często przyczyniając się do zmiany
ich gustu czy przyzwyczajeń. Wobec standardu domów o wyraźnym podziale na
pokoje i komunikacyjne korytarze najbardziej innowacyjna była otwarta przestrzeń
w opisanym powyżej układzie lub w wersji domu „na półpoziomach, uzyskując
właśnie w ten sposób, a nie za pomocą ścian, funkcjonalną dyspozycję przestrzeni.
Projektant zachęcał także do powrotu do tradycyjnej formy jadalnianego stołu
z krzesłami, choć już bez przeznaczania dla niego osobnego pomieszczenia jadalni.
Początkowy opór, wynikający z przyzwyczajeń do powojennej redukcji przestrzeni
w budownictwie wielorodzinnym i mebli multifunkcjonalnych (niskiej ławy do
spożywania posiłków), został pośród poznańskiej klienteli szybko przezwycię-
żony. Wygodny rozkładany stół sprawdzał się nie tylko w sytuacjach codziennych,
rodzinnych, ale także większych towarzyskich, a jako okazały meblowy komplet był
229
Piotr Korduba
230
kolejnym reprezentacyjnym elementem domu, zaświadczając o statusie jego miesz-
kańców. Jego nabycie, na ogół z oferty swarzędzkich Fabryk Mebli, choć niełatwe,
było jednak prostsze dla poznaniaków niż dla mieszkańców innych miast i nie stro-
nili od tego nawet najzasobniejsi klienci Dudka-Korneckiego. innym promowa-
nym przez architekta rozwiązaniem była biel we wnętrzach, co początkowo także
spotykało się ze znacznymi oporami, przede wszystkim ze strony zleceniodawców
z grupy rzemieślników. o uznanej renomie Jana Dudka-Korneckiego świadczy
fakt, że wzniósł kilka willi nie tylko poza Poznaniem, ale nawet w innych regionach
Polski. Jak sam podkreśla, Poznań miał w latach 70. i 80. opinię miasta o wyso-
kiej, wyższej niż w innych ośrodkach, kulturze mieszkaniowej. istotną rolę w upo-
wszechnianiu takiej wiedzy pośród zasobnych mieszkańców Polski odgrywały jego
zdaniem Międzynarodowe targi Poznańskie, podczas których odwiedzający zapo-
znawali się przy okazji z miastem i w ten między innymi sposób docierali do archi-
tekta. Pewnego razu został on nawet podwieziony przez potencjalnego klienta pod
dom własnego projektu z intencją, aby zbudować właśnie taki. nie było to jednak
przez niego praktykowane, a poza tym niektórzy zleceniodawcy, jak choćby rodzina
smorawińskich, w poczuciu posiadania oryginalnej siedziby zastrzegali, aby pro-
jektu nie powtarzać.
tak zaprojektowany i wykończony dom odznaczał się niewątpliwie znamio-
nami architektury nowoczesnej, lecz z pewnością nie awangardowej, przełamanej
w wyraźny sposób elementami rustykalnymi, przywodzącymi swobodne skojarze-
nia z budownictwem regionalnym. Choć także w innych regionach Polski można
odnaleźć realizacje z lat 70. i początków 80. utrzymane w tym duchu, to jednak
biorąc pod uwagę, że to właśnie w Wielkopolsce pojawił się w owym czasie cał-
kowicie autorski pomysł i projekt słynnych przydrożnych zajazdów18, bazujący
właściwie na podobnych rozwiązaniach formalnych i artystycznych, można tę
umiarkowaną nowoczesność łączoną z rustykalnością uznać za rys charaktery-
styczny właśnie dla tego regionu. Warto też zwrócić uwagę, że dekada lat 70. to
także uchwytna w całym kraju intensyfikacja wznoszenia domów letnich19, nie-
chybnie związana z upowszechniającą się motoryzacją. zwyczaj ten dotyczył rów-
nież najzamożniejszych poznaniaków, którzy i w tym przypadku korzystali z usług
Dudka-Korneckiego, lokując swe letniskowe czy rekreacyjne domy w atrakcyjnych
bliższych i dalszych okolicach Poznania, pośród których szczególną popularnością
cieszyło się Kamińsko i tuczno.
W living roomie i wokół niego
U progu lat 70. teresa Kuczyńska, dziennikarka i krytyczka zajmująca się urzą-
dzeniem i estetyką wnętrz, obwieściła, że powstał styl lat 70. charakteryzujący się
18 E. Cofta, W. Łęcki, B. zgodziński, Wielkopolskie gościńce, Poznań 1975; t. Barucki, Karczmy i zajazdy,
„Projekt” 1977, nr 3, s. 40–45; t. tulibacki, „Hotelarz” 1979, nr 12, s. 9–10; W. Bryl-Roman, Krajobrazy
socmodernizacji. Architektura jubileuszowa trzydziestolecia PRL w Wielkopolsce, Poznań 2017 [w druku].
Problem regionalizmu w architekturze: K. Bieda, z. Bielak, Forma tradycyjna w kształtowaniu współczesnej
architektury regionalnej, „teka Komisji Urbanistyki i architektury” 1980, t. XiV, s. 115–121.
19 t. Kuczyńska, Nowe hobby – domek letni, „ty i Ja” 1973, nr 3, s. 44–47; z. Kamiński, System adaptacji
terenów i zabudowy wiejskiej dla celów „drugiego domu” (aspekt społeczny i przestrzenny), „teka Komisji
Urbanistyki i architektury” 1978, t. Xii, s. 35–42.
Mieszkać luksusowo
231
między innymi minimalistycznym wyposażeniem, zredukowaniem liczby mebli,
rozjaśnieniem kolorystyki, czerpaniem ze wzorów skandynawskich20. Już niebawem
musiała jednak swój podgląd zrewidować, przyznając, że jego przebłyski nie zdo-
minowały oblicza czasu, a kultura dostatniego, reprezentacyjnego wnętrza, wyko-
rzystując pozorną koniunkturę, jeszcze przyrosła w siłę21. Dzieje polskiej sztuki
dekoracyjnej wyraźnie zarazem wskazują, że to właśnie w latach 70. objawiło się
zainteresowanie rewitalizacją stylów historycznych i w różnych ośrodkach zaczęto
produkować kopie czy wersje dawnych mebli, cieszących się wielkim powodze-
niem, ale ze względu na wysokie ceny właściwie wyłącznie wśród najzamożniejszej
klienteli22. stylistyczny pluralizm tej dekady wzmagały ponadto coraz intensywniej
przenikające wzorce kultury zachodniej, czego dowodem było choćby poszerzenie,
skądinąd bardzo już ciekawie reprezentowanej, problematyki aranżacji mieszkań
w opiniotwórczym czasopiśmie „ty i Ja”, które jeszcze w latach 60. w rubryce „Moje
hobby to mieszkanie” prezentowało głównie mieszkania wypełnione antykami lub
też pomysłowo urządzone w oparciu o ofertę wytwórczości państwowej oraz inwen-
cję właścicieli, a od początku lat 70. zaczęło reprodukować zachodnioeuropejskie
wnętrza i pojedyncze sprzęty23. W kolejnej dekadzie zauważano, że nurt dostatniego
mieszczańskiego urządzenia ma się niezmiennie dobrze24. Warto w tym kontekście
przypomnieć, że Poznań zajmował w tym zakresie miejsce szczególne i współcze-
śnie zauważano różnorodne przyczyny takiej kondycji: „najważniejsze z nich to te,
że wytwórczość meblarska jest specjalnością Wielkopolski, że tutejsze szkolnictwo
wyższe znane jest ze swego wydziału architektury wnętrz oraz że miasto jest jed-
nym z silniejszych centrów handlowych i artystycznych jednocześnie. nie był przy
tym obojętny majątek starej kultury materialnej, w Poznańskiem bardziej ostałej
niż w innych częściach Polski”25. Dodać do tego trzeba, że poznaniacy przez lata,
i to systematycznie, mieli okazję zapoznawać się z nawet tą unikatową i niedostępną
w powszechnym handlu ofertą meblarską podczas różnych ekspozycji na miejsco-
wych targach, śledzili te trendy, a jeśli mieli właściwe znajomości, to chętnie naby-
wali meble z ekspozycji26. na tych ekspozycjach, jak choćby na triennale Mebla,
pokazywano także sprzęty, które krytyka z początku lat 80. wprost określała mia-
nem elitarnych i wytykając im ograniczone funkcje użytkowe, wskazywała na prze-
znaczenie raczej dla zasobnych domów o dużej powierzchni, na której nie trzeba
w jednym pomieszczeniu czy sprzęcie łączyć wielu zadań: „W ogóle bardzo dużo
było na wystawie mebli mówiących (bo przecież meble posiadają określony, wyra-
zisty język) o zbytkownym, relaksowym trybie życia: fotele intrygujące kształtami,
rozwiązaniami konstrukcyjnymi, jeśli wygodne, to tylko dla tego, kto w nich siedzi,
nie dla tego natomiast, kto musi dbać o czystość i porządek w mieszkaniu; niskie
stoliki o charakterze najwyraźniej wypoczynkowym, dobre najwyżej do tego, by na
20 t. Kuczyńska, W stylu lat siedemdziesiątych, „ty i Ja” 1970, nr 3, s. 8–11.
21 taż, Więcej fantazji niż pieniędzy, „ty i Ja” 1973, nr 4, s. 20–24.
22 i. Huml, Polska sztuka nowoczesna XX wieku, Warszawa 1978, s. 200.
23 artykuły Joanny Drac w tymże czasopiśmie.
24 t. Kuczyńska, Mieszkanie z wyobraźnią, Warszawa 1986, s. 5–6.
25 D. Wróblewska, Międzynarodowe Triennale Mebla, „Projekt” 1981, nr 2, s. 2.
26 opinia artysty plastyka Jana Kapeli, projektanta mebli, wyrażona podczas wywiadu 5 X 2016.
Piotr Korduba
232
nie odstawić szklankę z aperitifem i odłożyć gazetę, nie pozwalające natomiast, by
przy nich jeść, by się na nich rozłożyć z pisaniem, odrabianiem lekcji etc.”27.
Mimo tych optymistycznych komentarzy, przekonujących o przesunięciu się
akcentu – jeśli nawet nie rzeczywistej produkcji meblarskiej, to przynajmniej jej
projektowania – z obszaru konieczność w sferę zbytku i wygody, faktyczny kon-
sumpcyjny pejzaż w zakresie urządzenia wnętrz był w tych latach dla przeciętnego
obywatela niezmiennie czasem permanentnego niedoboru28. to, co oferowała
produkcja przemysłowa, było nie tylko trudno dostępne, ale także na ogół sła-
bej jakości i nędznych walorów estetycznych. W kontekście analizowanego przez
nas zagadnienia pozbawione było również cechy unikatowości, luksusu, a więc
tych elementów, które pozwalały wyróżnić się ich użytkownikom spośród ogółu
społeczeństwa, zaspokoić ich aspiracje czy chociażby upłynnić posiadane środki
finansowe w formie zakupu przedmiotów i mebli cennych, co – jak zobaczymy –
także odgrywało istotną rolę. Mimo tych ograniczeń oczywiście istniały sposoby
pozyskania wyposażenia ponadstandardowego, co wymagało nie tylko większych
środków finansowych, ale najczęściej także kontaktów w miejscach ich dystrybu-
cji. Powszechnie znanym przedsiębiorstwem, które oferowało takie przedmioty,
była słynna Cepelia – choć kojarzona przede wszystkim z wyrobami ludowymi,
w rzeczywistości producentka głównie przedmiotów projektowanych przez
artystów plastyków29. Jej handlowa oferta poza tanią ceramiką czy słomianymi
matami zawierała wiele obiektów unikatowych, kosztownych i trudno dostępnych
(tkaniny, meble, biżuteria). Rzadko jednak, szczególnie pośród wyrafinowa-
nych czy zasobnych odbiorców, praktykowano zwyczaj urządzania wnętrz tylko
w oparciu o wyroby tej firmy, choćby nawet te najbardziej luksusowe. Przywołane
„ty i Ja”, w którym regularnie omawiano mieszkania stołecznych elit, wprawdzie
wymieniało przedmioty z Cepelii, ale jako elementy uzupełniające wnętrze lub
punkt wyjścia dla niebanalnych przeróbek (siedziska z wiklinowych koszy itp.)30.
W Poznaniu funkcjonowała renomowana cepeliowska spółdzielnia Rzeźba
i stolarstwo artystyczne produkująca kosztowne meble stylowe lub ich warianty –
jak wspomina sama ich autorka Bogusława Kowalska – poszukiwane właśnie przez
zamożnych poznaniaków, elitarną inteligencję31.
innym, może nawet istotniejszym przedsiębiorstwem, którego oferta sta-
nowiła obszar zainteresowania finansowych (a także intelektualnych) elit, było
P.P. Desa – przedsiębiorstwo monopolizujące handel dziełami sztuki i antykami32.
27 a. osęka, O piękno demokratyczne, „Projekt” 1981, nr 2, s. 9.
28 o czym szerzej M. Mazurek, Społeczeństwo kolejki. O doświadczeniach niedoboru 1945–1989,
Warszawa 2010, a w kontekście mebli B. Brzostek, Wokół Emilii [w:] Emilia. Meble, muzeum, modernizm,
red. K. szotkowska-Beylin, Kraków–Warszawa 2016, s. 77–90.
29 P. Korduba, Ludowość na sprzedaż. Towarzystwo Popierania Przemysłu Ludowego, Cepelia, Instytut Wzor-
nictwa Przemysłowego, Warszawa 2013.
30 P. Korduba, Ludowość…, s. 242–244.
31 J. Kowalski, Meble Kowalskich. Ludzie i rzeczy, Dębogóra 2014, s. 286–287.
32 W opracowaniach socjologicznych dot. kultury mieszkalnej nabywane w niej wyposażenie stanowiło
nawet osobną kategorię (Meble stylowe typu „Desa”) por. z. Jarząbek, Kultura mieszkaniowa w nowych
osiedlach wielkomiejskich [w:] Mieszkanie. Analiza socjologiczna, red. E. Kaltenberg-Kwiatkowska,
Warszawa 1982, s. 227–228.
MIESZKAĆ LUKSUSOWO
m cow ZEŃ
FF. tagi "—
R
- A z a ;- Og Pi + z2% „ A
4. Meble stylowe projektu Bogusławy Kowalskiej,
Wystawa na Międzynarodowym Triennale Mebla na MTP 1980 r., ze zb. Archiwum Cepelii
Już sama atmosfera i charakter jej salonów, ulokowanych zawsze w prestiżowych
adresach miasta, a także wyselekcjonowana przez komisje wycen i ocen oferta
czyniły z niej miejsce społecznie ekskluzywne o znacznej sile wzorcotwórczego
oddziaływania, co do dziś świetnie dokumentuje scena serialu Czterdziestolatek,
z odcinka „Portret przodka” z Ireną Kwiatkowską w roli głównej. Klientami
poznańskiej Desy byli, jak i w innych miastach, przede wszystkim ludzie zamożni,
pośród których dało się wyróżnić rzeczywistych kolekcjonerów, posiadających
imponującą wiedzę i poszukujących konkretnych obiektów, oraz przeważającą
większość, która gromadziła za jej pośrednictwem elementy wyposażenia wnętrz,
mając także swoje preferencje i gusta, które w dodatku zmieniały się na przestrzeni
dekad — wspomina Maria Radoła, wieloletnia pracownica i szefowa poznańskiej
Desy*. Zastrzega jednak, że choć Desa miała monopol na obrót antykami, to
oczywiście obok niej zawsze istniał w tym zakresie także tzw. czarny, nieoficjalny
rynek. Wedle jej oceny w latach 70. poszukiwano na ogół obiektów z epok daw-
nych (XVII-XVIII w.), zainteresowaniem cieszyło się takie malarstwo i barokowe
meble. Dopiero pod koniec tej dekady i w kolejnej doceniono obiekty z XIX wieku
i wtedy rozpoczęła się kariera szczególnie poszukiwanych przez poznaniaków
mebli biedermeierowskich, zaspokajających potrzebę dostatniej mieszczańskiej
nobliwości, a także tych utrzymanych w estetyce Ludwika Filipa, których z kolei
poszukiwali ci, dla których dekoracyjny i zdobniczy aspekt był istotniejszy. Wtedy
też zmienił się popyt na malarstwo i pojawiła się moda na artystów młodopolskich.
33 Informacje zaczerpnięte na podstawie wywiadu przeprowadzonego 16 VII 2017 r. Maria Radoła
rozpoczęła pracę w P.P. Desa w 1967 r. M. Radoła, Antykwariusz o antykach, „Dziennik Poznański”
25 X 1991; taż, W antykwariacie. Było, minęło..., tamże, 13 XI 1991.
233
PIOTR KORDUBA
5. Wystawa uczniów Spółdzielni Rzeźba i Stolarstwo Artystyczne w Poznaniu,
koniec lat 60. XX w., ze zb. Archiwum Cepelii
Nabycie prac Jacka Malczewskiego, Olgi Boznańskiej czy Stanisława Ignacego
Witkiewicza było już poważniejszym wydatkiem, ale prócz nich ukonstytuował
się kanoniczny wręcz zestaw „salonowych” malarzy szczególnie chętnie poszuki-
wanych do wystroju dostatnich wnętrz, takich jak: Teodor Axentowicz, Wlastimil
Hofman, Julian Fałat, Alfons Karpiński. Jeszcze później dało się odnotować modę
na wyroby secesyjne, a ostatecznie na art dóco i przedmioty z dwudziestolecia mię-
dzywojennego. W Desie nabywano także bardzo chętnie przedmioty rzemiosła
artystycznego, a przede wszystkim srebra stołowe i porcelanę. W tej ostatniej prym
wiodły przede wszystkim wyroby miśnieńskie, ale także ceramika Rosenthala,
traktowana raczej użytkowo niż dekoracyjnie, na co z pewnością wpływ miała jej
jeszcze przedwojenna popularność pośród zasobnego poznańskiego mieszczań-
stwa, a tym samym ciągle niemała dostępność w mieście. Wiele zamożnych pań
domu poszukiwało słynnego serwisu „Biała Maria, którego miejscem nie była
serwantka, tylko stół podczas rodzinnych i towarzyskich uroczystości. Naczynia
zestawiano z dawnymi srebrami lub bardziej dostępnymi stylizowanymi sztuć-
cami państwowego producenta HEFRA. Desa była także miejscem poszukiwa-
nia dawnej biżuterii. Nabywanie przedmiotów w Desie miało obok zaspokajania
potrzeb estetycznych, uzupełniania wyposażenia domu w to, czego nie przynosiła
produkcja współczesna, także inny walor, a mianowicie zainwestowania wolnych
środków finansowych w autentyczne wyroby, których oryginalność potwierdzało
zaufanie do przedsiębiorstwa — podkreśla Radoła. Dla wielu bardzo zamożnych
poznaniaków zakupy w Desie były jedną z nielicznych możliwości upłynnienia
naprawdę znacznych zasobów finansowych?*, stąd też zdarzali się nawet tacy, dla
34.Q czym także w tym tomie J. Głaz, Swojscy, nasi, bogaci.
234
MIESZKAĆ LUKSUSOWO
CAC?
M. BARANOWSKI, A. BEREZIAŃSKI, J. BOGACKA, K. DOMBKA
D. FELDMAN. G. GUGAŁA - STOLARSKA. 8. HABERZAK
A.B. KAPELA, A KAŻMIERCZAK. M. KNAST. M KRÓLIKOWSKI
A. KRYŃSKA - KWAŚNIEWSKA. E. J. KRUGER,
A. ŁABĘDZKI, K. MENDERER, ST. MROWIŃSKI, A MUZSIK
M. OLSZANOWSKI, J. PŁUCIENNIK. J. RADZKA - PIETRZAK
A. REICH, J.ROCHACKI S$. SKORWIDER. J. STOLARSK|
U. SZTWIERTNIA. M. VELTUZEN - NAGRABECKA. T WÓJCIK.
A ZMIJEWSKA - WÓJCIK
MALARSTWO, GRAFIKA. RZEZBA, TKANINA ARTYSTYCZNA, CERAMII SZKŁC LAMPY. BIŻU
MEBLE I ARTYSTYCZN € romy war KOWE Z DREWNA I METALU. PROJEKTY WNĘTRZ I REAL ZA ACJE
POZNAŃ 2 WIELKA 11
6. Plakat Galerii Domus przy ul. Wielkiej 11, ze zb. prywatnych
których waga sreber stołowych i dekoracyjnych czy wielkość szlachetnych kamieni
w biżuterii odgrywały rolę pierwszorzędną.
Na poznaniaków z zasobniejszą kieszenią, a także tych z bardziej niestandardo-
wymi oczekiwaniami czekała ponadto oferta niegdyś słynnej Galerii Domus, nale-
żącej do artysty plastyka Andrzeja Kapeli, mieszczącej się przy ul. Wielkiej 11%.
Był to założony w początku lat 70. wnętrzarski butik, wzorowany na podobnych
sklepach z ówczesnego Berlina Zachodniego, którego oferta zasadniczo różniła
się od produkcji przemysłowej. Według plakatu reklamowego oferował meble
i artystyczne formy użytkowe z drewna i metalu, lampy, szkło, ceramikę, tkaninę
artystyczną, grafikę i malarstwo oraz biżuterię. Estetyczną orientację wystawio-
nych tam sprzętów, oświetlenia i drobniejszych elementów wyposażenia wnętrz
35 Informacje o butiku zaczerpnięte od artysty plastyka Jana Kapeli, brata artysty plastyka Andrzeja (1943-
2016), podczas wywiadu 5 X 2016 r.
235
Piotr Korduba
236
można by określić jako skandynawską. Dominowały w nich zatem formy mini-
malistyczne, naturalne drewno i jasne kolory. Wiele ze sprzętów było projektowa-
nych wprost przez właściciela oraz jego brata Jana Kapelę, opierających się często
na pozornie bezużytecznych półproduktach dostępnych na rynku (np. bambus),
które stawały się punktem wyjścia dla autorskich pomysłów na wyroby w krót-
kich seriach. Butik nie oferował oczywiście kompleksowego wyposażenia wnętrz,
raczej pojedyncze elementy w cenach silnie zróżnicowanych od niskich do bardzo
wysokich. Kapelowie zajmowali się również projektowaniem wnętrz prywatnych
i mieli duże wzięcie pośród elitarnej poznańskiej klienteli.
z niniejszego szkicu nie tyle wyłania się obraz domów i wnętrz mieszkalnych
zamożnych poznaniaków schyłku Peerelu, co raczej pewne mechanizmy ich kreacji.
trudno bowiem uchwycić wyrazisty i zintegrowany estetyczny styl, choć w zakresie
samej architektury i wykończenia domów jest on choćby na przykładzie projektów
Jana Dudka-Korneckiego w pewnym stopniu zauważalny. Jeśli zaś chodzi o wspo-
mniany mechanizm, był nim przede wszystkim przywilej wyboru. Finansowe
możliwości, towarzyskie i zawodowe kontakty, otwierały przed tą grupą nieporów-
nywalnie większe niż przed tzw. przeciętnym obywatelem możliwości pozyskania
materialnych dóbr w świecie towarowej reglamentacji. Unikatowe lub prototypowe
wyroby krajowej produkcji seryjnej, sprzęty i elementy wystroju wnętrz wykony-
wane na zamówienie, ekskluzywna oferta Cepelii i Desy czy też Pewexu, a nawet
zakupy w Berlinie zachodnim, bardziej realne z powodu niewielkiej odległości, ale
również biznesowych kontaktów najzamożniejszych poznaniaków36. Wszystko to
pozwalało na wnętrzarską różnorodność, którą trzeba uznać za podstawową kate-
gorię opisu omawianego modelowego domu. nie musi to jednak wcale oznaczać
indywidualności, jaka dla przykładu charakteryzowała przede wszystkim stołeczne
wnętrza, choć nie tyle finansowych, co intelektualnych elit tego czasu37. z ryzykiem
niewielkiego błędu można przyjąć, że estetyką mieszkań zamożnych poznaniaków
oraz im podobnych w innych miastach rządziła pewna powtarzalność, wynikająca
nie tylko z ograniczenia możliwości owego uprzywilejowanego wyboru, ale także
z jego dystynktywności, a więc tego, że pewne rozwiązania, meble, antyki, dzieła
sztuki czy techniczne urządzenia były modne, niosły za sobą komunikat o przyna-
leżności do elit, a inne nie. Warto jednocześnie zauważyć, że zebrane informacje
przekonują o pewnej zachowawczości wyborów, ich replikowaniu, a nie awangar-
dzie, przecieraniu szlaków. trzeba to również uznać za wyraźny rys tej ekskluzyw-
nej konsumpcji, co więcej, uchwytny już w Poznaniu pośród jego elit w zupełnie
innych warunkach okresu międzywojennego dwudziestolecia38. niestety obecny
stan naszej wiedzy na temat stylu życia zamożnych poznaniaków tytułowego czasu
nie pozwala na wyciągnięcie dalszych i bardziej zobiektywizowanych wniosków.
36 Wspomina o tym również Jan Dudek-Kornecki. Por. także J. Głaz, Swojscy, nasi, bogaci w tym tomie.
37 Dobry ich przekrój prezentują książki: F. Uniechowska, Moje hobby to mieszkanie, fot. a. Pisarski,
Warszawa 1978; Kuczyńska, Mieszkanie…, Warszawa 1986.
38 E. syska, Marian Swinarski (1902–1965): poznański antykwariusz i bibliofil, Poznań 2014, s. 100–124;
P. Korduba, a. Paradowska, Na starym Grunwaldzie. Domy i ich mieszkańcy, Poznań 2012, s. 20; a. Przy-
bylski, Abisynia. Osiedle na poznańskim Grunwaldzie, Poznań 2017, s. 120–121; M. Michalak, H. Wróbel,
„Całość imponująca rozsądkiem”. Mieszczański dom w międzywojennym Poznaniu, w tym tomie.
abstract
237
tymczasem studia nad tym, oczywiście szersze niż problem kultury mieszkania,
dokonujące się z przyłożeniem właściwego warsztatu metodologicznego, powinny
być podjęte z różnych powodów. idzie tu między innymi nie tylko o precyzyjne
i przekrojowe opisanie strategii, jakimi kierowały się finansowe elity tamtego czasu,
ale także czy były one w jakimkolwiek stopniu własne, czy stanowiły założycielski
fundament pod samoświadomość dzisiejszych elit tego miasta i wreszcie czy tym
samym dają się wpisać w rzekomą historyczną specyfikę miasta i regionu.
abstract
Luxurious living. Reflections on the housing culture of Poznań’s wealthy
residents in the last decades of communist Poland
Both sociologists and habitation culture experts in the 1970s correctly observed
that Polish society was increasingly succumbing to consumerist ideals. They descri-
bed the Polish way of life as the neo-Burgher lifestyle. it involved chiefly the pur-
suit of material objects and the prestige that came with their possession. The prime
purpose in life was to accumulate wealth. signs of prosperity and the ability to
display them to others were considered central to one’s self-perceived status. such
consumer aspirations were found to have been influenced by Western models. The
centerpiece of that lifestyle was one’s dwelling and its quality, furnishings and deco-
rations, as well as the culture of spending leisure time. in the late communist era,
Poznań was a perfect example of a social space in which all of these phenomena
were manifested. Both popular belief and research findings have long associated
the city with the bourgeoisie class, entrepreneurship and affluence. a single-family
villa, especially one built according to a personalized design, with furnishings that
exceeded the common standard, were then more than now a distinguishing mark of
social status. Many such residences were commissioned by wealthy members of the
intelligentsia and private enterpreneurs. one of the most popular architects of the
time was Jan Dudek-Kornecki (b. 1928). His designs invariably resembled a balan-
cing act aimed at reconciling his clients’ aspirations with the constraints imposed
by building law and the limited availability of construction and finishing materials.
Despite such stumbling blocks, he managed to rise considerably above the level of
sophistication common at the time. in his interior decoration, he relied heavily on
antiques, works of art and one-of-a-kind pieces of contemporary furniture, which
he obtained from furniture exhibitions at the Poznań international Fair and from
the swarzędz Furniture Factory. The article explores the luxury living practices and
strategies seen in Poznań during the era that ended in late 1989.
translated by Krzysztof Kotkowski
238
Marta Piotrowska
Poznańskie restauracje
Wokół rodzinnego obiadu
obiad niedzielny to rodzinna instytucja1. scenariusz spędzania niedzieli
i celebrowania najważniejszego świątecznego posiłku wypracowywały pokolenia
poznaniaków. Czy współcześni mieszkańcy grodu Przemysła kultywują tę tra-
dycję? Poznański rynek restauracyjny oferuje aktualnie ogromny wybór kuchni
z całego świata oraz modnych trendów żywieniowych, takich jak dieta bezglute-
nowa czy weganizm. Czy zatem tradycyjna kuchnia nadal jest żywa i popularna,
czy jednak modowe nowinki zdominowały obiady poznaniaków?
Rodzinne obiady przy domowym stole, szczególnie te w gronie poszerzonym
o ciotki, wujów i kuzynostwo, są dziś coraz rzadsze. W zamian obserwujemy gwał-
towny rozwój gastronomii i idącą za tym powszechność stołowania się w mieście.
W samym tylko 2016 roku w powiecie poznańskim uruchomiono 243 kawiarnie
i restauracje2. Konsekwencją tych zmian jest właśnie przeniesienie większości spo-
tkań rodzinnych do lokali gastronomicznych. Przyczyną tego trendu, obok wzro-
stu zamożności poznaniaków (poziom restauracji, w której urządzamy uroczy-
stość, określa nasz status społeczny), jest też zauważalny proces odchodzenia od
kameralnego spotkania rodzinnego na rzecz łatwiejszego uczestniczenia w życiu
miasta. W latach wcześniejszych poznaniacy także korzystali z usług restauracji,
ale nie była to praktyka tak powszechna jak dziś.
Kaczka z pyzami. Historia poznańskiej Hacjendy
na mapie Poznania jest kilka punktów, które od zawsze ściągały na niedzielne
obiady rzesze poznaniaków. najsłynniejszym z nich, a co najważniejsze działają-
cym nieprzerwanie od ponad 40 lat, jest Hacjenda położona na Morasku. założona
w 1973 roku roku przez Gwidona trepińskiego (1920–2006) wraz z małżonką
anną (1922–2017), a także córką Donatą i zięciem Waldemarem zalewskim,
pozostaje doskonałym przykładem, jak stworzyć miejsce niezwykłe, ceniące smak
i jakość, oraz ściągnąć niezwykłych gości do restauracji w szczerym polu3. Była
jedną z pierwszych prywatnych restauracji w latach 70., i co więcej – na stałe
1 M. Krajewski, Niedziela na słodkim [w:] Dom polski. Meblościanka z pikasami, red. M. Czyńska, Wołowiec
2017, s. 129.
2 Dane na podstawie druku Mz 48. sprawozdanie z działalności w zakresie higieny żywności, żywienia
i przedmiotów użytku za rok 2016 dla Powiatowej stacji sanitarno-Epidemiologicznej w Poznaniu.
3 informacje dotyczące działalności Hacjendy za czasów jej pierwszych właścicieli pochodzą z relacji ich
córek Donaty trepińskiej-Rumianek (9 iX 2017) oraz Ewy Ruszkiewicz (5 iX 2017), a także z ich rodzin-
nego archiwum.
POZNAŃSKIE RESTAURACJE
s”
B
1. Restauracja Hacjenda na Morasku, lata 70. XX w., fot. ze zb. rodzinnych
wpisała się w niestabilny przecież pejzaż poznańskiej czy nawet szerzej wielkopol-
skiej kuchni i restauratorstwa. Przyczyny i kulisy powstania Hacjendy są całkowi-
cie nieoczywiste i w pewien sposób odległe od powszechnych skojarzeń, jakie od
kilku dziesięcioleci wywołuje ona pośród poznańskiej klienteli.
Podobnie jak wielu innych poznaniaków, także rodzina Trepińskich wynaj-
mowała zagranicznym gościom uczestniczącym w Międzynarodowych Targach
Poznańskich pokoje w swoim domu, malowniczo położonym na poznańskim
osiedlu Za Cytadelą. Ta prywatna działalność hotelarska była w czasach PRL spo-
rym wkładem finansowym w budżet wielu rodzin. Jednak u Trepińskich poza
noclegiem goście otrzymywali także smaczne i elegancko podawane obiady, z kla-
syczną pieczoną kaczką w roli głównej. Posiłki serwowane w scenerii ogrodu przez
stylową panią domu mocno odbiegały od pseudoluksusu, jaki w tamtych czasach
oferowały orbisowskie restauracje hotelowe pod czujnym okiem opiekunów ze
Służby Bezpieczeństwa. W domu Trepińskich także na co dzień i przy prywatnych
spotkaniach towarzyskich dbano o wysoką kulturę kuchni i stołu, tym bardziej
że utalentowanym kucharzem był sam gospodarz. Bardzo dobrze przyjmowane
przez dewizowych gości tradycyjne obiady były jednym z powodów, dla których
Trepińscy zaczęli myśleć o profesjonalnej gastronomii. Kolejnym były ich częste
zagraniczne podróże, głównie do Wielkiej Brytanii i Niemiec, które przynosiły
rzadki przywilej zapoznawania się z zachodnim restauratorstwem.
Pomysł na założenie restauracji pojawił się dzięki rozmowom z zagranicz-
nymi gośćmi, a inspiracją tematu przewodniego, jakim stała się pieczona kaczka,
była wizyta w jednej z monachijskich restauracji. Skojarzenie z wielkopolską tra-
dycją było dla Trepińskiego oczywiste, należało tylko dopracować recepturę na
modłę poznańską. W Morasku, wówczas podpoznańskiej wsi, za której granicą
239
MARTA PIOTROWSKA
LI FEB. j i
Pi) || add |
= szą 1 JAlL:
2. Gwidon i Anna Trepińscy z córką Donatą — pierwsi właściciele Hacjendy, lata 70. XX w.,
fot. ze zb. rodzinnych
rozpościerał się poligon wojskowy, zięć Gwidona, Waldemar Zalewski, posia-
dał gospodarstwo ogrodnicze. Trepińscy dokupili ziemię i wybudowali budynek
według własnego projektu (Gwidon był z wykształcenia technikiem budowlanym).
Forma prostego pawilonu na planie prostokąta nakrytego dwuspadowym dachem
przypominać miała wiejską zagrodę i wtapiać się w rolniczą okolicę. Do nowo
powstałej restauracji, daleko za miastem, nie prowadziła asfaltowa droga i nie
dojeżdżała komunikacja miejska. Oddalone od centrum miejsce zdobyło jednak
serca poznaniaków. Pierwszym pomysłem na nazwę restauracji była „Zagroda,
ale wydawała się zbyt przaśna. „Hacjendę” zaproponowała Anna Trepińska pod-
czas skądinąd niedzielnej, rodzinnej narady, a bezpośrednią dla niej inspiracją był
niedawny pobyt w Hiszpanii. Skojarzenie z rolniczym i beztroskim Moraskiem
nie wydawało się wtedy zbyt odległe, a do pewnej egzotyczności zachęcały bardzo
wówczas popularne programy podróżnicze Tony Halika. Nie poprzestano jednak
na samej nazwie. Wokół budynku stworzono bujny ogród z sadzawką i wypie-
lęgnowanym trawnikiem. W wystroju wnętrza skorzystano z wzorców zaczerp-
niętych z angielskich pubów i bawarskich gospód. Ciężkie drewniane meble, bar
osłonięty ścianą wyłożoną zielonym szkłem butelkowym, drewniane żyrandole
wykonane przez lokalnego stolarza na wzór tych podpatrzonych w Monachium.
Trzeba dodać, że Trepiński — niczym wytrawny restaurator — podszedł do zagad-
nienia profesjonalnie i zgodnie z modelami jeszcze przedwojennych lokali, od
początku przewidział bowiem osobną salę na mniejsze, zamknięte spotkania.
Hacjenda wyróżniała się w latach 70. do tego stopnia, że pisała o niej ogól-
nopolska prasa. Były to z dzisiejszego punktu widzenia kwestie oczywiste, ale
wówczas całkowicie unikatowe. A więc przede wszystkim dobra kuchnia oparta
240
POZNAŃSKIE RESTAURACJE
3. Degustacja win Tio Pepe w Hacjendzie, 1973 r., fot. ze zb. rodzinnych
na krótkiej karcie i jakościowych produktach. Królowała w niej pieczona kaczka
z jabłkami i świeżym majerankiem, modra kapusta, ręcznie wyrabiane pyzy droż-
dżowe, doskonałe de volaillee z rozbijanego na strzępy mięsa z dodatkiem masła
i pietruszki, staropolska czernina z kluseczkami, barszcz z pulpecikami i praw-
dziwe frytki. Ewa Ruszkiewicz i jej siostra Donata Trepińska-Rumianek wspomi-
nają jeszcze filet a la Hacjenda. Był to solidnie rozbity schab formowany w gruby
kotlet podawany z sosem śliwkowym. Recepturę tego ostatniego Trepiński opra-
cował samodzielnie, modyfikując gotowy sos. Filet zdobiła połówka brzoskwini
z puszki; „to żółte” było ulubioną potrawą dzieci odwiedzających Hacjendę z rodzi-
cami. Owoce egzotyczne (zazwyczaj konserwowe, najczęściej ananas) dodawane
do mięs były wyrazistym elementem mody na kuchnię międzynarodową i „nowa-
torskie potrawy”, stały się popularnym sposobem garnirowania potraw na prze-
łomie lat 70. i 80. W Hacjendzie poszukiwano też innych kulinarnych nowości.
Pierwsza cykoria podana w restauracji była wyhodowana na piasku w piwnicy
lokalu. Stanowiła ciekawostkę, a sałatki z niej podawane cieszyły się niemałą
popularnością. Na deser serwowano z kolei ogromne melby na bazie lodowych
kul cassate i sosów owocowych, a całość zwieńczały wymyślne kompozycje z kro-
jonych owoców.
Warto zauważyć, że choć pierwsi właściciele wywodzili się z różnych regio-
nów — Gwidon rodowity Wielkopolanin, Anna ze Lwowa — to elementy kuchni
kresowej nigdy się w Hacjendzie nie pojawiły. Nie tylko jednak sam pomysł na
podmiejską restaurację oraz warstwa kulinarna stanowiły o niezwykłości tego
miejsca. Była nim również absolutna wówczas nowość: muzyka grająca w tle.
Gwidon Trepiński przywoził z zagranicy płyty, głównie jazzowe, zaopatrując
241
MARTA PIOTROWSKA
gf Tt . 7 .
"ff j se " b» fo
AP , Ś dopór jo ERACI
Jka kamala A Ularede prznalacse KĘ
AE F Z mał
polo kacchzuć e
A f* XI A
„ Macjenalzć |
f
falulacyi e kcmselnce fojadlarz 4 go
direcadók Leal.
Olzonce gó PZA Ż: alot
= orz "HÓaó fat ul. d | to ce
l + ,
| fanzzarń - 4 lożrota
t
fw, e A ludy LBP
4. Wpis T. Zarzeczańskiej-Różańskiej w „Księdze pamiątkowej gości Hacjendy”,
111I 1979 r., fot. ze zb. rodzinnych
się m.in. w londyńskim sklepie His Masters Voice, następnie przegrywał je na
taśmy magnetofonu szpulowego i odtwarzał w godzinach działalności restaura-
cji. Obecność tego muzycznego tła to najczęściej wymieniany w księdze pamiąt-
kowej gości powód, dla którego, poza kaczką, tak chętnie wracali do Moraska.
W Hacjendzie nigdy nie podawano wódki, za to można było napić się wyselek-
cjonowanych gatunków piwa (tych produkowanych na eksport) oraz markowych
win, w tym także hiszpańskich. Tu odbywały się pierwsze profesjonalne degusta-
cje winiarskie ciągnące się do rana. Słynna degustacja sherry Tio Pepe z winnicy
Gonzaleza Byassa pozostała w pamięci młodszej córki Ewy Ruszkiewicz do dzisiaj.
Należy zauważyć, że to Hiszpanie bardzo zabiegali o to, aby zaistnieć w restaura-
cji za żelazną kurtyną. Wspomnieć jeszcze trzeba o specjalnie komponowanych
bukietach z polnych kwiatów zdobiących stoły, co należało do obowiązków Donaty
Trepińskiej-Rumianek, która do dzisiaj zawodowo zajmuje się dekoracją wnętrz.
Tymczasem początki całego przedsięwzięcia nie były łatwe; ciągła walka
o etaty, problemy z woda czerpaną ze studni głębinowej, konieczność sprowadzenia
242
POZNAŃSKIE RESTAURACJE
Uypże i wysłów po rocku
a „AACJEMDE - 4 ye. fe,
" (
Ej TU „7 E ' *
Ś 7
| / Ł Ą
( LLL DS Lr
Alosaę JE” z
PS. PD. 4ć. fAalin so) 2 lotne,
i Mu 1, sie c/ozu 4 poaaz "© =
Z” bart cb M 77
a echo posiu ę i Że 7
C- pa
5. Wpis Z. Laskowika w „Księdze pamiątkowej gości Hacjendy”, 1976 r., fot. ze zb. rodzinnych
wyposażenia kuchni aż z Anglii. Przede wszystkim ciągłe zaangażowanie wszyst-
kich członków rodziny, którzy osobiście w restauracji pracowali. Gwidon wraz
najętymi kucharzami był odpowiedzialny za jakość potraw, Anna trzymała pie-
czę nad barem i przyjmowała zamówienia, a córka Donata zajmowała się salą.
W weekendy i podczas dużych imprez targowych do pomocy dołączała druga
córka Ewa, wówczas studentka. Paradoksalnie to z powodu najróżniejszych ob-
ostrzeń i trudności, jakie stały przed prywatną działalnością w latach 70. i 80.,
do Moraska doprowadzono linię autobusową i wyasfaltowano drogę. Gwidon
Trepiński wystarał się o tę inwestycję, dowodząc, że Morasko jest miejscowo-
ścią turystyczną — wszak mieści się tutaj rezerwat meteorytów, dzięki czemu jako
właściciel położonej w nim restauracji mógł zatrudnić czterech pracowników!
O limicie zatrudnienia wspominał w 1975 roku w kontekście Hacjendy dzienni-
karz „Kuriera Polskiego” Florian Dłużak: „Przepisy dotyczące prywatnej gastro-
nomii pozwalają zatrudnić tylko 4 siły najemne. Przy większym zatrudnieniu traci
się podstawę do zwolnienia od podatków. Tymczasem to zwolnienie — w okresie
pierwszych 3 lat — jest bardzo ważne, ponieważ współwłaściciele na budowę lokalu
zaciągnęli bardzo poważne zobowiązania finansowe”*. Progi zatrudnienia unie-
możliwiały wprowadzenie obsługi kelnerskiej, co z kolei wymusiło w Hacjendzie
4 FE Dłużak, Kaczka z jabłkami w szczerym polu, „Kurier Polski” nr 39 z 17 II 1975.
243
Marta Piotrowska
244
samoobsługę, a o odbiorze przyrządzonych potraw informowała tablica wyświe-
tlająca numery stolików. na Dłużaku wrażenie zrobił właśnie brak szatniarza,
samoobsługa, skromność i stylowość lokalu oraz fenomenalna kuchnia5. Warto
w tym kontekście wspomnieć, że w 1975 roku w PRL istniało zaledwie 2,2 tys.
prywatnych placówek gastronomicznych różnych rodzajów i kategorii6, tymcza-
sem w księdze pamiątkowej gości lokalu prof. Jacek Fisiak pisał: „Byłem w setkach
restauracji na trzech kontynentach. ta jest w pierwszej piątce!”7.
Mimo iż Hacjenda była mieszanką eleganckiej restauracji z barem samoob-
sługi, to większość znanych osób, które tam trafiały, stawała się stałymi klientami.
odwiedzali ją zarówno targowi goście, zasobni biznesmeni i pomniejsi prywacia-
rze, jak i śmietanka towarzyska ówczesnego Poznania czy też ogólnopolscy arty-
ści estrady (Kalina Jędrusik, Urszula sipińska, irena Dziedzic, prof. Wiktor zin).
olimpijczyk i artysta Władysław Komar potrafił przyjechać specjalnie z Warszawy
na swoją ulubioną luzowaną kaczkę, którą zjadał w całości. Lokal odwiedzali goście
z całego świata, przyjmując tutejsze obyczaje z pełnym zrozumieniem i często
wykorzystując trawnik i koc do konsumpcji w piknikowym stylu. nieodłączonym
elementem weekendowego widoku Hacjendy był nie tylko parking pełen aut,
ale też kolejka szacownych gości, demokratycznie czekających na wolny stolik.
W restauracji intencjonalnie nie prowadzono bowiem rezerwacji stolików, wyjątki
czyniąc niekiedy dla znajomych gości targowych. Choć Hacjenda nigdy się nie
reklamowała, to właściciele przypadkowo odkryli, że była polecana w niemiec-
kich biurach podróży. Wynikało to zapewne nie tylko z pozytywnych doświadczeń
gości, ale także z biegłej znajomości języka niemieckiego przez samego właściciela,
która ułatwiała wizytę takiej klienteli.
trepińscy i restauracja Hacjenda otrzymali w 1977 roku bardzo prestiżowe
wówczas ogólnopolskie wyróżnienie, jakim była „srebrna Patelnia”, przyznawane
przez Międzywojewódzkie zrzeszenie Prywatnego Handlu i Usług w Poznaniu.
Dwa lata później zostali laureatami nagrody Kowalskich – wyróżnienia przyzna-
wanego przez czytelników „Kuriera Polskiego”. Jak donosił „Głos Wielkopolski”
z 8 października 1979 roku, „jest ona przyznawana [nagroda] osobom, zespołom
i zakładom wyróżniającym się w usługach. […] Wśród laureatów jest Gwidon
trepiński – właściciel zakładu gastronomicznego »Hacjenda« w Morasku. Uznano,
że w sposób wzorowy dba on o wybór potraw i obsługę klientów”8. Jak widać, sta-
rania właścicieli wykraczały daleko poza ówczesne standardy. Realizowali w miarę
możliwości koncept restauracyjny, który w 2017 roku zdaje się powszechny,
ale jeszcze do niedawna takim nie był. Dobra kuchnia, spójny wystrój, staran-
nie dobrana muzyka, kwiaty na stole, powszechna uprzejmość i zainteresowanie
klientem.
W 1980 roku rodzina trepińskich ze względów osobistych postanowiła
odsprzedać Hacjendę. Podeszli do tej decyzji bardzo indywidualnie, gdyż zale-
żało im, aby lokal nie stracił charakteru i nadal się rozwijał. Właściciel szukał
5 tamże.
6 tamże.
7 Księga pamiątkowa w posiadaniu D. trepińskiej-Rumianek oraz E. Ryszkiewicz.
8 „Głos Wielkopolski” 8 X 1979.
Poznańskie restauracje
245
odpowiedniego kupca pół roku, mimo wielu złożonych ofert kupna. Wreszcie trafił
na Lesława Wiatrowskiego, który od dwóch lat wraz z bratem zarządzał słynnymi
wielkopolskimi gościńcami (Hajduczkiem pod Pniewami oraz Rębajłą nieopodal
Piły)9. Gościńce te były skądinąd celem poznaniaków poszukujących dobrych
niedzielnych obiadów. Po wielu tajnych inspekcjach przeprowadzonych w restau-
racjach zarządzanych przez Wiatrowskiego Gwidon zaprosił go do rozmów.
Faktycznie nowi właściciele, Lesław Wiatrowski w spółce z bratem Włodkiem,
a potem już tylko żoną alicją, kontynuują chlubną wielkopolską tradycję.
aktualnie za restaurację odpowiedzialna jest ich córka sylwia. niestety początki
działalności nowych właścicieli przypadły na okres stanu wojennego. Restauracji
o dziwo udało się jakoś funkcjonować mimo braków surowca (głównie kaczek,
ale w pewnym momencie przyrządzano i podawano wszystko, co tylko można
było pozyskać w zakładach drobiarskich). Hacjenda była wówczas zamknięta aż
dwa dni w tygodniu (poniedziałki i wtorki), a w pozostałe dni podawano tylko
cztery dania. Restauratorów nawiedzały inspekcje robotniczo-chłopskie. tak czy
inaczej, Lesławowi Wiatrowskiemu udało się rozwinąć zaplecze kuchenne i tech-
niczne restauracji, albowiem w latach 80. do Hacjendy wciąż nie doprowadzono
gazociągu i wodociągu. Powiększył on lokal o przeszkloną werandę, zmoderni-
zował również system zarządzania, likwidując samoobsługę. Kolejna dekada lat
90. i uwolnienie rynku pozwoliły na dalszy rozwój i, co najważniejsze, na zbu-
dowanie na tyle stabilnej renomy, że restauracja do dzisiaj przyciąga w weekendy
tłumy poznaniaków na klasyczną kaczkę czy de volaille’a. zgodnie z dawną tra-
dycją kaczki piecze się tutaj w specjalnych piecach, a pyzy wyrabia na miejscu.
Współwłaścicielkę, panią alicję, można często spotkać za barem, podobnie jak
niegdyś trepińską. Hacjenda rozbudowała się o dodatkową salę, kelnerki obsłu-
gują przy stolikach, ale rodzinny charakter miejsca pozostał. tak jak Hacjenda
tworzy kulinarną historię Poznania, tak klienci tworzą historię Hacjendy. Młodzi
ludzie, którzy bywali tu w latach 70., teraz wracają ze swoimi dziećmi i wnukami.
niewiele pozostało restauracji w Poznaniu z taką ciągłością działania i konse-
kwencją w utrzymaniu odpornego na przejściowe nowości charakteru.
Hotel Rzymski. Mekka szparagowa
innym ważnym adresem dla statecznych poznaniaków poszukujących
doskonałego niedzielnego obiadu jest Hotel Rzymski. obiekt został wybudo-
wany w latach 1837–1840 jako Hotel de Rome przez niemieckiego przemy-
słowca augusta Krausego. W 1919 roku budynek przejęła Drukarnia i Księgarnia
Świętego Wojciecha i urządziła tu swoją główną siedzibę. Wówczas funkcjo-
nowała tam kawiarnia Warszawianka. W czasie ii wojny światowej budynek
znajdował się w rękach niemieckich i funkcjonował pod nazwą Hotel ostland.
odbudowany ze zniszczeń wojennych w uproszczonej formie, był od lat 50.
zarządzany przez przedsiębiorstwo państwowe Miejskie Hotele pod nazwą Hotel
Poznański. W latach 70. został przejęty przez W.P.t. Przemysław (Wojewódzkie
9 E. Cofta, W. Łęcki, B. zgodziński, Wielkopolskie gościńce, Poznań 1975. informacje dotyczące dzia-
łalności Hacjendy za czasów jej następnych właścicieli pochodzą z relacji Lesława Wiatrowskiego
(6 iX 2017).
MARTA PIOTROWSKA
6. Wnętrze restauracji „Rzymianka” w Hotelu Rzymskim, fot. ze zb. hotelu
Przedsiębiorstwo Turystyczne), wtedy też rozpoczęło w nim działalność bistro
Koliber. Lokal ten podawał śniadania hotelowe oraz oferował poznaniakom prostą
kuchnię tradycyjną. W październiku 1991 roku Hotel Poznański stał się własno-
ścią spółki pracowniczej i zmienił nazwę na Hotel Rzymski. W 1994 Koliber prze-
kształcił się w bistro Rzymianka i był to prawdopodobnie pierwszy w mieście lokal
z klimatyzacją”. Choć na środku sali królowała przywodząca na myśl śródziem-
nomorze marmurowa fontanna, to szef kuchni Janusz Masztalerz tworzył dania
inspirowane tradycją wielkopolską. Kiedy w latach 90. kalendarz MTP obejmo-
wał około stu dni w roku, to właśnie goście targowi stanowili większość klienteli
Rzymianki. Był to niezmiernie popularny lokal, tym bardziej że rynek gastronomii
prywatnej dopiero raczkował. Do najpopularniejszych dań tamtego okresu nale-
żały „Szatańskie Jadło”, czyli zrazy na ostro, udko kacze z pyzami, czernina i wszel-
kie mięsa grillowane. Czasy transformacji stawiały na obfitość i satysfakcję klienta.
Z czasem kuchnia Rzymianki ewoluowała w stronę przywracania dumy
z lokalnych tradycji kulinarnych. W 1998 roku rozpoczęto współpracę z Polskim
Związkiem Producentów Szparagów, którego celem jest propagowanie dań z tego
warzywa, zwanego złotem Wielkopolski. Sezon na szparagi stał się tradycją Hotelu
Rzymskiego i rozpoczyna się każdorazowo na początku maja konferencją pra-
sową organizowaną wraz z Katedrą Warzywnictwa Uniwersytetu Przyrodniczego
w Poznaniu, a kończy 26 czerwca. W tym okresie przygotowywane jest spe-
cjalne menu szparagowe, obejmujące dania od przystawki po deser. Podawanych
1 Informacje dotyczące historii Hotelu Rzymskiego oraz aktualnej działalności restauracji i bistro pocho-
dzą od Andrzeja Tkacza, dyrektora hotelu od 27 lat (28 IX 2017).
246
Poznańskie restauracje
247
jest wówczas od 30 do 40 potraw, które potem wchodzą do menu restauracyj-
nego. Poznański krytyk kulinarny Juliusz Podolski co roku dokumentuje kolejne
odsłony tego kulinarnego spektaklu: „Jak zwykle na stołach w Hotelu Rzymskim
było bogactwo potraw ze szparagów od kultowych już sakiewek ze szparagami
w kurkowym sosie, których twórcą był Janusz Masztalerz, były, długoletni szef
kuchni w Hotelu Rzymskim, po sushi ze szparagami, oliwy smakowe, marynowane
i kiszone szparagi, schab zawijany ze szparagami z sosem Mornay, po nowość,
placki szparagowo-ziemniaczane. to ostatnie danie bardzo wielkopolskie, bo łączy
dwa produkty tak przez nas lubiane. Hotel Rzymski w Poznaniu jest miejscem,
gdzie od wielu lat szczególnie traktuje się szparagi. Podczas gdy w innych restaura-
cjach w Poznaniu szparagi zniknęły z menu, dyrektor hotelu andrzej tkacz i szef
kuchni Janusz Masztalerz wraz z hodowcami szparagów raczyli gości daniami z tej
królewskiej rośliny. Dzisiaj, kiedy wszyscy podają szparagi, w Hotelu Rzymskim
mają one wyjątkowe znaczenie”11.
szczupłość bistra Rzymianka nie pozwalała na komfortową obsługę gości
hotelu, stąd kiedy w 2000 roku pojawiła się możliwość wynajęcia pomieszczeń po
hurtowni książek Drukarni i Księgarni św. Wojciecha, skorzystano z tego i urucho-
miono restaurację de Rome. Współcześnie z lokalu korzystają głównie mieszkańcy
Poznania, w tygodniu pracownicy okolicznych urzędów i banków, a w weekendy
stołują się tu całe rodziny. tutejsza kuchnia oparta jest na znajomości potrzeb
poznaniaków: posiłek ma być estetycznie podany, ale bez udziwnień, ma dobrze
smakować, ale nie pospolicie. Jednym zdaniem – ma być porządnie. Maciej nowak
w swoim felietonie dla magazynu „Kukbuk” nazwał to „podkręcaną klasyką”12,
i pisał: „takim odpowiednikiem w oldskulowej kuchni jest dla mnie Rzymianka
w Hotelu Rzymskim. Podają tam tradycyjne jedzenie w ładnej, współczesnej este-
tyce. to jest jednak głównie lokal dla ścierwojadów takich jak ja. W karcie mają
jedno czy dwa dania bezmięsne, ale w to mi graj. Jest kompot, i to wszystko jest
ładnie podane, są solidne stoły. odnoszę wrażenie, że do Rzymianki przychodzi
stateczne, poznańskie towarzystwo, w sile wieku. Można tam spotkać pana radcę,
panią profesor czy pana doktora, którzy witają się i jedzą wspólnie obiad. Kiedyś
trafiłem na urodziny jednej pani profesor prawa z uniwersytetu. Jadła obiad z całą
familią, ale zaszczyciła mnie pozdrowieniem i podaniem dłoni”13.
Restauracja Hotelu Rzymskiego zainicjowała własny wyrób rogali świętomar-
cińskich, przykładając się z pieczołowitością do jakości składników. Do masy, którą
są nadziewane rogale, dodaje się orzechy włoskie, a nie jak zazwyczaj, z powo-
dów ekonomicznych, orzechy arachidowe. smak takiego rogala diametralnie się
różni od powszechnie produkowanego odpowiednika. W okolicach 11 listopada
z pracowni restauracyjnej wychodzi ok. 2,5 tony świeżych rogali. Długa kolejka
chętnych zaświadcza o jakości tego poznańskiego wypieku i społecznej presji na
doskonałe rogale. Jest to ogromny wyczyn logistyczny, gdyż w tym samym czasie
druga część zespołu restauracji piecze gęsi w ramach akcji „Gęsina na św. Marcina”,
zapoczątkowanej w 2009 roku przez dr. Jacka szklarka, prezesa slow Food Polska,
11 J. Podolski, Szparagi czas zacząć… jeść, blog smaczny turysta, 5 V 2015.
12 M. nowak, Wzorem Londyniszcza, „Kukbuk” styczeń–luty 2016, s. 21.
13 tenże, Jem tu pełną łyżką, „Gazeta Wyborcza” 10 ii 2017.
Marta Piotrowska
248
we własnej interpretacji „Gęsina i dzban wina”. Rzymianka i restauracja de Rome
wspierają zarazem poznaniaków przy organizacji świąt, przygotowując pełne
menu wigilijne oraz podkreślając swój familijny charakter. z kolei pierwszego dnia
Wielkanocy lokal zaprasza na wielkie rodzinne śniadanie, gdzie można spróbować
słynnych pasztetów, z których od początku słynął Rzymski, a tradycję tę konty-
nuuje ireneusz Ptak, aktualny szef kuchni (wcześniej zastępca Masztalerza). Jak
widać na przykładzie Hotelu Rzymskiego, zwrot w stronę kuchni wielkopolskiej,
postawienie na jej unikatowe elementy (szparagi, gęsinę, rogale świętomarcińskie)
był świadomym wyborem placówki, swoistą jej specjalizacją.
Ratuszova. Regionalność nowoczesna
Restauracja Ratuszova to kolejne miejsce wpisujące się w mieszczańskie
oczekiwania kuchni stałej, niezmiennej i oferującej regionalne dania o określo-
nej jakości. nowa Ratuszova powstała stosunkowo niedawno, bo w 2008 roku,
i zdecydowanie postawiła na regionalność i „polskość nowoczesną”14. Lokal dzia-
łał jako winiarnia od 1954 roku do lat 80. i był zarządzany przez przedsiębiorstwa
państwowe. W latach 90. przeszedł w ręce prywatne. zauważalna zmiana charak-
teru lokalu dokonała się jednak za sprawą obecnego właściciela, który zdecydował
się podnieść restaurację na wyższy poziom kulinarny, przekształcając jadłodajnię
w elegancką restaurację. Ratuszova jest sztandarową restauracją na płycie starego
Rynku, serwującą polskie dania gościom zagranicznym, a w weekendy, według
opinii prowadzących, odwiedzana jest przez wielkopolskie rodziny z Poznania
i okolic. Według obserwacji Jarosława Przybylskiego, menadżera Ratuszovej,
poznaniacy w tygodniu chętnie eksperymentują z nowymi smakami, egzotycz-
nymi kuchniami narodowymi, ale w niedzielę kultywują tradycję obiadu rodzin-
nego, a ten zdecydowanie należy do klasyki.
szefowie kuchni (od 2008 r. Paweł Grygier i adam szefler) postawili na
polską kuchnię nowoczesną, mocno akcentującą poznańską tradycję. za swoją
pracę zostali wyróżnieni jedną czapką restauracyjnego przewodnika Gault
& Millau Polska 2017. z kolei w 2013 roku otrzymali certyfikat sieci Dziedzictwa
Kulinarnego Wielkopolski za dania typowe dla regionu, tj. czerninę z ręcznie
robionym makaronem, kaczkę pieczoną z jabłkami, pierogi z dziczyzną oraz za
korzystanie z produktów i surowców od producentów regionalnych, m.in. Marka
Grądzkiego (sery kozie zagrodowe), hodowli w Gralewie (mięso ze świni złotnic-
kiej) i wielu innych15.
Karta Ratuszovej ewoluuje, zgodnie ze światową tendencją, w kierunku nowego,
świeżego spojrzenia na klasyczną, domową kuchnię, co w przypadku Poznania
można wiązać z Michałem Kuterem z restauracji a nóż widelec. W Ratuszovej poja-
wiła się np. zdekonstruowana zupa ogórkowa przez niektórych gości oceniona jako
danie o trzech różnych smakach i strukturach, która wraz z innymi daniami stała
14 informacje dotyczące restauracji Ratuszova pochodzą od Jarosława Przybylskiego, menadżera lokalu (29
iX 2017).
15 za relacją Urzędu Marszałkowskiego z uroczystości wręczenia certyfikatów Wielkopolskiego Dziedzic-
twa Kulinarnego, 24 Vii 2013, www.umww.pl/attachments/article/36817/Kulinarne Dziedzictwo - Lista
24-07-2013.pdf
Poznańskie restauracje
249
się przedmiotem blogerskiej refleksji: „Moje pierwsze kontakty to obiady i spotka-
nia jeszcze w Ratuszowej, której nazwa pisała się przez »w«. Były tam smaki pol-
skie, mocno wielkopolskie w bardzo dobrym wydaniu. Potem lata mijały, podobnie
jak świetność tego miejsca. i pojawiła się nowa Ratuszova przez »v«. […] Czułem
pewne rozdwojenie jaźni – jedną nogą w Ratuszowej drugą w Ratuszovej. Potem
znowu z Elą degustacja nowej karty, dopracowanej, z takimi rarytasami jak mięso
z gołębia podawane w towarzystwie podrobów z tegoż ptaka. ta odmiana to praca
duetu szefa kuchni Pawła Grygiera i jego prawej ręki adama szeflera. tak solid-
nie tworzyli nowy wizerunek restauracji, że ta znalazła się w przewodniku Gault
& Millau Polska i jest w nim od dwóch lat […]. Dekonstrukcja zupy ogórkowej.
od razu włączyła mi się pamięć co do dwóch tematów. Po pierwsze ogórkowa.
Czy to zupa do restauracji, do karty, czy tylko na lunch? […] ogórkowa adama
szeflera stała pod moim nosem. na dnie talerza bernoise z warzyw, drobniutko
poszarpane mięso z ogona wołowego i kulka smaku – czyli magiczne ogórki. Kelner
zaczął lać intensywny bulion z ogonów wołowych. znad talerza uniosły się aro-
maty… Kocham bulion z ogonów, więc byłem szczęśliwy, że mogę oddać się pró-
bowaniu jego głębi. a potem ruszyłem dalej w poznawanie smaków i szukanie tego
najważniejszego – zupy ogórkowej. Wcześniej jednak poczułem olbrzymią radość,
warzywa były chrupkie! no i wreszcie ten moment, rozgniotłem kulkę i stało się,
na talerzu nastąpiła przemiana. ogórkowa stała się faktem. Przebłysk myśli, jakby
była jeszcze kulka ze śmietanką, to by było jak w domu. ale po drugiej łyżce byłem
jak w domu, mimo że bez śmietany. ostatnio wszyscy mówią o wolności. Jedni ją
szargają, inni nie doceniają, a jeszcze inni mają w nosie. Ratuszova zamanifestowała
wolność wyborów niczym nieskrępowaną. to właśnie ogórkowa. Mam bowiem
możliwość zjedzenia: a) bulionu z warzywami i mięsem i pozostawienia kulki ogór-
kowej lub jej zjedzenia osobno, b) zjedzenia trochę bulionu, trochę ogórkowej po
rozbełtaniu kulki lub c) od razu ogórkowej po natychmiastowym i bezwarunko-
wym wymieszaniu wszystkiego. Jedna zupa, a tyle wrażeń”16.
Kulinarna rewolucja
Certyfikat Wielkopolskiego Dziedzictwa Kulinarnego otrzymała w 2013 roku
wspomniana już restauracja a nóż widelec. Jej właściciel Michał Kuter jest naj-
bardziej utytułowanym i najczęściej przywoływanym szefem kuchni w Poznaniu,
który niewątpliwie dla rozwoju i nowej interpretacji kuchni wielkopolskiej zrobił
bardzo wiele. Wedle własnej deklaracji na restauracyjnej stronie pisze, że prezen-
tuje „innowacyjną wizję kulinarnego dziedzictwa regionu”. został doceniony tytu-
łem szefa Roku 2015 wydawnictwa Gault & Millau. „Poznań jest nowoczesnym,
stylowym miastem, ale gust kulinarny ma bardzo tradycyjny. Poznaniacy są kon-
serwatywni. Jeśli polubią jakąś restaurację, to wracają do niej parę razy w tygodniu.
i potrafią tak latami – mówi dalej, ale mimo to uważa, że Poznań może być polską
Kopenhagą. nie drugim Krakowem ani stolicą, ale miastem, do którego przyjeż-
dża się zjeść porządny polski obiad”17. tak o jego kuchni pisze Maciej nowak:
16 J. Podolski, Powróćmy jak za dawnych lat, blog smaczny turysta, 19 V 2017.
17 B. starecka [rozm. z Michałem Kuterem], Poznań może być polską Kopenhagą, 10 Xii 2016, /www.kuk-
buk.com.pl/wiadomosci/wywiad/michal-kuter-poznan-moze-byc-polska-kopenhaga/
MARTA PIOTROWSKA
7. Restauracja „A nóż widelec”, fot. ze zb. restauracji
„On ma taki pomysł, żeby polskie smaki sformatować jak potrawy we francuskim
bistro. To nie jest kuchnia konceptualna, tak jak w większości modnych restauracji
dzisiaj. W gastronomii konceptualnej chodzi o zaskoczenie wrażeniami, odkryw-
cze zestawienia. U niego, w tym, co jadłem, najważniejsza jest spójność formy.
[...] Ważne jest, że ten format potrawy z bistro to kuchnia w stu procentach bazu-
jąca na polskich smakach, ale nieidąca w kierunku chłopskiego jadła. Wszystko
jest eleganckie i estetyczne, niewielkie porcje. Nie epatujemy schabowym, który
wypada z talerza — tak też lubię jeść, ale Kuter daje poczucie, że to polska potrawa,
a jednocześnie jak z Saint-Germain-des-Prćs"".
Fascynację w odkrywaniu nowej jakości w kuchni domowej i regionalnej
możemy też zaobserwować u Szymona Sławińskiego z restauracji Modra oraz
u Krzysztofa Łapawy z restauracji Ośla Ławka. Również i oni nie uszli uwagi
Macieja Nowaka: „[w Poznaniu] poznałem kilka nowych ekscytujących adresów,
które łączy jedna cecha wspólna: ich właścicielami są młodzi szefowie kuchni, któ-
rzy po latach spędzonych przy garach w Londyniszczu czy innym Paryżysku poszli
po rozum do głowy i wrócili do kraju. Przywieźli nowoczesne rozumienie gastro-
nomii, znajomość zaawansowanych technologii oraz produktów do niedawna
w Polsce rzadko używanych. A przede wszystkim świadomość, że gotowanie to
zjawisko popkulturowe i podlegające modom w równym stopniu, jak muzyka
czy ciuchy. [...] Ich menu są podporządkowane lokalnym produktom, kreatyw-
ności młodych szefów - właścicieli”. Podobne znamiona tej kuchni docenia
też inna recenzentka: „Tradycyjne wielkopolskie parowce serwuje się w Modrej
Kuchni z przymrużeniem oka, w zabawnym odniesieniu do hipsterskiej mody na
18 M. Nowak, Poznań ma się czym chwalić, „Kukbuk” 14 XI 2015, www.kukbuk.com.pl/wiadomosci/-
wywiad/maciej-nowak-poznan-sie-czym-chwalic/
1. M. Nowak, Wzorem Londyniszcza, „Kukbuk” styczeń-luty 2016, s. 21.
250
Poznańskie restauracje
251
amerykański street food. oto przekrojona na pół pyza wypełniona jest mięsną
obfitością jak hamburgery kotletem. od nich różni się bogactwem smaków, które
znajdziemy na restauracyjnym talerzu. Łopatka, podana z pyzą razową, jest zaska-
kująco pikantna, co doskonale sprawdza się w połączeniu ze słodkim sosem śliw-
kowym. […] Kaczka w pyzach, wielkopolski klasyk, to potencjalnie wysoki koń,
z którego można boleśnie spaść. na pewno jednak żaden poznaniak nie skarżył
się, gdy skosztował jej w Modrej Kuchni. zbalansowana modrą kapustą, była tak
samo smaczna, jak sycąca. Każda tradycyjna gospodyni powinna udać się na lekcję
gotowania do sławińskiego, albo choć skosztować podawanych u niego specjałów,
a później spróbować odwzorować je w domu – który mąż nie byłby zachwycony,
gdyby dostał w niedzielę taki obiad?”20.
zatem to właśnie w tych lokalach dokonuje się rozwój kuchni wielkopolskiej,
oblekanie jej w nową, modną szatę. zapewne nie są to restauracje, do których
szacowne mieszczaństwo przyjdzie na obiad, ale grupa 30- i 40-latków, którzy
uważnie śledzą trendy, już tak. Klientela tych miejsc lokuje się zatem pomię-
dzy nowymi mieszczanami a hipsterstwem. Wydaje się, że rewolucja kulinarna
w Poznaniu rozkwitła w okolicach 2012 roku podczas festiwalu transatlantyk,
kiedy to powstało kino kulinarne. Prezentowanym filmom o jedzeniu towa-
rzyszyły ciekawe kolacje wydawane w hotelu andersia, na których podawano
dania przygotowane według tematu przewodniego projekcji. Kolejna edycja
festiwalowych kolacji doprowadziła do stworzenia niezwykle aktywnej grupy:
Poznańscy Kucharze Razem. „Kolacja na transatlantyku w roku 2013, kiedy
to 7 kucharzy, ba, szefów kuchni, skupionych przy Wszystko dla Kucharzy
podjęło się wspólnego gotowania. Wśród nich byli m.in. Michał Kuter, Roman
Kosmalski, artur skotarczak, a menadżerem Kina Kulinarnego był Patryk
Dziamski. Może się ktoś z tą teorią nie zgadzać, ale ludzie z różnych miast
mający angielską przeszłość podjęli wyzwanie. Przygotowali wspaniałą kolację,
a kultowa już zupa szczawiowa Michała Kutra tam weszła na salony, by dzisiaj
być tą, na którą przyjeżdżają ludzie z całej Polski, a nawet kucharze naznaczeni
gwiazdkami. Minęły dwa lata i spotkaliśmy się po raz pierwszy w zagrodzie
Bamberskiej. skład inny, chociaż z kucharzami z tamtej pamiętnej kolacji.
Punktem łączącym miał być Poznań, wsparty mocnym londyńskim akcentem
w postaci Grzegorza olejarki, który na wszystkie trzy edycje przywozi ze sobą
swojego współpracownika. Pojawiły się głosy, że co to za poznańscy kucharze,
jak są wśród nich z innych miast. tak, są, ale łączy ich miasto nad Wartą i to
właśnie warto docenić”21.
W Poznaniu istnieje też wiele stowarzyszeń i akcji często wspieranych przez
władze miasta, których celem jest promocja lokalnej kuchni. Jest to m.in. Kulinarny
Poznań, inicjatywa mająca na celu stworzenie szlaku kulinarnego oraz platformy
promocji i współpracy poznańskich restauracji i kawiarni. Ponadto warto wspo-
mnieć o ogólnopolskim Festiwalu Dobrego smaku, którego pomysłodawcą był
restaurator i animator kultury Jan Babczyszyn. to popularna impreza odbywa-
jąca się w połowie sierpnia, w której biorą udział wystawcy z całego kraju i której
20 E. Cieślik-Uniejewska, www.kukbuk.com.pl/miejsca/recenzje/modra-kuchnia/, 23 Xii 2015.
21 J. Podolski, Razem znaczy moc, blog smaczny turysta, 25 X 2015.
Marta Piotrowska
252
towarzyszą liczne konkursy, m.in. na Polską nalewkę Roku, pokazy kulinarne,
warsztaty dla dzieci i dorosłych, kolacje degustacyjne, laboratoria smaku etc.
od 2015 roku jego organizacją zajmuje się Fundacja ogólnopolskiego
Festiwalu Dobrego smaku, która za cel stawia sobie między innymi upowszech-
nianie i promocję wiedzy dotyczącej kultury i historii kulinarnej regionów geo-
graficznych, dziedzictwa kulinarnego oraz idei włączenia kulinariów, ich histo-
rii i współczesności w szerszy aspekt rozumienia kultury. Podczas Xi edycji
ogólnopolskiego Festiwalu Dobrego smaku po raz kolejny zadano fundamentalne
dla niektórych poznaniaków pytanie o to, gdzie w Poznaniu i Wielkopolsce można
zjeść najlepszą kaczkę. W 2010 roku podczas pierwszej edycji konkursu „Kaczka
po Poznańsku” zwyciężyła restauracja Monidło. Konsekwencje tego sukcesu prze-
rosły najśmielsze oczekiwania właścicieli. Rezerwacje „na kaczkę” robione były
na tygodnie naprzód, a dziennikarze przygotowywali liczne materiały z szefem
kuchni arturem Mellerem w roli głównej. Jak piszą organizatorzy konkursu na
swojej stronie internetowej, „trzeba powiedzieć wprost – restauracja, która słynie
z dobrej kaczki, zawsze cieszyć się będzie wielkim zainteresowaniem poznania-
ków, ale też – a może przede wszystkim – gości odwiedzających nasze miasto. Być
w Poznaniu i nie zjeść kaczki? to grzech”.
zmiany na poznańskim rynku gastronomicznym są wyraźnie zauważalne.
Według najróżniejszych opinii do Poznania, po to aby spróbować naszej trady-
cyjnej kuchni, przyjeżdżają goście ze stolicy i innych miast Polski. to wszystko
wydarzyło się w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Chcąc zarysować rozmach owych
przemian, przytoczmy zestawienie najlepszych restauracji Poznania z roku 2001
przygotowane przez Piotra Bikonta i Roberta Makłowicza w przewodniku Listy
pieczętowane sosem, czyli gdzie karmią najlepiej w Polsce22. W zestawieniu wymie-
nionych jest dziewięć restauracji, w tym Pekin – restauracja chińska [!], i jedyna
interesująca nas w kategorii poznańskiego obiadu rodzinnego Hacjenda. trwałość
Hacjendy przynosi budującą refleksję o zachowanej ciągłości historycznej i spo-
łecznej miasta. Współcześni poznaniacy to często rodziny od pokoleń wychowane
w mieście nad Wartą i jego okolicach, świadome swoich korzeni, ale również
naleciałości niemieckich spowodowanych sąsiedztwem i zaborami czy też tymi
przywiezionymi przez prędko zasymilowanych Bambrów. to stanowi o sile ludzi,
którzy może nie lubią wielkich i gwałtownych zmian, ale powolną, organiczną
pracę przynoszącą wymierne efekty. i tak przewodnik Gault & Millau Polska 2018
(wydany w listopadzie 2017 r.)23 podaje już 38 restauracji na wysokim poziomie,
z czego większość świadomie inspiruje się daniami kuchni regionalnej i w menu
wpisuje nazwiska rolników i producentów lokalnych składników.
22 P. Bikont, R. Makłowicz, Listy pieczętowane sosem, czyli gdzie karmią najlepiej w Polsce, Kraków 2001.
23 Gault & Millau Polska, Żółty Przewodnik 2018.
ARCHITEKTURA
Na poprzedniej stronie:
Osiedle Władysława Jagiełły na Piątkowie, fot. A. Waśkiewicz
255
Hanna Grzeszczuk-Brendel, Marek nowak
Między kamienicą i kwartałem
Refleksja na temat rewitalizacji poznańskiej kamienicy
Przywilej prowadzenia badań skoncentrowanych wokół wielkiego historycz-
nego fenomenu, jakim jest miasto, nie zwalnia bynajmniej od obowiązku opera-
cjonalizacji, poprzedzonej przez propozycje konceptualizacyjne. Jest to szczegól-
nie ważne, gdy uświadomimy sobie dynamikę współczesnych procesów ewolucji
miast, w kontekście z jednej strony depopulacji i starzenia się ich mieszkańców,
z drugiej rozlewania się poszczególnych ośrodków i symptomów chaotycznego
rozwoju. zjawiska te nie mają charakteru jedynie społecznego, w istocie za ich
żywotność odpowiadają liczne elementy: zaniechania infrastrukturalne, procesy
rewaloryzacji wpisane w ewolucję kulturową wraz ze zmianą cywilizacyjnych
standardów zamieszkania, aż po procesy ekonomiczne, których intencjonalny czy
podmiotowościowy charakter trudno rozpatrywać w kontekście pojedynczego
mieszkańca czy nawet niewielkiej społeczności lokalnej. Relacje kształtujące mia-
sto w tym ujęciu mają nieusuwalnie charakter systemowy, co wymaga nowego
podejścia i, co mniej oczywiste: transdyscyplinarności.
W niniejszym artykule przedmiotem badań jest kamienica. Kamienica rozu-
miana jednak w sposób nieco odmienny, niż czynią to architekci, a mianowicie
jako swego rodzaju „aktant”1, którego losy pozostają w nierozerwalnym związku
z otoczeniem czy też sąsiedztwem innych kamienic – aktantów. socjolog czę-
ściej dostrzeże tu złożone stosunki klasowo-przestrzenne, np. w obrębie kwartału
zabudowy, czy też relacje wspólnotowe oparte na bezpośrednich stycznościach
(kręgach) sąsiedzkich bądź też relacje zrzeszeniowe, powiązane z intencjonal-
nymi działaniami podyktowanymi realizacją interesów. Historyk sztuki będzie
zaś obserwował proces zmiany formy urbanistycznej, stylu architektonicznego,
detalu etc. Powyższa perspektywa wydaje się atrakcyjna nie tylko dlatego, że daje
poczucie uchwycenia czynników decydujących o ewolucji społecznego fenomenu,
jakim jest miasto, a precyzyjniej jego fragmentu, ale również dlatego, że umożliwia
dyskusję o transformacji, której symbolem jest często dziś nadużywane pojęcie
rewitalizacji i rewitalizowania. Rewitalizacja jest w tym miejscu pojmowana jako
silnie normatywnie naznaczony proces nadawania nowego funkcjonalnego sensu
1 aktant to aktor, „który jest czymś, co działa lub jest wykorzystywane przez innych. to [działanie] nie
wymaga specjalnej motywacji ludzkich indywidualnych aktorów lub ludzi w ogólności. aktant może być
czymkolwiek, co powoduje działanie”, B. Latour, On actor-network theory. A few clarifications plus more
than a few complications [w:] Om aktor-netvaerksteroi. Nogle fa afklaringer og mere end nogle fa forviklinger,
„Philosophia”, vol. 25, nr 3, et 4, s. 47–64; on-line: http://www.bruno-latour.fr/sites/default/files/P-67%20
aCtoR-nEtWoRK.pdf [dostęp: iX 2017].
Hanna Grzeszczuk-Brendel, Marek nowak
256
starej infrastrukturze poprzemysłowej, powojskowej czy mieszkalnej, bez obcią-
żania procesu nadmiernymi kosztami społecznymi związanymi z przesiedlaniem
czy erozją społecznych relacji opartych na zaufaniu.
Perspektywą przyjętą w niniejszym tekście jest raczej braudelowskie „długie trwa-
nie” (franc. longue durée)2 niż bieżąca analiza np. tego, jak wyglądają obszary podda-
wane rewitalizacji. „Dzisiaj” jest w tego rodzaju narracji bardzo wyraźną konsekwencją
przeszłości, a kamienica zyskuje status fikcyjnego podmiotu, który wytwarza własną
dynamikę poprzez związki formy architektoniczno-urbanistycznej z treścią stosunków
społecznych (kooperacji, wymiany, konkurencji etc.), w jakie wchodzą zamieszkujące
ją osoby i społeczności. nasuwa się oczywiście pytanie: co dalej z XiX-wiecznym mia-
stem, które traktujemy jako ważne dziedzictwo i przestrzeń wartą kultywowania. aby
na to pytanie odpowiedzieć w konkretnym przestrzennym kontekście, trzeba sięgnąć
do źródeł tego fenomenu. Można tu dostrzec wielowymiarowe relacje współzależności
w kapitalistycznej „maszynie społecznej”, która jeszcze działa bez zarzutu, by rychło
ujawnić swoje słabe strony, co uruchamiało mniej lub bardziej radykalne projekty
naprawcze pod koniec XiX i na początku XX wieku. ich kulminacją są próby radykal-
nego zerwania – homogeniczne społecznie osiedla sypialnie, kojarzone z nazwiskiem
francuskiego architekta i wizjonera Le Corbusiera, które współcześnie zostały uznane
za przyczynek do „śmierci miasta”3. Warto zarazem przedstawić przemiany „archety-
powej”, przeciętnej kamienicy i jej kontekstu z perspektywy rewitalizacji i transforma-
cji, gdyż to właśnie do nich wracają ponowoczesne miasta, poszukując nadziei tam,
gdzie do niedawna widziano jedynie problem.
Miasto europejskie w XIX wieku
Podstawą systemu miasta w XiX wieku była sieć ulic wyznaczających kwartały
zabudowy, których podstawową jednostką społeczno-przestrzenną była kamienica na
odrębnej parceli4. o roli ulicy decydowała w znacznym stopniu konieczność poprawy
funkcjonowania organizmu miejskiego i jego warunków sanitarnych, wymagających
nowej technicznej infrastruktury. Miało to tym większe znaczenie, że w XiX wieku
na skutek gwałtownych procesów urbanizacyjnych tkanka miejska została znacznie
zagęszczona, a kamienica przeszła ewolucję od wielopokoleniowego domu rodzin-
nego z warsztatem lub sklepem do budynku z mieszkaniami czynszowymi. Podział
na mieszkania od frontu i te w oficynach określał hierarchię mieszkańców. odbiciem
owej stratyfikacji społecznej było zróżnicowanie klatek schodowych: frontowa dla „lep-
szych” lokatorów oraz powszechnie stosowane „schody kuchenne” umieszczane w ofi-
cynach i przeznaczone dla służby. struktura wielkomiejskiej kamienicy powodowała
jednak, że nawet najlepszy standard mieszkań nie chronił skutecznie przed zagroże-
niami. Choroby biedoty przenosiła np. służba, w niemczech często pozbawiona nawet
miejsca do spania, nierzadko rozwieszająca hamak w kuchni lub pokoju dziecięcym.
2 Pojęcie to zagościło w humanistyce w drugiej połowie lat 50. XX w. zob. F. Braudel, Histoire et Sciences
sociales: La longue durée, „annales. Économies, sociétés, Civilisations” 1958, nr 4.
3 Por. J. Jacobs, Śmierć i życie wielkich miast Ameryki, Warszawa 2014.
4 ta część artykułu opiera się na analizach H. Grzeszczuk-Brendel zawartych w pracy: Miasto do
mieszkania. zagadnienia reformy mieszkaniowej na przełomie XIX i XX wieku i jej wprowadzenie
w Poznaniu w pierwszej połowie XX wieku, Poznań 2012.
Między kamienicą i kwartałem
257
Fasada kamienicy musiała zarazem pomieścić informacje określające domowe
hierarchie oraz jej rangę w przestrzeni miejskiej. W odróżnieniu od wolno stojących
budynków tylko jedna, uliczna płaszczyzna kamienicznej elewacji pozwalała snuć
opowieść o całym budynku. Poza najbogatszymi i najbiedniejszymi domami, miesz-
kańcy przeciętnej miejskiej kamienicy odtwarzali niemal pełny przekrój społeczny
reprezentowany przez lokatorów żyjących na poszczególnych kondygnacjach.
Parter zajmowała klasa pracująca, na ogół związana z domem. najlepsze piętro
(franc. belle étage) mieściło mieszkania najbogatszych lokatorów, co sygnalizowała
jego wysokość, okazałość i liczba ozdób architektonicznych. Uprzywilejowanie
mieszkań na pierwszym i drugim piętrze wynikało z tradycji „piano nobile”, choć
decydowały również względy praktyczne. Do czasu wprowadzenia windy pomiesz-
czenia na pierwszym piętrze nie były narażone na bezpośredni kontakt z ulicą,
a jednocześnie były łatwo dostępne. nieco niższą pozycję miały mieszkania na
kolejnej kondygnacji, wciąż jednak należące do ludzi o przyzwoitych dochodach.
Wyższe piętra ujawniały postępującą pauperyzację lokatorów – służba, guwer-
nantki, subiekci, artyści, aż do mieszkań na strychu zajmowanych przez najniższe
warstwy. ten podział widoczny był nie tylko w fasadach, ale wiązał się też z wiel-
kością i okazałością wystroju wnętrz, a także z większą liczbą mieszkań na górnych
piętrach i sukcesywnie rosnącą liczbą osób w nich mieszkających.
Postępujące rozpoznawanie zagrożeń wynikających z nadmiernego zagęszcze-
nia zabudowy XiX-wiecznych parcel stopniowo prowadziło do ewolucji w sferze
budownictwa. na szerszą skalę proces poprawy warunków miejskich mieszkań
rozpoczął się w latach 70. XiX wieku i koncentrował się na przekształceniach
w ramach najbliższego otoczenia. okazją do wprowadzenia nowych rozwią-
zań były plany rozszerzenia miast, podejmowane w drugiej połowie XiX wieku.
Reformatorzy z przełomu XiX i XX wieku dyskutowali z kolei kwestie wielkości
kamienicy, właściwej liczby mieszkań oraz ich powierzchni, co miało związek ze
zmieniającymi się standardami życia średniozamożnych mieszczan, wśród których
od XViii wieku narastała potrzeba prywatności jednostki i rodziny5. Przekładało się
to na potrzebę nie tyle okazałości, co komfortu związanego z poprawą standardów
higienicznych mieszkania i otoczenia, kształtujących w znacznym stopniu nowe
poszukiwania estetyczne. Główny nacisk położono na wprowadzenie zieleni, a tym
samym powiększenie wolnej powierzchni działki. Wszystko to wynikało z troski
o poprawę higieny miejskiej, dla której najważniejszymi składnikami były nasło-
necznienie i wentylacja pomieszczeń. służyło temu także poszerzenie ulic o przed-
ogródki, które izolowały od ruchu ulicznego mieszkania na niższych kondygnacjach.
Dziewiętnastowieczna poznańska kamienica
jako fenomen architektoniczny
Dziewiętnastowieczny Poznań po rozbiorach Rzeczypospolitej pełnił
rolę peryferyjnej stolicy prowincji w obrębie państwa pruskiego i był przede
wszystkim rozbudowywany jako miasto twierdza strzegące granicy z Rosją.
5 Już w mieszczańskiej architekturze doby georgiańskiej zapewniano możliwość „zaspokojenia tej odrębno-
ści w sposób fizyczny”, tworząc odrębne pokoje, por. W. Rybczyński, Dom. Krótka historia idei, Gdańsk–
Warszawa 1996, s. 114.
HANNA GRZESZCZUK-BRENDEL, MAREK NOWAK
Posen-5t. bazarus
Glagautr Stragse
i ;
ARE.
Esrxu m bgż h a" p h
1. Ulica Głogowska na przełomie XIX i XX w., pocztówka ze zb. Biblioteki Uniwersyteckiej (dalej: BU)
To spowodowało, że negatywne tendencje rozwojowe XIX-wiecznych miast
ujawniły się tutaj ze znaczną siłą. Ciasny pierścień fortyfikacji otaczający miasto
uniemożliwiał jego ekspansję przestrzenną, powodując postępujące zagęszczenie
zabudowy i przeludnienie mieszkań. Sytuację utrudniały dodatkowo konflikty
narodowościowe pomiędzy Polakami i Niemcami. Jako przykład zagęszczają-
cej się zabudowy Zofia Ostrowska-Kębłowska* podaje m.in. budynki Gustava
Schultza, który „modelował jeden wielki, zajmujący całą posesję budynek, w któ-
rym wydrążał konieczną przestrzeń podwórza oraz dodatkowe, przenikające
przez wszystkie kondygnacje piony świetlików. Gdy posesja nie była duża, a wła-
ścicielowi zależało na urządzeniu choćby niewielkiego ogrodu, komasował całą
zabudowę w jeden, pozbawiony podwórza, 4- i 5-traktowy blok z wewnętrzną
klatką schodową i świetlikami doprowadzającymi światło do wnętrz w traktach
środkowych”. W nieunikniony sposób wywoływało to zagrożenie zdrowotne,
nawet dla zamożnych lokatorów, bowiem podwórze studnia i środkowe trakty
były niedoświetlone i źle wentylowane.
Intensywność zabudowy była potęgowana przez spółdzielnie, które
wykupywały większą liczbę działek w prestiżowych lokalizacjach i szybko je
67, Ostrowska-Kębłowska, Architektura i budownictwo w Poznaniu w latach 1790-1880, Warszawa-Poznań
1982, II wyd. Poznań 2009.
7 Tamże, s. 296. Jak twierdzi Manfred Hecker, ogródki miały niewielkie znaczenie higieniczne, a lepsze
mieszkania nie musiały mieć do nich bezpośredniego dostępu, Die Berliner Mietskaserne [w:] Die deutsche
Stadt im 19. Jahrhundert. Stadtplanung und Baugestaltung im industriellen Zeitalter, red. L. Grote, Miinchen
1974, s. 277-278.
258
MIĘDZY KAMIENICĄ I KWARTAŁEM
2. Przykłady parcelacji w Berlinie, Magdeburgu, Wiedniu i Budapeszcie [w:] J. Stiibben, Der Stadtebau.
Handbuch der Architektur, Bd. 4, Hd. 9: Entwerfen, Anlage und Einrichtung der Gebadude, Stuttgart 1890
zabudowywały. Nawet najbardziej luksusowe „piękne domy w pałacowym sty-
lu”* przy ul. Kantaka, wybudowane w latach 1872-1873 dla Poznańskiego Banku
Budowlanego (Posener Bau-Bank), wykorzystywały maksymalnie powierzch-
nię parceli. Architekt Franz Negendank zrezygnował jedynie z tylnych oficyn,
na każdym piętrze umieścił zaś po dwa mieszkania od frontu i dwa w głębo-
kich oficynach bocznych”. Rangę tych kamienic określały wieloosiowe fasady
z zaakcentowaną partią środkową, o neobarokowych detalach, z boniowaniem,
pilastrami i kolumnami w wielkim porządku, które na grunt poznański trans-
ponowały architekturę wiedeńskich ringów. Dodajmy, że ten sam bank wykupił
pod zabudowę ostatnie fragmenty ogrodów na tyłach ul. Św. Marcin, wytyczając
w 1873 roku ul. Ludwiki (ob. Taczaka)". Wzniesiono tutaj eleganckie kamienice
z fasadami w stylu francuskiego neorenesansu. Ośmio- i dziesięciopokojowe
mieszkania frontowe były wyposażone w nowoczesne systemy grzewcze i oświe-
tleniowe, w bocznych oficynach znajdowały się mniejsze mieszkania, a na niektó-
rych parcelach udało się nawet wytyczyć niewielkie ogródki". W piwnicach i na
87. Ostrowska-Kębłowska, dz. cyt., s. 316.
9 Tamże, s. 323.
19 Tamże, s. 332-334.
U Tamże, s. 323.
259
HANNA GRZESZCZUK-BRENDEL, MAREK NOWAK
3. Fasady XIX-wiecznych kamienic przy ul. Ogrodowej w Poznaniu, fot. K. Ślachciak
strychach przewidziano małe mieszkania dla ubogich mieszkańców. Rozwiązania
takie — jak wiemy — stosowano w wielu domach o luksusowych fasadach”.
Ostatnie „nowe” ulice przed likwidacją fortyfikacji wytyczono w Poznaniu
w latach 80. 190. XIX wieku, co dodatkowo zagęściło ciasną zabudowę. Były one sto-
sunkowo krótkie, dzięki czemu pewne ujednolicenie zabudowy dawało korzystny
efekt wydzielonych wnętrz urbanistycznych (vide ul. Kwiatowa, Kopernika,
a szczególnie zabudowana po 1890 r. Działyńskich)”. Przeznaczone dla zamoż-
nych klientów cztero- i pięciokondygnacyjne kamienice otrzymały urozmaicone,
rzeźbiarsko opracowane elewacje z licznymi wykuszami, ryzalitami i balkonami,
które zamknęły wysokie dachy ze szczytami i narożnikami zaakcentowanymi
przez wieżyczki. Układ mieszkań nawiązywał do typowych w tym czasie rozwią-
zań z narożnym pokojem berlińskim między pomieszczeniami frontowymi i ofi-
cynami w systemie amfiladowym, które uzupełniał korytarz w środkowym trakcie.
Sygnałem nowych, reformatorskich zasad było wprowadzenie przedogródków.
W uboższych kwartałach na podziały majątkowe nakładały się różnice naro-
dowościowe. W latach 80. XIX wieku 75 proc. mieszkańców najgorszych dzielnic
miasta stanowili Polacy, co było w sporej mierze efektem długoletniej polityki
pruskich władz, faworyzujących niemieckich mieszkańców i osadników. Sytuację
mieszkaniową utrudniały dodatkowo obowiązujące rejony forteczne, uniemoż-
liwiające lub znacznie ograniczające remonty i wznoszenie trwałych budyn-
ków po obu stronach fortyfikacji. Domy położone w obrębie prawobrzeżnego
Poznania (Śródka, Zawady) miały wprawdzie fasady ukształtowane według zasad
12 Tamże, s. 310 (2009).
13 Za: J. Skuratowicz, Architektura Poznania 1890-1918, Poznań 1991, s. 79.
260
MIĘDZY KAMIENICĄ I KWARTAŁEM
SRazika Bicie Bia za Beka.
SfdzkowogryzwaltykiE
4. P. Mebes, Projekt zabudowy Steglitz II w Berlinie, ok. 1908 [w:] A. Gessner,
Das deutsche Mietshaus. Ein Beitrag zur Stadtkultur der Gegenwart, Miinchen 1909
„dobrego budownictwa” z akcentowaniem pierwszego piętra, obramieniami
okien, gzymsami itp., ale były wykonane z gorszych materiałów i stanowiły czę-
stokroć ozdobną pokrywę dla nędzy rozdrobnionych i zagęszczonych mieszkań
pozbawionych podstawowego wyposażenia sanitarnego. Skłoniło to nadburmi-
strza Poznania Richarda Wittinga do rozpoczęcia starań o rozbiórkę fortyfikacji,
w czasie których umiejętnie odwołał się on do głównych założeń polityki podno-
szenia niemczyzny na wschodzie. Jego działania były kontynuowane przez Ernsta
Wilmsa, ostatniego pruskiego włodarza stolicy Wielkopolski.
Trzeba przy tym pamiętać, że reformatorskie priorytety pruskich władz
w zakresie rozwoju miasta ujawniały już projekty radcy miejskiego Heinricha
Griidera pochodzące z 1890 roku”. Architekt skłaniał się do pozostawienia
znacznych niezabudowanych przestrzeni, na których przewidywał założenie
zieleni, oraz przykładał dużą wagę do reprezentacyjnych układów urbanistycz-
nych. Zarzuty nierentowności jego pomysłów spowodowały, że w 1903 roku plan
rozszerzenia Poznania powierzono Josefowi Stiibbenowi”. Jego opracowanie
stało się ramą dla działalności budowlanej prowadzonej przez różnorodne spół-
dzielnie mieszkaniowe, wykupujące po kilka parceli i zabudowujące je według
nowych, reformatorskich zasad. Prekursorski, nawet w skali Niemiec, był projekt
prywatnej dzielnicy Maxa Johowa, ulokowanej po zachodniej stronie ul. Matejki
14 Więcej o planach rozszerzenia Poznania autorstwa H. Griidera pisze H. Grzeszczuk-Brendel, Projekty
urbanistyczne Heinricha Griidera z lat 1890-1900, „Kronika Miasta Poznania” 2003 (Raptularz poznański),
s. 98-110; taż, Wybrane kompozycje wjazdów do miasta na przykładzie Poznania, „Zeszyty Naukowe PP”,
Architektura i Urbanistyka, 2007/9, s. 19-30.
15 Był on także współautorem nowej ordynacji budowlanej, która miała uniemożliwiać spekulację.
261
HANNA GRZESZCZUK-BRENDEL, MAREK NOWAK
5. Zabudowa ul. Kantaka, lata 70. XIX w., ze zb. BU
(Neue Gartenstrasse)'*, która powstała w latach 1902-1903. Osiedle zostało rozpla-
nowane jako układ szachownicowy podzielony na siedem kwartałów. Wprowadzono
tutaj m.in. przedogródki oraz wspólne, zadrzewione podwórza łączące parcele.
Koncepcja określała układ wnętrz bloków zabudowy i zarysy kamienic na poszcze-
gólnych działkach, co było niespotykanym dotąd rozwiązaniem, którego celem była
likwidacja oficyn. Spowodowało to wyeliminowanie mieszkań o najniższym stan-
dardzie i prowadziło do narastającej homogenizacji lokatorów, mimo że w tylnych
skrzydłach zaplanowano mniejsze mieszkania. W zarysach domów zaznaczono
wewnętrzne świetliki zapewniające lepsze doświetlenie i wentylację ulokowa-
nych przy nich klatek schodowych, łazienek, ubikacji i pomieszczeń gospodar-
czych”. Urozmaicenie charakteru zespołu osiągnięto dzięki powierzeniu projektów
poszczególnych kamienic różnym architektom, którzy byli jedynie zobowiązani do
respektowania zarysów domów wyznaczonych przez Johowa, w dowolny sposób
mogli natomiast kształtować elewacje i formy dachów.
Innym przykładem szukania nowych relacji między ulicą, kwartałem i mieszka-
niem był zespół dla niższych urzędników przy ul. Skrytej, zbudowany przez Deutsche-
Beamten-Wohnungs-Bau-Verein'"*, według projektu Martina Muchy z 1906 roku. Aby
16 Choć autorstwo Johowa i Asmusa jest ogólnie przyjęte, kwestią niejasną pozostaje ich udział w rozplano-
waniu kwartału, a także ich życiorysy i działalność poza Poznaniem.
17 Według Polizei-Verordnung z 1905 r. świetliki uznawano za część powierzchni zabudowanej i nie mogły
się przy nich znajdować żadne pomieszczenia przeznaczone na dłuższy pobyt ludzi, Archiwum Państwowe
w Poznaniu (dalej: APP), Akta miasta Poznania (dalej: AmP), sygn. 4305.
18 Spółdzielnia skupiająca urzędników niemieckich była do I wojny światowej największym inwestorem
w Poznaniu.
262
MIĘDZY KAMIENICĄ I KWARTAŁEM
6. Zabudowa ul. Działyńskich, lata 90. XIX w., ze zb. BU
uniknąć oficyn i ciemnych podwórzy, zrezygnowano z podziału terenu na pojedyn-
cze parcele, wprowadzając do wnętrza kwartału dojazdowe uliczki. Otwierały się na
nie pięciokondygnacyjne budynki na planie litery „U”, tworząc zewnętrzne podwórza
łączące się w malowniczy układ wspólnych, półprywatnych przestrzeni. W narożni-
kach umieszczono klatki schodowe, łazienki i inne pomieszczenia gospodarcze, dzięki
czemu w niedużych, na ogół trzy-, czteropokojowych mieszkaniach zniknęły narożne
pokoje berlińskie. Idea zewnętrznych podwórzy/dziedzińców wzbogacających linię
ulicy została także wprowadzona przy ul. Śniadeckich w domach zaprojektowanych
najprawdopodobniej przez Josepha Leimbacha'” w 1914 roku.
Kolejne przykłady wprowadzanych w Poznaniu rozwiązań urbanistycznych
świadczą o stałym poszukiwaniu optymalnych rozwiązań mających doprowadzić
do likwidacji ciemnych podwórek i oficyn. Oznaczało to nowe formy parceli oraz
ulic, przede wszystkim przez odejście od monotonii prostych pierzei. Ciekawe
rozstrzygnięcie przestrzenne zastosowano w zespołach wolno stojących kamie-
nic willowych o dwóch lub trzech kondygnacjach, na ogół z jednym lub dwoma
mieszkaniami na każdym piętrze, które w rozkładzie funkcji pomieszczeń i rela-
cji z otoczeniem czerpały wzory z willi podmiejskich. Najbardziej komfortowe
domy tego rodzaju powstały przy obecnej ul. Mickiewicza”, a także Słowackiego
i Roosevelta na Jeżycach, w większości autorstwa spółki Lindner i Roskam”'. Owe
19'Tak uważa J. Skuratowicz.
20 Niewykluczone, że koncepcja zabudowy ul. Mickiewicza pochodzi bezpośrednio od Stiibbena, kierującego
w owym czasie Królewską Komisją ds. Rozbudowy.
21 Za: J. Skuratowicz, dz. cyt., s. 54, 158. Autor używa przy prezentacji tego zespołu określenia „willa miej-
ska”. Wymienia także architektów Bóhmera i Preula oraz Cz. Leitgebera i Cz. Blachowskiego.
263
HANNA GRZESZCZUK-BRENDEL, MAREK NOWAK
Posen W.,Barthotdshof
7. M. Mucha, założenie mieszkaniowe przy ul. Skrytej, 1906 r., ze zb. BU
spokojne, obsadzone drzewami ulice zostały wytyczone w początkach XX wieku,
a ich szerokość powiększały przedogródki. Istniejące między domami sześciome-
trowe prześwity pozwalały na wjazd w głąb posesji i dojście do ogrodu oraz uła-
twiały cyrkulację powietrza, nie rozbijając przy tym optycznego wrażenia ciągłości
pierzei. Odstępy między domami wpływały na dyspozycję pomieszczeń w ośmio-
pokojowych mieszkaniach z wykuszami i balkonem ciągnącym się wzdłuż fasady.
Klatki schodowe znajdowały się z boku budynku, tu również lokowano pomieszcze-
nia, które nie wymagały pełnego doświetlenia, jak sypialnie.
Nowe układy przestrzenne w zespołach reformatorskich spowodowały odejście
od różnorodności społecznej charakterystycznej dla XIX-wiecznych kamienic, co
w największym stopniu wynikało z podniesienia i zrównania standardów higienicz-
nych w mieszkaniach. Niemniej postępująca homogenizacja pojedynczych kamie-
nic nie oznaczała izolacji przestrzennej w ramach ulicy i dzielnicy, nadal bowiem
akceptowano sąsiedztwo lokatorów o znacznej różnicy dochodów. Wielu refor-
matorów postulowało, aby w celu kształtowania odpowiedniego oblicza miasta
główne ulice zabudować większymi domami dla bogatych mieszkańców, a we
wnętrzach kwartałów lub przy bocznych ulicach ulokować mieszkania dla mniej
zamożnych obywateli. Realizację tegoż postulatu miała zapewnić koncepcja tzw.
zabudowy mieszanej. W Poznaniu jej przykładem są różnorodne budynki mię-
dzy ulicami Roosevelta, Dąbrowskiego, Poznańską i Mickiewicza, zbudowane
przez DBWBV w latach 1904-1905 według projektu spółki Bóhmer $ Preul”.
W obrzeżnych, bogato zdobionych kamienicach z wewnętrznym świetlikiem znaj-
dowały się mieszkania o wyższym standardzie. Równolegle do nich zbudowano
22 Zespół ten omawia szczegółowo M. Podgórna, Secesyjne domy przy ulicy Roosevelta, Poznań 2009, a także
J. Skuratowicz, Secesja w Poznaniu, Poznań 2008.
264
Między kamienicą i kwartałem
265
bowiem kilka skromniejszych domów odgrodzonych wąską wewnętrzną uliczką.
Wnętrze kwartału również zostało podzielone uliczkami, przy których wzniesiono
jednorodzinne, często bliźniacze domy dla urzędników niższej rangi.
W planach rozszerzenia Poznania zadbano o stopniowe przechodzenie od
luksusowych kamienic i willi do budynków coraz skromniejszych, odsuwanych
na peryferie, choć nawet tutaj starano się poprawiać higieniczny standard. na
przykład w domach robotniczych przy ul. Czajczej, zbudowanych w 1913 roku na
zlecenie spółdzielni Gemeinnützige Baugenossenschaft, spółka Böhmer & Preul
zaprojektowała wspólne łazienki na strychu lub w piwnicy23, a także zadbała
o przedogródki i ograniczenie zabudowy podwórza. Uwagi reformatorów świad-
czą o tym, że postępujące spłaszczenie struktury społecznej w nowych zespołach
było traktowane jako zagrożenie dla różnorodności miasta, która jednak miała się
przejawiać nie tyle w ramach jednej kamienicy, ile raczej w ich sąsiedztwie, w obrę-
bie kwartałów i w płynnej gradacji bogactwa. takie przekształcenia kontekstu urba-
nistycznego świadczą też o zmianach w sposobie funkcjonowania rynku miesz-
kaniowego, podległego coraz większym regulacjom prawnym. interwencjonizm
państwowo-samorządowy mający na celu ograniczenie spekulacji i poprawę
warunków zdrowotnych wyłonił także nowy typ inwestora w postaci spółdzielni,
które dążyły nie tylko do rentowności nieruchomości, ale też realizowały różnego
rodzaju zadania społeczne, związane z poprawą jakości mieszkania i przestrzeni
miejskiej.
Podstawowa różnica między kamienicami klasy średniej a domami robotni-
czymi polegała na ich lokalizacji, wielkości oraz poziomie wyposażenia miesz-
kań, natomiast zbliżone były standardy otoczenia. W zamożnych kamienicach
zielone podwórka były półprywatnymi przestrzeniami reprezentacyjnymi, pod-
czas gdy w zespołach robotniczych traktowano je w sposób użytkowy, zakładając
m.in. ogródki i place zabaw. Działalność spółdzielni mieszkaniowych i budowa
osiedli komunalnych uświadamiały, że skuteczna realizacja postulatów refor-
matorskich wymaga przekroczenia skali parceli i pojedynczej kamienicy, czyli
pojawienia się nowego inwestora działającego w obrębie kwartału zabudowy,
dopiero to bowiem umożliwiało jego przekształcenie i optymalizację planu każ-
dego mieszkania. Wypełnione zielenią wnętrze bloku zabudowy pozwalało na
zmianę dyspozycji pomieszczeń, przede wszystkim odejście od „konieczności”
lokowania pokoi reprezentacyjnych od ulicy. takim zmianom sprzyjało też bar-
dziej swobodne kształtowanie ulic mieszkalnych: rezygnacja z ciągłej i prostej
pierzei, wprowadzanie przedogródków, zewnętrznych dziedzińców, cofnięcie
osi lub odstępy między domami, co z kolei potęgowało też efekt kameralności.
zdecydowanie najważniejsze w działaniach reformatorskich było takie prze-
kształcenie kamienicy, które zapewniało kontakt z zielenią i wentylację miesz-
kań oraz bloków zabudowy.
zatem na przełomie XiX i XX wieku główna dyskusja o właściwych warun-
kach mieszkania w mieście w nieunikniony sposób toczyła się wokół kamienicy
i jej kontekstu przestrzennego – począwszy od sposobu zabudowy ulicy, kształtu
i formy wypełnienia parceli, aż do struktury budynku. Kamienica, traktowana
23 aPP, amP, sygn. 4563.
Hanna Grzeszczuk-Brendel, Marek nowak
266
ciągle jako podstawowa jednostka strukturalna miasta, była rozpatrywana w szer-
szym kontekście – nie pojedynczej działki budowlanej, ale kwartału zabudowy.
ten status funkcjonalny i przestrzenny został przeniesiony na kolejne epoki
historyczne, których oddziaływanie na formę wytworzoną w drugiej połowie
XiX wieku było dość ograniczone. Pociągało to za sobą rosnące niedopasowanie
do standardów, które definiowały kolejne pokolenia jej użytkowników.
Dziewiętnastowieczna kamienica w Poznaniu jako fenomen społeczny
analizując społeczny sens kamienicy (jako historycznego zjawiska i właści-
wych dla niej powiązań), warto posłużyć się XiX-wieczną ikonografią, w tym
np. rysunkami z Le diable á Paris (1845)24 bądź „Le Magasin pittoresque”
(1847)25. są one dla nas interesujące przynajmniej z dwóch powodów. Dają
bowiem wyobrażenie o mieście jako przestrzeni awansu społecznego, ilustrują
mieszczańskość jako kulturę dystynkcji typu klasowego oraz odzwierciedlają
jej ambiwalencję w ujawnianiu motywów hedonistycznego życia miejskiego.
Kluczowe aspekty kultury mieszczańskiej, czy też etosu mieszczańskiego, opisała
Maria ossowska26, odwołując się do źródeł anglosaskich i północnoamerykań-
skich. Paradoksalnie ideał mieszczanina w perspektywie ossowskiej związany
jest z utylitarną etyką i statusem pracy. Łącznikiem pomiędzy pracą a statusem
społecznym było inwestowanie w oparciu o komercyjny kredyt27, który pełni
tu złożone role identyfikatora i podstawy budowania wiarygodności w kolej-
nych relacjach rynkowych. Jego status jest zatem znacząco inny od funkcji, jaką
odgrywał w społeczeństwie stanowym, co jest istotnym elementem odróżnia-
jącym społeczny sens kapitalistycznej kamienicy od jej wcześniejszych form.
specyficznie pojmowany utylitaryzm jej rozwiązań przestrzennych (bo nie cho-
dzi tu tylko o użyteczność samą w sobie) może być zarówno ukłonem w kie-
runku funkcji, jak i prezentowaniem wiarygodności właściciela, jako podmiotu
ekonomicznego osadzonego w sieci stosunków rynkowych. Uniwersalizujący
obraz mieszczaństwa z opisów Marii ossowskiej ma jednak pewne słabości,
zwłaszcza gdy odniesiemy go do uwarunkowań miasta środkowoeuropejskiego,
24 Le diable à Paris. Paris et les Parisiens. Mœurs et coutumes, caractères et portraits des habitants de Paris, tab-
leau complet de leur vie privée, publique, politique, artistique, littéraire, industrielle, red. P.-J. Hetzel, Paris 1845.
25 za: M. Perrot, Sposoby zamieszkiwania [w:] Historia życia prywatnego, t. 4, Od rewolucji francuskiej do
I wojny światowej, red. taż, Wrocław–Warszawa–Kraków 1999, s. 312.
26 M. ossowska, Moralność mieszczańska, Wrocław 1956.
27 np. dla opisywanego przez M. ossowską B. Franklina, któremu „niektórzy teoretycy przypisywali
[…] wskazanie na człowieka godnego kredytu jako na ideał”. Podobnie gdy idzie o „dobre czyny” i pro-
blem cnotliwego życia, dominuje tu perspektywa utylitarna, a nie odniesienia do jakiejś sankcji etycznej,
że „złe czyny szkodzą nie dlatego, że są zabronione, lecz są zabronione dlatego, że szkodzą […], i że zatem
jest w interesie każdego, kto chce być szczęśliwy także i na tym świecie, być cnotliwym. Cnota się opłaca
(honesty is the best policy) – musiał to mocno podkreślić ktoś, kto był tak jak Franklin zawsze i przede
wszystkim pedagogiem pragnącym ludzi do cnoty zachęcić”, cyt. za: Klasyczny model moralności miesz-
czańskiej. Beniamin Franklin, s. 507–508, http://pracownik.kul.pl/files/43215/public/kultury/-ossowska_
franklin.pdf [dostęp: iX 2017]. Franklin z publikacji M. ossowskiej jest cnotliwy, bo mu się to opłaca,
a efekt stabilności relacji społecznych uzyskiwany jest siłą multiplikacji postawy zorientowanej użyteczno-
ściowo i ekonomicznie zracjonalizowanej. Rozpowszechnienie podobnych postaw pozostawia konsekwen-
cje w sferze materialnych wytworów mieszczaństwa.
MIĘDZY KAMIENICĄ I KWARTAŁEM
S4Q ABER (|
8. Zabudowa ul. Mickiewicza z pocz. XX w., fot. K. Ślachciak
gdzie rozwój mieszczaństwa naznaczony był nie tyle społecznym sukcesem, co
etniczną „obcością”?*, a istotne znaczenie przypisywano kwestiom tożsamościo-
wym (w ramach procesu odzyskiwania politycznej podmiotowości narodów na
przełomie XIX i XX w.). Obraz konfliktu etnicznego, w przypadku Poznania
najbardziej widoczny w relacjach pomiędzy Polakami i Niemcami, towarzy-
szył tutaj zjawisku deklasacji szlachty, dotychczas pełniącej role etnicznej elity.
Co ważne, jej stosunek do kultury miasta długo pozostawał złożony?” i pod-
porządkowany hegemonicznej pozycji, związanej z dziedziczonym posiada-
niem ziemi”. W konsekwencji ukształtowania się nowych reguł rynkowych, co
w naszej części Europy nastąpiło z pewnym opóźnieniem, szlachta przekształ-
cała się w zbiorowość społeczną (warstwę) pracującej inteligencji, pozostając
jednak osobnym fenomenem, w pewnym zakresie antyrynkowym i antymiesz-
czańskim”'.
28 Por. J. Chałasiński, Społeczna genealogia inteligencji polskiej, Warszawa 1946.
2 Czemu czasami genetycznie przypisuje się intensywność zjawisk suburbanizacji w polskich warunkach.
Elementem podobnego wnioskowania są bądź to nawiązania do sarmatyzmu jako ideologii stanowej, bądź
szlacheckiego dworku jako archetypu idealnego miejsca zamieszkania.
%0 Szlachty posiadającej wysoki status społeczny, ale również identyfikowalny antymiejski etos — mimo
„melioratywnej” roli kapitalizmu.
31 Warto dodać, że sam proces niepozbawiony był specyficznych napięć, o których krytycznie pisze
J. Chałasiński: „W Polsce w rezultacie cywilizacyjnego zacofania kraju wysoka kultura intelektualna służyła
inteligencji nie do wysunięcia się na czoło nowych warstw społecznych w charakterze ich elity intelektual-
nej, lecz głównie do utrzymania łączności z arystokracją rodowo-majątkową) dz. cyt., s. 45. Poznań w tym
zakresie w większym stopniu pasuje do uwarunkowań zachodnioeuropejskich.
267
Hanna Grzeszczuk-Brendel, Marek nowak
268
ta ostatnia uwaga ma pewne znaczenie, gdy analizujemy uwarunkowania
Poznania z właściwą miastu silną obecnością kulturową i polityczną niemców oraz
bardzo znaczącą rolą diaspory żydowskiej, która, podobnie jak ci pierwsi, niemal cał-
kowicie zniknęła z miejskiego krajobrazu po odzyskaniu niepodległości przez Polskę
w 1918 roku. Można w związku z tym pisać o dwóch genezach poznańskiej kamie-
nicy: tej związanej z drugą połową XiX i przełomem XiX i XX wieku (naznaczonej
pracami niemieckich architektów i urzędników) oraz kolejnej – związanej z radykalną
zmianą etniczną lat 20. XX wieku, która również miała charakter kapitalistyczny, choć
kulturowo wykazywała pewną odrębność. W tym drugim przypadku można mówić
o „wpasowaniu się” nowej treści społecznej w zastane uwarunkowania i relacje spo-
łeczne, których obrazem materialnym był/jest odziedziczony kształt miasta32. tutaj
zresztą można mówić o „podjęciu” przez kamienicę roli aktanta w zaproponowanym
rozumieniu. W czasie ii wojny światowej kamienica, a precyzyjniej – jej posiadanie
(ew. zamieszkanie w niej) będące przed 1939 rokiem świadectwem miejsca mieszcza-
nina w kapitalistycznym podziale pracy, stała się wskaźnikiem dominującej pozycji
niemieckich okupantów, przejmujących własność i warsztaty pracy poznaniaków.
Po 1948 roku ta sama kamienica nie podlega już rynkowym mechanizmom warto-
ściowania i budowania wizerunku właściciela, lecz decyzji administracyjnej33. W ten
sposób realny socjalizm podważył po raz kolejny sens kamienicy w jej pierwotnym
rozumieniu, nie zmieniając, rzecz jasna, jej formy. nałożył jednocześnie, językiem
Jadwigi staniszkis34, na stary sens nowy sens – „pozoru zontologizowanego”, a zatem
takiego, który pozostając pozorem, wywołuje kolejne realne konsekwencje35.
Od pozoru do „życia po życiu” kamienicy
i od lokatorskiego najemcy do mieszczanina
sytuację zmienia (przynajmniej na poziomie analitycznym) dopiero restytucja
kapitalistycznych reguł gry po 1989 roku. Kluczowe jest jednak pytanie, jak rozumieć
proces wtórnego urynkowienia w kontekście kamienicy i jej formy społecznej oraz
przekształcenia w zakresie „symbolicznej poznańskiej kamienicy”. Pojawia się pytanie,
z jakimi zjawiskami mamy do czynienia, gdy podlega ona działalności tzw. czyścicieli
kamienic, jest punktowo rewaloryzowana i odrestaurowywana, zmieniając jednocze-
śnie swój społeczny profil. Można powiedzieć, że XiX-wieczna kamienica, niedofinan-
sowana i nieremontowana, źle się zestarzała, tracąc z czasem to, co było jej atutem –
obietnicę miejskiego stylu życia i „pozytywnego” wyróżniania się. okres wprowadzania
kapitalizmu w Polsce, restytuując podziały klasowe, nie pomógł starym centrom miast,
w których doszło do odpływu bardziej zamożnych mieszkańców. Wybierali już nie
tylko osiedla sypialnie, inspirowane myśleniem funkcjonalistycznym w architekturze,
32 o czym także s.P. Kubiak, Modernizm zapoznany. Architektura Poznania 1919–1939, Warszawa 2014.
33 Biorącej pod uwagę jedynie utylitarny sens „dachu nad głową”.
34 Por. J. staniszkis, Ontologia socjalizmu, Warszawa 2006.
35 Uogólniając, podmienił „wizerunek – pozór” budowany przez właściciela na pozór podmiotu ekono-
micznego, tym razem zarządzanego przez podmiot publiczny. Dodajmy, że u J. staniszkis pozór ten wyni-
kał z substytuowania reguł kapitalistycznych poprzez system czynszów pobieranych przez administrację,
która przejęła funkcje kapitalistycznego właściciela (nie była jednak w stanie wytworzyć mechanizmów
waloryzacji, gwarantujących odtwarzanie wartości użytkowych).
MIĘDZY KAMIENICĄ I KWARTAŁEM
9. Bóhmer £ Preul, wnętrze bloku zabudowy przy ul. Czajczej, fot. K. Ślachciak
ale bardziej zdekoncentrowaną „konserwatywną? zabudowę na pograniczu miasta lub
zgoła w ościennych gminach”. Na przełomie XX i XXI wieku dało się obserwować
kolejne zjawisko: gentryfikacji kamienicy pod wpływem mechanizmów rynkowych,
której symptomem stało się stopniowe wypieranie mieszkających w niej osób o słab-
szym potencjale ekonomicznym. W starych centrach miast pozostali mieszkańcy sen-
tymentalnie związani z miejscem zamieszkania bądź tacy, których socjolodzy opisują
przy pomocy pojęcia „negatywne uprzywilejowanie'. W odróżnieniu od sąsiadów ich
potencjał ekonomiczny i społeczny nie pozwolił im porzucić podupadających prze-
strzeni, a poziom życia w dużej mierze zależał od malejących transferów socjalnych.
Dodatkowo w następstwie naturalnej sztafety pokoleń w starych kamienicach zaczęli
dominować starsi mieszkańcy.
Pojawili się również nowi aktorzy ożywiający pustoszejące wnętrza kamienic:
sektor usług korzystający z centralności usytuowania i „dobrego adresu” (kance-
larie prawnicze, firmy konsultingowe, gabinety lekarskie etc.), rzesza studentów,
których status ekonomiczny definiowany był w sposób nie do końca rynkowy,
a raczej poprzez skromne transfery ze strony rodziców i państwa. Kamienica,
której rodowód jest par exellence kapitalistyczny, po restytucji reguł kapitalistycz-
nych, co wypada traktować jak paradoks, pozostała w istotnej mierze przestrze-
nią, o której statusie ekonomicznym decyduje bądź lokalizacja, bądź mechanizm
pokoleniowej i socjalnej redystrybucji. Skutkiem ubocznym procesu, który można
eufemistycznie nazwać „socjalnym rozgęszczaniem” późnonowoczesnego miasta,
stało się narastanie zjawiska pustostanów, gdzie pozostawienie pustym nabytego
lub odziedziczonego mieszkania stało się racjonalną strategią „na przeczekanie”
36 Zob. m.in. K. Nawratek, Miasto jako idea polityczna, Kraków 2008; tenże, Dziury w całym. Wstęp do
miejskich rewolucji, Warszawa 2012.
269
Hanna Grzeszczuk-Brendel, Marek nowak
270
z nadzieją, że ostatnia osiągalna renta (z racji centralnego usytuowania) ponownie
stanie się udziałem kapitalistycznego właściciela.
W kontekście tej samej pragmatyki „socjalnego” użytkowania kapitalistycznej
formy, wraz ze słabnącym potencjałem ekonomicznym mieszkańców, w miejsce
lokalnych usług za witrynami parterowych lokali pojawia się oferta o bardziej
ogólnomiejskim charakterze, a drobną burżuazję wypierają zabite na głucho drzwi
i zamalowane okna lub sieci handlowe oferujące dużo, a nade wszystko tanio.
szansę na rewaloryzację limituje w mniejszym stopniu interes właściciela, a bar-
dziej publiczne środki bądź wspomniana już radykalna wymiana mieszkańców,
której ceną jest zerwanie kulturowej i społecznej ciągłości. tytułowa kamienica,
osiągająca już wiek podeszły: stu kilkudziesięciu lat, albo balansuje na granicy
używalności (opleciona siatkami chroniącymi przed odpadającymi fragmentami
elewacji), albo podlega procesom (czasami brutalnego) „społecznego czyszczenia”,
ciągnąc za sobą poczucie krzywdy ofiar tegoż procederu.
Podsumowując koleje losu kamienicy na przykładzie Poznania: uwarunkowa-
nia dewaloryzacji i przesłanki słabości wydają się nieubłagane. Jest tak szczególnie,
gdy wspomniane obszary obejmują poza wartościami czysto użytkowymi (które
można utożsamić niemal wyłącznie z potencjałem rynkowym zamieszkania) rów-
nież zasób wartości kulturowych, symbolicznych i wspólnotowych, wynikających
z nawarstwiania się historii, co sprawia, że ingerowanie w nie, poza szansą wyko-
rzystania tego, co jest, w tym również istniejących już przyzwyczajeń, obwarowane
jest (w pełni uzasadnionymi) ograniczeniami administracyjnymi i interesami
konkretnych mieszkańców, które trzeba brać pod uwagę37.
Podsumowanie
Proces „naturalnej dewaloryzacji” kamienicy, niezależnie od logiki inwesto-
wania, wpisany został w szersze tendencje, które mogą działać zarówno na nieko-
rzyść tego, co zastane (wyraźnie dało się to zaobserwować w okresie powstawania
wielkich blokowisk – sypialni), jak i przyczynia się do rewaloryzacji w zmienionych
warunkach. Upadek wielkiego przemysłu (dostrzegalny już od lat 60., a w warun-
kach Europy Środkowej od lat 80. XX w.), zmniejszanie liczby mieszkańców, spa-
dek dochodu samorządów, rosnące koszty transportu publicznego i prywatnego,
uzasadniły powrót do wizji miasta zwartego, z tradycyjną koncepcją zamieszkania.
takie miasto poza miejscem pracy i zabawy oferuje poczucie przynależności oraz
różne formy spędzania czasu wolnego, raczej „w” niż „poza” miastem. Proponuje
też dostęp do edukacji, kultury, świadczeń socjalnych i unikatowych usług wycho-
dzących naprzeciw coraz bardziej wyspecjalizowanym oczekiwaniom.
Kluczem do zrozumienia wskazanej tendencji (czy może szansy) wydaje się
pojęcie rewitalizacji jako procesu, który wypada pojmować dualnie: jako (1) kon-
sekwencję logiki inwestowania i „życia produktu”, zakładającego fazę schyłkową,
po której powinna nastąpić kolejna inwestycja, oraz (2) potrzebę zmiany myślenia
na temat przestrzeni – wspólnoty miejskiej w kategoriach dostrzeżenia w tym, co
37 znacznie efektywniejsze wydaje się więc inwestowanie w przestrzeniach jeszcze niezurbanizowanych.
to jest druga strona tego samego „miejskiego” medalu, ilustrująca nowe zjawisko suburbanizacji i tzw.
rozpływania się miasta (ang. urban sprawl).
Między kamienicą i kwartałem
271
istniejące, potencjału innowacyjnego i nowych szans, a także tzw. rozwoju zrów-
noważonego i działania wynikającego wprost z tego myślenia. Kamienica ma
szansę odrodzić się nie poprzez inną formę (w takim przypadku bardziej paso-
wałoby pojęcie gentryfikacji), ale w formie „starego” podmiotu kapitalistycznego,
w nowych już, „postnowoczesnych” warunkach. sugeruje to, że we współcze-
snych procesach rewitalizacyjnych mamy do czynienia z wysiłkiem odtwarzania
fenomenu społeczno-materialnego, dobrze znanego z historii, a jest to możliwe
za pośrednictwem specyficznych regulacji legislacyjnych i stworzenia szczegól-
nych narzędzi administracyjnych (może je stanowić fakultatywnie wprowadzona
Ustawa rewitalizacyjna: Dz.U. 2015 poz. 1777 wraz z powstającym oprzyrządo-
waniem prawnym), które umożliwiają inwestycje władzy publicznej w przestrzeń
prywatną i wprowadzenie socjalnych form działalności gospodarczej jako narzę-
dzi przywracania do życia potencjału ekonomicznego mieszkańców.
Koncepcyjna strona rewitalizacji dokonuje więc analizy status quo ante, która
bierze pod uwagę szerszy kontekst systemowy miasta (to z tej perspektywy staje się
jasne, dlaczego w ogóle warto rewitalizować) i wskazuje w pełni rynkowe narzędzia
podtrzymywania procesu w oparciu o system samofinansowania (inwestycji prywat-
nych) oraz finansowania za pośrednictwem zewnętrznych środków inwestycyjnych
(np. kredytów bankowych). Działania rewitalizacyjne powinny (zakładając, że rze-
czywiście podejmujemy wysiłek rewitalizacji) uwzględniać pogłębioną analizę urba-
nistyczną obszaru, który podlega naprawie, by mieć świadomość, z jakim „aktantem”
mamy do czynienia i jakie zasoby społeczne chcemy ożywić, zakładając, że nawiązu-
jemy do istniejącego w przeszłości potencjału urbanistycznego, tak by w procesie inwe-
stycyjnym usuwać słabości historycznej infrastruktury (np. nadmierne zagęszczenie,
brak zieleni etc.) i podkreślać jej wartości. Co jednak równie ważne – winny one zara-
zem rekonstruować (ożywiać) relacje społeczne oparte na tradycji, tak aby zwiększyć
prawdopodobieństwo odzyskania rynkowego kapitału, jaki niesie za sobą koncepcja
XiX-wiecznej kamienicy. Przy czym istotne jest, że ma ona genetycznie hetero-
geniczny klasowo (ale również etnicznie) charakter oparty na wielowymiarowej
współzależności.
na koniec warto zwrócić uwagę na pojęcie zrównoważonego rozwoju38,
które – poza innymi znaczeniami – implikuje uruchomienie myślenia na temat
nieuszczuplania zasobów i wartości w perspektywie pokoleniowej bądź dążenia
do balansu w zakresie eksploatacji dóbr środowiskowych. to tutaj zakorzeniona
jest idea rewitalizacji jako działania, które różni się zarówno od uspołecznienia
(a zatem odrynkowienia wartości przestrzenno-społecznych), jak i od gentryfika-
cji (etymologicznie: „uszlachcania”, czy jej dowartościowania poprzez inwestycje),
a zatem formy działania ekonomicznego obliczonego na indywidualnie pojmo-
wany zysk. Rewitalizacja „ożywia” relacje, które w procesie historycznym uległy
odrynkowieniu, nie destruując historycznie dziedziczonej roli aktanta, czyni to,
by podtrzymać wartości, jakie niesie za sobą miasto, jako twór przednowoczesny
– w zmienionych ponowoczesnych już warunkach.
38 Por. treść tzw. Karty Lipskiej. Dokument przyjęty z okazji nieformalnego spotkania ministrów w spra-
wie rozwoju miast i spójności terytorialnej w Lipsku w 2007 r., http://www.silesia.org.pl/upload/Karta%20
Lipska.pdf [dostęp: Vi 2016].
272
Grzegorz Piątek
Przelotny romans z kamienicą
Czy architektura Poznania jest mieszczańska?
W procesie „odbudowy zamku Królewskiego w Poznaniu” jego przezna-
czenie pozostawało niezmiennie drugorzędne wobec formy i symboliki. nic
dziwnego, że jest on mało użyteczny jako budynek, za to okazuje się niezwykle
przydatny w ideologicznych sporach. służy przede wszystkim za symbol konser-
watyzmu – cechy, którą poznanianki i poznaniacy chętnie sobie przypisują, jedni
jako zaletę, inni jako wadę. Ci drudzy zobaczą w tym gmachu spóźnioną salwę
w dawno nieaktualnej walce o polskość krajobrazu miasta1, czy wyraz kulturo-
wego pesymizmu, a w ściślej architektonicznych kategoriach – zakłamania, które
każe kamuflować wzniesiony współczesnymi technikami budynek za pomocą
pseudohistorycznego kostiumu (tak jakby cały XX wiek w architekturze się nie
wydarzył)2. Wystarczy jednak stanąć w alejach Marcinkowskiego i obrócić głowę
w drugą stronę, by zamiast szczerzącej się fałszywymi krenelażami wieży zobaczyć
nowe skrzydło Biblioteki Raczyńskich. Choć jego projekt, dzieło pracowni JEMs,
został importowany z Warszawy, ucieleśnia zupełnie inne wartości przypisywane
sobie przez poznanianki i poznaniaków. Minimalistyczny budynek utrzymany jest
w uniwersalnej, ponadnarodowej estetyce i mógłby być przedmiotem obywatel-
skiej dumy w dowolnym kraju zachodniej Europy, z którą związek Poznań tak
lubi podkreślać. Biblioteka jest przy tym budynkiem społecznie użytecznym, do
którego ludzie ciągną, by wykonywać mrówczą pracę.
Konkursy architektoniczne na gmachy po dwóch stronach alej rozpisano
i rozstrzygnięto w 2003 roku. obie inwestycje ruszyły bez mała w tym samym
miesiącu – w grudniu roku 20103. Widok budynków zrealizowanych przez
publicznego inwestora równocześnie i w bliskim sąsiedztwie, a jednak skrajnie
odmiennych, dowodzi, jak ryzykowne jest ekstrapolowanie cech pojedynczych,
wyjątkowych obiektów na całe miasto, zwłaszcza w czasach wielkiego wymieszania
1 zob. m.in. wypowiedź autora projektu architekta Witolda Milewskiego w: W. Milewski, z. skupniewicz,
L. sternal, Za mało kresek, rozm. G. Piątek, „architektura-murator” 2006, nr 112, s. 78; Dlaczego warto?
na stronie Komitetu odbudowy zamku Królewskiego w Poznaniu w Likwidacji, http://www.zamek-kro-
lewski.poznan.pl [dostęp: 28 Viii 2017].
2 t. Ratajczak, Nowy zamek w Poznaniu – negatywny przykład adaptacji średniowiecznej architektury
[w:] Zamki w ruinie – zasady postępowania konserwatorskiego, red. B. szmygin, P. Molski, Warszawa–
Lublin 2012, 219–231.
3 Daty za: W. spaleniak, Rozbudowa Biblioteki Raczyńskich. Realizacja projektu, „Winieta” 2013 nr 2, s. 2;
zakładka Etapy realizacji projektu odbudowy Zamku Królewskiego, http://www.zamek-krolewski.poznan.pl
[dostęp: 25 Viii 2017]; Zamek Królewski w Poznaniu. Historia i restytucja, red. a. Kaszubkiewicz,
J.t. Łożyński, P. Mielewczyk, Poznań 2014.
Przelotny romans z kamienicą
273
i swobodnego przepływu wzorców. W dodatku, jak sugerowałem już wyżej, oba
projekty można dopasować do dwóch wykluczających się wzajemnie stereotypów
na temat Poznania. Jeśli poznański znaczy konserwatywny i polonocentryczny, to
poznański jest zamek, a jeśli poznański znaczy racjonalny, rzeczowy, otwarty, pro-
europejski, to za ultrapoznańskie wypada uznać nowe skrzydło biblioteki. Podobny
kłopot sprawia pojęcie mieszczańskości – jest ono tak pojemne, że można pod nie
podstawić wiele, nawet wykluczających się wzajemnie treści. Dlatego przed pod-
jęciem próby odpowiedzi na tytułowe pytanie należałoby się zgodzić – choćby na
użytek tego wywodu – co do definicji poznańskości i mieszczańskości.
Definicja mieszczańskości
Kierując się mądrością redaktora „Wiadomości Literackich”, Mieczysława
Grydzewskiego („Gdy znajduję w rękopisie słowa »Litwo, ojczyzno moja«, sięgam
do słowackiego i sprawdzam”), w poszukiwaniu definicji zaglądam do słownika
Witolda Doroszewskiego i dowiaduję się, że mieszczański to „właściwy miesz-
czaństwu, jego sposobowi życia, zachowania się, odczuwaniu, jego etyce, kultu-
rze, poglądowi na świat (zwykle w sensie ujemnym)”, ale i „ograniczony, ciasny,
poziomy, pospolity, małostkowy”. i w tę stronę często zmierzają dyskusje o poznań-
skiej architekturze. intencję taką można było wyczuć choćby w słowach warszaw-
skiego architekta Grzegorza stiasnego, który pisząc o starym Browarze na łamach
ogólnopolskiego miesięcznika „architektura-murator”, zarzucił projektantom ze
studia aDs, że o ile „wnosili do architektury miasta w swych poprzednich reali-
zacjach (lotnisko, pawilony na targach Poznańskich) powiew europejskiej nowo-
czesności”, to tym razem, stosując znajome, historyzujące formy, prawdopodobnie
„ulegli atmosferze swojego miejsca zamieszkania”4, czyli mieszczańskiemu kon-
serwatyzmowi. aby jak najlepiej sprecyzować pojęcie mieszczańskości, wolałbym
jednak odrzeć je z wtórnie narosłych skojarzeń. zanim stało się ono inwektywą,
odnosiło się do konkretnej formacji społeczno-ekonomicznej. „Mieszczański” to
w słowniku Doroszewskiego przede wszystkim „dotyczący mieszczanina, miesz-
czaństwa; należący do mieszczanina; […] wytwarzany przez mieszczaństwo
[podkr. G.P.]”. architektura mieszczańska byłaby więc architekturą powstającą
na potrzeby, na zamówienie, a czasami wręcz rękami mieszczan, i takiej definicji,
oczyszczonej z apriorycznej oceny, zamierzam się trzymać.
Kim zatem są we współczesnym Poznaniu mieszczanie? stan mieszczański
wszedł na scenę historii w epoce średniowiecznej i wczesnonowożytnej, natomiast
później pojęcie to odnosiło się do „swoistej formacji kulturowej związanej ekono-
micznie z handlem i kapitalizmem”5, wyznającej wartości takie jak: „własność jako
wyznacznik statusu, talent i praca jako warunki osobistego sukcesu […], solidność
w interesach, komfort w życiu codziennym”6. Praca na własny rachunek i własność
(zdobywana bądź dziedziczona) odróżniały tę grupę od pracowników najemnych
czy robotników, pracujących przeważnie na jej rzecz. W tym ujęciu mieszczańska,
4 G. stiasny, Stary Browar, „architektura-murator” 2004, nr 4, s. 42.
5 J. Kochanowicz, Mieszczaństwo [w:] Encyklopedia socjologii, t. 2, K–n, Warszawa 1999, s. 233.
6 tamże, s. 235.
Grzegorz Piątek
274
czyli „dotycząca, należąca i wytwarzana” przez mieszczaństwo, jest przede wszyst-
kim architektura służąca tej klasie – mieszkaniu i prowadzeniu interesów.
W bezklasowym społeczeństwie powojennej Polski mieszczaństwo teore-
tycznie przestało istnieć, ale kultura mieszczańska wraz ze swoimi wartościami
przetrwała. o ile w pierwszej, rewolucyjnej dekadzie prywatny handel, przemysł
i rzemiosło były zwalczane, a ideolodzy zapowiadali wykorzenienie „mieszczań-
skiej kultury”, o tyle od czasu odwilży 1956 roku, dzięki różnorakim przejawom
liberalizacji ekonomicznej, politycznej i kulturalnej, wzorce mieszczańskie znaj-
dowały coraz dogodniejsze warunki do rozwoju. Już w latach 70. XX wieku władza
oficjalnie pochwaliła poszukiwanie komfortu i dobrobytu, a sami jej funkcjonariu-
sze zaczęli jako jedni z pierwszych korzystać z odgórnej zgody na bogacenie się.
Jak wykazał socjolog Piotr Gliński, w społeczeństwie rozwinął się wtedy „kult inte-
resu, aktywności, rzutkości i inicjatywy”, a w rodzinach zaczęto cenić „przedsię-
biorczość, umiejętność załatwiania spraw, aktywność w dziedzinie »interesów«”7.
W takim duchu wychowywano też coraz chętniej dzieci, przeciwstawiając tym
wartościom „marazm i bierność pracy w sektorze uspołecznionym”8. nastroje te,
wraz ze wzrostem znaczenia sektora prywatnego w gospodarce, a co za tym idzie
jego zasobności, widoczności i symbolicznego oddziaływania, przygotowały grunt
pod odrodzenie mieszczaństwa w zmodyfikowanej formie – neomieszczaństwa9.
Poznańskość
Kwestia poznańskości architektury okazuje się równie trudna do uchwyce-
nia jak kwestia jej mieszczańskości, a oba pojęcia przenikają się i nakładają. za
charakterystyczną dla tutejszych projektantów bywa uznawana mieszczańska
cnota solidności, która owocować ma rozwiązaniami sprawdzonymi, bezpiecz-
nymi, wręcz nudnymi. Warto znów odwołać się do słów podkreślającego te ste-
reotypy warszawiaka, Grzegorza stiasnego, który po otwarciu starego Browaru
komentował: „Poznań nigdy nie szczycił się zbyt nowoczesną architekturą. tę
co najwyżej importował z Warszawy. Przeciwstawiał jej za to niezbyt modne, ale
dobrze i trwale wykonane budynki oraz racjonalną urbanistykę”10. Rok wcze-
śniej poznański architekt i badacz Piotr Marciniak kreślił portret swojego poko-
lenia (wówczas trzydziestoparo-, czterdziestolatków) jako ostrożnego i pragma-
tycznego: „Być może poznańska tradycja pracy u podstaw orientuje młodych na
praktyczną stronę zawodu i pracę z klientem. Realizacje, także te niestanowiące
kamieni milowych w historii architektury, pozwalają jednak doskonalić warsztat
projektowy”11.
7 P. Gliński, Ekonomiczne uwarunkowania stylu życia. Rodziny miejskie w Polsce, Warszawa 1983, mps pracy
doktorskiej, iFis Pan, s. 163, cyt. za: J. Kochanowski, Tylnymi drzwiami. „Czarny rynek” w Polsce 1944–
1989, Warszawa 2015, s. 99.
8 tamże.
9 a. Jawłowska, E. Mokrzycki, Style życia a przemiany struktury społecznej. Propozycja typologii historyczno-
-socjologicznej [w:] Styl życia. Przemiany we współczesnej Polsce, red. a. siciński, Warszawa 1978,
s. 155–160.
10 G. stiasny, dz. cyt., s. 42.
11 P. Marciniak, Młodzi 2003 – Poznań, „architektura-murator” 2003, nr 3, s. 55.
Przelotny romans z kamienicą
275
Kto zechce szukać w stolicy Wielkopolski przykładów przewidywalnej, za to
nieźle wykonanej architektury, przede wszystkim mieszkaniowej i biurowej, ten
znajdzie je bez trudu. ale bezpieczna solidność to przecież nie jedyna twarz współ-
czesnego Poznania, a na pewno nie Poznania ostatnich trzech dekad. od pseudo-
kamienic izabeli Klimaszewskiej po wielowątkową architektoniczną fantazję, jaką
jest stary Browar, od ostentacyjnie anachronicznego zamku królewskiego po równie
ostentacyjnie niezainteresowany historią wieżowiec Bałtyk – powstały tu budynki
wyjątkowe i ekstrawaganckie. niektóre, z zamkiem na czele, wydają się jaskrawym
zaprzeczeniem przypisywanego poznaniakom zdrowego rozsądku, o oszczędności
nie wspominając. Dlatego, tak jak w przypadku mieszczańskości, bezpieczniej niż do
obiegowych wyobrażeń i użytecznych symboli będzie się odwołać do bardziej kon-
kretnych cech przestrzeni, takich jak gabaryty budynków, materiały czy proporcje.
Kłopot w tym, że parametry te ewoluowały wraz ze zmianami cywilizacyjnymi
czy wpływami kulturowymi. Co jest bardziej poznańskie: średniowieczno-rene-
sansowe i skorygowane podczas odbudowy stare Miasto, pruskie śródmieście, nie-
mieckie dzielnice mieszkalne z początku XX wieku, umiejętnie i z szacunkiem uzu-
pełnione w dwudziestoleciu międzywojennym, czy wielkie modernistyczne osiedla
z okresu dynamicznej powojennej rozbudowy, które choć nieobecne w oficjalnym
wizerunku miasta, są środowiskiem życia dziesiątek tysięcy mieszkańców? Każdy
badacz może z historycznego katalogu wyciągnąć ulubiony wątek, a „poznańskość”
definiują na bieżąco architekci, klienci i komentatorzy. Dziś cegła i klinkier są mile
widzianą aluzją do architektury przemysłowej, dawnych gmachów szkolnych czy
kamienic, natomiast po odzyskaniu niepodległości były traktowane jako kłopo-
tliwy politycznie spadek: „Prusacy zawalili Wielkopolskę ciężarem […] cywilizacji
i pracy, miliony pożytecznych cegieł przygniotły miasta i miasteczka grubą skorupą
niemieckich form” – pisał w 1928 roku pochodzący z Galicji Ludwik Puget12.
Jeśli tak trudne jest uchwycenie poznańskości architektury, to może warto
zapytać o poznańskość architektów? i tu Poznań sprawia kłopot, ponieważ później
niż inne wielkie polskie miasta (Warszawa, Kraków, powojenny Wrocław, przed-
wojenny Lwów) dorobił się ustabilizowanego środowiska architektonicznego. Po
powstaniu wielkopolskim i exodusie większości niemieckich projektantów13 skła-
dało się ono z wykształconych jeszcze na niemieckich uczelniach architektów star-
szego pokolenia14, przybyszy z Galicji (na czele z legendarnym architektem miejskim
Władysławem Czarneckim) i dawnego zaboru rosyjskiego, a potem młodych absol-
wentów politechnik warszawskiej, lwowskiej i gdańskiej15. otwarta w 1919 roku
szkoła inżynierska, czyli Państwowa Wyższa szkoła Budowy Maszyn, nie kształ-
ciła w tym kierunku, a przygotowania do otwarcia politechniki przerwał wybuch
12 L. Puget, O wygląd Poznania. Odbitka z Działu Kultury i Sztuki „Kuriera Poznańskiego”, Poznań 1928,
cyt. za: s.P. Kubiak, Modernizm zapoznany. Architektura Poznania 1919–1939, Warszawa 2014, s. 21.
13 zob. m.in. s.P. Kubiak, dz. cyt., s. 9. Równocześnie nastąpił exodus większości niemieckiej burżuazji.
14 tamże, s. 8–9.
15 M. Krzysztofiak, Wizerunek czterdziestoletniego Wydziału Budownictwa Lądowego 1945–1985
[w:] Historia Wydziału Budownictwa Lądowego Politechniki Poznańskiej 1945–1985, IV Konferencja
Naukowa Wydziału Budownictwa Lądowego Politechniki Poznańskiej, t. 1, Poznań 1985, s. 8, za: P. Marciniak,
Doświadczenia modernizmu. Architektura i urbanistyka Poznania w czasach PRL, Poznań 2010, s. 17.
Grzegorz Piątek
276
wojny. Lokalne środowisko potrafiło określać się poprzez wykluczanie outsiderów,
o czym w latach 30. świadczyły reakcje na zorganizowane przez stołeczny saRP
i wygrane przez warszawskie pracownie konkursy na gmachy PKo i BGK przy placu
Wolności16. ale do jakiego stopnia były to przejawy poczucia kulturowej odrębności,
a do jakiego szarże w obronie rynku przed konkurencją z zewnątrz? Po 1945 roku
lokalną samoświadomość działającego w Poznaniu architekta mógł kształtować
wysiłek odbudowy starego Miasta i poszukiwania dla niego odpowiednich („pol-
skich”) form. Czynnikiem integrującym środowisko – organizacyjnie i wręcz fizycz-
nie – mogła być z kolei likwidacja prywatnej praktyki architektonicznej i skupienie
dziesiątek projektantów w państwowych biurach zlokalizowanych na pięciu piętrach
nowoczesnego wieżowca przy ul. Marchlewskiego (obecnie al. niepodległości)17.
W tym samym okresie, w 1950 roku, na politechnice zaczęto wreszcie kształcić
architektów, ale już w 1954 roku kierunek zamknięto i ponownie otwarto dopiero
w 1972 roku. Dzięki temu od drugiej połowy dekady Gierka zaczęli w Poznaniu
praktykować architekci wykształceni przez innych poznańskich architektów. Moim
zdaniem dopiero od tego momentu można uznać środowisko poznańskie za ustabi-
lizowane, czyli nie tylko samoświadome, ale i zorganizowane w sposób umożliwia-
jący przekazywanie swojego etosu i wzorców z pokolenia na pokolenie.
Moment neomieszczański i architekci
na przełomie lat 70. i 80. wystąpiły zatem w Poznaniu jednocześnie warunki
do tworzenia architektury współczesnej, która mogła być świadomie poznańska
i świadomie mieszczańska. Po pierwsze, po wstrząsach politycznych, zniszcze-
niach i wymianach ludności, które następowały tu do połowy XX wieku, nastą-
piła stabilizacja demograficzna, kulturowa, społeczna i przestrzenna, a na scenę
weszło pierwsze pokolenie urodzone po wojnie, które – niezależnie od rodowodu
– mogło definiować swoją tożsamość w oparciu o pewną wersję lokalnej tradycji
osadzoną w stabilnej ramie współczesności. Po drugie, dzięki uruchomieniu stu-
diów architektonicznych powstały warunki do formowania młodych poznańskich
architektów przez poprzednie pokolenie. Po trzecie, podobnie jak w innych mia-
stach, w gierkowskim Poznaniu nastąpił rozwój prywatnej przedsiębiorczości, a co
za tym idzie grupy społecznej, która swój byt i tożsamość zawdzięcza własności
i zaradności. Grupa ta, poszerzona o ludzi zawdzięczających społeczną dystynk-
cję władzy (nomenklatura) i/lub wiedzy (inteligencja, specjaliści), tworzy zalążek
przyszłej klasy średniej18, która wskrzesza mieszczańskie wzorce i postawy, a dzięki
rosnącej zamożności coraz częściej występuje jako inwestorzy. od 1983 roku
natomiast architekci sami mogli zostać twórcami-przedsiębiorcami. Dzięki
16 s.P. Kubiak, dz. cyt., s. 268–278. o czym również a. Przybylski, Abisynia. Osiedle na poznańskim Grun-
waldzie, Poznań 2017.
17 Wspomnienie arch. Henryka Marcinkowskiego [w:] Projekt-miasto. Wspomnienia poznańskich architek-
tów 1945–2005, red. D. Książkiewicz-Bartkowiak, Poznań 2013, s. 46–47.
18 Dyskusja o klasie średniej w Polsce zob. m.in. H. Domański, Społeczeństwa klasy średniej, Warszawa
1999; R. Drozdowski, Kontrowersje wokół klasy średniej w Polsce lat dziewięćdziesiątych, „Kultura i społe-
czeństwo” 1998, nr 1; Biznes i klasy średnie. Studia nad etosem, red. J. Kurczewski, J. Jakubowska-Branicka,
Warszawa 1994; zob. także artykuły K. Podemskiego i P. Korduby zamieszczone w tym tomie „Kroniki”.
Przelotny romans z kamienicą
277
przeprowadzonej rok wcześniej liberalizacji przepisów przy oddziale poznańskim
saRP zawiązano wtedy quasi-spółdzielnię – Pracownię Usług architektonicznych,
której członkowie mogli przyjmować zlecenia od prywatnych klientów poza pań-
stwowym systemem i realizować je na rynkowych zasadach19.
W ten sposób w pierwszej połowie lat 80. powstały warunki do tworze-
nia architektury, która z punktu widzenia ekonomicznego była mieszczańska,
a z punktu widzenia kulturowego świadomie poznańska. od tego czasu lokalni
architekci-przedsiębiorcy, wywodzący się z Poznania i/lub tu wykształceni, mogli
pracować dla innych przedsiębiorców, którzy w tym samym mieście żyli i prowa-
dzili interesy. Klienci reprezentujący neomieszczaństwo/nową klasę średnią zama-
wiali projekty budynków o funkcjach zbliżonych do tych, które niegdyś stawiali
mieszczańscy poprzednicy.
Plomba dla mieszczanina
Kwintesencją mieszczaństwa wśród budynków jest kamienica – dom, w któ-
rym przedstawiciele tej klasy mieszkają, a nierzadko też pracują. Mimo że ten typ
budynku był wytworem innego porządku ekonomicznego i społecznego, jeszcze
przed upadkiem PRL nastąpiły próby jego ożywienia i zaktualizowania. i choć każdy
powrót w architekturze wydaje się efektem nostalgii, w tym wypadku chodziło
o coś więcej niż ciepłe uczucia względem przedwojennych czasów. W latach 80.
przyjęto do wiadomości fakt, że budowa małych budynków plombowych wśród
starej zabudowy może być bardziej ekonomiczna niż rozbudowa miasta na wyma-
gających uzbrojenia peryferiach. Refleksja ta nie dotyczyła zresztą tylko Polski.
Kryzys paliwowy lat 70. oraz krytyka rozrzutnej modernistycznej urbanistyki czy
niekontrolowanego rozwoju suburbiów zwróciły uwagę architektów, urbanistów
i decydentów na zalety zwartej zabudowy. W Polsce skuteczne w zagospodarowy-
waniu działek w ścisłej zabudowie okazały się małe spółdzielnie mieszkaniowe,
które w przeciwieństwie do molochów budujących i zarządzających całymi osie-
dlami powoływane były przez wąskie grupy indywidualnych spółdzielców-inwe-
storów z myślą o realizacji pojedynczych budynków. najczęściej rekrutowali się oni
spośród przedsiębiorców, specjalistów, inteligentów, artystów – a więc grup zawo-
dowych, które razem z nomenklaturą stały na czele zwrotu neomieszczańskiego.
Jako przełom w powrocie do tradycyjnej typologii w Poznaniu Piotr Marciniak
uznał budynek wielorodzinny wybudowany według projektu Eryka sieińskiego
i Mariusza Wrzeszcza w latach 1982–1984 na Jeżycach, przy ul. Dąbrowskiego 18.
Jego „układ ze zróżnicowanymi mieszkaniami oraz formą odwołującą się do języka
postmodernizmu stał się nową propozycją estetyczną śródmiejskiej kamienicy”20.
z tego samego okresu pochodzi neokamienica projektu Mariana Fikusa przy
19 P. Marciniak, Doświadczenia…, s. 245.
20 P. Marciniak, Doświadczenia…, s. 247–248; zob. tegoż, Architektura i urbanistyka Poznania w latach
1945–1989, s. 215 [w:] Architektura i urbanistyka Poznania w XX wieku, red. t. Jakimowicz, Poznań 2005,
s. 215. Jak ustalił a. nadolny (Architektura Poznania o charakterze uzupełniającym po roku 1945. Realizacje
w kontekście historycznych form urbanistycznych na przykładzie dzielnic Wilda, Łazarz i Jeżyce, Poznań
2012, s. 88), budynek „powstał w latach 1982–1984 […] na zlecenie spółdzielni Mieszkaniowej Blok
w biurze inwestprojekt Poznań”.
GRZEGORZ PIĄTEK
ul. Wierzbięcice 2/4 „z kompozycją elewacji opartą na klasycznych proporcjach
i złotym podziale”*' oraz założenie mieszkalne projektu Izabeli Klimaszewskiej
i Krzysztofa Frąckowiaka domykające jeden z kwartałów przy Dolnej Wildzie”.
O ile gabaryty budynków plombowych, kompozycja ich elewacji czy detal nawią-
zywały do kamienic, to nie nastąpił powrót do tradycyjnych układów wnętrz.
Nieregularne kształty działek, na których powstawały plomby, oraz tradycyjne
technologie budowlane zachęcały do różnicowania i indywidualizowania roz-
kładów mieszkań, ale powrót do przeszłości nie był możliwy. W końcu, jak pod-
kreślał Jan Skuratowicz, „specyficzny kształt poznańskiej kamienicy czynszowej
był wypadkową wielu niepowtarzalnych czynników”*, czyli produktem dawno
minionej rzeczywistości społeczno-ekonomiczno-politycznej wilhelmińskiego
Poznania.
Powrót do typologii kamienicy zatrzymał się więc na warstwie formalnej i być
może tym łatwiej mógł znaleźć zastosowanie w budynkach o funkcjach innych
niż mieszkalna. Ewa Pruszewicz-Sipińska i Stanisław Sipiński, autorzy biurowca
Dwór Hamburski, powstałego na skraju zespołu zwartej zabudowy Wildy, opisy-
wali go jako „zakomponowany ze wszystkimi cechami poznańskiej kamienicy” —
z „ozdobną wieżą” czy „wieżycą, która „transponuje jakże częste dla Poznania
akcenty ważnych narożników miejskich kwartałów”, boniowanym „zgodnie z tra-
dycją” pasem cokołowym oraz wejściem do banku zaakcentowanym „paradnym
21 P Marciniak, Doświadczenia..., s. 248. Zob. tegoż, Architektura i urbanistyka..., s. 215.
22 P Marciniak, Architektura i urbanistyka..., s. 215.
23, Skuratowicz, Architektura Poznania w latach 1890-1918, Poznań 1991, s. 166.
278
PRZELOTNY ROMANS Z KAMIENICĄ
2. Kamienica przy ul. Wierzbięcice 2/4
portalem”, nawiązującym do „charakterystycznych rozwiązań w narożnikowych
kamienicach wildeckich”**. Gzyms, a w zasadzie jego postmodernistyczny, ode-
rwany od lica budynku pastisz, został natomiast umieszczony na uznanej za
typowo poznańską wysokości 17,5 m, co według autorów „od ponad osiemdzie-
sięciu lat jest przestrzenną determinantą miasta”*.
Za pionierski przykład zastosowania schematu neokamienicy nie w uzupeł-
niającej starą zabudowę plombie, lecz w większym, całkowicie nowym założeniu
można uznać projekt uzupełnienia zabudowy Ostrowa Tumskiego opracowany
w pracowni Projektowej Instytutu Architektury i Planowania Przestrzennego
Politechniki Poznańskiej przez Tadeusza Sudoła, Katarzynę Łabędzką i Tadeusza
Jurgę. Jak pisał Piotr Marciniak, zaproponowali oni „powrót do klasycznej kwar-
tałowej zabudowy z wyodrębnioną przestrzenią centralną w formie niewiel-
kiego placu-rynku*”*. Choć ostatecznie powstał tylko fragment tego założenia
— jeden budynek przy ul. Wieżowej”, był to przełom — model dla kompleksów
% [E. Pruszewicz-Sipińska], S$. Sipiński, Przechadzka po naszych duszach, „Kronika Miasta Poznania”
(dalej: KMP), 1998/1, s. 240. Jak wynika z treści cytowanego tekstu, jego niepodpisaną współautorką jest
żona i partnerka zawodowa Sipińskiego, Ewa Pruszewicz-Sipińska (s. 239: „Wraz z żoną, Ewą Pruszewicz-
-Sipińską — architektem, wykładowcą Politechniki Poznańskiej, partnerem i współautorem wszystkich
projektów, przedstawimy fundamenty naszego myślenia i głębokiego związania z Poznaniem - naszym
miastem, pasją i domem”).
25'Tamże. Osiemdziesiąt lat oznaczałoby w tym wypadku rok 1918.
26 p, Marciniak, Doświadczenia..., s. 254-255.
27 Tamże.
279
GRZEGORZ PIĄTEK
ci
I [M NE, M:
O 4 L-4 . = 4 J
h k | 2 pwp k
ks am
3. Zabudowa na rogu ul. Dolna Wilda i Krzyżowej
mieszkalnych powstających w kolejnych dwóch dekadach, jak ukończone
w 2005 roku na drugim brzegu rzeki, przy ul. Szyperskiej, osiedle Nad Wartą.
Co ciekawe, na początku lat 90. pseudokamieniczny kostium zaczęły otrzy-
mywać nawet bloki wznoszone jeszcze częściowo z prefabrykatów na osiedlach
zaplanowanych zgodnie z odchodzącym do historii paradygmatem modernistycz-
nym. Pierwszym na gruncie poznańskim przykładem takiej blokowo-kamienicz-
nej hybrydy były powstające etapami w pierwszej połowie lat 90. na Piątkowie
osiedla Władysława Jagiełły i Zygmunta Starego. „Choć mieszczą się w zarysowa-
nych przed ćwierćwieczem ramach, wyłamują się z nich skorygowanymi ukła-
dami komunikacyjnymi i stopniowym odchodzeniem od stosowanych dotychczas
technologii i materiałów — pisał na łamach „Kroniki” Józef Modrzejewski”. Na
osiedlu Jagiełły, powstającym według projektu Teresy Mycko-Golec, bloki zbudo-
wane w pierwszej fazie z wielkiej płyty, a w drugiej z materiałów ceramicznych
zostały nakryte imitującymi mansardy wysokimi dachami, a ich elewacje uroz-
maicono dostawionymi elementami ażurowymi”. Na osiedlu Zygmunta Starego
architekt Izabela Klimaszewska posunęła się dalej i zmodyfikowała też układ
przestrzenny osiedla. Zdecydowanie odeszła od luźnej zabudowy i ustawiła bloki
wokół podwórzy. Spadziste, ceramiczne dachy i mocno zaakcentowane pionowe
28 J, Modrzejewski, Metamorfozy zespołu osiedli Piątkowo — Naramowice, KMP, 1998/1, s. 201.
29 ,
Tamże.
280
PRZELOTNY ROMANS Z KAMIENICĄ
4. Biurowiec „Dom Hamburski”
pasy na elewacjach miały w zamyśle autorki przywołać na odległym osiedlu klimat
Starego Miasta”.
Najambitniejszy eksperyment prowadzono jednak na jeszcze dalszych pół-
nocnych rubieżach, gdzie w wyniku przeprowadzonych na początku lat 80.
konkursów i studiów planowano federację małych miast, czyli pasmo osiedli
nowego typu połączone z centrum via Piątkowo niewybudowaną do dziś odnogą
Poznańskiego Szybkiego Tramwaju. Choć koncepcja tworzenia miast satelitar-
nych należała do obowiązkowego repertuaru modernistycznej urbanistyki (vide
amerykańskie greenbelt towns czy angielskie new towns), to pod Poznaniem
miały powstać ośrodki zgodne z kiełkującymi na świecie od lat 80. tendencjami
new urbanism. Wbrew swojej nazwie „nowa urbanistyka” była nostalgicznym
powrotem do urbanistyki starej, czyli do obrazu miasta sprzed modernistycznej
rewolucji. Zrealizowane pod Poznaniem osiedle-miasteczko Miękowo — Zielone
Wzgórza nie powstało wprawdzie wyłącznie dla neomieszczan, tylko dla pracow-
ników Zakładów im. H. Cegielskiego*', ale uformowano je w zgodzie z preferowa-
nym przez nową klasę modelem przestrzennym: „Centralny punkt stanowi rynek
otoczony domami mieszkalnymi z dominującym ratuszem, który przecinają dwie
główne ulice. [...] Większość domów miała stromy dach i użytkowe poddasze”.
30 Tamże.
3LĘ, Przestaszewska-Porębska, Federacja małych miast Miękowo — Owińska w Poznaniu, „Architektura”
1984, nr 2, s. 33.
281
GRZEGORZ PIĄTEK
»
m
>
.
r
i
5. Osiedle Władysława Jagiełły na Piątkowie
Choć podstawowym budulcem była nadal wielka płyta, urozmaicono jąindywidua-
Inie projektowanymi detalami, takimi jak bramy, daszki nad wejściami, balkony
czy sygnaturka z hełmem na wieży „ratusza, a właściwie bloku z podcieniami”.
Jak pisała Ewa Porębska, autorzy chcieli stworzyć miejsce, o którym mieszkańcy
będą mówić: „nasze miasteczko, nasz dom, nasze mieszkanie”*.
Poznański kupiec buduje
Plac handlowy czy rynek to jeden z podstawowych toposów „nowej urba-
nistyki. Na wspomnianym już osiedlu Władysława Jagiełły architekt Teresa
Mycko-Golec jako pierwsza chyba w Poznaniu zerwała z projektowaniem lokal-
nego centrum usługowego jako zespołu pawilonów, na rzecz placu ze sklepami
na parterach bloków?**. Urbanista może zaprojektować rynek, ale czym byłby
rynek w dawnym mieście bez kupca? Poznań zachował w PRL swoją tradycyjną
strukturę dzielnicowych rynków, lecz na przełomie lat 80. i 90., gdy miliony Polek
i Polaków postanowiły spróbować sił w handlu, w przestrzenie targowe zamieniły
się całe place i ulice. Po 1990 roku przedsiębiorcy zorganizowani w Wojewódzkim
32 Pp Marciniak, Doświadczenia..., s. 254-255.
33E. Przestaszewska-Porębska, dz. cyt.
34], Modrzejewski, dz. cyt., s. 201-202.
282
PRZELOTNY ROMANS Z KAMIENICĄ
Poz
6. Dom Handlowy „Kupiec Poznański”
Zrzeszeniu Handlu i Usług postanowili opanować to spontaniczne zjawisko i udali
się do władz miasta, by uzyskać „wskazania lokalizacyjne” pod kompleksy sklepów
i pawilonów handlowych. W odpowiedzi wskazano siedem takich miejsc, na
których mogła powstać nowa wersja tradycyjnych mieszczańskich typów budowli
służących kupiectwu: rynków, pasaży, hal targowych. Pierwszym owocem tej jakże
mieszczańskiej troski kupców o własne interesy (a jednocześnie dobro wspól-
noty) był pasaż MM zbudowany w latach 1992-1993 w Alejach Marcinkowskiego
według projektu architekta Marka Pawlaka. Zgodnie z nazwą otrzymał on struk-
turę pasażu, o łącznej powierzchni około 2 tys. m”, zabudowanego po obu stro-
nach 51 sklepikami *.
Ta pierwsza realizacja była w formie nie tylko skromna, ale i dość uniwersalna.
Inna planowana na początku dekady, a zrealizowana ostatecznie pod jej koniec
kupiecka inwestycja była już przykładem świadomej gry z wzorcami architektury
wielkomiejskiej przełomu XIX i XX wieku. Chodzi o budynek biurowo-handlowy
o nazwie wskazującej i na poznańskość, i na mieszczańskość: Kupiec Poznański.
Komentując tę realizację na łamach branżowego pisma, architekt Hubert
Trammer ujrzał w niej kontynuację lokalnej tradycji kształtowania przestrzeni,
nie w sensie kopii czy pastiszu dawnych rozwiązań, ale przyjęcia analogicznego
punktu odniesienia. Tak jak (niemieccy najczęściej) twórcy dzielnic mieszkalnych
*5 R. Dera, Poznańscy kupcy budują, KMP, 1998/1, s. 226.
36 Tamże, s. 227.
283
GRZEGORZ PIĄTEK
7. Galeria MM
i gmachów publicznych z przełomu XIX i XX wieku ewokowali berlińskie formy,
tak autorzy Kupca — Piotr Litoborski i Piotr Marciniak — nawiązali do współcze-
snej sobie architektury stolicy Niemiec”, przede wszystkim do domu towarowego
Galeries Lafayette Jeana Nouvela przy Friedrichstrasse, ukończonego w 1996 roku.
Interesujące, że Berlin był nie tylko wzorcem dla architektów, ale i źródłem wielu
poznańskich fortun zgromadzonych w okresie przełomu i/lub kulturowym punk-
tem odniesienia ich właścicieli. Jednocześnie, jak wynika z wypowiedzi architek-
tów, miejska konserwator zabytków Maria Strzałko dopilnowała, by mimo tego, że
Kupiec jest jedną bryłą, zaznaczono ślad dawnej parcelacji oraz by „w podziałach
i gabarycie założono nawiązanie linią gzymsu budynku do wysokości tak zwa-
nego gzymsu poznańskiego, to jest 17,5-18 m, oraz nachylenie ściany ostatnich
dwóch kondygnacji i przez to jej wycofanie”**. Zarówno forma budynku, jaki treść
tekstu założeń autorskich, z którego pochodzi powyższy cytat, sugerują, że jest
on efektem starcia między współczesnym gustem młodych architektów, zainte-
resowanych tym, co aktualne w światowej architekturze, a miejską konserwator
zabytków, zainteresowaną przede wszystkim tym, jak budowano w Poznaniu sto
lat wcześniej. Być może to nie jedyna taka inwestycja, a widoczne tu aż po lata
dwutysięczne przywiązanie do tradycji epoki wilhelmińskiej było w mniejszym
37 H. Trammer, Kupiec Poznański, „Architektura-murator” 2003, nr 8, s. 56.
38 p Litoborski, P. Marciniak, Założenia autorskie, „Architektura-murator” 2003, nr 8, s. 56.
284
PRZELOTNY ROMANS Z KAMIENICĄ
8. Centrum Handlu i Sztuki „Stary Browar”
stopniu wyrazem przekonań projektantów, a w większym efektem determinacji
władz konserwatorskich, opiniujących projekty na terenie bardzo szeroko zdefi-
niowanego historycznego centrum (łącznie z Jeżycami, Łazarzem czy Wildą). Tę
hipotezę można będzie potwierdzić dopiero dzięki analizie wydawanych wytycz-
nych konserwatorskich.
Stary Browar, którego pierwszą część otwarto wkrótce po Kupcu, w listopa-
dzie 2003 roku zbudowało już nie zrzeszenie przedsiębiorców, ale indywidualna
inwestorka — Grażyna Kulczyk. Pod jej okiem powstało współczesne centrum
handlowe nasycone aluzjami do toposów dawnej wielkiej burżuazji: widowni
operowej, eleganckiego domu towarowego („Wszystko dla pań”!), muzeum (sale
wystaw i innych wydarzeń artystycznych), ratusza (wieża z zegarem) oraz — jak
nakazywały kanony new urbanism — miejskiego placu. Fasada autentycznego świa-
dectwa lokalnej kultury mieszczańskiej, czyli kamienicy wyburzonej pod budowę
Browaru, została wyeksponowana jak eksponat w gablocie. Grzegorz Stiasny
zwracał uwagę na tę „marketingową eksploatację historyzujących motywów”*.
Aleksandra Robakowska i Jarosław Trybuś nazwali natomiast Browar „współcze-
sną luksusową scenografią”*, a Stiasny oceniał, że „takiego natężenia eklektyzmu
9 G. Stiasny, dz. cyt., s. 42.
40 Ą. Robakowska, J. Trybuś, Od Zamku do Browaru. O architekturze Poznania ostatnich stu lat, Poznań
2005, s. 139.
285
Grzegorz Piątek
286
w architekturze Poznań nie widział chyba od czasów budowy forum cesarskiego
[…]. tak jak zamek Wilhelma ii był wystawną wizytówką wschodniej dzielnicy
Prus, tak i stary Browar jest materialnym faktem ekonomicznej potęgi najbogat-
szej rodziny w Polsce”41. z perspektywy czasu widać, że był to symbol sprawczości
całego poznańskiego neomieszczaństwa, z którego ta rodzina się wywodziła, oraz
jego tęsknot do dawnej burżuazji, z którą tylko niektórzy przedstawiciele tej grupy
mieli cokolwiek wspólnego.
Mieszczańska forma, globalna treść
Wydaje się, że w powojennym Poznaniu, mimo znacznego zniszczenia
zabudowy w centrum oraz częściowego ubytku ludności, przedwojenna kultura
mieszczańska miała wyjątkowe szanse przetrwania. Jak pisali jedni z najaktyw-
niejszych poznańskich architektów przełomu XX i XXi wieku, Ewa i stanisław
sipińscy, przez długie powojenne dekady „sklep żelazny Dajerlinga czy delikatesy
Leitgebera były wizytówką poznańskiego kupiectwa, a kamienice na Matejki czy
wille sołacza – ostoją poznańskiej inteligencji i autentycznej klasy średniej [podkr.
G.P.]”42. Choć miasto dynamicznie się rozbudowało, to nawet dziś odsetek przed-
wojennych mieszkań wynosi tu 20 proc. (dla porównania w Warszawie 11 proc.,
a w Krakowie 15 proc.)43, co czyni przestrzeń wykreowaną rękami dawnych miesz-
czan naturalnym środowiskiem i punktem odniesienia dla wielu poznanianek
i poznaniaków.
zauważalny od lat 80. powrót do przedmodernistycznych typów zabudowy
łączył się z nadzieją na odrodzenie jakiegoś rodzaju idealizowanej miejskiej
wspólnoty44, a to wiązano przede wszystkim z odrodzeniem mieszczaństwa czy
klasy średniej. Podsumowując w 1998 roku inwestycyjne plany poznańskich
kupców, Roman Dera liczył na to, że „dzięki nim być może uda się wygrać
kolejną »bitwę o handel«, bitwę o obecność poznańskich kupców w atrakcyj-
nych punktach Poznania”45. Pisząc pięć lat później o zrealizowanym już gma-
chu Kupca, Hubert trammer podkreślał, że „inwestycja o wysokim standardzie
należy do spółki powołanej przez lokalnych kupców”, a „sukces handlowej czę-
ści zespołu pokazuje, że także w Polsce budowanie takich obiektów w centrum
miasta ma sens”46.
41 G. stiasny, dz. cyt., s. 42.
42 [E. Pruszewicz-sipińska,] s. sipiński, dz. cyt., s. 240.
43 Dane narodowego spisu Powszechnego 2011.
44 społeczną treść „nowej urbanistyce” zapewniły m.in. diagnozy Jane Jacobs, która w książce Śmierć i życie
wielkich miast Ameryki (1961) oraz licznych tekstach z lat 50. i 60. przedstawiała miasto jako złożoną,
sieciową wspólnotę obywateli-mieszczan, którzy realizując swoje indywidualne ambicje i interesy we wza-
jemnej zależności, działają koniec końców na rzecz wspólnego dobra. Choć pierwsze polskie wydanie
(J. Jacobs, Śmierć i życie wielkich miast Ameryki, przeł. Ł. Mojsak, Warszawa 2014) ukazało się dopiero
w 2014 roku, idee autorki były znane wśród polskich architektów i urbanistów (zob. m.in. Rozmowa z Mark-
iem Budzyńskim [w:] a. Gzowska, L. Klein, Postmodernizm polski. Architektura i urbanistyka, Warszawa
2013, s. 13–14). spóźniona, lecz entuzjastyczna recepcja tych idei, która nastąpiła w Polsce w latach 80.,
nałożyła się na renesans mieszczańskiego etosu.
45 R. Dera, dz. cyt., s. 229.
46 H. trammer, dz. cyt., s. 56.
Przelotny romans z kamienicą
287
zdolność „neomieszczaństwa” do kreowania przestrzeni i narzucania innym
swoich wzorców okazała się jednak w Poznaniu, jak i w innych polskich miastach
nietrwała. Piszący w 1998 roku z łezką w oku o dawnym mieście sipińscy od pro-
jektowania neokamienic przeszli wkrótce do stawiania wieżowców. Mieszkania
budują nie drobne spółdzielnie, ale przede wszystkim firmy deweloperskie.
nawet te o lokalnym rodowodzie (Wechta, nickel) stają do konkurencji, w której
warunki narzucają międzynarodowi i ogólnokrajowi giganci. Wysiłkom poznań-
skich kupców można kibicować, lecz nie zmieni to faktu, że rola rozgrywających
należy do wielkich sieci handlowych oraz funduszy i grup kapitałowych, które
budują, sprzedają i kupują centra handlowe. za symboliczny dla wyczerpania
mecenatu neomieszczaństwa można uznać akt sprzedaży przez Grażynę Kulczyk
starego Browaru. W 2015 roku przeszedł on na własność funduszu inwestycyj-
nego Deutsche aWM47. Żywy produkt klasy nadającej Poznaniowi ton od lat 80.
zamienił się tym samym w jej pomnik.
tak jak nie był możliwy całościowy powrót do wzorca burżuazyjnej kamienicy,
tak nie było możliwe trwałe wskrzeszenie mieszczaństwa – nawet w Poznaniu,
gdzie wciąż działało stosunkowo dużo rodzinnych firm o kilkupokoleniowych
tradycjach, gdzie wiele nieruchomości zachowało ciągłość własności i użytkowa-
nia. Model zaradnego, przedsiębiorczego self made-mana i cały związany z nim
repertuar form i wzorców, gloryfikowany w Polsce w latach 80. i 90., żywcem
wzięty z początku XX wieku, nie przystawał do rzeczywistości globalnego kapi-
talizmu końca stulecia. Badaczka kultury wizualnej polskiej transformacji Magda
szcześniak przypomina diagnozę Jadwigi staniszkis, według której „neotradycjo-
nalizm”, czyli „odwoływanie się do zapóźnionej, lecz znajomej narracji o kapitali-
stycznym wolnym rynku, składa się na strategię postkomunistycznej modernizacji,
»sięgającą wyrywkowo po stare komponenty (z własnego i cudzego dziedzictwa)
i budującą z nich zręby nowego systemu«”48. Jak oceniała staniszkis, u swoich pod-
staw projekt polskiej klasy średniej miał „zideologizowaną (zbyt świadomą siebie
i stylizującą się na własne o sobie wyobrażenia) tradycję liberalnego rynku, zaczerp-
niętą z dawno minionej, wolnokonkurencyjnej fazy kapitalizmu zachodniego”49.
Według Jana Kochanowicza w społeczeństwie masowym późnego PRL,
a następnie iii RP zarysował się obowiązujący do dziś podział „nie tyle między
posiadającym mieszczaństwem i pozbawionymi własności pracownikami najem-
nymi, ile między szeroko pojętymi klasami średnimi a ludźmi z różnych powodów
wykluczonymi”50. Wydaje się, że ci poznańscy neomieszczanie, którzy z klasy śred-
niej awansowali do kapitalistycznej ekstraklasy i mają ekonomiczną siłę pozwala-
jącą zaznaczać obecność w przestrzeni miejskiej, zaczęli lokować swoje architek-
toniczne aspiracje nie między Dajerlingiem a Leitgeberem, lecz tam, gdzie inni
przedstawiciele globalnej elity pieniądza. Przykładem Grażyna Kulczyk, zabiega-
jąca o projekt muzeum u tadao ando i ostatecznie budująca je w szwajcarii, czy
47 Grażyna Kulczyk sprzedała Stary Browar. Za 290 mln euro, https://www.forbes.pl/life/styl/stary-bro-
war-sprzedany-grazyna-kulczyk-otrzyma-290-mln-euro/6dkx8ey, 25 listopada 2015 [dostęp: 7 iX 2017].
48 M. szcześniak, Normy widzialności. Tożsamość w czasach transformacji, Warszawa 2016, s. 102.
49 Cyt. za: tamże, s. 103.
50 J. Kochanowicz, Mieszczaństwo…, s. 237.
Grzegorz Piątek
288
Piotr Voelkel, który wraz ze wspólnikami zlecił projekt wieżowca Bałtyk holen-
derskiej pracowni MVRDV. natomiast wielkomiejska klasa średnia, składająca
się z pracowników korporacji, specjalistów, drobnych przedsiębiorców czy inte-
ligencji, nie ma ekonomicznej mocy i politycznej podmiotowości, która pozwo-
liłaby jej kreować swoje budynki i swoją formę miasta. Czy są jeszcze miejsca, na
które mogą wpływać? Wydaje się, że jedną z nielicznych sfer, w których mogą się
wyrażać nie tylko biernie (jak w konsumpcyjnej przestrzeni centrum handlowego
czy pozostawionym do samodzielnego zagospodarowania deweloperskim miesz-
kaniu), lecz aktywnie, podmiotowo, pozostaje przestrzeń publiczna. nośność
tematów takich jak modernizacja dworca głównego czy przebudowa Kaponiery
w ostatniej kampanii samorządowej oraz skuteczne zaszczepienie konkretnej wizji
przestrzeni publicznej przez przedstawicieli wielkomiejskiej klasy średniej, a także
jej zdolność mobilizacji do protestu czy zabawy świadczą o tym, że o ile zabra-
kło jej ekonomicznej siły przebicia, to wystarcza jej siły symbolicznej, świadomo-
ści politycznej oraz sprawności w wykorzystaniu mediów i prywatnych powiązań
niedostępnych dla żadnej ponadlokalnej siły do kształtowania przestrzeni publicz-
nej w zgodzie ze swoimi potrzebami i aspiracjami. Jej wpływ nie byłby jednak
możliwy, gdyby przestrzeń publiczna nie pozostawała w gestii samorządu lokal-
nego – instytucji restytuowanej, a właściwie utworzonej od nowa w Polsce w 1990
roku w myśl neomieszczańskich ideałów.
Kronika
291
przegląd wydarzeń
sierpień–październik 2017
Rada Miasta Poznania
5 września
Radni zebrani na LIII sesji Rady Miasta
przyjęli stanowisko w sprawie Roku Powstania
Wielkopolskiego w związku z 100. rocznicą
jego wybuchu. „Powstanie wielkopolskie
należy do jednych z chlubnych kart naszych
dziejów. Jest jednym z nielicznych czynów
zbrojnych zakończonych sukcesem. Było
wcześniej przygotowane i przeprowadzone
zgodnie z poznańskim etosem” – czytamy
w okolicznościowym dokumencie. następnie
podjęto uchwały planistyczne. Pierwsza z nich
dotyczyła przystąpienia do sporządzenia
miejscowego planu zagospodarowania
przestrzennego dla rejonu ul. Berdychowo.
Politechnika Poznańska zamierza
wybudować tam nową siedzibę Wydziału
architektury oraz trzy inne gmachy: rektorat,
budynek nowych technologii oraz gmach
wielofunkcyjny. Kolejna decyzja dotyczyła
rejonu ulic Dobromiły, Bursztynowej
i Łagodnej. Uchwalono również plan dla
kamienicy na rogu ulic Paderewskiego
i szkolnej, co umożliwi jej właścicielowi
rewitalizację i rozbudowę zaniedbanego
budynku.
W bloku uchwał nazewniczych Rada Miasta
wycofała się z nadania nowej nazwy dla
ul. Marcina Chwiałkowskiego, która zgodnie
z tzw. ustawą dekomunizacyjną powinna ulec
zmianie. z powodu przekroczenia terminu
(do 31 sierpnia br.) zmiana owej nazwy
sprawiłaby, że mieszkańcy nie zostaliby
objęci darmową wymianą dokumentów.
Projekt ostatecznie wycofano i nową nazwę
dla dotychczasowej ul. Chwiałkowskiego
– zgodnie z ustawą – nada wojewoda
wielkopolski. W mieście pojawią się natomiast
inne, nowe nazwy ulic: ul. zdzisława
Dworzeckiego na strzeszynie i ul.
Pomidorowa na Kobylimpolu. skwer obok
stadionu Miejskiego będzie natomiast nosił
imię tercetu aBC, który na przełomie lat 40.
i 50. XX wieku tworzyli legendarni piłkarze
Lecha Poznań: teodor anioła, Edmund
Białas i Henryk Czapczyk. Poznańscy radni
zdecydowali również o zmianach w budżecie
miasta, w tym m.in. tych umożliwiających
pomoc finansową dla Gniezna, które
ucierpiało po sierpniowych nawałnicach.
Dzięki uchwale możliwy będzie także remont
generalny budynku przy ul. Prusa 3, w którym
mieści się Wojewódzka Biblioteka Publiczna
i Centrum animacji Kultury oraz Miejska
Pracownia Urbanistyczna. Ponieważ ta
ostatnia wraz z końcem roku przeniesie się
do biurowca przy ul. za Bramką, miasto chce
nieodpłatnie przekazać swoją część budynku
samorządowi Województwa Wielkopolskiego,
do którego należy biblioteka.
26 września
Podczas LIV sesji Rady Miasta przyjęto
Program ochrony środowiska dla miasta
Poznania na lata 2017–2020 z perspektywą do
2024 roku. Dokument zawiera m.in. kilkanaście
celów strategicznych, takich jak: ograniczenie
emisji gazów cieplarnianych i tych pochodzących
ze spalania paliw stałych, zmniejszenie wpływu
transportu na środowisko, ochrona przed
hałasem, racjonalne gospodarowanie wodą,
ochrona przeciwpowodziowa, rekultywacja
terenów zdegradowanych, edukacja ekologiczna,
stały monitoring środowiska. Przyjęto również
uchwałę w sprawie przystąpienia do sporządzenia
miejscowego planu zagospodarowania
przestrzennego w rejonie ulic Ułańskiej
i Grunwaldzkiej oraz uchwalono Wieloletni plan
rozwoju i modernizacji urządzeń wodociągowych
i urządzeń kanalizacyjnych będących
w posiadaniu aquanet s.a. na lata 2017–2026.
przegląd wydarzeń
292
17 października
W czasie obrad sesji LV Rady Miasta radni
jednogłośnie przyjęli Program Polityki
senioralnej Miasta Poznania na lata 2017–2021.
określa on główne cele polityki senioralnej
i sposób wykorzystywania potencjału osób
starszych. składa się z ośmiu punktów
głównych, które obejmują m.in. zwiększenie
dostępności budynków i przestrzeni publicznej,
budowę mieszkań przyjaznych starzeniu się,
tworzenie warunków do udziału seniorów
w podejmowaniu decyzji dotyczących ich spraw
czy łatwiejszy dostęp do pomocy społecznej
i opieki zdrowotnej. autorzy programu
podkreślają, że zależy im na międzypokoleniowej
integracji i kształtowaniu szacunku dla
osób starszych, których w Poznaniu jest już
140 tys. Radni zdecydowali również, aby
nie zmieniać przepisów w sprawie zakazu
sprzedaży, podawania i spożywania napojów
alkoholowych w miejscach wskazanych,
niewymienionych w ustawie o wychowaniu
w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi.
Do tej pory miejscami, w których nie można
było spożywać alkoholu, były m.in. parki, plaże
i kąpieliska. autorem projektu, który miał
rozszerzyć w Poznaniu tę listę, jest radny Michał
Boruczkowski, który od dawna domaga się
zakazu picia alkoholu nad Wartą.
W przyszłym roku po raz pierwszy od wielu lat
nie będzie w Poznaniu podwyżek opłat za wodę
i ścieki. Radni, na wniosek prezydenta Poznania
J. Jaśkowiaka, zdecydowali o przedłużeniu
obecnych taryf na rok 2018.
Poznań polityczny
30 września
Na pl. Wolności zorganizowano iX Łańcuch
światła. Demonstrowano przeciwko zmianom
w ustawach dot. sądownictwa.
3 października
Rok po protestach w tzw. czarny wtorek
na pl. Wolności zebrali się przeciwnicy
zaostrzenia prawa aborcyjnego. W innej
części placu odbyła się w tym samym czasie
kontrmanifestacja.
14 października
Lekarze rezydenci i studenci Uniwersytetu
Medycznego poparli na pl. Wolności
ogólnopolski protest rezydentów walczących
o poprawę stanu służby zdrowia.
Sprawy publiczne
1 sierpnia
Poznań zajął trzecie miejsce w rankingu
narodowego Centrum Kultury w kategorii
Kreatorzy Rozwoju Kultury Miejskiej.
W mieście powstaje coraz więcej placów zabaw
dla dzieci. oprócz tych tradycyjnych z karuzelami
i drabinkami budowane są również obiekty bardzo
nowoczesne, jak ten otwarty obok starej Gazowni.
Ruszyła wypożyczalnia miejskich skuterów
elektrycznych. na razie jest ich 15, cena: 69 gr za
minutę jazdy.
5 sierpnia
Po raz 22. na Starym Rynku rozpoczęło się
Święto Bamberskie upamiętniające przybycie
do miasta osadników z Bambergu (1719). Część
imprez odbywała się przed Muzeum Bambrów
Poznańskich przy ul. Mostowej.
8 sierpnia
Senator USA Elizabeth Warren oraz delegacja
amerykańskich żołnierzy zwiedzali Fort Vii.
11–15 sierpnia
W długi sierpniowy weekend na starym Rynku
rozpoczął się Xi ogólnopolski Festiwal Dobrego
smaku połączony z Jarmarkiem Dobrego smaku.
17 sierpnia
Przetarg na odbiór śmieci w aglomeracji
poznańskiej (GoaP) wygrała spółka Remondis
sierpień–październik 2017
293
sanitech. Umowa wejdzie w życie 1 i 2018 r.
i będzie ważna prawie 4 lata.
18 sierpnia
Rozpoczął działalność Akcelerator inicjatyw
Miejskich.
21 sierpnia
Po 11 latach przerwy zarząd Komunalnych
zasobów Lokalowych przejął zarządzanie
mieszkaniami komunalnymi i miejskimi lokalami
użytkowymi.
26 sierpnia
Wyburzono kościół pw. św. Trójcy na Morasku,
zbudowany w latach 30. XX wieku. Budynek był
nieużywany i zaniedbany.
30 sierpnia
Około 100 osób utworzyło na pl. Wolności
i Krąg ciszy przeciwko gwałtom. zebrani
uważają, że tego typu przestępstwa są często
bagatelizowane.
Uruchomiono portal turystyczny poznan.
travel, promujący obszar metropolii poznańskiej.
31 sierpnia
Liczne delegacje złożyły kwiaty pod pomnikiem
Poznańskiego Czerwca 1956 w związku z 37.
rocznicą podpisania Porozumień sierpniowych.
Wszyscy byli zgodni, że w takim dniu Polacy nie
powinni ulegać politycznym podziałom.
1 września
Przed pomnikiem Armii Poznań odbyły się
główne obchody 78. rocznicy wybuchu ii wojny
światowej.
Poznańskie przedszkola przygotowały dla
najmłodszych 13 815 miejsc.
Uruchomiono nowy System Informacji Miejskiej.
zmieniono m.in. tablice adresowe, kierunkowskazy
oraz schematy uliczne dla pieszych.
W promieniu ok. 50 km od Poznania Głównego
zaczął obowiązywać nowy bilet komunikacyjny
Bus – tramwaj – Kolej.
2 września
19. święto Chleba rozpoczęło się mszą św.
odprawioną w kościele farnym w intencji
piekarzy. na starym Rynku przygotowano
konkursy i koncerty, a przede wszystkim
oferowano wiele gatunków pieczywa
z wielkopolskich piekarni.
W parku Jana Pawła II zorganizowano święto
pyry, czyli Pyrlandia aquanet Festival.
Po raz 44. odbył się Poznański Międzynarodowy
Rajd Pojazdów zabytkowych. towarzyszył mu
Pokaz elegancji samochodowej na pl. Wolności.
W pierwszych dniach września zakończyły się
poznańskie programy wakacyjne, m.in. Lato na
Targach i Lato na Madalinie.
W Poznańskim Parku Naukowo-
-Technologicznym zorganizowano iV Piknik
z wyobraźnią. Były eksperymenty chemiczne,
pokazy sztuk walki, gra terenowa, a także
prezentacje robotów i dronów.
Poznańscy policjanci zorganizowali przed
areną XVi festyn charytatywny Niebiescy
dzieciom. Poza policjantami obecni byli
przedstawiciele wszystkich służb mundurowych.
Prezentowano sprzęt ratowniczy, samochody
wojskowe, strażackie i policyjne. Był pokaz
musztry i „łapania przestępcy”.
3 września
MPK poinformowało o zmianie nazw
21 przystanków komunikacji miejskiej.
Około 1,5 roku będzie trwał remont
ul. Święty Marcin.
4 września
Z udziałem m.in. prezydenta miasta Jacka
Jaśkowiaka w szkole Podstawowej nr 4
im. armii Poznań odbyła się inauguracja roku
szkolnego 2017/18.
5–7 września
Około 400 firm z 15 krajów prezentowało swoją
ofertę na targach Mody Poznań 2017. Pokazano,
co będzie modne w sezonach jesień–zima
2017/18 i wiosna–lato 2018.
przegląd wydarzeń
294
9–10 września
IX Kongres Kobiet obradował w Poznaniu pod
hasłem „alert dla praw kobiet”. zarejestrowano
około 5 tys. uczestniczek i uczestników, w tym
m.in. Jolantę Kwaśniewską i annę Komorowską.
nagrodę Kongresu otrzymała w tym roku pisarka
olga tokarczuk.
W starym korycie Warty odbył się Piknik
staromiejski. Były strefa dla dzieci, warsztaty,
prezentacja organizacji pozarządowych
i oświatowych, muzyka na żywo.
10 września
Nad Jeziorem Maltańskim rozegrano zawody
z cyklu Škoda Poznań Bike Challenge. Ścigano się
na 5 dystansach: 120 km, 50 km, 18 km, 16 km
i 5 km. W zawodach uczestniczyło około 6 tys.
rowerzystów.
11–14 września
Otwarto kolejne imprezy targowe:
Międzynarodowe targi Maszyn i narzędzi dla
Przemysłu Drzewnego i Meblarskiego, FURniCa
Międzynarodowe targi Komponentów do
Produkcji Mebli, soFab – Międzynarodowe targi
Materiałów obiciowych i Komponentów do
Produkcji Mebli tapicerowanych.
14–16 września
W pawilonach MTP trwała Środkowoeuropejska
Wystawa Produktów stomatologicznych CEDE
2017. W odbywającym się równolegle i Kongresie
Unii stomatologii Polskiej uczestniczyło ponad
10 tys. osób.
17–24 września
Poznań Pride Week 2017 zakończył się
Marszem Równości. Po pikniku w parku
Marcinkowskiego zebrani przeszli w kolorowym
marszu centralnymi ulicami miasta (ok. 4 km).
Uczestniczyło w nim ok. 3,5 tys. osób, wśród nich
m.in. prezydent miasta Jacek Jaśkowiak.
22–23 września
W pawilonie nr 10 MTP otwarto Poznański
salon optyczny. Prezentowano najnowsze trendy
w okularowym designie oraz nowości z zakresu
optyki.
23–26 września
Na terenach MTP zorganizowano imprezę
Smaki Regionów z udziałem 200 wystawców
z 16 regionów Polski. Po raz pierwszy imprezie
towarzyszyło Europejskie Forum sieci Dziedzictwa
Kulinarnego. Wstęp na targi był bezpłatny.
24 września
Targi Kuchni Wegetariańskiej oraz Wegańskiej
Wege Festiwal 2017 zorganizowano w arenie.
25–28 września
Na terenie MTP otwarto: inwest Hotel –
targi Wyposażenia Hoteli, Pakfood – targi
opakowań dla Przemysłu spożywczego, Polagra
Food – Międzynarodowe targi Wyrobów
spożywczych, Polagra tech – Międzynarodowe
targi technologii spożywczych, Polagra Gastro –
Międzynarodowe targi Gastronomii.
26 września
Dla uczczenia 120. rocznicy powstania Księgarni
i Wydawnictwa Świętego Wojciecha zorganizowano
Wielki Piknik Rodzinny nad Maltą.
Koncertem Orkiestry Reprezentacyjnej Wojsk
Lotniczych zainaugurowano na placu przed
katedrą i centralne obchody Dnia Krajowej
administracji skarbowej.
27 września
Przedstawiciele władz, wojska, kombatanci
i mieszkańcy miasta wzięli udział w obchodach
78. rocznicy powstania Polskiego Państwa
Podziemnego. Po mszy św. w kościele
pw. najświętszego zbawiciela jej uczestnicy
przeszli w uroczystym pochodzie pod pomnik
Polskiego Państwa Podziemnego i armii
Krajowej, gdzie złożono wiązanki kwiatów.
28 września
Podczas prac ziemnych przy ul. Wyspiańskiego
odkryto grób niemieckich żołnierzy poległych
najprawdopodobniej w 1945 roku.
29 września
W Sali Ziemi świętowano 25-lecie
Wielkopolskiej izby inżynierów Budownictwa.
sierpień–październik 2017
295
Siedem poznańskich instytucji naukowych:
akademia Wychowania Fizycznego,
Politechnika Poznańska, Uniwersytet im. adama
Mickiewicza, Uniwersytet Ekonomiczny,
Uniwersytet Przyrodniczy, Poznańskie Centrum
superkomputerowo-sieciowe oraz instytut
Chemii Bioorganicznej Pan, uczestniczyło
w 11. nocy naukowców. Warsztaty, pokazy
i wykłady przygotowano w 40 punktach miasta.
Około 200 imprez przygotowano w mieście
w ramach siódmej edycji cyklu Senioralni
Poznań. Prezydent Jacek Jaśkowiak przekazał
poznańskim seniorom symboliczny klucz do
miasta.
1 października
Rozpoczął się tydzień modlitw w intencji uchodźców
Umrzeć z nadziei. Jego punktem centralnym
było nabożeństwo w katedrze, które odprawił
abp metropolita poznański stanisław Gądecki.
Co roku w mieście powstaje kilka dużych
murali. ostatnio, po polsko-belgijskiej pracy
przy ul. Rolnej, „kamieniczce” przy Dolnej
Wildzie, abstrakcyjnym dziele przy ul. Kościelnej
i muralu przy ul. Piątkowskiej przedstawiającym
małżeństwo Kalinowskich – znanych poznańskich
kinomanów, na ścianie przy ul. nowowiejskiego
„odsłonięto” dziewczynę usiłującą zszyć Polskę.
to pierwszy poznański mural włoskiego artysty
Maura Pallotty (Maupal).
2 października
O godz. 13 w kościele pw. św. Michała
rozpoczęły się miejskie dożynki. Kolorowy
pochód dożynkowy przeszedł stamtąd do parku
Wilsona, gdzie obrzędy związane z dożynkami
zaprezentował zespół Pieśni i tańca „Łany”
z Uniwersytetu Przyrodniczego. Gospodarze
częstowali grochówką, białą kiełbasą i kawą.
3 października
W Starym Browarze pod hasłem „al – Cyber
Creative” rozpoczęło się art & Fashion Forum.
imprezę zainaugurowała wystawa Björk digital:
from the vision of Björk and James Merry.
3–7 października
Wernisażem wystawy Lodorosty i bluszczary,
poświęconej twórczości poetyckiej dla dzieci
Jerzego Ficowskiego, rozpoczął się w Poznaniu
Festiwal Literatury dla Dzieci (po 4 edycjach
w innych polskich miastach).
4 października
Wydaniem katalogu Muzeum Powstania
Poznańskiego – Czerwiec 1956 uczczono
10. rocznicę otwarcia tej placówki.
Poznań po raz trzeci został wyróżniony tytułem
Miasta Przyjaznego dla sprawiedliwego Handlu.
5 października
Jezioro Maltańskie skończyło 65 lat.
Przez lata zaniedbane, odzyskało swoje
znaczenie w roku 1990 (Mistrzostwa Świata
w Kajakarstwie).
5–6 października
Młodzi ludzie z całej Polski przyjechali do
Urzędu Miasta na i ogólnopolski Kongres
Młodzieżowych Rad. W czasie warsztatów
uczestnicy spotkali się z prezydentem miasta
Jackiem Jaśkowiakiem.
6–8 października
Targi Gier Komputerowych i Rozrywki
Multimedialnej Poznań Game Arena otwarto
na terenie dziesięciu pawilonów MtP (ich liczba
rośnie z roku na rok). Program podzielono na
następujące dni: ViP Day, stars 4 Fans, Konkurs
cosplay.
7 października
W ramach ogólnopolskiej akcji Różaniec bez
granic, czyli modlitwy odmawianej wzdłuż
prawdziwych i symbolicznych granic kraju, na
terenie Portu Lotniczego Poznań-Ławica modliło
się około 200 osób.
7–8 października
Przedstawiciele branży zoologicznej i liczni
miłośnicy zwierząt spotkali się w Poznaniu
w czasie salonu zoologicznego aqua & zoo.
Równolegle trwały targi zabawek i artykułów
dla Dzieci Happy Baby z wydzieloną strefą
Świadomej Mamy. Drugą imprezą otwartą
w ramach Rodzinnego Weekendu były targi
Hobby.
przegląd wydarzeń
296
9 października
Wg danych GUS w Poznaniu mieszka około
140 tys. osób po 60. roku życia.
12 października
Sejm RP przyjął przez aklamację uchwałę, która
ustanowiła rok 2018 Rokiem Pamięci Powstania
Wielkopolskiego.
13–15 października
Odbyły się targi Poznań sport Expo,
prezentujące m.in. odzież sportową,
specjalistyczne obuwie, odżywki,
suplementy diety, akcesoria i gadżety
związane ze sportem.
14 października
Do końca listopada trwała w mieście akcja
Impuls – rodzina – kultura, której celem jest
zachęcenie rodzin do aktywnego udziału
w poznańskim życiu kulturalnym. Planowane są
dwie edycje tego projektu rocznie.
15 października
Z udziałem ok. 6,5 tys. biegaczy wystartował
18. PKO Poznań Maraton. W tym roku
zwycięzcą został Ukrainiec Mykola iukhymchuk
z czasem 2:14:30, drugi był Kenijczyk Boniface
Wambua nduva (2:17:57), trzeci Włodzisław
Pramau z Białorusi (2:21:06). najszybszą
zawodniczką była Japonka Haruna takada
(2:40:49), najlepszym Polakiem (5. miejsce) Emil
Dobrowolski (2:22:48), natomiast najszybszym
zawodnikiem na wózku Rafał Wilk. Do mety
dobiegło 6335 osób. na 2 km przed końcem trasy
zmarł jeden z zawodników.
17 października
W Urzędzie Marszałkowskim otwarto
i Wielkopolskie Forum Przedsiębiorczości
społecznej.
17–19 października
W czasie Międzynarodowych Targów Ochrony
środowiska Pol-Eco-system zajmowano się
m.in. efektywnością energetyczną, odnawialnymi
źródłami energii, transportem ekologicznym
i gospodarką odpadami.
19–20 października
XVI Forum Szpitali Klinicznych obradowało
nad bieżącymi problemami tych jednostek i ich
rozwiązywaniem.
21 października
Około 5 tys. psów 260 ras prezentowało
się na Międzynarodowej Wystawie Psów
Rasowych, otwartej na terenie MtP. Właściciele
czworonogów na kilkudziesięciu stoiskach mogli
zakupić psią karmę, fachowe książki i niezbędne
akcesoria.
W Starym Zoo przez kilka godzin
przyjmowano makulaturę w ramach
ekologicznej akcji Drzewko za makulaturę.
za każde 5 kg „starych gazet” można było
otrzymać sadzonkę drzewa.
23 października
Siedem Kościołów chrześcijańskich zaprosiło
wiernych na XVi Ekumeniczne Święto Biblii,
tym razem hasłem z Księgi Ezechiela: „i dam
wam serce nowe i ducha nowego”. Centralnym
punktem spotkań było nabożeństwo w katedrze,
które odprawili abp stanisław Gądecki i bp Karol
Maria Babi.
25 października
Nagrody Fundacji im. Jacka Kuronia
otrzymały trzy poznańskie spółdzielnie socjalne.
„Dobra” dostała nagrodę publiczności, „Furia”
ekonomiczną, a „Wspólny stół” w kategorii
najlepsza komunikacja.
26 października
Już po raz 10. rozpoczęto kampanię Drugie
życie, w ramach której można złożyć deklarację
woli dotyczącą przeznaczenia swoich narządów
wewnętrznych po śmierci.
Władze Poznania przyznały w tym roku
32 stypendia dla wybitnie uzdolnionych
maturzystów.
27 października
29-osobowe gremium składające się
z przedstawicieli nauki, kultury i gospodarki
będzie doradzać władzom UaM. Konwent na
sierpień–październik 2017
297
swoim pierwszym posiedzeniu omawiał m.in.
plan obchodów 100-lecia uczelni.
28 października
Towarzystwo im. H. Cegielskiego
przyznało swoje wyróżnienia – złote
Hipolity. otrzymali je: ks. prałat Jan
stanisławski, przedsiębiorca andrzej
Bobiński, dziennikarz Jerzy Gołębiowski,
przedsiębiorca Lucjana Kuźnicka-tylenda,
prof. stanisław Lorenc, dyrygent Jerzy
Maksymiuk, prof. Roman słowiński
i prof. tomasz trojanowski.
Poznaniacy
1 sierpnia
Sebastian Białobrzeski (UKs Cityzen
Poznań) został wicemistrzem świata
w biegu 24-godzinnym. W Belfaście
przebiegł dystans 267 km i 187 m.
Drużyna z Polski zajęła drugie miejsce,
pokonując 766 km i 934 m. oba wyniki
są rekordami kraju.
29 sierpnia
Najlepszą strażniczką miejską miasta
Poznania roku 2017 została amanda
Grużewska pracująca na starym
Mieście.
Artur Kujawiński biegł ponad
78 godzin (322 km) i jako jedyny
Polak ukończył Ultra Great Britain
2017.
2 września
Brązowy medal Gloria Artis przyznano
ks. szymonowi Daszkiewiczowi,
dyrektorowi Poznańskiego Chóru
Katedralnego.
4 października
29-letni Jakub Kucner zdobył tytuł Mister
Polski 2017. Również publiczność uznała go za
najprzystojniejszego mężczyznę w kraju.
5 października
Absolwentka II LO Paulina Pohl znalazła się
wśród 25 najlepszych maturzystów w Polsce.
20 października
Architekt Piotr Grabowski otrzymał nagrodę
saRP za dom stojący w nowej Górce.
26 października
Prof. Przemysław Czapliński został wyróżniony
prestiżową nagrodą im. Jana Długosza za książkę
Poruszona mapa, przedstawiającą obraz Polski
w literaturze ostatniego 30-lecia.
28 października
W wieku 98 lat zmarł najstarszy piłkarz
poznańskiego Lecha Stanisław Atlasiński,
związany z klubem od 15. roku życia.
Wykłady, prelekcje, spotkania
1 sierpnia
O godz. 12.15 rozpoczynały się w Muzeum
Narodowym spotkania dla dzieci Świat małych
odkrywców.
2 sierpnia
Muzeum Archeologiczne przygotowało
w drugim miesiącu wakacji 9 spotkań dla dzieci
w wieku 5–10 lat pt. Mały archeolog i wielkie
budowle z przeszłości.
8 sierpnia
Od godz. 10 do 18 trwał w ogrodzie
Botanicznym Dzień pszczół.
26–27 sierpnia
Muzeum Armii Poznań było organizatorem
V Dni twierdzy Poznań. zwiedzano pięć
poznańskich fortów, Śluzę Katedralną
oraz schron w siedzibie Radia Poznań
przy ul. Berwińskiego.
przegląd wydarzeń
298
2 września
W południe na parkingu Biblioteki
Raczyńskich rozpoczęło się narodowe Czytanie.
Podobnie jak w całym kraju poznaniacy czytali
Wesele stanisława Wyspiańskiego. tę bardzo
lubianą imprezę zamknięto monodramem
zbigniewa Walerysia Ja jestem Żyd z „Wesela”.
7 września
Prof. Olgierd Kierc (Uniwersytet zielonogórski)
w ramach cyklu Poznański sposób na
niepodległość wygłosił w PtPn wykład
Hakatyzm. Niemiecki nacjonalizm w Wielkopolsce
1894–1918.
9–10, 16–17 września
Po raz pierwszy w Poznaniu odbyła się
ogólnopolska inauguracja Europejskich Dni
Dziedzictwa, tym razem pod hasłem „Krajobraz
dziedzictwa – dziedzictwo krajobrazu”.
18 września
Jacek Schmidt (UAM) w ramach cyklu
Poznański sposób na niepodległość wygłosił
wykład pt. Tuż za kordonem. Mieszkańcy
Wielkiego Księstwa Poznańskiego i Królestwa
Kongresowego.
22–24 września
Goście z całej Polski spotkali się po raz trzeci
na Poznańskim Festiwalu Kryminału Granda.
idiomem imprezy były w tym roku: tajemnica,
wina, kara. Część wydarzeń przygotowano
wyłącznie dla dorosłych.
23–24 września
XII Weekend z Historią na Trakcie Królewsko-
-Cesarskim odbył się pt. Akcja reformacja 1517–2017.
30 września
W ramach cyklu Świat obrazów o dziele
Władysława Roguskiego Dancing mówiła
w Muzeum narodowym aleksandra Kargul.
3 października
W cyklu spotkań Dialogowanie historyków
sztuki i artystów w Galerii Miejskiej arsenał
rozmawiano (m.in. a. Jakubowska, i. Gustowska)
o tym, czy warto organizować wystawy sztuki kobiet.
5 października
Maksymilian Stanulewicz (UAM) w ramach
cyklu Poznański sposób na niepodległość
wygłosił w PtPn wykład pt. Bić się czy nie bić?
Wielkopolanie wobec powstań narodowych 1830–
1831 i 1863–1864.
6 października
Redaktor senior „Tygodnika Powszechnego”
ks. Adam Boniecki przyjechał do Poznania na dwa
spotkania pt. O pożytkach z milczenia. Pierwsze odbyło
się na Wydziale nauk Politycznych i Dziennikarstwa
UaM, drugie w Pałacu Działyńskich.
10 października
W Bibliotece PTPN, CK Zamek i Starym
Browarze odbywały się spotkania (także 12,
14, 16, 17, 18 X) w ramach festiwalu Książka
i Miasto.
16 października
IV Debata Akademicka UAM – UE odbyła się
w Centrum Edukacyjnym Usług Elektronicznych
pod hasłem „Uniwersytet a polityka”.
20 października
Blask Christianitas to cykl trzech spotkań
w Rezerwacie Genius loci, z których pierwsze
nosiło tytuł Christianitas w świetle badań
wczesnośredniowiecznego Ostrowa Tumskiego
w Poznaniu.
21 października
W cyklu spotkań Świat obrazów Małgorzata
Baehr mówiła w Muzeum narodowym
o portretach Witkacego z lat 1929–1934.
Gościem specjalnym Forum Archiidee
2017 był wybitny architekt Daniel Libeskind.
spotkaniu towarzyszyła wystawa prac Libeskinda
i studentów Politechniki Poznańskiej.
23 października
Malta Festival zapraszał na cykl rozmów pt.
Skok w wiarę. na pierwszą z nich dominikanin
sierpień–październik 2017
299
o. tomasz Dostatni umówił się w siedzibie
festiwalowej w arkadii z olgą tokarczuk.
24 października
O ekspertach i ekspertyzach dyskutowano
w czasie spotkania w Galerii Miejskiej arsenał.
25–26 października
Z okazji 500. rocznicy reformacji
zakład instrumentów Historycznych
akademii Muzycznej i Parafia
Ewangelicko-augsburska zorganizowały
sesję naukową pt. Bach i jego epoka
w kontekście 500-lecia reformacji.
26 października
W ramach projektu PTPN Poznański
sposób na niepodległość wykład pt.
Wielkopolska i galicyjska Wiosna Ludów.
Powstania czy rewolucje? wygłosił
Damian szymczak (UaM).
Teatr, muzyka, film
2 sierpnia
W ramach Sceny Letniej w sierpniowe
środy w auli im. stefana stuligrosza
akademii Muzycznej przygotowano
koncerty: Od Bacha do Koszewskiego, Solo
i w zespole II, Barwy instrumentów dętych I,
Mistrzowie i uczniowie.
3 sierpnia
O godz. 20 w kościele farnym odbywały
się cykliczne Staromiejskie koncerty
organowe. Wystąpili artyści z niemiec,
austrii, Holandii, Rosji i Polski.
W kościele pw. Wszystkich świętych
odbyły się kolejne koncerty (4. i 5.)
w ramach Poznań Baroque 2017.
4–8 sierpnia
W trzech kinach (Muza, Rialto,
Pałacowe) rozpoczął się festiwal nic się tu
nie Dzieje.
5 sierpnia
Z okazji 140. rocznicy urodzin Feliksa
Nowowiejskiego przygotowano muzyczny
projekt Koncerty pod chmurką. Utwory
mistrza grano w opracowaniu na organy
Hammonda w sześciu miejscach Poznania.
6 sierpnia
Good Staff, Od Niemena do Santany, Tenorzy
trzej i Piosenka francuska to tytuły sierpniowych
Koncertów Sołackich.
11 sierpnia–10 września
Pięć tygodni trwała tegoroczna, dziesiąta
edycja festiwalu akademia Gitary. około
100 muzycznych wydarzeń odbyło się w 50
miejscach w Poznaniu, Gnieźnie i Berlinie.
Poza koncertami przygotowano też blok
Filmy z gitarą w tle.
12–20 sierpnia
Po raz 17. otwarto Światowy Przegląd
Folkloru integracje. Jak zawsze
uczestnicy przeszli w kolorowym orszaku
ulicami miasta. obok starego Browaru
zorganizowano Biesiadę ludową. zespoły
(około 300 osób) występowały również
w sześciu innych miastach regionu. Finał
miał miejsce na Cytadeli, a wszystkie
imprezy były darmowe.
17–26 sierpnia
13 spektakli granych przez teatry z całego kraju
zaprezentowano na Wolnym Dziedzińcu Urzędu
Miasta.
19–26 sierpnia
Jako kontynuację Międzynarodowych
Warsztatów Tańca Współczesnego (od roku
1994) zorganizowano w tym roku Dancing
fairPlayce Poznań.
22–26 sierpnia
W Domu Bretanii pod kierunkiem bretońskiego
flecisty sylvaina Barou rozpoczęły się XViii
Międzynarodowe Warsztaty Flażoletowe.
przegląd wydarzeń
300
Cztery koncerty złożyły się na
Vi Międzynarodowy Festiwal Muzyki
organowej i Kameralnej, który odbył się
w kościele farnym.
26 sierpnia
Koncert Bal w operze zorganizowano na scenie
umieszczonej na pokładzie rzecznego statku
spacerowego zacumowanego na plaży miejskiej
Chwaliszewo.
1 września
Przez cały miesiąc kontynuowano imprezy
z cyklu Kulturalny Stary Rynek.
10 września
W Auli Uniwersyteckiej wystąpił Urbanator
– zespół znakomitego jazzmana Michała
Urbaniaka.
11 września
W Scenie na Piętrze Estrady Poznańskiej
wystawiono sztukę Jacka Hempla Za lepsze czasy
w reż. Macieja Wojtyszki.
16 września
Jesienną premierą w Teatrze
Animacji był spektakl Pan Tomasz
i książki Marii Prześlugi w reż. Ewy
Piotrowskiej.
17–24 września
IV Międzynarodowy Konkurs
Pianistyczny „Halina Czerny-Stefańska
in Memoriam” zainaugurowano
koncertem saint Martin trio w auli nova.
i nagrodę zdobył Krzysztof Książek, ii –
Yana Kostina, iii – Michał Dziewior.
O godz. 18 na scenie Teatru Wielkiego
otwarto nowy sezon muzyczny 2017/2018.
Koncert dedykowano Barbarze Kubiak,
obchodzącej 30-lecie pracy artystycznej.
17 września
W Sali Wielkiej Zamku odbył się szósty koncert
w ramach Poznań Baroque 2017: Świat kręci się
wokół Vivaldiego.
23–29 września
Przez tydzień trwał Vi Międzynarodowy
Konkurs organowy im. Feliksa nowowiejskiego.
W tym roku uczestniczyło w nim 19 organistów,
z których pięciu weszło do finału. Jury pod
przewodnictwem M. neumanna pierwszą
nagrodę przyznało Filipowi Preisseisenowi,
absolwentowi Uniwersytetu Muzycznego
w Warszawie. Konkurs był częścią obchodów
140. rocznicy urodzin F. nowowiejskiego i roku
jego imienia.
W Auli Uniwersyteckiej odbył się koncert
z okazji 60-lecia Poznańskiej szkoły Chóralnej
Jerzego Kurczewskiego.
W kinie Muza pod hasłem „Pora na ciekawość”
odbyła się poznańska edycja Festiwalu
Filmowego Kino Dzieci, w czasie którego
pokazano prawie 100 filmów.
30 września
Jacek Mikołajczyk wyreżyserował w teatrze
Muzycznym musical Nine Maury’ego Yestona
oparty na motywach filmu F. Felliniego Osiem
i pół.
W Teatrze Nowym im. T. Łomnickiego
pokazano premierowo Iwonę, księżniczkę
Burgunda w reż. Magdaleny Miklasz.
W ramach programu Solo Projekt Plus w studiu
słodownia +3 wystawiono spektakle Kasi
Wolińskiej Dance, pilgrim dance (I see America
dancing) i Przemka Kamińskiego Pharmakon (it
radiates).
Już po raz 50. otwarto w Auli Uniwersyteckiej
kolejny sezon koncertów Pro sinfoniki,
adresowanych do dzieci od 6. roku życia.
1 października
Swój 50. sezon artystyczny zainaugurowała
w auli Uniwersyteckiej orkiestra Kameralna
Polskiego Radia amadeus. Grał z nią pianista
ingolf Wunder.
6 października
Filharmonia Poznańska zainaugurowała swój
sezon artystyczny 125. Koncertem targowym
pt. Od Kilara do Kilara.
sierpień–październik 2017
301
8 października
W hali 2 na terenie MTP teatr
Ósmego Dnia wystawił premierowo
spektakl Dzieci Rewolucji w reż. Jacka
Chmaja.
14 października
Październikową premierą
w Teatrze Wielkim był Rigoletto
Giuseppe Verdiego w reż. Marcina
Bortkiewicza.
15 października
Teatr Wielki został uczestnikiem
programu opera Vision,
prowadzonego przez stowarzyszenie
opera Europa. Poznańskie spektakle
będą transmitowane na żywo w całej
Europie.
18 października
Pięć dni trwał w CK Zamek i poznańskich
kinach 21. Międzynarodowy Festiwal Filmów
Dokumentalnych off Cinema. 500 ocenianych
filmów pochodziło z 64 krajów. złoty zamek
otrzymała Komunia w reż. anny zameckiej,
srebrny zamek przyznano filmowi 21 x Nowy York
w reż. Piotra stasika, Brązowy zamek otrzymał
chilijski film Not too bad w reż. Lucasa Quintana.
Publiczność swoją nagrodę przyznała filmowi
Obecny na kanapie w reż. Grzegorza Brzozowskiego.
21 października
462. Koncert Poznański nosił tytuł Tango, tango,
tango…
27 października
W Auli Uniwersyteckiej po raz pierwszy
w Polsce wystąpiła sopranistka Pretty Yende.
Wystawy
1 sierpnia
W Galerii Fotografii pf otwarto
wystawę Michała szlagi Polska.
Początki miast wielkopolskich
to kolejna wystawa w Muzeum
archeologicznym z cyklu Bliskie
spotkania z…
2 sierpnia
Brunon Kopera prezentował swoje
prace w Galerii Profil na wystawie Mon
Âge d’Or.
3 sierpnia
W Galerii Yes odbył się wernisaż
wystawy For sale, którą przygotował
artysta złotnik Marcin tymiński
z Łodzi.
6 sierpnia
W Muzeum Narodowym otwarto
wystawę Szczeliny wolności. Sztuka
polska w latach 1945–1948/1949.
Ekspozycji towarzyszył cykl spotkań.
7 sierpnia
W Holu Wielkim CK Zamek otwarto ekspozycję
czasową Książka dobrze zaprojektowana –
zacznijmy od dzieci.
6 września
W zamkowej Galerii Profil przygotowano
ekspozycję Przypominamy, upamiętniającą
zmarłego poznańskiego malarza Marcina
stosika.
8 września
W przededniu Kongresu Kobiet w Galerii
Miejskiej arsenał otwarto wystawę Polki,
patriotki, rebeliantki.
W CK Zamek w ramach zamkowego
projektu Rezydenci w rezydencji
przygotowano wystawę Gosi Bartosik
Obudziłam się dorosła.
13 września
Wyroby kultury łużyckiej pokazano w Muzeum
archeologicznym na wystawie Na glinianych
nogach.
przegląd wydarzeń
302
14 września
W Galerii pf otwarto wystawę fotografii Lauren
Marsolier pt. Obecność.
15 września
Pokonkursową wystawę Tożsamość (307 prac
z 41 krajów) zorganizowano w Galerii Yes.
28 września
Niemal trzy miesiące trwać będzie
w CK zamek wystawa Frida Kahlo i Diego
Rivera. Polski kontekst. obrazy, prace na papierze,
fotografie, a także pokazy filmowe o twórczości
Kahlo i Rivery przyciągały do zamku licznych
miłośników sztuki, nie tylko z Poznania.
Wejściówki trzeba było rezerwować na konkretny
dzień i godzinę. Bilet kosztował 25 zł.
6 października
Pierwszą odsłoną nowego cykl wystaw
Przypominamy poznańskich artystów była
prezentacja prac Józefa Kaliszana (1927–2007)
Ślady niepamięci, która odbyła się w Muzeum
Historii Miasta Poznania.
9 października
Wystawę o Andrzeju Bobkowskim (1913–
1961) Chuligan wolności otwarto w Bibliotece
Uniwersyteckiej.
10 października
Przez miesiąc w Galerii Piekary można było
oglądać wystawę Konrada Kuzyszyna Ciałoświat.
11 października
Pejzaże Jagody Szymańskiej pt. Jeziora
wystawiono w Galerii Profil.
14 października
Muzeum Etnograficzne wraz z ambasadą
Republiki Litewskiej przygotowało wystawę
Smūtkeliai. Litewskie świątki z kolekcji
Gediminasa Petraitisa.
15 października
W ramach cyklu Bliskie spotkania z…
w Muzeum archeologicznym otwarto ekspozycję
czasową Wino w starożytnym Sudanie.
16 października
Malarstwo Edmunda Łubowskiego znalazło się
na ekspozycji w Galerii Garbary.
Kalliope Austria. Kobiety w społeczeństwie,
kulturze i nauce to tytuł wystawy otwartej
w Bibliotece Uniwersyteckiej.
17 października
Projekt Hugona Kowalskiego i Marcina
Szczeliny pt. Porozmawiajmy o śmieciach,
prezentowany w Wenecji na 15.
Międzynarodowym Biennale architektury,
można było obejrzeć na wystawie w Galerii
Miejskiej arsenał.
20 października
Galeria Fotografii pf pokazała prace natalii
Pakuły Spojrzenia.
W Rodríguez Gallery swoje prace pt. Nie ma
jednego wystawiał Franciszek orłowski.
26 października
Przy ul. Kramarskiej 3/5 otwarto Galerię Jerzego
Piotrowicza. Pierwszą wystawą w tym miejscu
była prezentacja prac anny tyczyńskiej.
Varia
W Poznaniu znajdują się 34 pomniki przyrody.
Przede wszystkim są to dęby i platany, 13 skupisk
drzew oraz trzy głazy narzutowe.
W pierwszych dniach sierpnia w miejscu
dawnego dworca PKs (ul. Matyi i Przemysłowa)
rozpoczęto budowę tzw. nowego Rynku.
11 sierpnia
Nad wejściem do Auli Uniwersyteckiej
zamontowano zegar świetlny, który będzie
odliczał dni pozostałe do obchodów
rocznicy 100-lecia powstania Uniwersytetu
Poznańskiego.
sierpień–październik 2017
1 września
Rekord frekwencji pobito w sierpniu
w poznańskim zoo. W ciągu miesiąca
odwiedziło je 100 tys. osób.
Coraz więcej dzikich zwierząt można
spotkać w obrębie miasta. najczęściej
są to dziki, stąd akcja ulotkowa straży
Miejskiej.
24 września
Do końca roku Zarząd Dróg
Miejskich będzie rozdawał bezpłatnie
worki na liście leżące na chodnikach
przed posesjami. Wywóz liści również
był bezpłatny.
3 października
Otwarto pierwszą w Poznaniu
wypożyczalnię samochodów na minuty.
5–6 października
W czasie szalejącego nad
miastem orkanu Xawery strażacy
interweniowali 450 razy.
8 października
Na trzech miejskich liniach autobusowych
(nr 51, 63, 74) testowano elektryczny autobus
solaris Urbino 18 Electric.
11 października
Przy SP nr 72 na os. Kopernika otwarto
pierwszy w mieście ogródek edukacyjny.
12–15 października
W poznańskiej Palmiarni odbyła się duża
wystawa roślin owadożernych.
21 października
Już po raz trzeci odbył się bieg po schodach
(18 pięter) Collegium Altum. Połączono go
z trzecimi Mistrzostwami Polski Policjantów
w tej konkurencji i trzecimi Mistrzostwami
Polski studentów i nauczycieli akademickich.
odbył się też bieg strażacki.
30 października
Na poznańskich cmentarzach znajduje się
ok. 30 tys. nieopłaconych nagrobków.
DRUK NA ZAMÓWIENIE
Wydawnictwo Miejskie Posnania oferuje druk
poszczególnych tytułów w technologii cyfrowej
Książki dostępne w druku na zamówienie*
Cytadela Zawady i Główna
KMP 4/2011, cena katalogowa 39 z KMP 2/2002, cena katalogowa 45 zł
Od Komandorii do Antoninka Górczyn
KMP 4/2010, cena katalogowa 45 z KMP 1/2002, cena katalogowa 45 zł
Starołęka, Głuszyna, Krzesiny Rataje i Żegrze
KMP 4/2009, cena katalogowa 45 z KMP 3/2001, cena katalogowa 45 zł
Okupacja I Jeżyce
KMP 2/2009, cena katalogowa 39 z KMP 2/2000, cena katalogowa 45 zł
Okupacja Il Wspomnienia z powstania
KMP 3/2009, cena katalogowa 39 z wielkopolskiego
Poznańscy Żydzi cena katalogowa 35 zł
KMP 3/2006, cena katalogowa 45 z Z dni powstania wielkopolskiego
Poznańscy Żydzi II autor: Daniel Kęszycki
KMP 1/2009, cena katalogowa 45 z cena katalogowa 20 zł
Winiary Obraz historyczno-statystyczny
KMP 4/2008 (wydanie bez płyty CD) miasta Poznania w dawniejszych
cena katalogowa 41 zł czasach, t. li II
Dębiec autor: Józef Łukaszewicz
KMP 1/2004, cena katalogowa 45 zł cena katalogowa każdego tomu 34,50 zł
*Publikacje można zamówić na sklep.wmposnania.pl
lub w Salonie Posnania, ul. F. Ratajczaka 44.
Termin wykonania do 5 dni roboczych.
Warunkiem realizacji zlecenia jest wpłata pełnej kwoty za zamówione książki.
Ceny obowiązują do końca 2018 roku.